Podciągnął spodnie, patrząc na nią z uśmiechem.
- Pewno.
Złożyła nogi i podniosła się ze ściółki. Przytrzymała zerwane ramiączko. Ten drugi ciągle grzebał pod otwartą maską jej Mazdy. Zerkał na nią raz po razie.
- Właściwie, czemu nie mielibyśmy pojechać do mnie -powiedziała.
-Dziuniek, słyszysz? - krzyknął w tył - Lali się spodobało.
Ściszył głos. Zbliżył twarz.
- Masz mnie za frajera?
Wzruszyła ramionami.
-Jak chcesz. Ja mam jeszcze ochotę - uśmiechnęła się - dałbyś radę?
Pchnął ją. Wpadła na drzewo.
- Zamknij dziób.
Odwrócił się i podszedł do Mazdy. Tuż obok stał zdyzelowany, ale sprawny Polonez.
- Co z tym gazem?
- Człowieku, jedźmy stąd
- Spoko. Chce to dostanie. Nie tryknął byś sobie?
- Nie.
- Dziuniek, przecież ona sama się prosi - zerknął pod maskę Mazdy - Jakaś lepsza. Takie to sobie lubią pofiglować.
Kobieta stała pod drzewem. Układała porwaną sukienkę. Podniosła głowę.
- Jestem gotowa - powiedziała.
Obleśny znów się uśmiechnął.
- Co z tym samochodem? - zapytał.
Dziuniek złożył podpórkę i zatrzasnął klapę.
- Gotowy.
- Choź tu, lala.
Podeszła. Złapał ją za nadgarstek i poprowadził do Poloneza. Otworzył drzwi.
- Wsiadaj. Pojedziemy naszym.
Usiadł obok. Dziuniek patrzył na nią w lusterku.
- Gdzie ?- zapytał.
- Prosto.
Ruszyli. Czerwona Mazda została na poboczu.
Zabudowania zaczynały się kilometr dalej. Gdyby tu zerwała linkę, poszła by po pomoc. Ale zerwała ją tysiąc metrów wcześniej. Była w szpilkach. Chciała wyglądać świeżo i ponętnie. Dziś miał być wielki dzień.
Związała się z wziętym psychologiem kryminalnym. Człowiekiem majętnym, inteligentnym, miłym. Poza rozlicznymi kontaktami, niezłą pensją i miłą powierzchownością, obdarzony był talentem opanowania, w swojej niełatwej przecież pracy. Odreagowywał ją w domu.
Pierwszy raz, zbił ją w czasie procesu „Rzeźnika”, pół roku po ślubie. Zajmował się tą sprawą z ramienia obrony. Wertował akta. Oglądał zdjęcia. Był przy ekshumacjach. Opowiadał jej o tym nie pomijając żadnych szczegółów. Wydało jej się nawet, że delektował się opisami zapachu, stanów rozkładu, sposobów zabijania. Tamtego dnia miał wydać końcowe orzeczenie o poczytalności oskarżonego. Rozmawiał z nim w celi, sam na sam, przez trzy i pół godziny. Potem wrócił do domu. Rzucał nią po ścianach. Gwałcił.
Jego orzeczenie i argumentację uznała najwyższa instancja. Zdobył pozycję, stał się sławny. Wąska specjalizacja zapewniała mu spektakularne sprawy. Kolejne procesy utrwalały kompetencje. W dodatku miał przecież talent spokoju i opanowania.
Z początku próbowała się bronić, grozić, uciekać. Na próżno. Był prawnikiem - psychologiem, wiedział jak podporządkować sobie ludzi.
Ostatnio na jego działce pojawiło się kilku utalentowanych konkurentów. Przez pewien czas był spokój. Mogła okrzepnąć, zebrać siły. Oprzeć się sile strachu.
Dziś rano, stołeczna policja odnalazła trupa kobiety. Sposób zadawania śmierci, był taki sam jak w dwóch wcześniejszych przypadkach. Zadzwonili do niego przed południem. Wyjechał natychmiast.
W następnym wydaniu aktualności podali szczegóły. Mignęła jej twarz męża.
Ubrała lekką sukienkę na ramiączkach. Umalowała się, spakowała walizki, wyprowadziła samochód. Była spokojna i opanowana. Jechała, przez las, w stronę autostrady. Właśnie wtedy pękła linka od gazu.
Nie miała pojęcia o naprawie samochodu. Nie wiedziała dokładnie jak daleko do wioski. Poza tym, była w szpilkach. Oparła się o maskę i zapaliła papierosa.
