jedyny sklepbud

Ziemniak

jedyny sklepbud

„Nie wolno ci się tylko zapuszczać za daleko, bo zginiesz jak Mikołaj” - krzyknęła babcia i pobiegła smażyć dalej naleśniki dla swego męża, a dziadka Łukaszka. Ale chłopiec chyba tego nie dosłyszał, zawsze pociągały go wielkie rusztowania, które sięgały samego nieba i autentycznie drapały chmury gdy te były dostatecznie nisko. Jak mówiła babcia: „ Al. to licho wysokie stawiają, że słońca nie widać rano.”

Przejęty tymi myślami i jak zwykle z otwartą buzią biegł Łukaszek do delikatesów gdzie można było kupić wszystko, od wucepikera po dwuprocentowe, łaciate, dobre bo polskie, mleko.

W sklepie sprzedawczyni była taka jak zwykle. Czyli brzydka. Tłuste włosy, które spadały na brudny kołnierzyk przesiąknięty kilkumiesięcznym potem i czymś jeszcze stanowiły zadziwiający obraz dla potencjalnego artysty który mógł akurat przyjść kupić dwa jabłka i winogrono by je przerobić na martwą naturę w swoim mixerze. Jednak kupujący nie zrażali się tym, był to przecież jedyny sklepbud na nowym osiedlu.

Łukaszek już po chwili wracał z dżemem w jednorazowej tytce. Przebiegł przez tory, później między pustakami i garażami gdy nagle przystanął. W tym miejscu droga rozgałęziała się, a raczej z jednej, prostej robiły się dwie drogi. Jedną znał bardzo dobrze. Na jej końcu stał jego szary blok, z dziadkiem i żoną dziadka. Były też tam naleśniki, a on miał dżem. Przy drugiej stał blaszany chmurołap. Jeszcze bardziej posępny niż zwykle, z ostrymi drutami zbrojeniowymi wystającymi z pierwszego stropu. Czekał na śmiałka.

Przejście przez siatkę było nawet łatwe, tylko dżem zostawił na zewnątrz tego świata za drucianą ścianą.

Zaraz po przejściu przebiegł w stronę kolosa. Starał się być niezauważonym przez ciecia. Wykorzystywał każdy cień. Tu wiadro. Tam drzewo. Gdzieś latryna. W końcu dotarł. Z podniecenia cały drżał. Leciutko przycupnął pod ścianą by odetchnąć. Nie potrzebował wiele czasu. Chwilę zawachał się i wbiegł do środka.

Wnętrze było inne niż sobie dotychczas wyobrażał. Olbrzymie przestrzenie przytłaczały go swą pustką.

Nagle ktoś zapalił światło. Okazało się, że nie jest sam. Może to babcia, która wyszła go szukać. Wziął się w garść. Choć cały trząsł się. On taki mały w tym dużym domu. Nikt z kumpli mu nie uwierzy, że tu był. Od czasu, gdy zaginął Mikołaj wszyscy, nawet najodważniejsi bali się tutaj przychodzić. Nawet nikt nie chciał o tym mówić.

Minęła dłuższa chwila, a on stopniowo poruszał się w stronę światła, które stawało się coraz intensywniejsze. Teraz już widział, że wydobywa się z szpary pod drzwiami na końcu hali, w której się znajdował.

Wydawało mu się, że dotarcie do źródła światła zajęło mu całe wieki. Szedł bardzo ostrożnie by nie wzbudzić żadnego dźwięku w zawieszonej ciszy.

Stał teraz przed wąskimi drzwiami i nie wiedział co zrobić. Bał się. Nie był to jednak strach przed złem, bardziej wynikał z tego, że nie wiedział co, lub kogo może spotkać za drzwiami. Cisza panująca wokół była coraz bardziej przytłaczająca. Nagle drzwi się otwarły. Blask był tak wielki, że powalił go na kolana. Łukaszek bezradnie starał się mrużyć oczy, by osłabić działanie światła, jednak z mizernym skutkiem. Po policzku potoczyły się pierwsze łzy. Przestał widzieć. Tak jak wszystko się rozświetliło do razu też znikło. Został tylko nikła poświata. Robiło się coraz ciemniej. Zgasło światło, wszystko zaczęło się oddalać.

W świecie za drucianą ścianą jakby nic się nie zmieniło. Tylko w domu chłopca sytuacja była napięta.

„Dziadek, tej, słuchaj. Znalazłam dżem, ale Łukaszka ani widu ani słychu. Ale sam wiesz jaki on jest, może go zabrał ten cały jego przyjaciel z Judyi, czy jakoś tak. Zresztą licho z nim. Ja go nie będę szukać. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Naleśniki stygną.” Po tym krótkim dialog, a raczej monologu babcia wróciła do jedzenia a dziadek... Zresztą każdy wie, co robi dziadek. Więc niech to będzie niedopowiedziane.

Ziemniak

Ziemniak
Ziemniak
Opowiadanie · 25 czerwca 2000
anonim