Kiedyś umiałam być matką. Przychodzić późno w nocy, zahipnotyzowana małymi różyczkami na twojej piżamie. Po pokoju przechadzał się też szary cień, miał kanciaste kształty kogoś wciśniętego w stereotyp ojca. Nasz dom rozszerzał się jak świeża rana albo intymna galaktyka pierwszych słów. Teraz, odarty ze swojej godności strażnika, powoli umiera, a w tumanach kurzu starych tkanek tańczy dziecko, którym kiedyś byłaś. Jego srebrzysty szkielet potyka się o odwrócone progi, jest jeszcze barbarzyńcą w tym świecie ze stali. Kupię ci trochę dzieciństwa - może lizak kręciołek, patyk waty cukrowej i te wszystkie popołudnia w parku z kocem w zieloną kratkę. Idę w twój śmiech, dumnym krokiem w twoje złote loki. Biorę cię na ręce jak kiedyś, jesteś znowu moja. Nie wiem już czy to ja czy moje zmęczenie, czy poznałabyś mnie na ulicy. Patrzymy zawsze gdzieś w dal. Nasze nieostre kontury zaczynają wtapiać się w tło.
pozdrawiam zachwycona.
pozdrawiam i następnych czekam.
PS. jeszce się u mnie nie pojawiłaś, odkąd mi obiecałaś. :)
wpadnę wieczorem do Ciebie
Dobrze wiedzieć. :D Wybacz offtopowanie. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. ;)
Niektóre zdania są [jak na mój gust] za długie, a jedno zawiera nawet zda praktycznie takie same zaimki. Bardzo nie lubię powtórzeń, bo czasem spotykam je w swoich wypowiedziach i doprowadza mnie to do rozpaczy.
Widzę potencjał twórczy. Czekam kolejnych tekstów.