- Jak to się nazywa? - zapytał widząc jak przez mgłę Squinta, blondyna, który przed pięcioma minutami namówił go na tą "niespodziankę".
- "Stumilowy las". - uśmiechnął się tamten i Leszek był już prawie pewien, że kolesie się z niego śmieją.
"Wychodzę' - rzucił w myślach, choć tak bardzo starał się powiedzieć to do ogółu towarzystwa. Upadek na parkiet z krętych schodów nawet nie bolał. Do tego ochroniarze byli tak uprzejmi, że pomogli mu, wydostać się na zewnątrz klubu "Metro". Oparł się o mur, patrząc w niebo. Księżyc zamienił się w tarcze okalającą całe niebo, a gwiazdy na tą krótką chwilę postanowiły się złączyć w jedną wielką ich przedstawicielkę. Leszek nie żałował, że zgodził się wziąć to niewiadomo co, Squint był jednak mistrzem od percepcyjnych mieszanek.
- Ja pierdolę, nabuzowałeś synka, żeby móc się z niego tylko ponabijać. - Natalia nie kryła zażenowania.
- Spoko, młoda! - uśmiechnął się Squint. - Podarowałem mu magiczną noc. Dzisiaj miasto będzie dla niego stumilowym lasem. - rechot kolejny raz wypełnił chemika, spojrzał przez ramię i widząc, że czas na interesy, opuścił bawiące się towarzystwo.
W kiblu oparty o zlewozmywak obserwował kolesia, którego przezywali Cancer. Ten cały rozdygotany szukał czegoś co rozładowałoby jego gniew.
- Nieźle cię wzięło Cancer. - Squint kręcił głową.
Cancer uderzył z całej siły w zlewozmywak.
- Kurwa, wiesz jak nie lubię robić za skurwysyna, ale ten skurwiel.....
- Ten, który ci się naprzykrzał przy barze? - Squint starał się udać zainteresowanie, ale tak naprawdę chciał jak najszybciej zakończyć ten wieczorny interes. Dobrze wiedział, że Cancer jest nieobliczalny.
- Chuj złamany. Laska mu wpadła w nałóg, fajna dupa, ale co ja mogę zrobić. - spróbował się usprawiedliwić bardziej przed samym sobą, niż przed rozmówcą.
- Możesz mieć przez niego kłopoty?
Cancer zmierzył lodowatym wzrokiem Squinta, tak że ten był pewien, że to właśnie on będzie obiektem tej mieszanki frustracji i poczucia winy.
- Nikt, mi nie robi kłopotów dwa razy. - Cancer uśmiechnął się tylko. - Ten śmieć leży na tyłach baru, mam nadzieję, że dostał nauczkę, bo jak nie to go na drugi raz zabiję.
Fretka oparty o barek obserwował całą imprezę z rosnącym zgorszeniem.
- Kurwa, przecież to tak, jakbyś wyciągnął go z trumny. - kręcił głową.
W porządnym garniturze, wymyty, stwarzał wrażenie konesera sztuki.
- Co poradzić, Zaberski wyłożył na ten wernisaż od zajebania kasy, powiedział, że śmierć Leszka nie jest wystarczającym powodem, aby on miał stracić na tym chłamie zysk.
- Tak, jeden go wpycha pod samochód, drugi na nim zarabia. - Fretka pokręcił głową. - Wiesz stary, jedyny plus tej afery z tą Paulinką, to odnowienie naszej znajomości.
- Tylko mnie nie podrywaj. - uśmiechnął się Cancer. - A co do tego, to jak tam Krzysiek?
- Szykuję się na powrót do domu.
- On wróci, ale nie do tego. - Cancer zaśmiał się szyderczo.
- Trzeba było widzieć ten błysk w jego oku, tak jak umiem rozpoznać kogoś straconego, tak mogę być pewny gówna które wypływa.
- No niech ci będzie, w końcu to ty jesteś szefem squatowców. - oboje wybuchli śmiechem.
Fretka zmierzył wzrokiem zgromadzonych na sali.
- Patrz na tych wszystkich gówniarzy, jak się zachwycają pracami Leszka.
- Bo są naprawdę dobre. Leszek też był....naprawdę dobry.
- Wiesz chociaż pod co wpadł?
- Nie wiem, ale to było coś małego.
Fretka opuścił Marcina i ruszył ostatni raz popatrzyć na te wszystkie licznie zgromadzone bohomazy. Śmierć autora tylko podniosła ich ceny, prawdziwa sztuka.
Przerwał na chwilę malowanie i zmierzył wzrokiem siedzącą naprzeciwko Natalię. Mało rozumiała z jego sztuki, ale była zawsze pod ręką, po za tym zgrywała się na prawdziwą fankę, a takie zawsze mu były potrzebne.
- Opowiadałem ci już o tym, jak śniła mi się śmierć?
- Nie. - Natalia lubiła ta jego sny bez żadnej puenty.
- W śnie ukazała mi się śmierć, spotkam się z nią, jak będę starym dziadkiem, uznanym malarzem, nie muszącym się martwić o miejsce w historii. A moja mądrość pozwoli mi przyjąć śmierć, jak dobrą przyjaciółkę, może nawet wypijemy przed wyjściem herbatę.
Nawet nie dzwonek, ale głośne pukanie do drzwi, które niczym cios pięścią pozbawiło go snu. Przez chwilę miał nadzieję, że natręt ustąpi, jednak pukanie tylko się nasilało. Powoli wstał i dopiero w przedpokoju zdał sobie sprawę, że jest nagi. Przeklinając pod nosem zabrał z łazienki ręcznik i przepasał się nim. Nie patrząc w judasza, otworzył drzwi. Tego się nie spodziewał. Furia, jaką mogła mieć tylko nastolatka dosłownie go przewróciła. Dopiero po chwili był w stanie uderzyć dziewczynę i odrzucić ją od siebie. Po chwili już na niej siedział. Ręką udało mu się zamknąć drzwi wejściowe.
- Dzień dobry! - krzyknął na powoli uspokajającą się Natalię. - Jak się pani miewa? Wie pani, że aby dobrze rozpocząć dzień, powinno się oberwać od głupiej nastolatki? W "Twoim Stylu" piszą różne nie mniej ciekawe bzdury!
- Nie żyję. - twarz Natalii powoli zalewały łzy.
- Co, nie żyję? - Squint miał coraz większą ochotę, aby spuścić tej głupiej smarkuli tęgie lanie.
- Leszek nie żyję! Wpadł wczorajszej nocy pod Cinquecento! - jej głosem rządziła prawdziwa wściekłość.
- Mogłem mu powiedzieć, że w stumilowym lesie Kubuś Puchatek zapierdala Cinquecento. - Squint wstał i patrząc na dziewczynę z góry, rzekł z wyrzutem. - I dlatego mnie biłaś? Dlatego mnie obudziłaś kurwo jedna?
- Ciebie to nic nie obchodzi? - Natalia powoli rozumiała.
- Obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. - złapał dziewczynę za fraki i wywlókł z powrotem na klatkę schodową.
Kiedy kład się z powrotem do łóżka, spojrzał na zegarek.
- Dopiero druga po południu....głupia dupa naprawdę nie ma za grosz wychowania.
Sen przyszedł szybko.
"A moja mądrość pozwoli mi przyjąć śmierć, jak dobrą przyjaciółkę, może nawet wypijemy przed wyjściem herbatę."