Doskonały Świat

Nieznany

Wszystko dzieje się najlepiej na tym najlepszym z możliwych światów.

Wolter, "Kandyd"

Mam prawo do szczęścia, ale nie mam szczęścia do prawa.

Nikt nie odbierze nam szczęścia i miłości. Pozostaną na wieki, ile świat będzie istniał i my będziemy tu.

Napisy na murze na XXX piętrze Pałacu Kultury i Nauki

- Papier - cichy szept.

- Kamień - cichy szept.

- Papier owija kamień. Wygrałam. Nie kochasz mnie.

- To ty to powiedziałaś. Nie zgadzam się z tym.

- Ale ja wiem.

- Skąd?

- Po prostu wiem - Dorota przewróciła się na bok, wyjęła rękę spod pleców Piotrka i czule pocałowała go w ucho - Cholera, ręka mi zdrętwiała.

Piotrek uniósł głowę z poduszki i podparł ją dłonią. Dziewczyna nie patrzyła na niego. Obserwowała fantastyczne cienie, jakie rzucała wisząca w oknie, naddarta w kilku miejscach, koronkowa firanka. Za oknem świecił księżyc w pełni. Ciemnobrązowe włosy Doroty rozsypane na jej ramionach wydawały się w mdłym świetle niemal zupełnie czarne. Piotrek wtulił w nie twarz.

- Jesteś najmądrzejszą dziewczyną, jaką znam - jej włosy miały piękny zapach - Prawie zawsze masz rację - pogładził szorstki sweter na jej ramieniu - Ale tym razem się mylisz. Dobrze wiem, co nas łączy. Nie próbuj się okłamywać.

Obróciła się. Ujęła jego głowę w dłonie i spojrzała mu w oczy.

- Zgoda. Ale jeśli nawet, to co z tego? Miłości nastolatków szybko umierają.

- W takim razie trzeba zastosować sztuczne oddychanie - jego uśmiech wyłonił się z półmroku. Niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował w usta. Zesztywniała na moment, ale po chwili jej wargi rozchyliły się i oddała mu pocałunek.

- Myślisz, że z domu dziecka można wystartować w życie? - spytała go, poważniejąc.

- Już któryś raz mnie o to pytasz. Przecież mówiłem ci, że tak.

- To jest tak, jak z mówieniem kobiecie "kocham cię". Musisz mi to mówić ciągle.

- Zgoda, tak często, jak zechcesz.

Wzięła głęboki oddech. Przez chwilę nad czymś się zastanawiała.

- Obiecaj mi, że jak się stąd wyrwiesz, to zabierzesz mnie ze sobą - ścisnęła go za rękę - Z tym wózkiem inwalidzkim mam niewielką szansę.

- Jesteś pesymistką.

- Nie. Realistką - przesunęła swoje bezwładne nogi za krawędź łóżka i usiadła, cały czas patrząc na niego spokojnymi, piwnymi oczami - Ale z iskierką nadziei. Za półtora roku kończymy liceum. Może się uda.

- Znam cię. Można cię zabić, ale nie złamać. Na pewno się uda.

- Może...

Klamka u drwi poruszyła się. Rozległo się ciche stuknięcie. Piotrek i Beata podskoczyli, siedząc w bezruchu.

Jeżeli to wychowawca... Oj, będzie niedobrze.

Kilka osób śpiących na sąsiednich łóżkach poruszyło się przez sen. Skrzypnęły zawiasy i drzwi uchyliły się. W szparze pojawiła się złotowłosa głowa jego siostry Anki.

- Ppiotrek, chodu! - jeśli można krzyczeć szeptem, to jej się to udało - Już prawie ppół ggodziny. Obmacujecie się ttu, czy cco?

- Dobra, już idę - najciszej, jak potrafił zsunął się z łóżka - Na razie, kochanie - cmoknął Dorotę w czoło - Zobaczymy się rano - rozejrzał się po pokoju. Oprócz Doroty wszyscy jego lokatorzy spali mocnym snem. Będąc już w progu przesłał jej ostatniego całusa, odwrócił się i zamknął drwi za sobą. Szuranie skarpetek po linoleum szybko ucichło.

Dorota położyła się na łóżku i przykryła kołdrą.

Nie powinien tak biegać w samych skarpetkach. W końcu ma tylko jedną parę.

To, że spała w ubraniu, nikogo nie dziwiło. Nie wszyscy pensjonariusze Państwowego Domu Dziecka w Głuchołówku posiadali tak luksusowy towar, jak piżama. W lecie można było spać w bieliźnie, ale teraz był luty, a ogrzewanie nie działało za dobrze. Brakowało pieniędzy na węgiel do kotłowni, więc kaloryfery co jakiś czas pękały. Spanie w kurtkach albo po dwie, trzy w jednym łóżku - wprost ubbaw po ppachy, jak mawiała Anka. Jąkała się od urodzenia i nie było na to żadnego sposobu. Do tej zapadłej dziury przyjechał nawet logopeda, ale uznano, że ta wada wymowy nie uniemożliwia normalnego funkcjonowania, na rozpoczęcie leczenia jest już trochę za późno, a poza tym domu dziecka nie stać na wożenie Ani dwa razy w tygodniu do odległej o prawie pięćdziesiąt kilometrów poradni logopedycznej. A tymczasem Ania z dziewczynki stała się dziewczyną i dorobiła się przezwiska "du-du-dupa".

Leżąca w sąsiednim łóżku dziewczyna poruszyła ręką przez sen.

- Mamo - jęknęła cicho.

Dorota przykryła się kołdrą aż po uszy. Delikatnie otarła rękawem łzę staczającą jej się z kącika oka.

No już. Przecież mam silny charakter.

&&&

Odwieczne pytanie: dlaczego inni mają, a ja nie?

Piotrek w milczeniu patrzył za okno, siedząc na brudnym linoleum w swojej sypialni, oparty plecami o twardy brzeg łóżka. Padał rzadki, poranny śnieg z deszczem. Grube krople spływały po brudnej, porysowanej szybie. W pokoju było chłodno. Poprawił kołnierz silnie zmechaconego, wełnianego swetra, który kiedyś dostał w jako dar od parafian z pobliskiej wsi. Gdy pierwszy raz wziął go w ręce, materiał nie wiadomo czemu pachniał zupą ziemniaczaną. Prawdziwą kartoflanką, a nie tą breją, wczorajszym obiadem. Kucharka gotowała wprawdzie fatalnie, ale bardzo go lubiła, mógł więc zjeść śniadanie nieco wcześniej i teraz, gdy pokój był pusty, siedzieć na podłodze, obracając w palcach pogniecioną, kolorową fotografię. Przedstawiała ona uśmiechniętego, ciemnowłosego mężczyznę około trzydziestki, obejmującego niższą od niego brunetkę w tym samym wieku. Zdjęcie miało kiepską jakość; rysy twarzy wesołej pary można było określić jedynie w przybliżeniu. Była to niemniej jedyna fotografia swoich rodziców, jaką posiadał. Z tyłu wypisano tylko: "Monika i Jerzy Hasińscy". Był ich jedynym naturalnym dzieckiem. Wkrótce po jego urodzeniu adoptowali jeszcze rumuńskiego niemowlaka. To właśnie była Anka, jego siostra. Nie pamiętał swoich rodziców, bo nie mógł ich zapamiętać; gdy miał dwa i pół roku, zginęli w pożarze domu. On i siostra byli w tym czasie u babci, która ich przygarnęła, ale i ona wkrótce umarła. Oprócz dalekiej kuzynki w Rzeszowie, która nigdy nie nawiązała z nimi kontaktu, nie mieli żadnych innych żyjących krewnych, toteż oboje wylądowali w domu dziecka. Wielu innych pensjonariuszy, w tym Dorota, znaleźli się tu, gdyż ich rodzice nie chcieli lub nie mogli się nimi zajmować. Do niektórych z nich co jakiś czas ktoś przyjeżdżał. Piotrek , Anka i Dorota mieli tylko siebie.

