Prosta czynność jaką jest zwleczenie się z łóżka zabrała mi wieczność, bynajmniej nie było to spowodowane zaspaniem. Bardziej strachem przed ciemnością, w której przez pryzmat pustki, wyobraźnia mogła dostrzec wszystko, jak na dłoni.
Następne cztery kroki do włącznika światła stały się istną Odyseją... Po długich zmaganiach z walającymi się po podłodze ciuchami cel został osiągnięty. Moim oczom ukazał się wspaniały, wykonany po mistrzowsku, wręcz artystyczny... burdel. Na podłodze leżały ubrania, butelki po piwie, paczki po chipsach i tym podobne rzeczy, których najbliższym przeznaczeniem powinno być zesłanie na tygodniowy pobyt w koszu pod zlewem.
Zabawne, jak rzeczy przydatne i niezbędne, pomimo braku jakiegokolwiek logicznego wytłumaczenia na zapotrzebowanie organizmu na alkohol i niezdrowy cholesterol, stają się bezużyteczne...
Rozejrzałem się po pokoju. Znałem go dobrze, chociaż nie należał do mnie. Podobnie jak cały dom był własnością mojego wujka - ojca chrzestnego, który jak na ironie był adwokatem. Stałem przy zamkniętych drzwiach, z których można było dostać się do reszty, obecnie pustego domu. Obok były drzwi prowadzące na strych, a na ścianie po prawej drzwi do pokoju gościnnego. Ściana po lewej i na wprost wypełniona była ściśle oknami oraz parą drzwi balkonowych.
Pokuj wydawał mi się nieprzyjemny. Zawsze go nie lubiłem, ale teraz mniej. Może dlatego, że się nie bałem. Odkąd pamiętam zawsze coś „siedziało” w tym pokoju.
Stojąc przy drzwiach i trzeźwiejąc ze snu przypomniałem sobie o celu jaki przyświecał całemu wydarzeniu. Miałem sprawdzić co mnie obudziło. Ogromna chęć położenia się dalej spać walczyła z mocą sprawdzenia swojej odwagi i ciekawości. I, co jest oczywiste w moim przypadku, uległa.
Najpierw musiałem się jednak nastawić psychicznie na nieznane... Łyknąłem zwietrzałe i wygazowane już piwo i wyszedłem na balkon zapalić. Ciepła miękkość płomienia zapalniczki zachęcał mnie do odwiedzenia łóżka. Na próżno. Patrząc na ciemność panującą na polach paliłem papierosa. Żar świetnie kontrastował z czernią powietrza. Zachwyciło mnie jednocześnie artystyczne podejście dymu do sprawy - wylewając się, wbrew nakazom Newtona - do góry, łączył się z równie szarymi chmurami. Z samego widoku mogłem wywnioskować, że coś jest nie tak tej nocy. Oczywiście, ja – wielki ignorant, nie zrobiłem tego. Nie zdziwiła mnie również ogromna pełnia, która wydawała mi się dziwnie, krwiście czerwona...
Z błogiego rozkojarzenia wyrwał mnie dopiero szmer za plecami. Przez ułamek sekundy przypomniałem sobie wszystkie horrory jakie widziałem i wszystkie gry w jakie grałem... Wydawało mi się to mało zabawne, nie tak jak wtedy... Przemogłem jednak niechęć podobną do tej przy wstawaniu i obróciłem się...
Nagle, zupełnie niespodziewanie, oczom mym ukazała się... pustka. No może niezupełnie, bo wypełniony światłem pokuj za drzwiami balkonu. Uśmiechnąłem się tylko ironicznie pod nosem sam do siebie i spowrotem zwróciłem oczy w stronę pól. Mimo usilnej chęci dostrzeżenia czegokolwiek jedyne co mogłem zobaczyć to jasnobrązowe oczy wpatrujące się ciekawie w moje. Zaskoczenie było tak ogromne, że nawet nie zdążyłem krzyknąć czy ruszyć się. Oszołomienie ustępowało chęci dokładnych oględzin.
Okazało się, że „stwór” stojący przede mną to młoda dziewczyna. Miała włosy do ramion, rozpuszczone, pofalowane, koloru oczu. Delikatnie zadarty nosek świetnie pasował do niewinnie wyglądającej twarzy. Miała jakieś metr siedemdziesiąt. Była szczupła, a pod długą smukłą, białą sukienką widać było idealnie kształtne i jędrne piersi, które nadawały tej może dwudziestoletniej dziewczynie niesamowicie pociągający wygląd.
