Otóż, kiedy miałem siedem lat jedną z moich ulubionych form spędzania wolnego czasu, a tego siedmiolatek ma pod dostatkiem, było przesiadywanie na polu mojego dziadka. Miałem niebywałe szczęście jeździć tam w każdą sobotę i niedzielę na swoim rowerze. Gdyby nawet pękła mi szprycha, łańcuch albo cośkolwiek innego, poszedłbym na pole na pieszo. Pewnie zdziwicie się co ciągnęło mnie w tamtą stronę. Wszyscy oprócz dziadka i mnie nazywali to “nic”. Dla nas był to jednak wspaniały orzeźwiający wiatr, przytłaczający blask słońca który świecąc na korony drzew sprawiał że stawały się one pomarańczowo żółte, tak jak ule w pobliskiej pasiece. Właśnie dlatego, nie mogliśmy zrozumieć jak można taki wspaniały poranek na farmie nazwać niczym. A gdyby jeszcze dodać do tych wspaniałych krajobrazów przesiadywanie na bujanej werandzie, to nie dało się pojąć tego że ktoś tego nie zauważa.
Jeszcze bardziej przytłaczające niż to że te zjawiska budziły niechęć w moich rodzicach, irytowała mnie ta sama cecha u sąsiada dziadka. Mimo iż byli oni w tym samym wieku, to poza tym nie mieli wspólnych cech. Dziadek, mimo iż walczył wiele lat w obronie Polski, nie lubił się tym przechwalać i o tym opowiadać. Natomiast sąsiad dziadka, nie walczył tak gorliwie, nie dostał tylu odznaczeń co dziadek i nie starał się o wyzwolenie Polski. Mimo tego na każdym kroku chwalił się jak to pogonił jednego Niemca. Nie miał się specjalnie czym przechwalać, zważywszy że ów Niemiec był listonoszem. Jak nietrudno wywnioskować sąsiad nie lubił dziadka, a dziadek, mimo iż był człowiekiem honorowym i szlachetnym, nienawidził go w równym stopniu. A kiedy pewnego dnia na pole dziadka wbiegł mały szczeniaczek bernardyn, to dziadek od razu zaczął podejrzewać, że to pies jego sąsiada. Mordka pieska miała wyraz tak uroczy, a jego oczy tak błagalnie patrzyły na mojego dziadka, że postanowił się nad nim zlitować i oddał go mnie.
– Pobaw się z nim, a ja zobaczę jak mógł się tu wkraść.
Bez większego namysłu zrealizowałem prośbę dziadka. W jednym momencie chwyciłem za patyk i zacząłem rzucać go psu na aport. Potem zauważyłem że zna bardzo wiele ciekawych sztuczek, i przy okazji odkryłem że lubi być głaskany po brzuszku. Czas płynął mi tak miło, że kiedy dziadek przyszedł do mnie po dwóch godzinach szukania dziury w płocie przez którą pies mógł się dostać, pomyślałem że zapomniał okularów i wrócił po chwili. Kiedy się dowiedziałem że upłynęło znacznie więcej czasu niż chwila, nie mogłem zrozumieć jak dziadek nie mógł znaleźć dziury w kilkunastometrowym płocie, razem z moim tatą przez dwie bite godziny. Postanowiłem więc poszukać rzeczonej usterki w ogrodzeniu osobiście, szczególnie że miałem do pomocy psa który przez nią przechodził. Wziąłem go więc na smycz i dałem się prowadzić. Pies zaprowadził mnie na sam koniec płotu, po drodze wydając z siebie szczekanie oraz tak zwane oznaczniki terytorium (wiadomo o co chodzi). Na końcu płotu nasza czteroosobowa ekipa (dziadkowi skojarzyła się książka “Trzech panów w łódce, nie licząc psa.”) nie znalazła nic poza gęsto plecioną siatką drucianą. Postanowiliśmy więc chwilowo zatrzymać psa w domu.
