Niech będzie pochwalony Stwórca Przedwieczny, na wieki, wieków.
Ja, udając skruszoną w duchu przychodzę do Księdza.
U spowiedzi ostatni raz byłam bardzo dawno temu… Zadaną pokutę odprawiłam z nawiązką, użerając się ze światem i życiem.
Zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem, i zaniedbaniem.
Zgrzeszyłam myślą… zastanawiając się nad podobieństwem Allacha i Buddy w porównaniu z Sziwą…
Zgrzeszyłam mową.
Brudne słowa ściekały z moich ust, tworząc „tak”, zamiast „nie”, „prawie”, zamiast „wcale”.
Żałuję czynu i niskich pobudek, którymi się kierowałam.
Ale czy żal mój jest szczery, jeśli w konsekwencji uczyniłam ludzi szczęśliwszymi?
Nie czuję żalu, widząc uśmiech małej dziewczynki, której powiedziałam, że pisklak, którego przyniosła żebym go wyleczyła, odleciał.
Mimo, że prawdą jest, że po godzinie walki o jego kruche życie, zakopałam małe ciałko pod płaczącą wierzbą.
Zgrzeszyłam uczynkiem.
Gdy palona od środka, żarem nie do ugaszenia, poddałam się mu. I byłam równa bogom, w akcie całopalenia.
Ale proszę Księdza nie cudzołożyłam. Łóżko było moje.
Zgrzeszyłam zaniedbaniem.
Ale naprawdę, nie wiedziałam, że kaktusy trzeba podlewać częściej niż raz w miesiącu.
Szczerze mówiąc, pamiętam więcej grzechów. Ale jeśli Księdzu nie będzie to przeszkadzać, zachowam je dla siebie. Serdecznie za nie przepraszam, mimo że nie żałuję. A co do rozgrzeszenia… to skoro Ksiądz nie chce mi go udzielić… trudno…
Pójdę osobiście na audiencję u Ojca.
Bynajmniej nie w dwa tysiące dwunastym….
Tekst jest całkiem ciekawy, moim zdaniem. Trochę przewrotny, trochę ironiczny. Końcówkę bym przemyślała, bo pozostawia wrażenie, jakbyś pomysłu na nią nie miała.