Idziemy ciągle do siebie pod bezwstydnie otwartym niebem gotowym na burzę, w podróży bez map i stanika. Autostop ze wschodu jak uczucia pędzące na czołowe zderzenie ze wspólną pastą do zębów. Widzę to w korytarzach lat - mały chłopczyk w namiocie, za młody by wiedzieć co to pożądanie. Teraz mężczyzna zbyt stary by wybaczać gryzie zachłannie czas. Nocą rozłożone na podłodze białe ręce w oczekiwaniu na moją osobistą pierwszą komunię, a w snach wszyscy moi chłopcy zaczynający się na literkę D walczą o nienawiść. Pożegnania i początki płyną jak słone zapomnienie utulone w podświadomości, tam gdzie przedzierają się twoje znużone pocałunki. Rozmowy, piwo, czułość i pomidory. Faktury i smaki w wachlarzu inności, woda spływająca z nowych ciał, które drżą na półpiętrze. Tak, jesteśmy już chyba gotowi na szorowanie pleców, kłótnie, pierwszy kolorowy telewizor. Na razie mamy dzień i drzewa, o które możesz opierać białe ramię. Promieniujesz ciepłem, tak powiedziałeś pierwszego poranka. Byłam lalką czekającą na uczłowieczenie.
Nie umiem tego wyrazić odpowiednio i nazwać,
ale jest w tym coś magicznego, ujmującego i osobliwego.
"czołowe zderzenie ze wspólną pastą do zębów"- podoba mi się to sformułowanie;]
pzdr.
Ile subtelnego wdzięku w tym co piszesz.
Czekałam na Twoją prozę S :))
Pozdrawiam.