Wiadomo, że niektóre zwierzęta, jak na przykład wielbłąd są samowystarczalne. Ja jako, jakby nie patrzeć, człowiek z miasta nie zdawałem sobie sprawy z tego że pies, a szczególnie szczeniak do takich nie należy. Pierwszą czynnością było sprawdzenie numerka pieska na szyi. Czynności tej, na ochotnika, lub jak kto woli metodą eliminacji tchórzów, podjął się dziadek, bo nie wiadomo było czy psu nie przyjdzie na myśl nas pogryźć. Na numerku było napisane imię bernardyna: “Angel”. Piesek nie miał poza tym imieniem i niewielką ilością pcheł nic. A jeśli już jesteśmy przy pchłach, to należałoby wspomnieć, że mycie takiego psa, tudzież zatapianie mieszkania, jest czynnością dla ludzi o mocnych nerwach. Psa nie da rady wsadzić do pralki ani do zmywarki, trzeba więc umyć go ręcznie. Nie taki diabeł (a piesek ma na imię Anioł) straszny jak go sfotografowali i Aniołek dał się umyć po trzech podejściach. Warto zauważyć że każda z trzech osób myjących go była równie mokra co sam zainteresowany (szczególnie zainteresowany tą kąpielą to on nie był).
Pies przypadł nam szczególnie do gustu, a co niektóre kawałki sierści nawet do ubrań, ale tata razem z dziadkiem postanowili, że zatrzymamy go tylko jeśli nie ma właściciela. Pierwszym podejrzanym w tej sprawie był sąsiad dziadka. Wiadomo było z góry że dziadek do niego nie pójdzie, pozostawał więc jedynie mój tata i ja. I znowu wykorzystując słynną metodę eliminacji, na placu boju pozostałem jedynie ja. Nie było po co nawet zaczynać się kłócić, bo z góry byłem przegrany. Wziąłem więc Aniołka na ręce, i wyruszyłem do sąsiedniej furtki. Uprzejmie melduję, że dzwonka ani wizjera nie znalazłem, za to na samym środku drzwi moim bystrym okiem znalazłem dużą, ciężką, metalową kołatkę. Nie miałem siły by puknąć głośno, starałem się więc zrobić to w miarę mocno. Veni i vidi owszem, ale co do vici miałbym pewne zastrzeżenia. Otworzył mi człowiek o długich czarnych wąsach, ciemnych rzęsach i tak ciemnej brodzie, że zdumiałem się widząc jego łysinę. Cóż to, do pełnego przekonania że matka natura ma poczucie humoru doszedłem gdy usłyszałem jego cieniutki głos. Mówił tak piskliwie, że właściciele muzeum szkła powinni się cieszyć że nie mieszkali blisko siebie. W przeciwnym wypadku wszystko by się stłukło, ale to już ich sprawa. Moją było odkrycie właściwego rodowodu Anioła. Zapytałem więc sąsiada dziadka czy to nie jego pies.
– Nie chłopcze, to nie mój bernardyn – zdziwiłem się że nie krzyknął na mnie, ale było to zjawisko pozytywne
– Może należy do kogoś z sąsiadów, bo ja jestem uczulony na sierść – a potem cicho dodał pod nosem – i na mojego kochanego sąsiada mieszkającego obok
Jego cienki głos zabrzmiał tak ironicznie, że bez zastanowienia powiedziałem:
– No cóż, poszukam u sąsiadów. Do widzenia.
i poszedłem do domu.