Nawet nie machała na ten samochód. Wypadł zza zakrętu i od razu zahamował. Z środka wysiadł łysawy mężczyzna i oblepił ją obślizgłym spojrzeniem.
- Zepsuł się - powiedział.
- Tak.
- A panienka sama w lesie i bez narządek.
Znała te twarz. Ten sposób mówienia. Wzrok. Wiedziała, co się za tym czai.
- Właśnie - odpowiedziała powoli.
Drugi mężczyzna siedział za kierownicą. Nerwowo przenosił wzrok z niej na ulicę i znowu na nią.
- Dziuniek - powiedział Obleśny nie odwracając głowy - napraw lali samochód.
Nie będę krzyczeć. Boże, żebym tylko nie krzyczała.
- Kolega reperuje, ja inkasuję utarg.
- Dobry podział - powiedziała łapiąc się na tym, że zasłania dekolt. Odsunął jej rękę. Drgnęła. Patrzył na piersi.
- Masz czym płacić - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Mam pieniądze.
I znowu to spojrzenie. Przeszywający wzrok tuż przed uderzeniem. Nie uderzył. Położył jej dłoń na szyi. Była zimna i wilgotna. Wzdrygnęła się, ale zaświtała jej nadzieja. Pogładził ją.
- Podoba ci się?
Cisza. Ręka zatrzymała się
- Pytałem, czy ci się podoba.
- Tak.
Nalana twarz rozjechała się w uśmiechu. Ręka rozpoczęła wędrówkę.
- A ja ci się podobam?
- Linka gazu zerwana - powiedział Dziuniek
- To ją, kurwa wymień! - zacisnął dłoń na jej szyi, ściszył głos - Poważna naprawa - powiedział - kosztowna.
Zrobił krok do przodu. Cofnęła się. I jeszcze krok, i następne w stronę lasu. Przycisnął ją do drzewa. Naparł. Przez lekki materiał wyczuła erekcję.
- Nie zrób mi krzywdy - poprosiła. Ledwo rozpoznała swój głos. Ręka ześlizgnęła się na pierś. Zerwał ramiączko. Zbliżył twarz. Cofnęła usta.
Uderzenie było mocne. Głowa odskoczyła w tył i uderzyła o pień drzewa. Złapał ją za gardło. Podniósł rękę.
- Już - jęknęła zasłaniając głowę - przepraszam.
Stał na rozstawionych nogach z pięścią zawisłą w powietrzu. Milczał. Powoli wyciągnęła rękę i złapała pasek jego spodni. Przyciągnęła go.
Podniosła twarz. Wpił się w usta. Wilgotne ręce podciągnęły sukienkę. Rozchyliły pośladki. Zimno wdarło się między uda. Wtargnęło do wnętrza.
Zamknął oczy. Na gołą czaszkę wystąpił pot. W rozchylonych ustach trzepotał język. Sapał.
Spojrzała mu przez ramię.
Dziuniek wyciągnął jakąś część spod maski. Przyjrzał jej się, a potem spojrzał w ich kierunku Kiedy złapał jej wzrok, odwrócił głowę i zaczął grzebać w samochodzie.
Odsunęła go lekko i położyła się na ziemi. Podciągnęła sukienkę na brzuch. Wypchnęła biodra.
- Chodź - powiedziała.
Opuścił spodnie wpatrując się między jej nogi. Uklęknął. Był tak podniecony, że musiała mu pomóc.
Zamknął oczy. Skończył szybko. Rozchylił usta i wydał z siebie krótki jęk. Podniósł powieki. Natrafił na przeszywający wzrok. Jeden z tych, które zapowiadają uderzenie. Ramiona ugięły mu się ale utrzymał ciężar i wytrzymał spojrzenie. Rozluźniła rysy. Uśmiechnęła się.
Podniósł się na nogi. Leżała wśród opadłych liści i niskich paprotek. Nie wyglądała już tak elegancko. Zmierzwione włosy, porwana sukienka, rozrzucone nogi. Przez chwilę miał ochotę ją kopnąć, ale uśmiechnął się tylko i podciągnął spodnie.
-Podobało się?
*
Wjechali na podjazd. Nie pozwolił jej zamknąć bramy. Doszli do drzwi. Wyjęła klucze z torebki i otwarła je. Dziuniek zaparkował.
- Nie gaś silnika - rzucił Obleśny - rozejrzę się.
Kazał jej zostać na zewnątrz. Wszedł do domu.