Schował zdjęcie do portfela. Symboliczne kieszonkowe, które dostał dziś, jak w każdą sobotę, zadzwoniło w kieszonce na bilon. Nikt nie chciał mu wierzyć, ale w jego pamięci kołatało się jednak jedno niejasne wspomnienie, właściwie obraz: ojca, który stoi w jasnym płaszczu na tle świetlistej plamy drzwi i mówi: "Wrócimy po południu, mamo. Zaopiekuj się małym".

Klucze w dłoni ojca dzwonią jak monety w portfelu.

- Dlaczego siedzisz na podłodze? - ostry głos wychowawcy wyrwał go z zamyślenia.

- Bo tak - bąknął od niechcenia.

- Strzeliłbym cię - przedwcześnie postarzały mężczyzna potarł ogolony podbródek - Ale po co? Masz już siedemnaście lat, jeżeli nie umiesz się zachować, to twoja sprawa.

- Przyszedł pan tu prawić mi morały?

- Skądże. Znam cię, Piotrek. Inteligentny z ciebie chłopak. Sądzę, że zrozumiesz to, co ci powiem - wziął głęboki wdech - Anka zostanie przeniesiona do innego domu dziecka.

Piotrek nerwowo przełknął ślinę. Wstał.

- Dokąd?

- Do Wrocławia.

- Co?! Przecież to na drugim końcu Polski! - zrobił krok do przodu - A poza tym... - czuł, że plącze mu się język - Nie możecie przecież rozdzielać rodzeństwa! Nie wolno wam!

- Widzisz, Piotrek, sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Waszą sprawę badała specjalna komisja. Postanowili przenieść któreś z was do domu dziecka, w którym są lepsze warunki bytowe i...

- Ale...

- Nie przerywaj mi - powiedział wychowawca spokojnie - Ty jesteś zdrowy fizycznie i psychicznie, nie masz większych problemów. Wypadło na nią.

- To nie jest sprawiedliwe.

- Zastanów się. Wiem, że ją kochasz. To twoja siostra. Ale pomyśl: jeśli rzeczywiście ją kochasz, to chyba rozumiesz, że tam będzie jej lepiej. Nie możesz jej tu zatrzymać. Nie masz na to wpływu. A nawet, gdybyś miał: sądzisz, że naprawdę byłoby jej tu lepiej? Z tobą, ale w tym syfie? Pomyśl nad tym. Jeżeli będziesz chciał jeszcze porozmawiać, przyjdź do mnie.

Wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Piotrek na powrót usiadł na podłodze.

Pogadać? Akurat. Jeden wychowawca na dwudziestu ludzi. I jemu się jeszcze wydaje, że nawiąże z kimkolwiek kontakt. Przecież on mnie prawie nie zna.

Powtórnie wyjrzał za okno. Przestało już padać. Od razu rozpoznał zieloną kurtkę Anki migającą między drzewami rosnącymi na tyłach domu. Włożył buty, chwycił kurtkę i wyszedł z pokoju.

&&&

Zbliżał się do niej powoli, z wahaniem. Na razie nie słyszała go lub nie zwracała na niego uwagi.

- Słyszałaś nowinę, Anka? - spytał drżącym głosem.

- Ssłyszałam - odpowiedziała głucho, nie odwracając się. Kok z tyłu głowy zakołysał się nieznacznie.

- I co?

- Cco "cco"? - odwróciła się gwałtownie. Oczy miała wilgotne, ale była bardziej wściekła niż smutna - Cco ja mam zzrobić? Finitto! Ppojutrze wyjeżdżam! Zzobaczymy się znowu za pparę lat!

- Ale to nie jest sprawiedliwe. Musi być jakieś wyjście!

- Człowieku, w jakkim świecie tty żyjesz? Nic nie pporadzisz! Leppiej zagryź zęby i siedź cicicho! - ruszyła w głąb zapuszczonego parku.

Piotrek stał przez chwilę w bezruchu, gryząc wargi. Po chwili usłyszał szelest za plecami. Dorota podjechała do niego, szurając po ścieżce zabłoconymi kołami wózka.

- Słyszałaś nas? - widział Ankę, stojącą przy okalającej park siatce, kilkanaście metrów od niego.

- Słyszałam. Mnie też chcą stąd odesłać.

- Co takiego?!

- Do jakiegoś "integracyjnego domu dziecka" w Warszawie.

- Dlaczego...

- Ćśś... - położyła palec na ustach, wskazując drugą ręką na Ankę, która wczepiła się palcami w druty siatki jakby chciała ją rozerwać.

Zbliżyli się do niej w ciszy. Za siatką był parking, gdzie goście i pracownicy mogli zostawiać swoje samochody. Najwyraźniej właśnie tam patrzyła Anka. Podeszli do siatki.

- Chyba przyszedł czas, żeby się pożegnać - powiedziała smutnym półgłosem Dorota, patrząc w ziemię.

- Pprzecież jeszcze nie wwyjeżdżamy - odparła Anka - Może zmienią ddecyzję - w jej głosie nie było nadziei.

- A nic, tak mi się powiedziało... Cholera, a obiecywaliśmy sobie, że razem się stąd wyrwiemy! Wszyscy mi tu dokuczali, traktowali jak półczłowieka. Miałam tylko was. A teraz? Nawet to chcą mi odebrać! - gwałtownie szarpnęła wózkiem - Moja stara wolała się bawić, więc pozbyła się niepotrzebnego balastu. A potem jeszcze spadłam tu z dachu... Kurwa mać! - zazgrzytała zębami - Dlaczego wszystko sypie się akurat na moją głowę?!

- Znalazła się cierppiętnica! - odparowała Anka - Mmyślisz, że ttylko ttobie jest źle? Mmyślisz, że...

- Dziewczyny, dajcie sobie spokój - mruknął Piotrek - Zawsze jest jakieś wyjście.

- Ddoprawdy? - zadrwiła Anka, unosząc brwi - A tteraz jakkie widzisz? Cholerny świat! Ddlaczego ttu nie mmożna być ppo pprostu szczęśliwym?