Wracając do dziadka odwracałem się żeby zobaczyć czy jego sąsiad już wszedł do domu. Niepokoiło mnie bardzo że podczas kiedy byłem coraz bliżej furtki, sąsiad stał w otwartych drzwiach. Odwracając się ostatni raz, mając już prawie w ręku klamkę zobaczyłem że schował się do domu. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ wolałem nie mieć konfliktów z sąsiadem dziadka, który nawet nie wiedział kim jestem. Wychodzę z założenia że jeśli już mam wejść z kimś w konflikt, lepiej żebym go znał. Na szczęście chwilowo byłem w stanie nie–kłócenia–się–z–nikim i wydawało mi się że taki stan rzeczy się utrzyma. Ale zaraz po powrocie do domu nawiązał się nowy problem. Ojciec zaczął krzyczeć: “Teraz będziemy musieli wziąć psa na wychowanie, jakby mało nam było trójki dzieci”. Mama w kooperacji z babcią szykowały już naturalnie jedzenie dla Aniołka, podczas gdy dziadek szukał na strychu starej budy, która została mu po Fasolce, naszym pierwszym psie. Szukał jej ponieważ z góry było wiadomo, że nie będziemy Aniołka trzymali w naszym domu, lecz u dziadka dopóki go nie zaszczepimy przeciw psim przypadłościom. Jak wspomniałem wcześniej mam dwie sztuki rodzeństwa (o dwie za dużo): młodszą siostrzyczkę i starszego brata. To pierwsze sympatyczne stworzonko, które potrafi zepsuć nawet bardzo drogi sprzęt, jak na ironię przemawiało za mną. Moja siostra lubiła bowiem głaskać, perfumować, ubierać i czesać wszystkie możliwie przytulanki i żywe zwierzątka. Jak się Aniołek nie nauczy gryźć, to długo z moją siostrą nie przetrzyma. Natomiast braciszek podzielał los sąsiada dziadka (nie, nie, nie rosły mu wąsy) i był uczulony na sierść psa. No cóż, będzie się musiał przyzwyczaić. Całe moje rodzeństwo przebywało chwilowo w domu dręcząc siebie nawzajem. Wyśmiewali moje wyjazdy do dziadka więc nigdy do niego nie jeździli.
Dziadek znalazł budę dla psa, która była za duża o kilkanaście rozmiarów, a mama i babcia uszykowały mu jedzenie po którym tak wymiotował że wypełnił całą budę. Jedynie tata robił swoją czynność dobrze. Dobrze wykrzykiwał epitety. Był w tym mistrzem i całe szczęście że genetyka czasami zawodzi. Mnie i dziadkowi śpieszyło się tak, że natychmiast postanowiliśmy zawieźć Aniołka do przychodni. Babcia i mama wolały zostać w domu zasłaniając się tym że będą pilnować domu przed złodziejami. Chyba nikt nie opatentował jeszcze alarmu który umie grać w karty i oglądać telewizję. Ja miałem niebywałe szczęście posiadać dwa egzemplarze tego wynalazku.
Wsiedliśmy do samochodu (ba, niektórzy nawet wskoczyli) i odjechaliśmy. Czynnością podstawową było zamknięcie wszystkich okien w samochodzie. Kiedy już to zrobiliśmy wszyscy poza moim tatą – kierowcą mogli spokojnie wypoczywać. A wypoczynku było co niemiara, bo do miasta z pola dziadka było daleko. Mijały minuty, a my wciąż jechaliśmy przed siebie, mając w oknach ten sam monotonny widoków chwiejących się łanów zboża. Kiedy widok miasta przerwał tę nudę, postanowiliśmy się na chwilę zatrzymać przy kościele, bo w końcu była niedziela. Weszliśmy akurat w porze popołudniowej mszy. Dziadek postanowił się wyspowiadać, a ja zdziwiony zapytałem:
– Dziadku, czy ty chodzisz do spowiedzi co niedzielę ? – mając wrażenie że dziadek jest gorliwym katolikiem.
– Nie, raczej trochę rzadziej... – powiedział speszony
– A kiedy byłeś ostatnio w kościele ? – zapytałem tracąc przekonanie do głębokiej wiary dziadka
– Miesiąc z hakiem.
– A ile ten hak ? – zapytałem patrząc dziadkowi prosto w oczy.
– Dwa...naście lat.
Nie spodziewając się za nic w świecie takiej odpowiedzi oboje z tatą krzyknęliśmy “Co ?!” tak głośno, że aż ksiądz przerwał na chwilę mszę. Okazało się że dziadek nie był tak mocno wierzący w Boga jak myślałem. Będąc jednak z nami w kościele nie miał innego wyjścia niż popędzić do konfesjonału. Wspólnie z tatą poszliśmy w jego ślady. Kiedy wszyscy skończyliśmy się spowiadać, akurat skończyła się msza. Poszliśmy więc do księdza do zakrystii opowiedzieć o Aniołku, a może nawet go poświęcić. Okazało się że ksiądz nie może z nami długo rozmawiać, bo właśnie się dowiedział że człowiek we wsi umiera. Ksiądz powiedział nam tylko jak trafić do poradni weterynaryjnej i wybiegł z kościoła.