Patrzyliśmy tak na siebie przez chwile. W końcu przemówiła. Głos miała pewny, mocny, ale przepełniony kobiecym wdziękiem i seksem.
- Ty jesteś Damballa?
Zaskoczenie jakie mnie uderzyło było większe niż przed momentem kiedy ją zobaczyłem. Może to przez tą barwę głosu, tak czystego, bez skazy, a może dlatego, że mało osób wiedziało o istnieniu mojego drugiego imienia.
- Tak. - to proste stwierdzenie wydawało mi się na miejscu, jednocześnie tylko na tak długie słowo było mnie w tym momencie stać.
- Nie jesteś ciekaw jak mnie zwą? - spytała po chwili. Gdy nie doczekała się odpowiedzi, odpowiedziała na swoje pytanie - jestem Shrew.
- Ryjówka? - spytałem, sam nie wiedząc co mnie napadło, aby szukać rozwiązania w języku angielskim.
W odpowiedzi dostałem ironiczny i pełen zdziwienia uśmiech, później słowa:
- Też, ale znacznie bardziej wole określenie: jędza lub wiedźma. Tylko się nie bój, wcale nią nie jestem, no może nie do końca - Znowu zrobiła przerwę na diabelski uśmiech. - Czemu nie zadajesz pytań? Nie jesteś ciekaw kim jestem? Co tutaj robię?
- Ciekawi mnie przede wszystkim jedno. Skąd znasz moje imię i dlaczego mam to dziwnie trafne, jak mi się wydaje, przekonanie, że wiesz o mnie więcej niż ja sam?
- Damballa... ładny sobie wybrałeś przydomek. Pasuje do ciebie bardziej niż ci się wydaje... Wiesz co on oznacza? Czyż nie?
- Owszem. W wierzeniach plemion amazońskich to Bóg Wąż lub też Duch Wąż. Najważniejsza figura w wierzeniach VooDoo.
- Świetnie. Zdałeś egzamin. Nie zastanawiałeś się nigdy dlaczego właśnie taki przydomek wybrałeś? Przecież wierzysz w przeznaczenie, może było ci to przeznaczone?
- Nic nie jest zapisane. Wszystkim możemy sami kierować.
- Więc jednak nie wierzysz w przeznaczenie? - w pytaniu dało się wytropić nutę przekory.
- To nie tak. Masz rację. Wierzę w przeznaczenie, ale takie, w którym sam mogę decydować. Ono pokazuje mi drogi, którymi mogę podążać. Nie nakazuje mi podążania jedną ścieżką.
- A nie wydaje ci się, że wszystkie te drogi są równoległe i prowadzą cię tylko do jednego celu...
- ... do śmierci. Wiem! Kim ty jesteś?! Czytasz mi w myślach?
- I tak, i nie. Ale radzę ci na razie martwić się bardziej czymś innym.
- Czym?!
- Tym żarem, który wtapia się powoli w ustnik.
Wtedy poczułem na palcu ciepło, którego wcześniej nie zauważyłem. Papieros zaczynał powoli przypalać mi palec. Jeszcze chwila i bym się mocno sparzył.
- Dziękuje - odrzekłem, chociaż zabrzmiało to może mało wdzięcznie. Byłem dość mocno poirytowany sytuacją.
- Proszę bardzo. Nie zaprosisz mnie do środka? Chłodno tutaj, poza tym mam z tobą do pogadania i nie chce mi się sterczeć na balkonie.
- Wejdź, rzuciłem niedbale już ze środka.
Teraz ujrzałem ją w pełnym świetle. Była przepiękna. Po krótkiej rozmowie wiedziałem, że jest cholernie inteligentna i wygadana. Takie kobiety są w moim typie. Poczułem się zawstydzony swoimi myślami bardziej niż bałaganem panującym w pokoju. Pomyślałem o ironii panującej dookoła: piękna kobieta, odziana jedynie w białą suknię siedzi obok mnie na pościelonym łóżku i chce rozmawiać. Czasami życie jest wredne...
- Pytałeś, czy czytam ci w myślach. Odpowiedź jest prosta... czytam w swoich.
- Jaki to ma związek?
- Kim jesteś?
- Tylko głupim człowiekiem, który nie ma pojęcia co jest grane.
- W jednym się mylisz.
- Kiedy ja na prawdę nie wiem o co tutaj chodzi.
- A czy ja mówiłam o tym? – po raz kolejny na jej usta wpłynął ironiczny uśmiech.
Tymi słowami przerwała rozpędzający się dialog, w którym napięcie stawało się coraz większe. Zgasiła mnie. Uśmieszek na jej pełnych, czerwonych ustach... miałem wrażenie, że bawi ją ta sytuacja. Tak jakby wiedziała więcej o mnie niż ja sam i igrała ze mną.