- Chodźcie tu - stanęły tak blisko niego, że mógł poczuć zapach ich oddechów - Widzicie ten wóz? - wskazał na białego dużego Fiata kombi, stojącego tuż przy siatce.

- Tak. I co z tego? - mruknęła Dorota.

- To wóz wychowawcy. Stary rzęch, da się go zapalić bez kluczyków. Wiem, jak to zrobić.

- Ttobie chyba jednak odbbiło - Anka była zdziwiona, ale nie podniosła głosu - Chcesz ucieciec?

- Zdobyłem adres tej naszej krewnej z Rzeszowa. Moglibyśmy buchnąć wóz i pojechać do niej. Przekonamy ją, żeby wystąpiła o opiekę nad nami. A Dorotę adoptuje.

- Ssądzisz, że tto się uda?

- Nie mamy wielkich szans. Ale powiedz: co nam zostało?

- Sskąd wiesz, że tta krewna się zgodzi? I czczy władze się zzgodzą?

- Nie wiem.

- A jak nnas złapią?

- Musimy po prostu dotrzeć do tej krewnej. Potem i tak nas w końcu znajdą. Ale to wszystko jej wkalkulowane w plan.

- Kieddy ggo wymyśliłeś?

- Teraz. Na poczekaniu.

- I mmyślisz, że ja w tto wejdę?

Przełknął ślinę.

- Myślę, że tak.

- Dlaczeggo?

- Co mogą ci zrobić, jeśli cię złapią? Za ciebie odpowiada wychowawczyni i kierownictwo domu. Zależy ci na nich? A jakby coś, to przecież to mój plan. Całą winę wezmę na siebie. Pomyśl jeszcze raz: co ci zostało?

- Jeszcze wczoraj obiecywałeś mi, że jeśli się stąd wyrwiesz, to ze mną - powiedziała cicho Dorota, nie patrząc na chłopaka - Teraz widzę...

- Kto powiedział, że cię zostawię? Jedziesz z nami!

- Zwariowałeś? - spojrzała na niego z niechęcią - Będę wam tylko kulą u nogi. Jak masz zamiar ze mną uciekać?

- Onna mma rację - powiedziała Anka - Nnam samym mmoże się uda. Ale zz nią...

- Nic z tego - Piotrek zmrużył oczy - Albo uciekamy z nią, albo wcale.

- Widzę, że moje zdanie w ogóle cię nie obchodzi - Dorota przekrzywiła lekko głowę.

- Po prostu krew mnie zalewa, kiedy widzę, jak ktoś odrzuca taką szansę.

- W porządku. Wybieraj.

- Nożyczki.

- Papier - powiedziała jednocześnie z nim - Nożyczki tną papier. Wygrałeś. Uciekam z wami.

- Anka?

- Nnożyczki.

- Kamień - znów powiedzieli jednocześnie - Kamień niszczy nożyczki. Wygrałem. Chodźcie do pokoju. Uzgodnimy szczegóły.

- Jesteś pewien, że ta gra jest uczciwa? - spytała Dorota, ale nie Piotrek nie odpowiedział.

&&&

Zielony, wojskowy chlebak z głuchym gruchnięciem wylądował na pokrytym topniejącym śniegiem asfalcie.

- Ostrożnie. Unieś ją. Ostrożnie, do cholery!

- Spokojnie. Nie jestem z gipsu. Jak się trochę poobijam to nic... Ep...! ...nic się nie stanie.

- Bbądźcie cicho, z łasski sswojej.

Piotrek i Anka pomogli Dorocie zsunąć się z wózka i posadzili ją na ziemi.

- Co teraz? - spytała Dorota - Mokro mi w tyłek.

- Poczekaj - Piotrek wspiął się na dwumetrową siatkę i zgrabnie ją przeskoczył - Anka, weź ją na ręce, stań na wózku i przerzuć przez ogrodzenie.

- Oszaleliście? Co ja jestem? Tobołek?

- Cicho! - syknął Tomek. Na pierwszym piętrze domu dziecka, w pokoju jednego z wychowawców zapaliło się światło - Kurde! Szybciej!

W oknie pojawił się cień, ale pozostało ono zamknięte. Najwyraźniej osoba ta stała tyłem do szyby.

Anka sapnęła głośno, unosząc Dorotę na rękach. Chwiejnym krokiem weszła na wózek.

- Ła, ła, ła, ła...

Pojazd zachybotał się. Koła poruszyły się w płytkich koleinach.

- Naprawdę, zostawcie mnie.

- Zamknij się. Uważaj, Anka. Przesadź ją nad siatką - rzucił okiem w stronę okna. Odetchnął z ulgą; cień zniknął. Teraz wszystkie okna były czarne - O tak. Jeszcze troszeczkę. Jeszcze... Jeszcze, jeszcze...

Wózek znów się poruszył. Anka zacisnęła zęby. Omdlewały jej ręce, ale Dorota była już prawie po drugiej stronie siatki. Piotrek stanął na szeroko rozstawionych nogach i wyciągnął ręce.

- W porządku. Puść.

Anka wykonała polecenie. Piotrek aż jęknął z wysiłku, gdy sześćdziesiąt pięć kilogramów Doroty wpadło mu w ręce. Przykucnął, ale nie puścił dziewczyny. Ostrożnie posadził ją na zamarzniętym asfalcie.

Z wózkiem poszło już łatwiej. W ciszy podeszli do białego Fiata, cały czas rzucając lękliwe spojrzenia w stronę okien domu. Wóz nie był pierwszej młodości; trójkątny segment szyby w przednich drzwiach ustąpił po umiejętnym użyciu scyzoryka. Piotrek włożył rękę do środka i otworzył drzwi. Pomógł wsiąść Dorocie, wrzucił wózek do bagażnika i usiadł za kierownicą.

- What nnow, wwodzu? - spytała Anka.

- Momencik - sięgnął pod tablicę rozdzielczą i po chwili gorączkowego gmerania spiął kable na krótko.

Silnik zawarczał, zakrztusił się i ożył. Jak na taki samochód pracował w miarę cicho i równo.

- Umiesz prowadzić? - mruknęła Dorota z tylnego siedzenia.

- Prawie skończyłem kurs. Zobaczymy, czego się nauczyłem.

Wrzucił wsteczny, wycofał i powoli wyprowadził wóz z parkingu. Wszystkie okna domu dziecka nadal były ciemne. Gdy wyjechali na szosę, zapalił reflektory. Z ciemności jedno za drugim coraz szybciej wyłaniały się przydrożne drzewa.

- W schowku powinien być atlas - mruknął do Anki - Znajdź trasę. Tylko żeby nie była głównymi drogami. Tam prędzej mogą nas złapać. Dorota, co zapakowaliśmy?

- Trochę ubrań na zmianę... Szczoteczki do zębów... Zapasowe buty dla Anki, ale z dziurawą podeszwą... Dokumenty... Wycyganiłam je od kierownika - dodała z dumą.

- Ile mmamy ppieniędzy? - spytała Anka - Ja mmam całe ppiętnaście złotych. Dorota?

- Stówę. Całe moje oszczędności.

