Wszystko takie ... hmm , zaspane . Przyroda obumierała i ponownie budziła się do życia
- ze mną na czele . W jakiś dziwny sposób tak mocno odczuwałam tę jedność wszystkiego .
Żadnych kategorii, żadnych podziałów - jednolitość materii . Wszystko było wszystkim .
Taka nicość . O nikim nie myślałam, nikogo też tam nie było . Dosłuchałam się jakichś
głosów . Ni to rozpaczliwy płacz, ni to entuzjastyczny, głośny śmiech .Ta cała 'atmosfera'
nuciła jakąś melodię, również niewesołą - nie smutną . Nijaką , ale ładną . Uniosłam się torchę
i pognałam dalej . Widziałam znajomych ludzi, ale oni wydawali się być daleko, jakby pozostały
ponich tutaj tylko odbicia, specjalnie dla mnie . To oni się śmiali i płakali zarazem,
chociaż ich twarze były bez jednoznacznego wyrazu , a ich ruchy też jakieś kalekie .
Pognałam dalej - nie mogę powiedzieć, że poszłam - tak samoistnie się posuwałam i znajdowałam
w miejscu, w którym chciałam akurat się znaleść (notabene te wszystkie miejsca nie były
specjalnie zróżnicowane, takie normalne ). Nawet sie nie zastanawiałam . Wszystko po
prostu istniało . Po prostu !
Uniosłam się wyżej , dalej . Zaczęło się coś dziać . Zakłucenia , światła, ich mocą powinny mnie
oślepiać, ale ja zmierzałam ku nim - niby oślepiona a jednak nadal wpatrzona głęboko w środek
błysku . Wszystko zawirowało i ja wraz z wszystkim . Przepiękne, nieznane mi dotąd kolory
i dźwięki . Dusza świata . Znów wszystko wróciło do normy, coś grało tę melodię, śmiech, płacz,
krzyk, kolory i dźwięki się uspokoiły . Żywioły zastygły w jednolitości swoich ruchów . Woda raz
po raz jednoczyła się z Ogniem, tworząc tym samym cały świat dla mnie . Wiatr i Ziemia ścieliły
me posłanie w próżni . Przestrzeń i Czas przenikały mnie tak dogłębnie, wspaniale , jak wiecznie
trwający, nieustający orgazm egzystencji duchowej . Zawisnęłam pośrodku wszystkiego : żywiołów,
dźwięków , kolorów . Trwałam . Cudownie trwać w Źródle, będąc jednocześnie tym źródłem . Jedynym,
prawdziwym, samoistnym . To Ja byłam źródłem tego wszystkiego co mnie stworzyło . To Ja byłam
źródłem samej siebie . Czas - jakby zatrzymał się w samego siebie przestrzeni, myśli - zawieszone
w próżni przestrzeni czasu, uczucia - nieustannie goniły Wodę i Ogień, nijakie jak One .
Nie pamiętam kiedy, nie pamiętam jak ... przybyłam tu spowrotem .
Pełno ludzi, przyjaciel trzymający mnie za rękę . Wszyscy byli zdenerowawani,
płacz , syreny, panował chaos . Byłam jeszcze w jakimś stopniu nieprzytomna . Nie chciałam
się budzić w tym bałaganie, wiedziałam i tak, że nic mi już nie zagraża .
Obudziłam się w czystym cichym pokoju szpitala, na toaletce stały kwiaty, miś, obok mnie
kroplówka,jedyny kolor - biel, tak czysta, że można było zwymiotować z tej czystości . Byłam
teraz zależna od lekarzy i chemii . Jednak nie miałam wątpliwości . Podczas tych kilkunastu
minut - zanim zaczęto mnie ratować - umarłam . Moje serce z każdą sekundą przestawało bić,
umysł szwankował . To było coś zupełnie nowego dla mojego ciała i świadomości . Wszystko co było
oczywiste, co pracowało zawsze, nagle ustało , została sama podświadomość .
To chyba jest prawdziwa śmierć - śmierć ciała, zrodzenie nieskalanej podświadomości .
A początek może być jednym wielkim banałem . Niesofrna dziewczyna, przesadzone -
zbagatelizowane ostrzeżenia mamy,alkohol ,fajni chłopcy,impreza, niebiezpieczna droga, szybka
jazda, czerwone światło,hamulec, pisk opon, czas, to znaczy - zatrzymany czas, cały świat się
zatrzymie w jednej sekundzie, która pokaże całe x lat .
Teraz przeżyję swe życie godnie i gdy nadejdzie czas ... powrócę do Źródła .