- To kim jestem? - powiedziałem już uspokojony i pełen ciekawości.
- Pozwolisz, że ja zadam ci pytanie: kim jestem?
- Skoro nie wiem kim jestem ja sam, to jak mogę mówić kim są inni? Nie mam pojęcia kim jesteś.
- No dalej... Pierwsze co przyszło ci do głowy...
„Wampir” pomyślałem nie wiedząc czemu...
- Świetnie. - odrzekła z satysfakcją. - widzisz... nawet cię to nie dziwi. A nie boisz się, że cię ugryzę? - znowu się uśmiechnęła, w taki sposób, że miałem ochotę ją bardzo namiętnie pocałować.
- Jakoś nie bardzo. - wyszeptałem pełen zdumienia.
- I słusznie. Po pierwsze podobasz mi się i szkoda by mi cię było, a po drugie nie mam prawa.
- Dlaczego?
- Bo jesteś przystojny, masz niesamowicie niebieskie oczy tak samo, jak twój ojciec...
- O czym ty mówisz...Chodziło mi o to z tym prawem.
- A tak... - uśmiechnęła się - zgodnie z prawem Qrhar wampir nie może ugryźć drugiego wampira, chyba że walczą w pojedynku. A ja nie mam zamiaru wyzywać cię na pojedynek.
Uśmiechnęła się znowu, ale tym razem znacznie milej. W tym czasie ja zdążyłem już zupełnie stracić głowę - nie rozumiałem o co w tym wszystkim chodzi.
- Tak jak zawsze myślałeś - kontynuowała - wampiry istnieją. Dokładnie jak wiedziałeś, zresztą od zawsze, mogą normalnie chodzić za dnia, nie odstrasza ich czosnek, nie piją ciągle krwi i ta całą śmieszna reszta wymyślona przez Hollywood... Chociaż w jednym się myliłeś: jeśli tylko chcemy możemy mieć dłuższe kły.
Prawdopodobnie zobaczyła, że jakoś nie dociera do mnie to co ona mówi. W końcu była to dość niecodzienna sytuacja. Nie co wieczór, pojawia się z nikąd wspaniała kobieta i wmawia ci, że jesteś wampirem...
- No dobrze. Jak sądzę nie wierzysz mi, że jesteś tym kim mówię. Zaraz ci to udowodnię. Pojawiłam się nagle, ale ty czułeś moją obecność już dużo wcześniej, nawet przez sen. Dlatego się zbudziłeś. Później też ją czułeś. Zwykli ludzie przestraszyli by się, ale ty zachowałeś spokój i byłeś pełen ciekawości, a nie obaw. Poza tym wiem wszystko co i ty. Nie czytam ci w myślach, ale potrafię wejść w twoja podświadomość, tak samo jak ty w moją. Przecież od zawsze miałeś wrażenie, że wiesz o czym myślą inni ludzie. Teraz wiesz, że to nie przypadek. Trzeba to jednak trenować, aż dziwię się, że ty masz to wykształcone w tak dużym stopniu, w końcu byłeś wychowywany przez ludzi. Mimo wszystko odgadłeś kim jestem. I nie dziwi cię jedna rzecz?
- Jaka? - odzyskałem już mowę.
- Że się ani troszeczkę się nie boisz i traktujesz mnie jak starą znajomą?
Znowu mnie zgasiła. Dopiero teraz sobie to uzmysłowiłem. Od początku nie czułem strachu lecz zdziwienie i zaskoczenie.
- Sam widzisz. Jest wiele powodów dla których powinieneś uwierzyć w moje słowa. Co wolisz: lato czy zimę?
- Zimę. - krótkość mojego stwierdzenia nie była skutkiem niechęci wobec rozmówcy, w istocie było zupełnie odwrotnie.
- A wiesz dlaczego? Może dlatego, że lubisz długie wieczory i półmrok? A może dlatego, że kochasz kiedy zimny wiatr wieje za plecami w taki sposób, że aż ciarki przechodzą? A może po prostu w zimie mniej osób wychodzi na ulice, a ty lubisz się odizolować od reszty szarego społeczeństwa?
- A może po prostu znacznie bardziej lubię jeździć na snowboardzie niż pływać?!
Bawiło mnie zakłopotanie i zmieszanie jakie dostrzegłem na jej twarzy. Po raz pierwszy straciła pewność siebie i inicjatywę. Dopiero kiedy na moją bezczelnie niewzruszoną twarz wpłynął uśmiech, zrozumiała dowcip i odpowiedziała równie szczerym uśmiechem.