- Ppiotrek?

W odpowiedzi wyjął z kieszeni kurtki plik banknotów różnych nominałów.

- Przelicz to - podał Ance.

- Sskąd to mmasz?

- Nieważne - wpatrywał się w drogę przed nim.

- Odppowiedz mi.

- Ze skarbonki na datki. Zadowolona?

- Tej w holu? - włączyła się Dorota.

- A z której?

- Jesteś ostatnia szmata, wiesz? - powiedziała Dorota z wyrzutem w głosie - To były pieniądze na remont.

- Wyższa konieczność - odparł obojętnym tonem - Zwrócimy. Z resztą, nie jest chyba tego tak dużo. Ile dokładnie?

- Sześćset dwadzieścia złotych - mięła banknoty w dłoniach

- No. Starczy na benzynę do Rzeszowa.

W samochodzie było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Dorota mocniej otuliła się kurtką, skuliła w kącie przy drzwiach, oparła głowę o szybę i zamknęła oczy. Nie wiadomo było, czy śpi, czy nie chce się odzywać. Anka przez jakiś czas w milczeniu obserwowała krajobraz za oknem. Wreszcie usnęła z głową opartą na zagłówku i półotwartymi ustami. Piotrek prowadził w milczeniu, słuchając mimowolnie jej świszczącego oddechu. Białe pasy na pustej drodze błyskały w świetle reflektorów.

&&&

Gwałtowne szarpnięcie wyrwało Ankę ze snu. Otworzyła oczy. Samochód stał w ciemności ze zgaszonymi światłami na pustej szosie. Piotrek kurczowo ściskał kierownicę. Robił to tak mocno, że aż zbielały mu kostki palców.

- Cco się sstało?

- Popatrz.

W odległości kilkuset metrów na poboczu drogi stał policyjny radiowóz, częściowo ukryty za krzakami. Jeden z policjantów oświetlał latarką twarze pasażerów żółtej Syreny, którą właśnie zatrzymał.

Piotrek nie namyślał się długo. Skręcił i powoli, by nie zwracać uwagi zjechał na błotnistą polną drogę, ciągnącą się za popegieerowskimi zabudowaniami. Po kilku chwilach rozluźnił się na fotelu i wdusił mocniej gaz.

- Gdzie jesteśmy? - Dorota też się obudziła.

- W rejonie Krystianowa - odparł.

- A to co? - wskazała na mijaną tabliczkę "KRYSTIANÓW 55".

- Nic - odburknął niedbale.

- Przyznaj się zgubiłeś.

- Wcale się nie zgubiłem - wycedził przez zaciśnięte zęby - Wiem, co robię.

- A mnie się wydaje, że jednak nie wiesz.

Zwolnił. Puścił jedną ręką kierownicę i obrócił się na moment przez ramię.

- Siedź na dupie i nie odzywaj się.

Przez twarz Doroty przeszedł ledwo dostrzegalny skurcz. Znów skuliła się swoim kącie.

- Najwyraźniej wiedzą już o naszej ucieczce - mówił jakby sam do siebie, patrząc w przednią szybę - Wiedzą też, jakim wozem jedziemy. Musimy ukryć brykę i zmienić środek transportu. Tylko wtedy będziemy jeszcze mieli jakąś szansę.

- Ssamochód tto nie zabawkka. Nnie schowasz ggo w mmysiej dziurze.

- Ale w lesie tak - wskazał na niewyraźny horyzont.

Samochodem niemiłosiernie trzęsło na wyboistej drodze. Po kilku minutach zrobiło się prawie czarno - gdy wjechali do lasu, baldachim z gałęzi drzew odciął ich niemal zupełnie od światła księżyca. Reflektory na niewiele się zdawały. Wreszcie Piotrek skręcił między drzewa i po przejechaniu kilkudziesięciu metrów zatrzymał wóz.

- Wysiadamy - zakomenderował.

Chłód przenikał całe ciało, ale przynajmniej nie było wiatru. W lesie panowała upiorna cisza. Przez gęstwinę przechodziły gdzieniegdzie smugi światła, wydobywając z ciemności powykręcane kształty drzew. Las był iglasty, więc na ziemi leżały świeże, zielone gałęzie, pozostawione przez drwali. W miarę dokładnie przykryli nimi samochód.

- Gdzie teraz? - spytała Dorota, szukając wygodnej pozycji na wilgotnym siedzisku wózka.

Piotrek studiował atlas, przyświecając sobie wyjętą z bagażnika latarką.

- Ten las ciągnie się jeszcze pięć kilometrów. Potem jest szosa i parking. Tam coś zjemy, złapiemy stopa i pojedziemy na stację. Idziemy!

&&&

Droga była nierówna, ale buty ani koła pchanego przez Piotrka wózka nie zapadały się w zmarzniętą glebę. Szli już prawie pół godziny.

- Piotrek - rozległ się nagle w ciemności głos Doroty - Mam pilną potrzebę.

- Zaraz dojdziemy do parkingu. Tam na pewno będzie ubikacja.

- Przecież wiesz, jaka ja jestem. Nie mogę czekać. Zatrzymaj się, a ja pójdę z Anką między drzewa.

- Dobra, Ddorota - Anka wzięła chwyciła wózek za uchwyty i zjechała nim z drogi.

- Chwileczkę! Nie możemy tracić czasu. Idziemy! Ostatecznie ja tu dowodzę!

- Ty dowodzisz? A od kiedy to? - Dorota i Anka zniknęły za dużą kępą drzew - Kto cię mianował?

- To ja wymyśliłem ten plan. Ja przynajmniej wiem, co robię.

- Nie wydaje mi się. To przez ciebie odmrażam sobie teraz tyłek.

- I to ma być wdzięczność! Jezu, z kim ja uciekam!

- To jak mam okazać ci tę twoją usraną wdzięczność?

- Usspokójcie się. Ppotem bbędziecie się kłócić.

- Kiedy "potem"? - zadrwił Piotrek - Jak nas złapią?

Nie doczekał się odpowiedzi. Anka pchając przed sobą wózek z Dorotą wyszła z powrotem na drogę. Przez kilka minut szli w milczeniu, nie spoglądając na siebie. Wreszcie Dorota wyciągnęła ręką i delikatnie chwyciła zimną dłoń Piotrka w swoją.

Wkrótce dotarli na parking. Przed barakiem, w którym mieścił się bar stało kilka samochodów osobowych i mikrobus do przewozu niepełnosprawnych. Piotrek energicznym ruchem otworzył drzwi. Gdy tylko znaleźli się w środku, owionęło ich przyjemne ciepło i nieco duszny, ale smakowity zapach smażonych żeberek. Lokal był niemal całkowicie wypełniony; gwar rozmów mieszał się z trzeszczeniem, źle wyregulowanego telewizora.

- Co byście chciały?

- Będziesz kupował za pieniądze ze skarbonki?

- Pecunia non olet. Masz zamiar głodować dla honoru?

