Reszta z dzielenia
Anonimowy Użytkownik
- Co robisz, masz czas?
- A o co chodzi?
- Umówili się.
- Wiesz, że nie lubię tych wszystkich, śmierdzących papierosowym tytoniem, knajp.
- Możemy pojechać do parku, siądziemy, napijemy, będzie przyjemnie.
- A później ich znajdziemy?
Jeździmy do parku często, dziś chyba piąty raz.
Ta Która Jest powiedziała:
- Kocham...
- Ja też.
Czasami siedzieliśmy w parku w słońcu, czasami w cieniu. Kiedyś zmarzłem i siedzieliśmy w słońcu, obrzydliwie tego dnia zimnym, a był środek wiosny. Jej za gorąco, bo biegła, długo czekałem. Siedzimy na trawie obok dziko siedzących, dziko kiwających, płatkami falujących stokrotek- dzikusów.
- Przesiądźmy się, ten dziadek cały czas się patrzy.
- Tam, między tymi dwiema, widzisz?
- Nie, lepiej tam.
W zimę chodziliśmy szurając po śniegu, odśnieżaliśmy pomniki, byli stojącymi, my zgadującymi. Zaśnieżone bryły i księgi. Platon i któryś jeszcze. Zmarznięci do kawiarni, czerwone w kieliszku to zawsze wino, chyba, że krew byka.
I lody karmelowe zawsze bardzo lubiłem. Nie całe bo za słodkie, ale tak zasmakować, a z tym tortem to żartowałem, nigdy, albo nie.
- Jestem czarownicą.
- Ja wilkołakiem. W pełnie nie możemy się spotykać.
Czasem widywaliśmy się na księżycu. Był tam biały, trochę ażurowy, na jednej nodze, okrągły stoliczek i księżyc był z kraterami i pyłem, cieniutki jak wiórek.
Noc Walpurgii minęła i nic, choć nadal nie wiem jak jest z tym tortem. Po ciemku nie widać much, a jak palce pozostają posuwiście cierpkie to też nie lubię.
Kamyczki w poduszce nie dają czasem spać więc niekiedy bez kamyczków lub bez poduszki lub daję im tą satysfakcję i nie śpię wcale.
A sine kręgi pod oczami to wcale nie od tego. Czasem śni mi się, że jestem bokserem.
Wielbię mydło kościosłoniowo-pół przeźroczyste, lawendowe, choć zawsze:
- To nie lawendowe, przeczytaj na opakowaniu. - mówiła Ta Która Rodziła.
I odchodziłem do pokoju z poczuciem uwielbienia dla lawendowego, które stawało się dopiero po jego wyjęciu.
Kiedyś powiedzieli:
- Come as you are.
I raz biegłem kopany i leżałem. I raz siedziałem kopany i leżałem. I raz szedłem uderzony i leżałem. I raz stałem bity i nie leżałem. I raz stałem uderzony i biłem, chociaż nie, on bił i siebie i mnie. Ale nigdy jeszcze nie spadałem. Ale jak bym spadał, to chciałbym w tort. I jestem infantylny i o tym wiem. I nie jestem kimś wielkim i o tym wiem.
Wiedziałem, że chcę coś robić, ale robić chcieli wszyscy a nie było czego, więc nie robiłem. A chciałem, naprawdę.
A o czerwonym, dzwoniącym telefonie, o siódmej rano to nie mówię, bo wtedy śpię. Zawsze wstawałem o szóstej, ale nie kiedy dzwoni.
I chomika miałem i nie mam, a psy lubię i niekiedy koty, a psy szczególnie, ale te tylko, które mi się podobają, nie te małe.
O kolorze:
- Czerwony.
Kiedyś:
- Niebieski.
Dawno:
- Czarny.
Mniej dawno:
- Szary
Teraz:
- Nie wiem.
I wcale nie jest to dekadentyzm, dziecinne zagubienie, ale zwykłe, czasem przytrafiające się człowiekowi, niezdecydowanie.
A każdego innego dnia też nie jestem zdecydowany. Bo chciałbym, ale się zastanawiam.
O filmach myślałem już dawno. Nie wymyślałem, ale knułem powoli, nie znające się sceny. Ale to było do kiedyś. Teraz już kawałki większe i nic nadal o. nie wiedzą.
- Kiedy zainteresowałeś się scenariuszami? -spytała Ta Która Jest.
- To przez CIEBIE, jeśli o to CI chodzi.
A tak naprawdę to przez L. M. i R. P. i trochę przez W. Ś. I już, ale to dzięki NIEJ.
I płynąłem i jadłem śledzie, a na głowie miałem czasami niebieską czapkę. I się opaliłem kiedyś. I w Poznaniu marynarzy z Ustki poznałem, i chcieli bić. I nic z tego.
Nie lubię jak odzywa się automat lub jak się nikt w słuchawce nie odzywa, bo chciałbym coś powiedzieć a on nie słucha, albo nikogo nie ma.