W poradni nie było zbytniego tłoku, więc bez problemu zostaliśmy przyjęci. Lekarz przywitał nas w drzwiach tak serdecznie, że Aniołek naskoczył na niego radośnie. Potem weszliśmy do gabinetu.
– Jak się nazywa ten piesek, bo zdaje się że mnie polubił ? – zapytał lekarz.
– To Aniołek. Przyszliśmy na niezbędne szczepienia.
Po kilku żmudnych seriach pytań o wiek psa i inne dane przyszło do szczepienia. Szczerze mówiąc kiedy jak kiedy, ale teraz za nic nie chciałbym być Aniołkiem. Został położony na stole, należycie uspokojony i zaatakowany strzykawką. Jakież zdziwienie namalowało się na naszych twarzach, gdy nie usłyszeliśmy głośnego, przeraźliwego warknięcia.
– Gotowe – powiedział lekarz – Dawno nie widziałem tak odważnego psa jak wasz.
Skoro więc odpowiednie zabiegi zostały poczynione można już było zabrać aniołka do domu, na pole dziadka.
W drodze powrotnej nie zatrzymywaliśmy się już nigdzie, śpiesząc do mamy i babci. Byliśmy już bardzo blisko domu, kiedy to zobaczyliśmy całkowicie czarny samochód odjeżdżający spod posiadłości sąsiada dziadka. Dziadek mimo iż był słabo wierzący i nie lubił swojego sąsiada natychmiast popędził do jego domu. W środku spotkał grupę lekarzy szykującą się do wyjścia, księdza spotkanego niedawno i córkę sąsiada. Złożył jej wyrazy współczucia, bo nie był przecież taki zły. Po rozmowie z lekarzami dowiedział się że jego sąsiad zmarł na zawał serca. Wstrząsnęło to nim bardzo, że wrócił do swojego domu.
Był początek wakacji, rodzice chcieli wyjechać z moim rodzeństwem za granicę, ja jednak wolałem pozostać z dziadkiem i babcią. Oni wyjechali, ja zostałem. Nie żałowałem mojej decyzji, bo Aniołka nie mógłbym zabrać ze sobą, a tak mogę go codziennie wyprowadzać. Podczas jednego spaceru zacząłem myśleć na głos, dlaczego Aniołek nosi takie a nie inne imię. Myślałem również kto mógł być jego właścicielem. Po jakimś czasie myślenia, kawałek od bramy świętej pamięci sąsiada dziadka, doszedłem do wniosku, że za Chiny tej zagadki nie rozwiążę. Nigdy byście nie zgadli kto przyszedł mi z pomocą. Otóż równo przy bramie sąsiada dziadka Aniołek zatrzymał się i odwrócił. Może to dziwne, ale wydawało mi się że rozejrzał się czy nikt nie nadchodzi. Myślałem że czegoś się przestraszył, bo psy mają dobry słuch. Tymczasem to ja zdrowo się przestraszyłem kiedy usłyszałem że ktoś do mnie mówi. Zacząłem się rozglądać i kiedy zobaczyłem że szczęka Aniołka się porusza byłem tak przejęty że puściłem smycz i odbiegłem kilka metrów. On oczywiście pobiegł za mną. Nie słuchałem co mówi, po czym zacząłem się mocno starać coś zrozumieć.
– Jestem na Ziemi z misją. Z misją nawrócenia twojego dziadka i dania mu szansy pogodzenia się z jego sąsiadem.
– A... ale skoro nie jesteś zwykłym psem to kim lub czym jesteś ?
– A jak sądzisz dlaczego nazywam się Aniołek ?
– Ty jesteś aniołem, zostałeś wysłany przez Boga i umiesz latać ?
– Co do dwóch pierwszych – zgadza się, natomiast ciągle staram się o koncesję lotniczą. Mam do ciebie prośbę: jutro poproś dziadka żeby mnie wyprowadził. Możesz powiedzieć nawet że źle się czujesz, Bóg wybaczy Ci kłamstwo. Porozmawiam z twoim dziadkiem. Do miłego usłyszenia pojutrze.
Próbowałem się do niego odzywać ale w ciągu sekund jego słownik zmniejszył się do kilku odmian wykrzyknika “hau”.