- W porządku. Zamów dla mnie, co chcesz. Mnie jest już wszystko jedno... - odtoczyła się w stronę jedynego częściowo wolnego, ośmioosobowego stołu. Siedziała już przy nim młoda zakonnica w brązowym habicie, dwóch mężczyzn, jeden około trzydziestki, drugi o dziesięć lat starszy, oraz Anka. Piotrek złożył zamówienia, zapłacił i czekał przy ladzie na ich realizację.

Uwagę Doroty zwróciły śmiechy dobiegające z sąsiedniego stolika. Siedziało tam młode małżeństwo, bezskutecznie usiłujące uspokoić dwójkę kilkuletnich dziewczynek. Jedna z nich miała ciemne, proste, rozsypujące się na ramionach włosy i duże, ciemne oczy. Zupełnie jak Dorota... Nagle dziecko podbiegło do niej i spojrzało na nią z uwagą, przekrzywiając nieco główkę.

- Mamusiu! Dlaczego ta pani ma kółka przy krześle?

- Marysiu, zostaw panią! - matka dziecka zerwała się z ławy - To nieładnie! Proszę wybaczyć - wzięła dziewczynkę za rękę i uśmiechnęła się przepraszająco - Dlaczego pani płacze? Chyba się pani aż tak nie przejęła? Przecież to tylko dziecko...

- Nie - Dorota potrząsnęła głową, ocierając łzy spływające jej po policzkach - Ja nie dlatego...

Kobieta odeszła, trzymając dziecko za dłoń.

- Co się stało, kochanie? - usłyszała ciepły, kobiecy głos. Obróciła wózek. Na ławie tuż obok siedziała młoda zakonnica. Brązowy habit okrywał całą postać, pozostawiając odkrytą tylko twarz. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści pięć lat; brązowa, opalona skóra, obfite wargi i duże, czarne oczy z długimi rzęsami sprawiały, że mimo habitu wydawała się być bardzo ładna.

- Nic takiego - odparła Dorota. Przez chwilę uważnie patrzyła na zakonnicę, która pod wpływem jej wzroku uśmiechnęła się niepewnie - Po prostu nostalgia.

- Za czym?

- Za szczęściem. Za rodziną.

- Czujesz się nieszczęśliwa?

- Bardzo - powiedziała Dorota, przełknąwszy ślinę.

- Jesteś sierotą?

- Mam rodziców. Ale w ogóle ich nie znam.

- Oddali cię do domu dziecka, tak? - przysunęła się trochę do niej - Chcesz chusteczkę?

- Nie, dziękuję - pokręciła głową - Dokładnie tak było. Kiedy miałam pięć lat, moi rodzice rozwiedli się. Ojciec od razu zrzekł się praw rodzicielskich i wyjechał do Francji, matka przez jakiś czas opiekowała się mną, ale potem zdecydowała się oddać mnie do domu dziecka. Pamiętam, jak mnie tam przywiozła. Miałam wtedy sześć lat. Nie bój się, mamusia niedługo po ciebie przyjedzie. Tak mówiła. Pamiętam to dobrze. Nie przyjechała już nigdy. Później dowiedziałam się, że ona też zrzekła się praw do mnie. Tak więc należałem do Rzeczypospolitej Polskiej. Wyrzucona na śmietnik jak niepotrzebna walizka... Kiedyś jeszcze jej wierzyłam. Myślałam, że kiedyś przyjedzie, więc wychodziłam w nocy przez okno i po piorunochronie na spadzisty dach domu dziecka i wypatrywałam jej. Pewnego dnia na dachu było ślisko. Poślizgnęłam się... - położyła dłoń na poręczy wózka - ...i spadłam.

- To bardzo smutna historia - powiedziała zakonnica.

- Tak. Byłby z tego dobry film. A najgorsze jest to, że to wszystko to prawda - spojrzała na nią. W jej oczach nie było już łez - Proszę mi powiedzieć, dlaczego świat jest taki okrutny?

- Bóg stworzył świat doskonały. To my uczyniliśmy go takim, jaki jest.

- Wiem że Bóg jest dobry. Ale dlaczego ludzie są tacy źli? Dlaczego odbierają mi prawo do szczęścia?

Zakonnica westchnęła głęboko.

- Na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź: po prostu taka jest ludzka natura.

- Więc dlaczego Bóg nie uczynił człowieka lepszym?

- Widać miał w tym swój cel - w kącikach jej ust zadrgał cień uśmiechu - Bardzo dużo mi powiedziałaś, jak na osobę, którą widzisz pierwszy raz.

- Nie wiem... Pani ma w sobie coś takiego... Jak anioł...

Kobieta uśmiechnęła się ciepło i spuściła oczy. Wstała. Odeszła od stołu. Mijając Dorotę, ścisnęła ją ze rękę, szybko i mocno.

W chwilę potem Piotrek postawił przed Dorotą talerzyk parujących żeberek i szklankę herbaty.

- Tamten facet mówi, że to on jest kierowcą tego minubusu dla niepełnosprawnych - wskazał na młodszego mężczyznę siedzącego przy stole - Nagadałem mu, że spędzamy ferie na własną rękę. Trochę się zdziwił, ale obiecał, że podrzuci nas na stację.

- Dobrze... - Dorota kątem oka zerknęła na Ankę, siedzącą na przeciwległym końcu stołu i jedzącą żeberka z godnym podziwu apetytem.

- Znowu coś ci się nie podoba?

- Nie, nic... Czy ja coś mówię...?

- Podobno troje nastolatków uciekło gdzieś z domu dziecka - powiedział nagle dość głośno starszy z mężczyzn siedzących przy stole do młodszego - Mówili, że nie mogą ich znaleźć. Ale cała polska policja to pacany, więc nic dziwnego...

- Gdzie to słyszałeś? - zainteresował się młodszy.

- Aaa... W radiu... Nieważne, pewnie już ich złapali.

- Co nas to interesuje? Jedz, czeka nas obu długa droga.

Mężczyźni szybko zmienili temat rozmowy na samochodowy. Sprawiali wrażenie zupełnie beztroskich. Tylko Piotrek nie mógł opanować lekkiego drżenia rąk i niemiłosiernie ściskającego żołądek skurczu.

Wstał i wyrzucił żeberka do kosza.

&&&

- W porządku. Ten przedział jest cały wolny.

Kierowca mikrobusu zgodnie z obietnicą zawiózł ich na stację kolejową w Janowie. Udało im się w ostatniej chwili złapać pociąg jadący przez Rzeszów. Ulokowali się w przedziale. Dorota ustawiła swój wózek w przejściu między fotelami, czyniąc tym przedział nieatrakcyjnym dla innych podróżnych.

- Ppiotrek... Jak ddługo ppotrwa ppodróż?

- Jakieś półtorej godziny - chłopak oparł głowę o zagłówek fotela o zamknął oczy - Dojedziemy przed świtem.

- Która jest godzina? - Dorota szukała czegoś w plecaku.

- Piąta czternaście. Słońce wzejdzie za dwie i pół godziny.

Anka zdjęła buty, wyciągnęła się na całej długości fotela i zamknęła oczy.

