Przemilczę ostatnie wystapienia,
me karty na stronie duszy położę,
wyszeptane sumienia,
w jedną karte Biblii złoże,
to nic, że nie ze Szwecji,
Kormorany zawsze wracaja nad ranem,
na atlasie poezji,
piersiówka zblijany atrament,
wyśnię Cię z apoplezji- poproszę o lament,
własnej, tej własnej, swojej poezji śpiewanej.
A własnie nie miało byc właśnie do nikąd,
a odchodzą wieczorem Kormorany,
dokąd zawiodę ich myślą,
dokąd odfruną bociany,
mej własnej, własnej swojej poezji śpiewanej.
Śpiewanej nad ranem,
aż uszy się trzęsa,
nie trzeba juz zbijać atrament,
gdy usta też więdną,
na amen,
tej mojej własej, własnej poezji, poezji śpiewanej...
Amen.
Koryto dna wyschnie wyszeptane,
tej mojej własnej poezji,
co ją ciągle zbijają na amen,
na kartach duszy zwanej herezji,
to nic, że ze Szwecji przylatuja bociany nad ranem,
ja w mej pięknej poezji,
opisze ich powrót nad ranem,
w tej mojej pięknej, pięknej poezji, śpiewanej...
na kartach duszy, przez szpary czytanej.
Amen