Stała między samochodem a fasadą. Patrzyła. Dziuniek kulił się jak zbite dziecko, kiedy nim potrząsać krzycząc:
- Nie płacz!
Wrócił po dłuższej chwili, wyraźnie odprężony. Położył jej rękę na ramieniu.
- Prowadź - powiedział.
Wprowadziła ich do salonu.
- Nieźle, nie?
Dziuniek podniósł głowę i mruknął coś pod nosem.
Obleśny padł na fotel. Włączył telewizor.
- Lala, jak ty masz na imię?
- Anna. A ty?
- Co to za laboratorium, tam - zapytał wskazując ręką.
- Gabinet. Jestem weterynarzem.
- Umówiłaś się z jakimś byczkiem?
- W niedzielę nie przyjmuję. Czego się napijecie?
- Wódki.
- A ty Dziuniek ?- zapytała.
Rozbiegany wzrok nosił znamiona postępującej nerwicy. Chrząknął, ale nie odpowiedział.
Weszła za barek i wyjęła szklanki. Z lodówki wyciągnęła zmrożoną Żubrówkę i fiolkę z białym proszkiem. Wlała wódkę do szklanek i dopełniła sokiem jabłkowym. Później sypnęła pół łyżeczki proszku i zamieszała słomką. Odczekała chwilę, żeby się rozpuścił.
- To jak, Dziuniek - odezwał się Obleśny - trójkąt, kolejarz czy losowanie?
Dziuniek tarł ręce i kiwał się jak rumuńska matka.
- Jedźmy stąd, kurwa, człowieku.
Obleśny przyłożył mu dłoń do czoła i pchnął.
- Ty się znasz...
Podała drinki.
- Lala jesteś wykwintna - powiedział Obleśny wyrzucając za siebie rurkę - choź no tu..
Usiadła mu na kolanach. Dziuniek łapczywie sięgnął po drinka i przechylił go do dna.
- Chyba przyniosę całą butelkę - powiedziała
- Przynieś - Obleśny odstawił pełną szklankę- niema to jak czyściocha, nie, Dziuniek?
Wróciła za bar i wzięła Żubrówkę. Kiedy stawiała ją na stole, w telewizorze pokazali migawki z miejsca zbrodni. Głos lektora opisywał kolejny mord. Motywy te same co w poprzednich.
Obleśny oderwał się od ekranu. Sięgnął po butelkę. Nalał Dziuńkowi. Spojrzał na swojego drinka i podniósł go do góry.
- Dziuniek nie w sosie, bo mu baba umarła - powiedział - Jej zdrowie.
Przechylił szklankę. Skrzywił się. Nalał czystej do pustego szkła.
Odprężyła się. Uśmiechnęła. Pogładziła go po czaszce.
- To jak będziemy spali?
- Na wznak - zaśmiał się.
- Lubisz to, nie?
Obleśny przechylił szklankę.
- A ty, to niby nie?
Wstała i oparła się o bar. Patrzyła na ciała rozparte w fotelach.
- Matka mówiła mi, że to piękne i głębokie przeżycie, kiedy dwoje ludzi łączy się w jedno - powiedziała - Byłam kiedyś z człowiekiem, który wiedział co to znaczy. Kochaliśmy się z otwartymi oczami. Wiecie jakie to uczucie? Zapomnieliście kiedyś o sobie, dla tej drugiej osoby? Budziliście się ze strachu, a potem przytulali, żeby usnąć spokojnie?
Wiecie, co czuje gwałcona kobieta? Wbijacie swoje męstwo w najbardziej wrażliwe miejsce ze wszystkich. Ciepłe, przyjazne, miłe, dobre. Bijecie po twarzy, kopiecie. Wchodzicie tam bez miłości. Niszczycie życie. Gwałcicie to w czym ma się rozwijać. Onanizujecie się gumową lalą.
- Jezus - jęknął Dziuniek
Obleśny zastygł z niewypowiedzianą obrazą na otwartych ustach.
- Nigdy nie dacie szczęścia kobiecie - mówiła dalej - Dlatego wam powiem. To jest tak, jakby całe ciało, punkt po punkcie było obłożone kapsułkami energii. To jest napięcie większe niż najcudowniejszy z waszych marnych wytrysków. Ale przypomnijcie go sobie. To tak, jakbyście byli tuż przed nim. Może to trwać pięć minut, dziesięć, pół godziny. A wtedy każde dotknięcie to spełnienie. Każdy ruch przenosi na próg wielkiego, białego pokoju z balkonem na niebo.