- Piotrek - wózek zbliżył się do niego - Odpowiesz mi szczerze na pytanie?

- Postaram się.

Przełknęła ślinę.

- Czy uważasz, że nasza ucieczka nadal ma sens?

- Teraz o to pytasz? - jego głos podniósł się o pół tonu wyżej - Teraz? Kiedy jesteśmy tak blisko celu?

- Mam coraz silniejsze wrażenie, że to nie jest nasza ucieczka, tylko twoja.

- Co przez to rozumiesz? - pochylił się nieco, żeby spojrzeć jej w oczy.

- Rozumiem, że to ty dowodzisz. Jesteś z nas trojga najbardziej zaradny, no i był to twój plan, więc ty najlepiej wiesz, jak go zrealizować.

- Więc o co ci chodzi?

- Piotrek - ujęła go za rękę, przyciągnęła ją do siebie i pocałowała - Bardzo cię kocham. Ale ty się zmieniasz. Już parę razy straciłeś nad sobą kontrolę. Minęło dopiero kilka godzin, a ty już przestajesz być tym Piotrkiem, którego znam i kocham.

- Czego wy obie ode mnie wymagacie? - wyszarpnął dłoń z jej uścisku - Żebym był chodzącą doskonałością? Żeby zawsze wszystko mi się udawało? - w jego głosie narastała irytacja - Nie da się! Takie jest życie! Jeżeli...

Drzwi przedziału odsunęły się na bok z nieprzyjemnym skrzypnięciem. Do środka wszedł młody, najwyżej trzydziestoletni konduktor.

- Bilety do kontroli proszę.

Piotrek podał mu bez słowa trzy żółte papierki. Trzasnął kasownik w ręku kolejarza.

- Dziękuję - mężczyzna odwrócił się i wyszedł z przedziału. W drzwiach jednak odwrócił się. Przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się całej trójce: drzemiącej Ance, odwróconej tyłem do niego Dorocie i Piotrkowi, który jako jedyny uchwycił jego spojrzenie. Trwało to najwyżej kilka sekund. Wreszcie konduktor zrobił zdecydowany obrót i zniknął w głębi korytarza. Piotrkowi znów lekko zadrżały ręce.

- Nie uważasz, że coś tu jest nie tak? - spytał Dorotę.

- Lepiej obudzę Ankę.

- Ja nnie śpię.

- To wstawaj. Ten gość chyba coś podejrzewa. Na najbliższej stacji wysiadamy. Będziemy musieli...

Nie dokończył. Za szybą drzwi przedziału znów zjawił się ten sam konduktor, tym razem w towarzystwie kierownika pociągu. Piotrek miał wrażenie, jakby na szyi zaciskała mu się pętla.

Nagle kierownik wyjął z kieszeni jakiś mały metalowy przedmiot i jednym szybkim ruchem wsadził go w jakiś niewidoczny dla Piotrka otwór ponad drzwiami. Dopiero teraz zrozumieli, co się stało.

- O Bboże! Zzabblokowwali ddrzwi!

Piotrek gorączkowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem konduktora pilnującego drzwi. Mężczyzna uśmiechał się złośliwie.

A kuku, gnoju.

Zerwał się z fotela, zrobił dwa kroki. Uśmiech na twarzy kolejarza zgasł, gdy ten zobaczył, jak chłopak z całej siły pociąga za rączkę hamulca bezpieczeństwa.

Rozległ się ogłuszający zgrzyt. Pociągiem gwałtownie szarpnęło. Piotrek nie widział już, jak kolejarz traci równowagę i leci w głąb korytarza. Chłopakiem rzuciło o ścianę, ale zdołał zamortyzować uderzenie rękoma. Straszliwie zabolały go palce. Nie zwrócił na to uwagi. Zgrzyt metalu trącego o metal rozrywał bębenki w uszach. Piotrek w ostatniej chwili chwycił jadący na niego wózek z Dorotą. Anka skuliła się na fotelu.

Nagle zgrzyt ucichł. Kolejne szarpnięcie, tym razem w drugą stronę. Ank0a i Piotrek z impetem wylądowali na przeciwległym siedzeniu. Pociąg stał. Zza ścian dobiegały przytłumione odgłosy kotłowaniny i krzyki. Piotrek wstał, podbiegł do okna, otworzył je maksymalnie i zablokował.

- Wychodzimy przez okno! - krzyknął do wciąż jeszcze oszołomionych dziewczyn.

- Wózek się nie zmieści! - odkrzyknęła Dorota.

- Do diabła z wózkiem! Anka, wyskakuj!

Dziewczyna weszła na umieszczony przy parapecie stolik, przełożyła obie nogi przez krawędź okna i zgrabnie wyskoczyła na zewnątrz.

- Gotowa?! - Piotrek wziął Dorotę na ręce i wysunął jej nogi na zewnątrz. Anka objęła dziewczynę w pasie i wyciągnęła ją z pociągu. Piotrek był już do połowy na zewnątrz, gdy nagle poczuł opór. Musiał zaczepić czymś o framugę.

- Piotrek, szybciej! - ponagliła go Dorota.

- Staram się! - szarpnął energicznie. Rozległ się odgłos dartego materiału. Buty Piotrka stuknęły o żwir. Oddarty fragment poły kurtki został na framudze.

Piotrek chwycił Dorotę w pasie i przerzucił ją sobie przez plecy niczym tobołek. Sapnął ciężko, ale utrzymał ciężar. Dookoła ciągnęły się opuszczone składy kolejowe; w ciemności widać było piętrzące się stosy zbutwiałych podkładów i przerdzewiałych szyn. Kilkadziesiąt metrów dalej chlupotała woda płynąca w dość szerokiej rzece.

- Dokąd mnie niesiesz?

- Cicho bądź!

Puścili się biegiem w kierunku rzeki. Slalom między stosami podkładów nie był łatwy; musieli uważać, by nie potknąć się na kamienistym gruncie. Gdy mijali ostatni stos szyn, stojący już niemal na brzegu, Piotrek zaczepił o coś nogą. Runął na kolana, ale nie puścił Doroty. Uderzenie o ziemię było bolesne.

- Aaach! Jezus Maria...!

- Zostawcie mnie! Jestem dla was jak kula u nogi! To nie ma sensu!

- Albo uciekamy wszyscy, albo nikt!

- Zostaw mnie, słyszysz?! Natychmiast puść! - zaczęła okładać pięściami jego plecy.

- Nigdy! - wstał - Przestań, słyszysz?! - potrząsnął nią brutalnie - Masz przestać!

Z oddali dobiegły ich nawoływania i okrzyki. Stukot butów zbliżał się. Najwyraźniej kolejarze ocenili już szkody w pociągu i teraz puścili się za nimi w pogoń.

- Ppatrzcie, cco znalazłam! - Anka odchyliła brezent, którym przykryto małą, przycumowaną przy brzegu łódź - Schowajmy się ttutaj! Ttu jest ssucho!

Piotrek podbiegł do łódki i bez namysłu ułożył Dorotę na pokładzie. Stał po kostki w lodowatej wodzie, która błyskawicznie przesiąkła przez buty i zmroziła mu stopy.