Następnego dnia zrobiłem to o co mnie prosił. Udając ból brzucha doprowadziłem do tego że na spacer z Aniołkiem wyszedł dziadek. Z niecierpliwością czekałem aż wrócą, babci w międzyczasie mówiąc babci że już mi lepiej. Jednak dziadek po powrocie nie powiedział nic, poza tym że spotkał córkę swojego sąsiada. W pierwszej chwili pomyślałem że rozmowa z Aniołkiem musiała mi się przyśnić, lecz natychmiast to cofnąłem. W końcu aniołów się nie podważa, prawda ?
Nazajutrz wybiegłem na spacer z Aniołkiem tak zniecierpliwiony, że nie zdążyłem zjeść śniadania. Wywołało to naturalnie powszechny podziw w domu, ale wcale się tym nie przejąłem. Ledwo doszliśmy do furtki sąsiada już zacząłem zadawać pytania Aniołkowi. On natomiast nie zważając na mój poziom adrenaliny, leniwie odwrócił się i rozejrzał. Potem zaczął mówić:
– Jak samopoczucie, już nie boli cię brzuch ?
– Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne, powiedz lepiej co wskórałeś.
– Zdążyłem się już zapoznać z twoim dziadkiem. Wolałem nie ryzykować więc na chwilę mu uciekłem i wróciłem pod postacią córki sąsiada. Udało mi się przekonać twojego dziadka żeby w tą niedzielę poszedł do kościoła. Powiedziałem mu że jest msza za duszę jego sąsiada. Potem zajmę się tym żeby twój dziadek częściej odwiedzał kościół. Na razie mam dla ciebie misję...
– Chyba się zacznę modlić do Boga żeby Ci załatwił współpracownika...
– Nie ma potrzeby, ty mi wystarczasz. Więc pójdziesz z dziadkiem na mszę w niedzielę. W poniedziałek się spotkamy.
Pewnie zdziwicie się że posłuchałem psa, ale przecież to anioł więc poszedłem na niedzielną mszę. Dziadek przystąpił do komunii świętej i uczestniczył we mszy śpiewając razem z innymi. Nie macie pojęcia jak mnie to cieszyło. Mimo iż było dosyć upalnie to wszystkie drzwi, łącznie z największą bramą były zamknięte. Do kościoła wpadało bardzo mało światła. Nagle zgasły wszystkie lampy. Byliśmy bardzo przerażeni. Kiedy zapaliły się ponownie, a wydawało się że trwało to całą wieczność, w kościele nie było nikogo oprócz nas. Podbiegliśmy więc do wielkiej bramy i z trudem ją otworzyliśmy. Jakby poprzednich wydarzeń było mało, nie ujrzeliśmy ścieżki lecz rozjaśniający się jasny punkt. Wyłonił się z niego nie kto inny jak nasz ukochany Aniołek. Za nim przyszedł dawny sąsiad dziadka. Dziadek tak się wzruszył, że uścisnął swojego sąsiada.
– Bardzo żałowałem że się z tobą nie pożegnałem – zaczął dziadek
– Nic nie szkodzi, i tak byśmy się niedługo spotkali – roześmiał się
– Uświadomiłem sobie że bardzo dużo ludzi cierpi. Na pewno będę częściej chodził do kościoła modlić się za nich
– Ja cię przypilnuję dziadku – powiedziałem
– Chorowałem dużo na serce, a kłótnie z tobą sprawiały że czułem się jeszcze gorzej. Nie mówiłem Ci tego bo myślałem że tego nie zrozumiesz
– Doszedłem do wniosku, że czas się pogodzić
Uścisnęli się mocno i uśmiechnęli.
– A co z tobą, Aniołku ?
– Zostanę z tobą, nie przejmuj się, ale na razie muszę odprowadzić sąsiada twojego dziadka.
Aniołek obiecał że wróci i wrócił. Od tej pory żyliśmy długo i szczęśliwie. Aniołek rozmawiał z nami trochę rzadziej, a dziadek mógł rozmawiać ze swoim sąsiadem kiedy chciał. Tylko rodzice, babcia i moje rodzeństwo nic nie wiedzieli o Aniołku. Może im kiedyś opowiemy ? Kto wie, może Aniołek sam im to opowie ?