Pewnego dnia do królestwa jej ojca przybył Potwór. Ów Potwór pracował w ukryciu: miał długie, czarne włosy, zielone oczy, nosił grafitowe sztruksy i czarną bluzę, glany, szyję otaczały łańcuchy z pentagramami i odwróconymi krzyżami. Ogólnie rzecz biorąc, Potwór był całkiem w porządku. Lubował się on jednak w dziewicach, siejąc tym samym postrach w królestwie. Król odchodzil od zmysłów, bo bał się, że wreszcie nadejdzie pora i na jego córę.
Jednak pewnego dnia do królestwa przybył Książe Taki w błyszcącej zbroji z czterema lampasami z boku. Stwierdził, że pragnie pokonać Potwora. Więc w czwartek, o 12, na rynku naprzeciwko siebie stanęli Potwór i Książe A potem Książe ostał wpierdol, po czym uciekł z podkulonym ogonem. Potwór zaś dostał Królewnę za żonę i razem żyli długo i szczęśliwie.
Niedawno spotkałam Królewnę. Akurat paliła skręta i goniła zielone motylki. Wyglądała na zadowoloną i kazała powiedzieć, że czuje się w porządku i pozdrowić ciocię Halinkę.
Co do Potwora, to niedługo potem przedawkował prochy i teraz gryzie piach. Ale ogólnie też był szczęśliwy.
A Książe znalazł sobie inną, miała na sobie różową spódniczkę ginekologiczną i tlenione włosy. Razem pojchali na Zachód, żeby tam szukać szczęścia.
A teraz ta najgorsza część prawdy. No bo mówią, że każda bajka ma w sobie coś z prawdy. Ta nie ma. I żadna taka Królewna nigdy nie żyła. Tak naprawdę, to jest jedno wielkie łgarstwo. I wcale nie miało wyjść na tekścik umoralniający. A wyszło.