- Wskakuj! - krzyknął do Anki, a gdy znalazła się ona na pokładzie, również wsunął się pod brezent. Wystawił na zewnątrz głowę i rękę, starając się zgrabiałymi palcami odwiązać cumę od dziobu łodzi, ale gruba marynarska lina nie chciała się poddać. Stukot butów i nawoływania przybliżały się.

- Szybciej, kurwa, szybciej! - krzyknął sam do siebie. Wydobył z kieszeni scyzoryk i jednym szybkim ruchem przeciął cumę. Łódka zaczęła szybko oddalać się od brzegu. Dorota po omacku odnalazła Ankę i przycisnęła twarz do jej policzka niczym dziecko przytulające się do matki.

- Nnie bbój się. Wszysttko bbędzie dobrze - szeptała bez przekonania w głosie, głaszcząc dziewczynę po głowie i nasłuchując w ciemnościach świszczącego oddechu Piotrka.

&&&

Dorotę obudził narastający szum. Uniosła głowę. Pod brezentem panowała zupełna ciemność. Szum z każdą chwilą był coraz głośniejszy.

- Anka, śpisz?

Anka mruknęła coś niewyraźnie i obudziła się.

- O Bboże! Zassnęłam?

- Wszyscy zasnęliśmy. Obudź Piotra - uniosła brezent i wychyliła głowę na zewnątrz - Jezus Maria!

Nadal była noc, ale księżyc wyraźnie oświetlał sztuczne spiętrzenie wody, znajdujące się kilkadziesiąt metrów przed nimi.

- Jasny gwint! Niedobrze...! - Piotrek zrzucił do wody brezent, którym przykryta była łódź - Nie ma żadnych wioseł! - krzyknął. W jego głosie słychać było słabo skrywane przerażenie - Wiosłujcie rękoma do brzegu!

Wszyscy troje zanurzyli ręce w zimnej wodzie i zaczęli nimi energicznie poruszać. Łódź nabierała coraz większego przyspieszenia i nie zmieniała kursu, pomimo coraz bardziej gorączkowego wiosłowania.

- To na nic! - wrzasnęła Dorota.

Łódka zaczęła się kołysać. Skupili się na środku pokładu, odruchowo chcąc być blisko siebie.

- Trzymajcie się - powiedział Piotrek przez zaciśnięte zęby, obejmując Dorotę w pasie - Może przepłyniemy.

Drgania łodzi stawały się coraz gwałtowniejsze. Dorota, widząc, że dziób dotknął progu spiętrzenia, odruchowo zamknęła oczy.

I nagle stało się. Uderzenie o próg wodny obróciło łódź dnem do góry. To, czego w życiu najbardziej się obawiała, to wpadnięcie do głębokiej wody; byłaby w niej bezbronna jak pisklę. A teraz lodowata czarna ciecz otaczała ją ze wszystkich stron, wlewała się do uszu, ust i nosa, wypijała oczy, wypełniała płuca.

Nie. Ja nie chcę umierać. Tysiące drobnych igiełek wbiło jej się w skórę. Nic nie widziała ani nie słyszała. Piotrek, gdzie jesteś? Śmiertelna fala lodowatego zimna szła od powierzchni skóry do wnętrza organizmu. Jest! Czuję go! Kurczowo ścisnęła w ręku jego stopę w twardym, zimowym bucie. To on. On mnie wyciągnie. Wiem to.

Wody w płucach było coraz więcej. Traciła świadomość. W jej mózgu krążyły już tylko strzępki myśli.

I nagle jego stopa, zamiast pociągnąć ją w górę zaczęła ją kopać. Nie. Proszę, nie zostawiaj mnie. Stopa zniknęła. Bezwładne nogi ciągnęły ją na dno jak kamień. Zaczęła rozpaczliwie wymachiwać rękoma, niczym pisklę, które próbuje pierwszy raz wzbić się do lotu. Muszę. Muszę żyć.

Nie czuła już chłodu ani wilgoci. Jej płuca wypełniły się wodą i przestała oddychać. Ostatkiem świadomości czuła, że zapada w sen, spokojny, cichy sen, który wreszcie wyzwoli ją od cierpień.

Jeszcze tylko chwilka i wszystko będzie dobrze... będzie dobrze... będzie...

Piotrek parsknął jak zziajany pies, wynurzając się z wody. Muszę dopłynąć do brzegu. Za wszelką cenę.

- Gdzie jest... Blurp...! Dorota! - poniżej spiętrzenia woda kotłowała się, więc nawet Anka, będąc dobrą pływaczką, miała trudności z utrzymaniem się na wodzie.

- Co mnie to obchodzi!! - ryknął Piotrek, gramoląc się już na kamienisty brzeg.

Anka wiedziała, że teraz liczy się każda sekunda. Zaczerpnęła spory haust powietrza i zanurkowała pod wodę. Piotrek obserwował z brzegu jej poczynania.

- Ty głupia cipo!! - wrzasnął na całe gardło - Utopicie się obie!!

Ale ona już go nie słyszała. Całe ciało miał jakby pokryte lodem. Zaczęły nim wstrząsać dreszcze. Skulił się w sobie, ale nic mu to nie dało. Czuł narastające osłabienie i ucisk pod czaszką. Położył się na kamieniach, nie odczuwając nawet ich chłodu.

- A niech to cholera... - wysapał cicho.

Usłyszał urwany okrzyk i chlupotanie. Nie miał siły ani ochoty się podnieść. Nie chciał nic widzieć ani słyszeć.

Anka ułożyła ciało Doroty na ziemi. Dziewczyna miała siną skórę. Nie oddychała.

- Pomóż mi!! - Piotrek nie poruszył się - Słyszysz?!

- Dajcie mi wszyscy święty spokój...

Anka przestała zwracać na niego uwagę. Rozpięła Dorocie kurtkę, przewróciła ją na bok i z całej siły ucisnęła jej brzuch. Z ust dziewczyny wypłynęła woda. Powtórzyła zabieg kilka razy. Potem obróciła ją z powrotem na plecy. Dorota nadal nie oddychała. Anka zaczerpnęła powietrza do płuc, pochyliła się i wdmuchnęła je przyjaciółce do ust, łącząc jej wargi ze swoimi. Zrobiła to jeszcze raz. I jeszcze.

- Oddychaj, do jasnej cholery! Nie wolno ci umrzeć! Ja ci nie pozwalam, słyszysz?!

Znów wdmuchnęła Dorocie powietrze do ust.

Dziewczyna poruszyła się i wyprężyła. Zakaszlała gwałtownie, wypluwając z płuc resztkę wody. Spróbowała unieść się na łokciach, ale opadła z powrotem na ziemię. Jęknęła i znów zakaszlała. Wreszcie udało jej się złapać oddech.

- Dobrze się czujesz? - spytała Anka.

- Prze... Ekchu! Przestałaś się jąkać...

- Rzeczywiście...

- Co z Piotrkiem?

