Nieuniknione

Serial_Kiler

Bladożółte światło jarzeniówek przebijało się przez grubą warstwę dymu, skąpo oświetlając pracownię. Patryk leżał skulony za biurkiem, cały czas mając na oku jedyne wejście do pomieszczenia. Wielki miotacz, trzymany oburącz między kolanam, pozwalał mu zachować odrobinkę odwagi, jednak nadal zbyt małej aby zmobilizować się do ucieczki z tego piekielnego laboratorium. Każdy najmniejszy ruch powietrza czy choćby ledwo słyszalny odgłos dobiegał do receptorów Patryka ze stukrotnie większym natężeniem. Nogi mu zesztywniały ze strachu, a po plecach przeszły zimne jak sople lodu dreszcze.

Wreszcie po paru głębszych wdechach wypełnionego dymem powietrza zdołał podnieść się z podłogi, cały gapiąc się na wielkie stalowe drzwi, opacznie myśląc, że jedynie z tej strony jest w stanie coś go zaskoczyć. Był na siebie zły za tak paniczne zachowanie. Gdy usłyszał wystrzał z lasera, był akurat w trakcie przełomowych prac nad zapalnikiem. W jednej chwili zapomniał o całej pracy i chwytając w pośpiechu miotacz, służący do cięcia większych przedmiotów, pognał na korytarz. Nie usłyszał żadnych kroków, specyficznego odgłosu rozsuwających się drzwi ani żadnego choćby najcichszego wrzasku. Powoli sunąc ku drzwiom zastanawiał się nad sensem swojej wędrówki. Profesor słynął ze swoich brawurowych eksperymentów, przeprowadzanych w nie nadających się do tego miejscach. Lecz wystrzał miotaczka w tak małym laboratorium wydawał się bynajmniej dziwny. Profesor był niecierpliwy, ale nie by głupi. Sytuacji po wejściu nie był wstanie przewidzieć nawet w najczarniejszym scenariuszu. Palące się jeszcze kartki powoli spadały, obracając się poprzez najróżniejsze osie na podłogę. Pokój wypełniał swąd spalonego ciała, a charakterowi grozy i strachu sprzyjała jeszcze wszechogarniając, niezwykle wymowna cisza. Nic, więc dziwnego, że w pierwszym odruchu Patryk postanowił znaleźć dobrą kryjówkę pod biurkiem. Wbiegając pod biurko nawet nie wziął pod uwagi niebezpieczeństwa ze strony mordercy profesora, który przecież musiał być jeszcze w pracowni. Fakt, iż jeszcze żyje zaprzeczał wszystkim jego wnioskom.

Nagle uderzyło go myśl, że napastnik może jeszcze chować się gdzieś w cieniu, za którymś z wielu urządzeń i wyczekiwać odpowiedniego momentu na pewny strzał. Oddech mu zamarł, a całe ciało zesztywniało w pozycji stojącej ze strachu. Powolnym ruchem głowy lustrował całe pomieszczenie, mając nadzieje, że się mylił. Obraz pomieszczenia przypominał jedną, wyciętą klatkę z filmu – równie nieruchomy i niemy.

Patryk po kilkunastu sekundach, które dla niego trwały całe minuty, w końcu odważył się ruszyć w stronę zwłok profesora. Bogu ducha winny nieboszczyk leżał ze spaloną całą prawą stroną przy wielkim stole. Szczątki ubrania kolorem zlewały się niemal idealnie z przypalona skórą. Brudna czerwień przechodziła gdzieniegdzie w czerń, aby ustanowić kontrast z nienaruszoną drugą połową ciała – ohydny widok. Patryk nie zauważył tego wcześniej, ale pod ścianą stał prototyp robota. Mimowolnie chował się w czeluściach cienia, a jego obecność zdradzała jedynie mała, zielona lampka, objawiającego pracę procesora głównego najprawdopodobniej rozwiązującego jakiś problem.

– THOR, wystąp!

Robot z posługą małego dziecka zrobił krok w stronę wątłego światła. Ciało wytopione z bardzo twardego stopu jakichś metali błyszczało i odbijało bliżej położone przedmioty.

– THOR, Co tu się stało – chociaż pytanie było oczywiste, ułożenie go sprawiło Patrykowi niejaką trudność.

– ZADANIE WYKONANE – robot z trudem cedził każdą sylabę.

– Jak to „zadanie wykonane”, przecież…

Patryk przerwał w pół zdania. Jego twarz zbladła momentalnie. Podkrążone oczy i blade, prawie fioletowa usta wyróżniały się znacząco od reszty lica. Zdążył tylko przełknąć ślinę. Zieloną dioda między oczami robota zgasła.

