Epizod

Nieznany

Była brzydka, deszczowa pogoda. Wiał zimny, listopadowy wiatr. Drzewa stały smutne i gołe. W to sobotnie popołudnie mało ludzi miało ochotę na wystawienie nosa za drzwi ciepłych domów. I trudno było im się dziwić...

Dworzec "Fabryczny". Na jednym z peronów obejmuje się para młodych ludzi. On zapewne gdzieś odjeżdża, a może właśnie przyjechał? Na plecach dźwiga wielki plecak. Stoją tak dość długo...

***

Do drzwi jednego z krakowskich mieszkań zadzwonił dzwonek. Niska kobieta, około pięćdziesięcioletnia pobiegła do przedpokoju żeby otworzyć.

- Ach! Marysiu, już myślałam, że nie przyjedziesz dzisiaj! Miałaś być o drugiej, czyżby pociąg się spóźnił?

- Nie, wyobraź sobie, że kiedy już wsiadałam do wagonu zorientowałam się, że zgubiłam bilet! Szukałam, ale to jak igła w stogu siana. W końcu poszłam kupić drugi, a w międzyczasie pociąg odjechał i przyjechałam dopiero następnym. - Marysia zaabsorbowana stała w progu, dopiero kiedy

gospodyni wskazała gestem, weszła do środka. Od razu też zaczęła obcałowywać siostrę. Były bowiem rodzeństwem, bardzo sobie bliskim. Marysia jednak mieszkała w Szczecinie i rzadko widywała swoją najmilszą siostrę, która mieszkała tam, gdzie reszta rodziny - w Krakowie. Często jednak się odwiedzały, głównie pani Maria przyjeżdżała do pani Anity. Wtedy uwielbiały rozmawiać długo wieczorami, lub spacerować po Starówce. Zwierzały się sobie ze swoich kłopotów, obgadywały wspólne przyjaciółki, rodzinę. Aż trudno było uwierzyć, że owe kochające się siostry w dzieciństwie nienawidziły się, robiły na złość, a dzień bez bójki traktowały jak dzień stracony.

- Pamiętasz, jak kiedyś zjadłam mydło, a ty się popłakałaś bo ci wmówiłam, że to był taki duuuży cukierek? - zaśmiała się Anita, kiedy ta druga weszła do łazienki.

- Masz zadziwiającą pamięć, naprawdę. Bo ja nie pamiętam. Pamiętam za to, kiedy zostawiłaś mnie samą z Michasiem, a ja nie wiedziałam jak go przewinąć, a on cały czas ryczał!

- Tak, tak, ty nigdy nie lubiłaś dzieci. Dopóki sama nie urodziłaś Ani. Co się teraz z nią dzieje?

- Ehh, siedzi w tych Niemczech, nie wysyła listów, nie dzwoni... Już dwa miesiące nie daje znaku życia. Sama nie wiem co o tym myśleć. W końcu jest już dorosła, ale dla mnie zawsze pozostanie małą córeczką.

- Nie bądź nadopiekuńcza. - zaśmiała się Anita, ale pod tym uśmiechem krył się cień niepokoju. - Na pewno niedługo się skontaktuje.

- Dzisiaj, jak przesiadałam się w Łodzi na pociąg, widziałam na peronie obejmującą się parę. Młodzi ludzie. Tak mnie to jakoś poruszyło - bo biło od nich takie... taki blask. Może chłopak właśnie wrócił do dziewczyny? Ale mówię to dlatego, że ta dziewczyna tak mi jakoś przypomniała Anię... Jak jeszcze była nastolatką. I tak mi się jakoś ciepło na sercu zrobiło, jak ich zobaczyłam. Jednak istnieje jeszcze prawdziwa miłość na tym okrutnym świecie... - Marysia nieco się rozmarzyła, ale

zaraz świadomie "spadła z obłoków", wróciła myślami do Krakowa. Uważała się bowiem za osobę, która nie rozkleja się z byle powodu, a nawet - z żadnego powodu. Od razu też rzekła, już zupełnie poważnym tonem.

- Chodźmy do pokoju, nie stójmy tak w korytarzu. Będziesz tak dobra i zrobisz mi herbaty?

- Oczywiście, chodź... - odpowiedziała siostra i z uroczym uśmiechem, którego starała się nigdy nie

pozbywać, udała się w stronę kuchni.

***

Szła wolno, patrzyła na swoje buty. Nowe, czarne glany. Nad glanami wisiały czarne bojówki, kupione wczoraj w Levisie. W torbie, luzacko przewieszonej przez ramię, znajdowały się nowe ciuchy i karta kredytowa. Z krótkich, ciemnych włosów skapywały krople deszczu, prosto na mały, lekko zadarty nosek. Była ładną, z powierzchowności miłą dziewczyną. Tylko jej oczy sprawiały takie trochę przerażające wrażenie.

Skierowała się do dworcowej toalety. Ale poczuła, że najpierw musi gdzieś usiąść i odpocząć. Przykucnęła na ziemi, oparła się o brudną ścianę. Rozejrzała się, było tu kilku podróżnych i jakiś bezdomny pijaczyna. Zobaczyła i c h.

- Też bym tak chciała. - rozmarzyła się. - Ale mnie nikt nie chce. Starzy myślą, że pieniędzmi zastąpią mi miłość. A ja myślę, że nią zastąpię to uczucie. - spojrzała na otwartą torbę, w której wnętrzu oprócz wiadomych mam już rzeczy, widniała jeszcze strzykawka i reszta oprzyrządowania. - Beznadziejny świat. Zaćpam się na śmierć i będę miała spokój. Wreszcie. Nikt się nie będzie czepiał. Tylko z drugiej strony ...boję się. Nawet chcę żyć. Gdyby mieć kogoś, dla kogo watro by było. Bo dla mnie samej nie warto. Zaczynam już gadać od rzeczy...

