Rozbrzmiały brawa. Aktorzy za kurtyną podnieśli się ze śmiertelnych póz, chwycili za ręce i z uśmiechami na ustach czekali na podniesienie zasłony. Owacja była na stojąco. Później w przebieralni epizodyczna aktorka beztrosko zsunęła się na krzesło. To było typowe krzesło przed tandetną toaletką podrzędnej aktoreczki. Perlisty jej śmiech milkł tylko na chwilę, gdy zanurzała usta w winie musującym. Przyjęła kwiaty od kolegi mieszkającego dwie przecznice dalej, rzuciła je na blat i jęła rozmawiać z koleżankami po fachu. Chwyciła wacik z mleczkiem i przejechała po twarzy, zmywając ją. A Ona spojrzała z przerażeniem z lustra. Jej oczy były sklejone mleczkiem kosmetycznym i kawałkami waty, rozmywały się w nich, podobnie, jak jej usta, nos, policzki. Jej twarz stawała się bezkształtną masą kolorów: brzoskwini, błękitu, czerwieni. Aktoreczka zrzuciła kostium i odziana w dżinsy i top wyszła świętować na miasto. To jej pierwsza rola w dobrej sztuce. W ciszy zgaszonych w przebieralni świateł została Ona, by usiłować spojrzeć z lustra na swoje zostawione na wieszakach ręce, nogi, piersi. Całą sobą pragnęła wrócić na scenę po swoją duszę. Nie umarła na scenie. Nie dano jej. Ale i nie przeżyła. Nie przetrwała w niczyjej pamięci bardziej niż kolor oczu bileterki.. Jej imienia nie wymieniano nigdzie. A jednak żyję - powtarzała sobie ze zdziwieniem rozmazanymi mleczkiem do demakijażu ustami wypluwając z nich rzęsy. Nie mogła nawet zapłakać. Jutro znów powróci, by nikt jej nie zapamiętał. I znów przeżyje bez prawa do życia. Nie ma nawet jedności ciała, trudno więc by mogła mieć w nim ducha. Jej duch zawsze zostaje na scenie, nigdy nie scalony w opowieść o Niej. Ale opowieść bez Niej, nie byłaby tą opowieścią. Epizodyczna bohaterka Wielkiej Sztuki nie ma prawa żyć ani umrzeć. Ma obowiązek... statystycznie istnieć w niepamięci wszystkich.