- Tam leży. Spokojnie - położyła jej rękę na ramieniu - Żyje. Ale muszę z nim porozmawiać. Piotrek! - zwróciła się do niego - Dlaczego mi nie pomogłeś?

- Ładnych sobie wybrałem towarzyszy... Kchu! Jąkała i siusiumajtka na wózku! Parodia, a nie ucieczka!

- Uciekłeś, zamiast ją ratować.

- Odczepcie się wreszcie ode mnie! Już dosyć... Akch! Już dosyć się o was troszczyłem! I co za to dostałem? Nic! Sam mogłem się utopić! Od tej chwili każdy dba o własną skórę! Mam was dość! Jesteście jak kamień u szyi...

- Więc już nie chcesz dowodzić?

Piotrek nie odpowiedział jej. Chwycił go tak gwałtowny atak kaszlu, że odebrało mu oddech. Próbował wstać, charcząc i ściskając się za klatkę piersiową. Wreszcie zwymiotował i uspokoił się. Położył się obok Doroty i zwinął w kłębek.

- Boże... Jak mi zimno... - Dorota przestała już drżeć. Jej skóra stała się blada niczym papier.

Anka czuła się tak zmęczona, jak nigdy wcześniej nie była. Wiedziała, że musi sprowadzić pomoc. Teraz tylko spać... spać... spać... Ułożyła się na ziemi u boku Doroty.

Cała trójka zasnęła, tuląc się do siebie na mokrych kamieniach.

&&&

Świtało. Anka wyszła na pobliską drogę w poszukiwaniu pomocy. Zobaczyła nadjeżdżający samochód terenowy. Była mokra, zmęczona wędrówką wzdłuż brzegu i potwornie przemarznięta, ale zebrała w sobie resztkę sił i energicznie zamachała rękami. Wóz zahamował. Należał do nadleśnictwa.

- Co jest? - zapytał wąsaty leśnik, wysiadając - Wpadłaś do wody?

- Tak... Z dwoma przyjaciółmi... Ekchu...! Proszę ze mną pojechać...

&&&

Piotrek obudził się, gdy poczuł, że ktoś chwyta go pod pachami i ciągnie w półstojącej pozycji. Płuca bolały przy każdym oddechu. Tępy ból głowy i drętwienie zmrożonej skóry pod mokrymi włosami paraliżowały myśli.

- Nie... Nie chcę... - jęknął.

- Cicho bądź - syknęła Anka, zmieniajac chwyt - Usiłuję uratować ci życie.

- Nie... Musimy uciekać...

- Gdzie? Nie mamy już jak ani po co.

- Nie wiem - spróbował się wyrwać, ale był za słaby - Po prostu uciekać... uciekać...

Czyjeś silne ręce chwyciły go w pasie i bezceremonialnie wepchnęły do samochodu.

&&&

Nie wiedział, czy spał, czy był nieprzytomny. Nie był też w stanie określić, jak długo to trwało. Zanim jeszcze otworzył oczy, poczuł, że jest mu ciepło. Przez duże, nie zasłonięte okno do pomieszczenia wlewało się światło słoneczne. Rozejrzał się dookoła. Mógł być pewien, że znajduje się w szpitalu: kremowe ściany, biały stół i krzesła, parawan, jakaś skomplikowana aparatura. Przewrócił się na drugi bok, uważając na wetkniętą w przedramię kroplówkę. W sąsiednim łóżku leżała Dorota, otulona kocem aż po szyję. Twarz nadal miała bladą, ale na policzki występowały już rumieńce.

- Dorota, śpisz?

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.

- Nie. Myślę o tobie. Chcesz dalej uciekać?

- Nie wiem... Była tu policja?

- Dwóch stoi na dole, jeden tu, za drzwiami.

- A ktoś z domu dziecka?

- Jeszcze nie. Ale przyjdą po nas. Na pewno przyjdą.

Przez chwilę panowała cisza.

- I po co nam to wszystko było? - powiedziała ze swojego łóżka Anka, apatycznie patrząc w sufit.

- Jak to: po co? Mieliśmy szansę - ostatnie zdanie wypowiedział bez specjalnego przekonania.

- Od początku jej nie mieliśmy. To była droga donikąd. Nasza wolność była iluzją. To ty pchałeś nas do tego wszystkiego. Chciałeś sobie trochę podowodzić.

- Wiem, zachowywałem się irracjonalnie. Ale chciałem waszego dobra.

- Akurat.

- Chciałem, żebyśmy przynajmniej przez kilka godzin mieli wpływ na swój los, a nie byli jak ten krążek hokejowy, co sobie podają od jednego do drugiego.

- I co ci wyszło? Parę godzin bieganiny, a na końcu omal nie pozwoliłeś Dorocie się utopić.

- Nie kłóćmy się teraz - powiedziała spokojnie Dorota - I tak jest już po herbacie. Chodźcie do mnie.

Anka i Piotrek poodłączali swoje kroplówki, wstali z łóżek i wśliznęli się pod koc Doroty. Szpitalne łóżko było wąskie, więc przytulili się do siebie jak najmocniej.

- Pewnie nas rozdzielą - powiedziała Dorota - Ale wcześniej musimy sobie obiecać, że nigdy o sobie nie zapomnimy.

- Obiecać mogę - szepnęła Anka - Ale skąd mogę mieć pewność?

- Zagrajmy w naszą grę. Pomyśl i powiedz jedną z trzech rzeczy: kamień, papier, czy nożyczki?

- Kamień.

- Papier. Papier owija kamień. Wygrałam. Nie zapomnimy.

- Zgoda - powiedział Piotrek - Jeśli tak mówisz... Ale... Dorota, mam do ciebie pytanie.

- Jakie?

- Czy... - przełknął ślinę i odchrząknął, jakby chciał zmusić oporne słowa do przejście przez gardło - Czy nadal jeszcze mnie kochasz?

- A jak myślisz? - chłopak wtulał się w jej ciepłą pachę.

- Po tym, co się stało nad wodą... - znów odchrząknął - Myślę, że nie.

- Mylisz się - przekręciła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy.

- Ale dlaczego?

- Nie wiem. Po prostu kocham i już. Bez powodu.

- Nasze drogi i tak się rozejdą - mruknęła Anka do siebie.

Dorota chciała jej odpowiedzieć, ale nagle na parapecie okna usiadł skowronek. Otrzepał piórka i nastroszył je. A potem zaśpiewał. Leżeli w milczeniu, lgnąc do siebie, zasłuchani w piękne dźwięki.

- Skowronek w lutym? To niemożliwe - powiedziała wreszcie bardzo cicho Anka.

- Nieprawda - odparła Dorota - Kochasz kogoś?

- Tak - spojrzała na Piotrka ponad głową Doroty.

- Więc wszystko jest możliwe.

Skowronek przestał śpiewać. Jeszcze raz oczyścił piórka. Rozejrzał się, jakby czekając na oklaski i nie doczekawszy się ich, odleciał.

Nieznany
Nieznany
Opowiadanie · 27 czerwca 2000
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    dominikaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    beznadzieja
    ztanowczo jest za krutki !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...



    · Zgłoś · 18 lat