Mówiąc do siebie patrzyła niewidzącym wzrokiem na parę. Chciała wstać, ale ogarnął ją taki bezwład, że nawet rękę trudno by jej było podnieść. Siedział więc dalej. Chłód ściany ogarniał jej plecy, ale była przyzwyczajona do chłodu. Od zawsze i do każdej jego postaci.

- Oni mają przed sobą przyszłość. Ja nie mam. I nie mam siły jej stworzyć... Próbowałam przecież. Może niedostatecznie się starałam? Może spróbuję jeszcze raz. Pójdę do starych, powiem im o mnie, powinni zrozumieć. Powinni pomóc. Na pewno pomogą, są przecież ludźmi. Będę żyć!

Przerwała rozmyślania, gdy zauważyła, ze kilka kroków przed nią stoi jakaś starsza kobieta, która bacznie się jej przypatrywała.

- Czego się pani gapi? - spytała bezczelnie dziewczyna.

- Dworzec to miejsce publiczne, a nie miejsce przesiadywań jakichś ćpunów. - zauważyła chłodnym tonem kobieta.

- A co? Ja to nie człowiek? - krzyknęła. - Co pani do tego? Niech się pani zajmie własnymi sprawami!

- No cóż... - westchnęła tylko kobieta i przeszła obok.

- Co za ludzie. - pomyślała młoda. - Aż brak mi słów. Nie, nic mi nie pomoże... Mam już dość. Czy naprawdę wyglądam aż tak źle? - wyjęła lusterko, przejrzała się, po czym cisnęła zwierciadło w rząd krzeseł poczekalni.

Powoli, z trudem, podniosła się, złapała klamkę drzwi do toalety i już prawie przekroczyła próg, gdy ktoś przytrzymał ją za ramię. Zdezorientowana, odwróciła się. Stał przed nią wysoki, chudy, równie czarny jak ona, chłopak. Powiedział:

- Ja też chcę się wydostać z tego bagna. Zróbmy to razem.

- Skąd on wiedział? - zdążyła tylko pomyśleć.

***

Od dwóch dni prawie nic nie jadł. Tylko tę resztkę chrupek, którą znalazł na dworcowej ławce. Pewnie jakiś dzieciak zostawił. Ciekawe jak by się ułożyło jego życie, gdyby wtedy nie odszedł od... Nie, nie będzie o tym myślał. Bo po co? W tej chwili liczy się tylko teraźniejszość, po co oglądać się za siebie. Szczególnie, że przeszłość jest milsza, niż to co teraz...

Zajrzał jeszcze do śmietnika przy wejściu, ale o tej porze roku trudno było się tam czegoś spodziewać. Ach, ciągle zapominał, że czas tak szybko leci, lato już minęło i ludzie nie jedzą na dworze. Powałęsał się jeszcze parę minut po ulicy i wszedł do poczekalni dworca Fabrycznego. Usiadł na ławce obok jakiejś paniusi - jechała do Krakowa, zobaczył to na bilecie - która szybko się od niego odsunęła. Właściwie nie ma się co dziwić ludziom. Nie chcą mieć do czynienia z takimi śmierdzącymi brudasami jak on. Nic nie warty śmieć - pomyślał i łza zakręciła mu się w oku - żebyś chociaż miał odwagę wejść pod pociąg, albo skoczyć z mostu...

Podniósł głowę i jego wzrok zawisł na parze młodych ludzi, stojących na peronie, w deszczu, obejmujących się. Już nie mógł powstrzymać wspomnień, już widział siebie i ją... On też kiedyś wracał, z Mikołajek. Był tam na żaglach, jako opiekun grupy kolonijnej. W pociągu nie mógł usiedzieć, kiedy ledwie zbliżano się do miasta już wstawał, już chciał wysiadać. Myślał, że sam szybciej dobiegnie na peron. Ona oczywiście czekała. Kochana... Wyskoczył z wagonu, prosto w jej objęcia. Stali tak przytuleni długo, zupełnie jak ci młodzi tutaj. I to była ostatnia szczęśliwa chwila w jego życiu. Pamięta te słowa, do dzisiaj brzęczą mu w uszach. "Doigrałeś się - mówiła ze śmiechem, pełna radosnej wiary, wieczna optymistka. - Będziemy mieli dziecko.". To był szok. Odepchnął ją. Nic nie mówił, tylko analizował. Miał ledwie 21 lat, zaczynał drugi roki studiów, teraz małżeństwo? Przecież to zniweczy jego plany! Jakim cudem, para studentów, dziecko, mieszkanie... Słowa kołatały mu w głowie, natłok myśli sprawił, że zrobiło się duszno.

Jak on mógł?! Jak mógł być tak głupi i zostawić swoje kochanie?! Uciekł od niej, obrzydliwy tchórz. A mogło być tak pięknie, tak ...normalnie.

Słaniając się wstał. Zrobił kilka kroków i zauważył coś na ziemi. Może kawałek forsy? Podszedł bliżej. Bilet do Krakowa? Zaraz, czy to nie ta paniusia... Żyj chwilą, stary - przeszło mu przez myśl. - Co masz do stracenia!

Wsiadł do pociągu. Odjechał. Chyba nie żałował.

***

Para odeszła, blask zniknął. Życie wciąż toczy się swoim torem. Czy przypadek rządzi światem, czy wszystko jest z góry ustalone?

Autor:

Natalia Błaszczyk

94-127 Łódź

ul. Pływacka 8

tel. 6404386

@dres: nacia@laser.net.pl

Nieznany
Nieznany
Opowiadanie · 21 czerwca 2000
anonim