Dwoje ludzi biegło poprzez najdłuższy korytarz na stacji. Migające czerwone światło nie oświetlało zbyt dobrze trochę przyciasnego korytarza, prowadzącego do pechowego laboratorium. Podręczne gaśnice bardzo im ciążyły, a przeszywający, wysoki dźwięk syren uporczywie zagłuszał każdą próba nawiązania jakieś rozmowy. Pobliskie stacje strażnicze na pewno dostały alarm pożarowy i już zapewne wysłały odpowiednich ludzi. Marcin i Anna dotarli do laboratorium niezwykle szybko, lecz przy drzwiach na chwilę się zatrzymali, nie wiedząc, co ich czeka w środku.

Komputer błędnie zinterpretował wystrzał miotacza z pożarem. Anna od razu podbiegła do dwóch trupów, leżących przy biurku. Marcin kompletnie zmieszany nie wiedział zupełnie, co ma uczynić i po prostu stał jak słup, tarasując wejście do środka. Gdy obejrzał dokładnie pomieszczenie poczuł wielką, zupełnie nieusprawiedliwioną złość. Nadal nie wiedział, co ma myśleć, ani tym bardziej, co robić, więc jego twarz przybierała coraz bardziej wrogą formę.

Pani Doktor dokonała oględzin zwłok myśląc, że któryś z nich jeszcze żyje. Ciała były tak spalone, że myśl o ewentualnej reanimacji odeszła w niepamięć równie szybko jak się pojawiła.

– Obydwoje nie żyją – spuentowała Anna i powoli obróciła głowę w stronę swojego towarzysza.

Ujrzała jego wyraz twarzy, który na chudej twarzy Marcina wyglądał naprawdę groźnie. Jego głowa wyglądała tak, jakby na zbyt dużą czaszkę nałożyć zbyt mało skóry.

– Chyba nie myślisz, że to ja zrobiłam.

– Myślę tylko, że jesteśmy jedynymi ludźmi na stacji, a w momencie wystrzału miotacza byliśmy oddzielnie. Ja tego nie zrobiłem, więc …

– Równie dobrze ty to mogłeś uczynić,– było tyle różnych spraw do omówienia w związku z tak dziwną sytuacją, a oni zaczęli od wzajemnych oskarżeń – a poza tym, i ty, i ja znajdowaliśmy się za daleko aby zastrzelić tych dwoje wrócić do swojego gabinetu i jeszcze raz tam dotrzeć. – twarz Anny przybrała niemal błagalny wyraz.

– Masz rację, przepraszam. Jak mogłem o tym pomyśleć? – Marcin trochę jakby się rozluźnił, lecz nadal miał swoistą dla siebie, surową postawę. – W takim razie samobójstwo – któryś z nich wszedł, zabił drugiego, a potem siebie?

– To też odpada. Widzisz te rany. – wskazała dłonią ciemne miejsca na ciałach denatów. – Czy widziałeś kiedyś, że samobójca strzela sobie prosto w serce. Tacy ludzie zazwyczaj obierają jako cel głowę, a co najważniejsze wybierają trochę mniejszą broń. Zdołałbyś takim miotaczem wycelować w klatkę piersiową i jeszcze dosięgnąć spustu?

– W takim razie kto to zrobił?

– A kto znajdował się jeszcze na stacji? – Anna już wiedziała, ale charakter nauczycielki kazał pozwolić swojemu rozmówcy samemu dojść do odpowiednich wniosków.

– THOR??? – z niedowierzania ledwo wycedził to krótkie słowo – Ale po co? Dlaczego?

– Już nie pytaj się o to mnie! Jestem przecież biologiem nie konstruktorem tego mechanicznego ustrojstwa.

Thor był prototypem najnowocześniejszego robota. Posiadał najbardziej rozbudowaną jednostkę centralną w całej społeczności cyborgów i robotów. Nie oznacza to, że posiadał jaźnie, bo takiej według filozofów i konstruktorów żaden robot nie osiągnie nigdy. Thor został bardzo szczegółowo zaprogramowany, tak że mógł na podstawie wprowadzonej i zdobytej, w czasie swojego istnienia, wiedzy rozwiązywać nawet bardzo skomplikowane problemy. A tutaj na stacji służył jedynie do drobnych prac. Właściwie cały czteroosobowy personel używał go najczęściej do parzenia kawy i przenoszenia cięższych przedmiotów z jednego pomieszczenia do drugiego.