- Jeśli mi nie wierzysz mogę pokazać ci, że jesteś takim samym wampirem jak ja...
- W jaki sposób?
- Zgaś światło i rób o co ci każe.
- OK.
Nie wiedziałem dlaczego, ale wydawało mi się to zbędne. Z drugiej jednak strony chciałem zobaczyć jakim jeszcze argumentem będzie, zupełnie już niepotrzebnie, starać się mnie przekonać. Postanowiłem, że będę posłuszny. Zaczęła mi się podobać ta gra...
- Dobrze. Teraz usiądź wygodnie. Zamknij oczy. Weź głęboki oddech i odpręż umysł. Spróbuj usłyszeć szum wiatru za oknem. Słyszysz go?
- Tak.
- Dobrze. Teraz spróbuj zobaczyć te wszystkie pola i szare chmury. Później dodaj do tego księżyc.
- Już...
- Teraz musisz wymazać to wszystko. Jedyne co masz teraz widzieć to czarna, nieprzenikniona ciemność. Powiedz jeśli będziesz gotowy.
- Gotowe. - wyszeptałem po dłuższej chwili.
- Połóż dłoń na moich ustach.
Wykonałem posłusznie i ochoczo polecenie. Pod palcami poczułem ciepło i miękkość jej ust. Miałem wrażenie, że czuje ich kolor, że potrafię odgadnąć grymas jaki się na nich rysuje... znowu uśmiech, lecz tym razem wyrażający satysfakcję. Ale nie przerażał on mnie... bardziej zachęcał.
- Teraz poczujesz moją dłoń na swoich...
Za moment słowa miały przejść w czyn. Poczułem, jak aksamitne palce, pachnące zarazem cynamonem, konwalią, różą i wanilią dotykają moich ust. Miałem ochotę ich zasmakować.
- Widzę, że ci się to podoba.
- Nawet bardzo.
- Jeśli więc szukasz przyzwolenia to musisz poszukać go głębiej. Zanurz się w mój umysł i je odnajdź. Tak swoją drogą... Zauważyłeś już to?
- Co?
Pod palcami wyczułem delikatnie drwiący uśmiech. Te usta poruszyły się po raz pierwszy od momentu kiedy położyłem na nich swoje palce. To samo działo się z moimi.
- Więc to jednak prawda. Mogę wejść w twoją podświadomość. Wystarczy, że pomyśle to co chcę powiedzieć...
- W takich momentach stajemy się jednością. Żeby ci to lepiej uzmysłowić... mamy jeden umysł o dwóch wolach. Wiem czego pragniesz ty, a ty czego ja... A teraz... znalazłeś już odpowiedź?
- Tak...
Poczułem jak jej dłoń przesuwa się z moich ust na policzek. Wiedziałem, że pragnie tego samego...Gładziła palcami moją twarz. Zdążyliśmy już oboje otworzyć oczy. Jej, błyszczące i ogromne, wpatrywały się w moje. Nie było widać w nich strachu, obaw... Jedyne co widziałem to nadzieja i ufność... Ona chyba dostrzegła to samo w moich... Jej dłoń przewędrowała z policzka na szyję. Unieśliśmy powieki tylko po to, aby znowu je zamknąć, gdy tylko nasze usta zetknęły się w delikatnym, jak płatek róży pocałunku. Niespodziewanie szybko się urwał, aby spowrotem rozkwitnąć... żeby wybuchnąć jak wulkan...
Nagle poczułem jak jej udo przemieszcza się po moich kolanach i nie siedziała już obok mnie, lecz na mnie. Oplotła mnie ramionami, jak winorośl oplata mur... Zacząłem delikatnie i powoli przesuwać moje dłonie z jej policzków na szyje i niżej... na piersi, aby wreszcie zatrzymać je na smukłym wycięciu tuż nad biodrami. Nie przestawaliśmy się całować.
- Mogę? – spytałem nie przerywając pocałunku.
- Oczywiście.
Moje dłonie powędrowały ku dekoltowi, gdzie czekały na mnie białe guziki. Bez pośpiechu zacząłem je rozpinać. Kiedy skończyłem, delikatnie zsunąłem lnianą sukienkę na podłogę. Upadła miękko na moją koszulkę, której pozbyłem się już przed pójściem do łóżka.
Dziewczyna przestała mnie na chwilę całować. Popatrzyła się uwodzicielsko na mnie i delikatnie popchnęła. Upadłem na poduszkę. Zamiast kołdry przykryła mnie sobą. Była ubrana jedynie w równie białą, jak sukienka, koronkową bieliznę.
