Być

K_RET

Za drzwiami paliło się słabe, choć wyraźnie żądne życia i łaskawego spojrzenia światło. Światło dające nadzieję i wskazujące drogę. Drogę, która zmusza do zostawienia światła w jej połowie. Drogę, którą muszę przebyć. Wiedziałem, że później nie będzie światła. Ale na razie było i to mnie podnosiło na duchu.

Miejsce, na które nieśmiało spoglądałem zza uchylonych drzwi napawało mnie lękiem. Lękiem, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Ta część mózgu, która jest odpowiedzialna za wyobraźnię, zrobiła się nadspodziewanie produktywna. Setki niesamowitych i strasznych obrazów całkowicie zapanowały nad moim postrzeganiem świata. Wiedziałem jednak, że muszę to zrobić. Zdawałem sobie sprawę, że strach jest moim wrogiem, ale wcale mi to nie pomagało.

Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie. Rozważyłem trzeźwo w myślach całą sytuację. Zdecydowałem się. Otwarłem szeroko drzwi i zamknąłem szeroko oczy. Nagle zrobiło się zimno i nieswojo. Do moich uszu dobiegł złowieszczy warkot, przypominający głos zwierzęcia, które nie jest głodne i chce zabić jedynie dla przyjemności. To uczucie, jak i sygnały docierające do moich nozdrzy szybko mnie otrzeźwiły. Zrobiłem krok naprzód i rozwarłem powieki.

Na wprost znajdowało się morze półek. Każda z nich uginała się pod stosami tajemniczo wyglądających słoiczków, butelek i plastikowych opakowań bez żadnych napisów. Mózg przeszyła mi nagła myśl. Jak wśród tej całej masy rzeczy znaleźć to czego szukam? W jaki sposób wybrać tak, żeby nikt nie poczuł się pokrzywdzony?

Niespodziewanie zalała mnie fala niezrozumiałego spokoju. Zacząłem metodycznie przenosić zawartość półek do sąsiedniego pomieszczenia. Jednak szybko okazało się, że nie jestem sam. Różne niesamowite stwory próbowały przeszkodzić w mojej misji. Dzieci ewolucji, o które natura bała się upomnieć. Bolesne ślady ich zębów na skórze i strach przed dotknięciem ich oślizgłych i cuchnących ciał zmusiły mnie do obrony.

Nie było to łatwe. Najwyraźniej te nadnaturalne byty od pokoleń już doskonaliły sztukę wygryzania przeciwnika i zabierania mu każdej, nawet najmniejszej szansy na zwycięstwo. Czułem jak opuszczają mnie siły. Spokój, który na chwilę zagościł w moim umyśle był już tylko przeszłością. Ja sam zdawałem się odchodzić do przeszłości.

Obróciłem się, szukając jakiegoś narzędzia, pomocnego w dalszej obronie. I wtedy je zobaczyłem. Zza pojemników, które już przeniosłem zaczęły wylatywać zupełnie inne istoty. Istoty, których odpowiedników próżno by szukać w encyklopediach i atlasach przyrody. Pomyślałem, że zbliża się koniec. Broniłem się resztkami sił. Stwory zza drzwi nacierały coraz natarczywiej. Z drugiej strony nadlatywały istoty nie mniej straszne i wyglądające nie mniej demonicznie.

I wtedy stał się cud. Oba gatunki, zamiast wspólnie atakować i doprowadzić do mojej szybkiej destrukcji, zaczęły walczyć ze sobą. Siły były bardzo wyrównane, a obie zwaśnione strony bardzo zapamiętałe w swej wojnie. W innym wypadku byłoby to niesamowite, zdumiewające widowisko. Tym razem jednak, ledwo trzymając się na nogach oczekiwałem z niecierpliwością na koniec tej walki. Kiedy ostatecznie na placu boju pozostały jedynie dwa osobniki przeciwnych stron konfliktu, kopnąłem je z ulgą jak najdalej i stanąłem, żeby pomyśleć.

Musiałem wyglądać nie najlepiej, a to wcale nie był koniec wykonywania mojego posłannictwa. Z ran pokrywających całe moje ciało powoli sączyła się krew. Ubranie było już właściwie jedynie wspomnieniem. Resztki włosów na głowie nie nadawały się już nawet do zamiatania podłogi. Dotkliwy ból paraliżował ruchy, a ogólna słabość ciągnęła ku ziemi. Nie byłem pewien, jak długo jeszcze wytrzymam.

Wiedziałem jednak, że najgorsze mam już za sobą. Teraz została tylko praca. Trudna i niewdzięczna, ale praca. Mimo, że organizm domagał się odpoczynku, a w głowie krążyły mi myśli o ucieczce z tego upiornego i przerażającego miejsca postanowiłem nie poddawać się. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą.

Poczułem nagły napływ sił. Po chwili wróciłem z najcięższym kilofem jaki był pod ręką. Pożegnałem dające nadzieję światło. Wraz z nim odeszły także złowieszcze odgłosy, które na szczęście mój mózg od dłuższego czasu ignorował, a o których przypomniałem sobie dopiero, kiedy ich zabrakło. Z werwą przystąpiłem do usuwania ostatniej dzielącej mnie od sukcesu przeszkody.

Przez wiele godzin próbowałem przebić się do warstwy białego metalu będącego rzeczywistymi ścianami mojego niedoszłego grobu. Zniszczyłem wiele kilofów i wywiozłem wiele taczek pokrywającego ściany lodu. Musiałem walczyć jeszcze z tabunami nikczemnych (choć tak naprawdę jedynie walczących o życie i swoje własne miejsce na ziemi) stworzeń. Bardzo trudno mi o tym mówić i dlatego oszczędzę Wam szczegółów tej epopei.

Kiedy wreszcie zobaczyłem prześwitującą zza lodu ścianę poczułem się, jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Po kilku kolejnych godzinach cały lód był odłupany, a ja mogłem podziwiać widok białej, połyskującej, nie widzianej przez nikogo od wielu miesięcy powierzchni.

Na ten widok kolana ugięły się pode mną, a świat wydał się dużo piękniejszy. Ale po radości przyszło otrzeźwienie. Refleksja, dzięki której teraz czytacie te słowa. Słowa, które napisałem, żeby Was ostrzec. Pamiętajcie, żeby nigdy samotnie nie rozmrażać lodówki. Ja miałem szczęście, ale Wam może się nie udać. Tutaj nie ma miejsca na samotną walkę z przeciwieństwami losu. Jest tylko strach, paranoja, desperacja. Nowe oblicze piekła, które przybyło, aby zabijać.

K_RET
K_RET
Opowiadanie · 13 czerwca 2000
anonim