– Szybko biegnij do łączności i zlokalizuj robota, a ja postaram się go unieszkodliwić. – podniósł miotacz leżący pod ręką Patryka i z właściwym tylko sobie wyrazem twarzy wyszedł z laboratorium.

Anna, mimo utraty formy podczas wielogodzinnej pracy umysłowej, biegła bardzo szybko. Dotarła do pokoju łączności i od razu przystąpiła do wypełniania danego jej rozkazu. Jej palce, już doskonale wyćwiczone, szybko przesuwały się po klawiszach komputera. Obrazy na wielkim ekranie zmieniały się tak szybko, że nie wprawione oko widziałoby by w tym jedynie grę kolorów i świateł. Jej zdziwienie było nie do opisania.

– Marcin… – porozumiewali się przez naręczne komunikatory.

– Tak.

– THORA nie ma.

– Jak to nie ma? A gdzie mogłoby się zgubić półtonowe żelastwo?

– No nie mam go na ekranie! Albo zniszczyłby nadajnik, albo…

– Albo co?

– Albo jest na zewnątrz. Tylko co on by tam robił?

Marcin stanął jak wryty. Trochę nie dowierzał wyciągniętym przez siebie wnioskom. Rozwiązanie było banalnie proste, a zarazem olbrzymie w swoich konsekwencjach.

– Anna, zastanów się – zaczął prowadzić grę dydaktyczną, właściwą Pani Doktor. – czego mamy od cholery i ciut, ciut w magazynie na zewnątrz.

– Hmm...Ładunki wybuchowe – ucieszyła się, z poprawnej odpowiedzi, ale po chwili zrozumiała, że to nie jest teraz na lekcji, a jej odpowiedz ma znacznie większe znaczenie – O Jezu! Gdyby to wybuchło to byłaby druga Hiroszima.

– Hiroszima i Nagasaki razem wzięte i pomnóż sobie to jeszcze przez trzy.

– Ale to nie wszystko. Jesteśmy na Antarktydzie. Przy wybuchu wytworzy się tyle ciepła, że cała ta lodowa wysepka rozpuści się i woda zaleje większą część lądu.

– Jeeezu! Co mamy zrobić?!?

–Teraz raczej przydałaby się nam Arka Noego, nie zatrzymamy już THORA.

– Biegnij, nie stój bezczynnie. Zastrzel go. Boże, nie wiem. Zrób COŚ!!!! – Anna wykrzykiwała z siebie krótkie i niezbyt przemyślane polecenia.

– Przed przyjazdem czytałem instrukcję THORA. On działa według dwu priorytetów. Pierwszy to chronić ludzi, a drugi wykonywać wszelkie polecenia ludzi nie kłócące się z priorytetem pierwszym, więc nawet gdybyśmy rozkazali mu przerwać, to on i tak by nie posłuchał.

– Sugerujesz, więc, że w myśl pierwszego priorytetu chce nas zabić. Przecież to nie ma sensu. Chyba, że nasz zwariowany profesor, montował coś w jego obwodach. – Niecierpliwiła się. Nic dziwnego przecież za parę sekund miała rozłożyć się na czynniki pierwsze.

– Patryk konstruował zapalnik do bomby, a profesor z tego co wiem, pracował nad rozszerzeniem zasięgu ładunku. Postaw się teraz w miejsce robota, oglądającego zgraje ludzi budującego coraz to bardziej przemyślane zabawki do niszczenia przedstawicieli tego samego gatunku. Nas nie ruszył, bo wpadł na lepszy pomysł. – zaczął się lekko uśmiechać, choć sytuacja bynajmniej nie sprzyjała takim zachowaniom.

– Sądzisz, że robot nas bronił – Anna zaczęła podzielać jego ironiczną błogostan – Bronił przed nami samymi?

Patryk, przez grubą szybę oglądał Thora, przedzierającego się przez zaspy śniegu, starającego się wyważyć mosiężne drzwi do składu. Miał jeszcze dość czasu aby otworzyć właz, uklęknąć na jedno kolano i oddać jeden pewny strzał, po którym robot zamieniłby się w kałuże gorącego płynu, topiącego śnieg. Zamiast tego jedynie się ironicznie uśmiechał. Mógłby go powstrzymać, ale kto by powstrzymał nas?

Michał Meina

nrv@kki.net.pl

Serial_Kiler
Serial_Kiler
Opowiadanie · 12 czerwca 2000
anonim