UM25 3

gagatka

Dzisiejszy dzień spędziłam na UM25 w towarzystwie przemiłych

speców od księżyców frontowych - niejakiego Fanfalona De i

Fanfalona Me....(obydwaj zatrudnieni w kosmicznej firmie pani Sue

- kobiety demona z wielkimi sterczącymi piersiami wypiętymi zawsze

nadmiernie do przodu niczym ordery Virtuti Prostituti)....

Wczorajszy nocny huragan poczynił bowiem sporo szkód.. niszcząc między

innymi moją linię wysokiego - upsychicznienia łączącą mój dom z jednym

z frontowych księżycy..

Nie muszę chyba tłumaczyć, że bez sprawnie działającej tejże linii.. wieczory

upływać by musiały pod znakiem egipskich ciemności... czego ani ja, ani

pozostali mieszkańcy Um25 zupełnie by sobie nie życzyli...

Stoję teraz właśnie za plecami jednego ze specy,, czy też speców.. diabli wiedzą

jak jest poprawnie i prawie wypalam mu w plecach dziurę swym wzrokiem..

Powód jest raczej oczywisty,,, trzeba by zobaczyć tą wspaniałą muskulaturę.. tę

walkę mięśni i taniec bicepsów... urzekające...

Pani Sue.. pomimo wielkiej odrazy jaką do niej żywię za nadmiernie eksponowane

dyniowato wielkie piersi.... trzeba jej przyznać, że ma dobry gust jeśli chodzi

o męski wygląd.. i z tego co się orientuję to zarabia dzięki temu mnóstwo galaktycznych

bretów (coś jakby ziemski dolar).....

Fanfalon De jest bardzo wysokim i milczącym osobnikiem o pięknie rzeźbionej na czole

siatce drobniutkich zmarszczek.... (z pewnością pojawiają się tam dzięki skomplikowanemu

procesowi myślowemu jaki zachodzi w jego mózgu gdy tak wywija dziarsko kluczem

galaktycznym)... i niezwykle zmysłowym uśmiechu.., który to prawie nie schodzi z jego spokojnej

twarzy...

Dla mnie jest to niezywkly widok ten uduchowiony spokój na obliczu... na co dzień nie mam

okazji widzieć czegoś takiego... moje lustro uparcie pokazuje rozdygotane policzki i szaleńczo

roztańczone usta... szykujące się do wypuszczenia na wolność przez wrota warg tysiące

rozszalałych i biegnących do wyjścia spanikowanych myśli)... Naprawdę niezwykłe.. mogłabym

tak patrzeć i patrzeć na tego mężczyznę i nigdy bym się nim nie znudziła...

Fanfalon Me jest dużo młodszy od Fanfalona De i stanowi jego całkowite przeciwieństwo....

jest w nim jakaś kolosalna wręcz żywotność.. która jednak w przeciwieństwie do mojego

przypadku znajduje ujście w postaci frywolnych, ale gustownie zrymowanych piosneczek...

Fanfalon Me i Fanfalon De to jak Flip i Flap czy też Cow & Chicken.... razem stanowią

prawdziwą ucztę dla mych oczu i zmysłów.....

Nie do końca jestem pewna czy aby interesy pani Sue kończyły sie na firmie naprawczej...

sądząc po jej pracownikach... ich wielozadaniowość jest aż nadto widoczna...

Myślę, że ona specjalnie mi ich przysyła... licząc może na to, że skorzystam i z innych usług..

Śmieję się na samą myśl o tym.. bo nie wiem. czy gdybym się faktycznie na coś takiego się

zdecydowała to czy bym musiała wynająć ich obu.. czy tylko jednego.??.. bo jeśli tak..

to chyba nie wiedziałabym kogo wybrać.... hihihiih

Koniec końcem gapię się na nich z rozmemłaną i rozmarzoną miną.. a przechodząca

obok krewetka patrzy na mnie jakoś tak litościwo.... zresztą ona zawsze tak na mnie patrzy...

Jest święcie przekonana, że jest stara jak świat i że poczęło ją morze.. i. na nic zdaje się tłumaczenie

,że jest jedynie wytworem mojej wyobraźni.. cóż.. bywa i tak.... grunt to szacunek dla Stwórcy....

Kiedy Fanfalon De i Me kończą naprawę - jest już wczesny przedwieczór.. i w powietrzu zaczynają pląsać

niesforne nuty..... płacę im herbatnikami miętowymi, które skrupulatnie upychają w swych wielkich

przepastnych kieszeniach (jestem przekonana, że wszystkie te ciasta zje pani Sue.. a pożarte

kalorie ulokują się w wielkim meloonach).. a potem składają nadzwyczaj szarmanckie 2 pocałunki

po jednym na każdy mój policzek... i odlatują z głośnym fiuuuuuuu hen hen.. na planetę Wibratoruss Suesus...

Zapada wieczór,, nutki troszkę się uspokajają i jeśli dobrze się wsłuchac to okaże się, że nie jest

to absolutnie jakaś tam kakafonia, a całkiem zgrabne melodyjki... w sam raz na ciepły.. jeszcze

lepki od dopiero co zaszłego za horyzont slońca....

Puś siada obok mnie z miną wielce zadowolonego żółtego MISIA w przykusej czerwonej koszulce....

i razem milczymy sobie zadowoleni, że żadne z nas nie musi się wysilać do towarzyskiej

konwersacji..

Jest tak przyjemnie i spokojnie... moje ręce pierwszy raz nie odczuwają potrzeby nerwowego

podrygiwania,, w takt dziwnych melodii przygrywanych przez NIEWIEMJAKICH grajków na moich

własnych zszarganych nerwach... oczy mam zamknięte i wiem, że siedzący obok Pusio za chwilę

zapadnie w słodką drzemkę i, że znów będzie mu się śniło jak dostaje złoty balonik od Ilonki.., który

jednak tym razem nie odleci gdzieś hen w przestrzeń kosmiczną, a grzecznie będzie podążać

za swym panem MISIEM zupełnie jak wyszkolony pies policyjny.....

Odpoczynkowy wieczór.... zrywa się lekki wiaterek.. dzisiaj w kolorze złamanego błękitem burgundu...

i na drzewie rozczarowania dyndulce łagodnie zaczynają się huśtać.. wydając przy tym dźwięk

podobny do cichutkiego gwizdu....

Pomimo, że dzisiaj straszliwie się napracowałam podając narzędzia Flip & Flapowi.. hihhi....

i właściwie bolą mnie oczy od wgapiania się w oblicza naprawcze :))... to jestem nadzyczajnie

wręcz szczęśliwa z tak wspaniale spędzonego dnia...

gagatka
gagatka
Inny tekst · 5 czerwca 2000
anonim