Schody w dół są przyjemniejsze, przyjaźnie nastawione swą pochyłością do mnie, nie to co te drugie. Chyba, że jadą ale te kiedyś zepsułem, a niechcący to było, na prawdę, to tylko noga.
Myślałem o motylu, tym czerwono- czarnym w kolorowe kropki, który wleciał i nie widziałem go po drugiej stronie, myślę:
- Nocował.
Ale już ciepło a nie ma.
Jak gołębia wyrzucałem przez okno też nie zapomniałem i poleciał, a chudy był i po schodach nie umiał chodzić. Zwyczajnie, zgubił gdzieś okno.
Słyszałem, że zdjęcia zabierają duszę i tylko silni zostają.
Pomarańczowo- różowe na ulicy swoim światłem też zabierają. Ta Która Jest uważa że są one z M. H. Ale w tych nie ma ich, może dla że są tu. I czasami całe niebo jest nimi skolorowane i całe pomarańczowo- różowe i nie jest ładnie i wtedy nie lubię.
A Ta Która Jest nie chce zdjęć bo nie chce, nie jest przesądna.
Autobusy nocne są naprawdę nocne i brak światła w tylko ich nocność podkreśla. Ale przyjemnie jechać, a nie przyjemnie wysiadać na pętli tylko po to, by przejść i wsiąść znowu.
Zawsze nie chciałem jeść buraków, bo byłem kiedyś w szpitalu i tam kazali mi jeść długie paski buraczane i w przedszkolu łazienka była czerwona, kogoś tam musieli zabić. I schodów na górę w zerówce nie lubiłem, bo bardzo strome i łatwo spaść.
I wszystko zaczęło się. I leżał, na piersi jedną rękę trzymał i wszystko zaczęło się. I nie mówię, że nie, bo tak, i wszystko zaczęło się.
W pierwszy dzień szkoły się zaczęło i cały czas leżę chory, to przez Tą Która Jest.
I miałem siedemnaście lat i chciałem mieć jego osobowość. I wisiał, a ja stawałem się. Jednak minął czas apokalipsy. Miałem dziewiętnaście lat i nie chciałem już mieć jego osobowości, zacząłem mieć własną - tak myślę.
Ta Która Się Zmieniła swą zmianą zahaczyła i wciągnęła i zmieniła. I widzi, choć udaje, że to nie ona.
Na żyrandolu wisi miś. Kiedyś się go bałem bo obcy był, pod drzwiami się znalazł. Zawisł, by mnie oswoić. I udało się.
A częste wycie pod oknem też niekiedy przeszkadza, a jak jeździ pogotowie to wybaczam bo ich tu dużo, ale straż to nie i wyją niebieskimi świecąc, a ja nie lubię. Też jak ktoś piszczy i jedzie, a ja chcę nie słyszeć lub jak ktoś krzyczy i idzie, a ja chcę nie słyszeć. Choć moja dewiza życiowa: Brykaj, Brykaj i jeszcze raz Brykaj! A nie jak piszą 'Może są lepsze, ale te nasze.'
Oglądałem film francuski, nie wiem kto i kiedy. I lubił i nie lubił i mówił, ja słuchałem. I chciałem, on fascynował. A myślę tylko wieczorem w autobusie czy tramwaju.
Istniejąca legenda mówi, że wkładałem rękę w tort. Myślę, że był orzechowy, albo makowy, ale ja takich tortów nie bardzo lubię.
Z dzieciństwa pamiętam troskę o ptaki. Wiłem gniazda i zostawiałem na żywym płocie i wierzyłem, że zabierają, a nie Ten Co Sprząta zrzuca. I pająki-żaby krzyżaki za komórką na pajęczynach. Wyprawę i wodę w wózku za komórkę, czaszkę psa, a może diabła?
A mogłem zostać złodziejem lub pianistą. Na jedną z tych rzeczy nie jest późno.
Od wielu, wielu, wielu lat siedziałem w tej pozycji. Moja głowa powoli gniła, rozpuszczana niezdrowymi fantazjami. Do jutra będę słuchał kamyczków w poduszce, kiedyś była to zabawa, dziś tylko wkładanie ręki w tort kremowy sprawia mi przyjemność.
- Co robisz, masz czas?
- A o co chodzi?
- Umówili się.
- Wiesz, że nie lubię tych wszystkich, śmierdzących papierosowym tytoniem, knajp.
- Możemy pojechać do parku, siądziemy, napijemy, będzie przyjemnie.
- A później ich znajdziemy?
Jeździmy do parku często, dziś chyba szósty raz.
Wielbię mydło kościosłoniowo-pół przeźroczyste, lawendowe, choć zawsze:
- To nie lawendowe, przeczytaj na opakowaniu. - mówiła Ta Która Rodziła.
I odchodziłem do pokoju z poczuciem uwielbienia dla lawendowego, które stawało się dopiero po jego wyjęciu.
Brykaj, Brykaj i jeszcze raz Brykaj.
Nawet tort kremowy lubię.
A poważnie mówiąc jestem chory lub bardziej poważnie - żartowałem.
Anonimowy Użytkownik
Opowiadanie
·
4 lipca 2000