- Nie podskakuj, lala - Kłapnął dziobem Obleśny i wykonał ruch jakby chciał wstać. Nogi nie utrzymały ciężaru. Oklapł w fotelu. I tylko patrzył. Opadały mu powieki, mętniały oczy, ale wpatrywał się w nią wzrokiem pełnym wściekłości i upokorzenia.
Dziuniek płakał.
Przeszła na korytarz. Ze schowka pod schodami wyciągnęła hydrauliczny wózek. Pchając go przed sobą wróciła do salonu.
Dziuniek leżał w fotelu z głową odrzuconą do tyłu, ze śladami łez zakrzepłymi na policzkach. Obleśny był przytomny. Trzymał się baru.
Kiedy weszła puścił blat i ruszył w jej stronę. Z trudem utrzymywał się na nogach. Oparł się o ścianę. Wyciągnął rękę. Odsunęła się. Dłoń opadła bezwładnie. Ruszył w stronę drzwi. Szła obok niego, patrząc jak nabrzmiewają żyły na jego szyi i skroniach. Na ręce szukające oparcia. Na przygarbioną sylwetkę.
Chwytał sprzęty. Parł do przodu.
Zastąpiła mu drogę. Podniósł oczy. Jego wzrok był taki sam jak jej, gdy była bita. Zastanowiła się co musiał czuć jej mąż, żeby widząc taki ból i strach, bić ją dalej i rozkładać na stołach. I znalazła to w sobie. Zimną rozkosz skurwysyna.
Obleśny rzucił się resztką sił. Bez trudu zeszła mu z linii. Upadł przy drzwiach. Już się nie podnosił.
Przyjechała po niego wózkiem. Opuściła hydrauliczny mechanizm i przeciągnęła go na platformę. Pojechała do salonu. Zrzuciła Dziuńka z fotela i ruszyła w stronę gabinetu. Bezwładne ciała zsuwały się i musiała przystawać, żeby je poprawiać. W gabinecie zepchnęła Dziuńka na podłogę. Podpompowała platformę wózka do poziomu stołu z odpływami na broczynę. Zapaliła laboratoryjną lampę. Przetoczyła ciało. Zdjęła mu spodnie. Z szafy wyjęła fartuch i ubrała go. Otwarła kasetkę z narządkami. Rozłożyła je na pulpicie obok stołu. Umyła ręce i założyła rękawiczki.
Znalazła szarą taśmę do obklejania pudeł. Odgryzła kawałek i przykleiła penisa do brzucha. Umaczała wacik w spirytusie. Przemyła pole operacyjne. Moszna skurczyła się w odruchu obronnym. Sięgnęła po skalpel.
Nacięła skórę wokół, obrysowując linię podziału. Potem między jądrami, od korzenia po nasadę. Rozchyliła płaty skóry i sięgnęła do wnętrza. Przebierała w plątaninie żyłek aż znalazła grubszą niż inne. Była półprzeźroczysta. Pełna płynu konsystencji kurzego białka. Wyciągnęła ją na zewnątrz. Na końcu rozchodziła się w plątaninę naczyń otulających nagie jądro. Wyjęła je. Wyjęła drugie.
Zaczęła od prawego. Przecięła nasieniowód i podwiązała go. Odnalazła żyłę odpowiedzialną za ukrwienie. Założyła zacisk. Przecięła. Oczyściła mosznę i odcięła niepotrzebny już płat skóry. Zszyła kikuty żył nicią chirurgiczną i ułożyła je.
Przy lewym, nacięła tkankę. Zaczął krwawić. Zatamowała. Odłożyła skalpel i sięgnęła po nici. Skórę moszny rozciągnęła na nasadę prącia. Przyszyła ją.
Przyjrzała się robocie. Gdyby nie pofałdowanie i kolor przeszczepionej skóry, można by nie poznać, że kiedykolwiek coś tam było. Powinno się szybko goić.
Spojrzała na Dziuńka. Leżał skulony pod stołem. Ściągnęła rękawiczki i rzuciła mu na twarz. Zdjęła fartuch.
Wróciła do salonu. Nalała Żubrówki do szklanki i dopełniła ją sokiem. Włożyła słomkę. Siadła przed telewizorem. Sięgnęła po telefon. Wystukała numer.
W słuchawce odezwał się głos z taśmy. Czekała na połączenie, opróżniając szklankę.
- Halo - odezwała się wreszcie - chciałam zgłosić gwałt.
Dorocie