Obsypała mnie gradem pocałunków. Zaczęła od ust, później przeszła do ucha, a następnie przez szyję i tors do brzucha... i niżej, pozbywając się spodenek...
Kiedy po dłuższej chwili skończyła, wdrapała się spowrotem na mnie i zajrzała głęboko mi w oczy.
- Chcesz tego? – wyszeptała mi do umysłu.
- Tak.
Usiedliśmy. Trzymałem ją na kolanach i delikatnie całowałem. Kiedy doszedłem do jej szyi, zacząłem ją namiętnie gryźć. Zaraz po tym rozpiąłem staniczek, który odsłonił mi wspaniały widok. Widok, który zabrał mi dech z piersi. Po kolei zsunąłem lewe, a później prawe ramiączko, aby wreszcie zupełnie pozbyć się wspaniałej części kobiecego ubrania.
Odchyliłem Shrew do tyłu, tak bym mógł całować jej smukły brzuch. Równocześnie rozchyliłem uda, aby zsunęła się na pościel. Kiedy jej dotknęła po raz kolejny zacząłem się z nią całować – to było uzależniające. Napierałem ustami, aż jej głowa spoczęła na kołdrze.
Nie mogłem opanować chęci dotknięcia jej pełnych piersi, więc zrobiłem to. Powoli, nieśmiało przesuwałem koniuszkami palców wokół nich. Gdy nabrałem już trochę pewności siebie zacząłem zataczać coraz mniejsze kółka, aż dotknąłem jej stwardniałych sutków. Poczułem dreszcz jaki ją przeszedł, równocześnie mojemu umysłowi ukazała się rozkosz i większe niż do tej pory podniecenie.
Zszedłem ustami niżej. Teraz zasmakowałem jej piersi. Napływająca rozkosz była tak duża, że nie mogłem się opanować. Resztkami silnej woli przestałem to robić i zszedłem jeszcze niżej.
Równie wolno, jak podczas zdejmowania sukienki zdjąłem jej dolną część bielizny. Jednak nie od razu ukazał mi się wspaniały widok, musiałem poczekać, aż moje oczy pójdą śladem ust... zanim go zobaczyłem, zdążyłem się już zagłębić w jej słodycz kobiecości. Z początku powoli bawiłem się językiem, równocześnie gładząc wewnętrzną część jej ud. Jednak spodobało się jej to tak bardzo, że przyspieszyłem i pogłębiłem ten niecodzienny typ pocałunku. Nagle mój, a może jej, umysł wybuchł, oszalał z rozkoszy. Wyłączność na odczuwanie dostała przyjemność.
W powietrzu unosił się zapach miłości i gorąco. Patrzyliśmy sobie w oczy. Nasze nosy ocierały się o siebie, jakby się ganiały. To samo tyczyło się ust – muskały się i otwierały, ale w najważniejszym momencie zawsze uciekały. Objęła rękoma moją szyję i zacząłem się powoli zatapiać w jej najważniejszym kobiecym atrybucie. Wilgoć jaką zostawiłem po pocałunku znacznie ułatwiała to zadanie. Poczułem bijące od niej ciepło...
Obustronna rozkosz była tak bardzo ogromna, że zatraciliśmy się w niej bez pamięci. Przeszyła nasze umysły, serca i dusze. To był rytuał, który nas złączył... rytuał zaślubin. Został przypieczętowany krwią, która od tej chwili, na zawsze miała równocześnie płynąć w naszych wiecznych ciałach.
Obudziłem się rano, na kilka minut przed wschodem słońca. Mojej żony nie było przy mnie. Nie byłem pewien czy wydarzenia tej nocy były snem czy prawdą. O tym, że jednak to prawda przekonały mnie ślady krwi na poduszce i kołdrze. Na mojej szyi wisiał srebrny liść. Po dokładniejszych oględzinach dostrzegłem, że na środku, od spodniej strony miał wyryty mistyczny, wampirzy krzyż.
Postanowiłem, że wstanę. Czułem obecność mojej żony bardzo blisko. Znalazłem ją na balkonie. Patrzyła na wschód. Objąłem ja czule i parzyliśmy jak budzi się nowy dzień. Dzień, od którego zmieniło się moje całe przyszłe życie.
- Kocham Cię.
- Ja ciebie też kocham. Zostanę przy tobie już na zawsze.
- Wiem... – uśmiechnąłem się, przecież byłem wampirem i mogłem wniknąć do jej podświadomości...