Poradnik czasostopowicza

K_RET

Każdy może zostać czasostopowiczem. Nawet ja. Przynajmniej tak myślę. To znaczy myślę, że inni mogą, bo ja mogę na pewno. A nawet już jestem. Od dzisiaj, albo wcale nie dzisiaj.

Czasostopowiczem zostałem w ściśle określonym celu. Oczywiście nie po to, aby pokazać znajomym, że „się jest”. Ani w żadnym wypadku nie po to, aby jak wielu niedoświadczonych czasostopowiczów zatrzymać czas. Wiem, że to niemożliwe, więc nic się nie da zrobić. Może, gdybym nie wiedział, to byłaby inna rozmowa, ale tak? No dobrze, nic z tych rzeczy. Tak jak mówiłem, czasostopowiczem zostałem w ściśle określonym celu. Dokładnie i ściśle określonym.

Jak powszechnie nie wiadomo, czasostopowicz to człowiek, który łapie pierwszą wolną chwilę i... Ale przede wszystkim należy pamiętać – wolną. Szybkie nie nadają się, bo się ich nie zauważa (stąd brak takiego pojęcia w słowniku). Zajęte natomiast z założenia odpadają, bo dziwnym trafem zwykle, kiedy przelatują, czasostopowicz ma do roboty coś innego niż ich łapanie.

Załóżmy jednak, że udało nam się złapać taką wolną chwilę. Oczywiście najlepiej dużą, dorodną – jeśli jest mała i chuda, to często są z nią jakieś dodatkowe kłopoty, albo wymaga jakichś dodatkowych rekwizytów w rodzaju roweru. No dobrze, mamy, no i...

...Bierzemy ją wtedy pod pachę i zaciągamy na przykład do lasu. Gwarantuję, że jeśli nie pomyliliśmy jej przykładowo z chwilą zajętą, to nie będzie protestować. Jeśli przypadkowo mamy akurat jesień, (a dzisiaj przypadkowo była) to warto też na siebie wrzucić jakieś ciepłe ubranko i czapeczkę. Chwilę oczywiście owijamy szaliczkiem – chwila, zwłaszcza dorodna, której byłoby zimno, mogłaby zbyt szybko chcieć iść z powrotem do domu.

No dobrze – mamy chwilę, ubranko i jesteśmy w lesie – i co? I potęga! Dywanik z żółtych liści (jeśli akurat mamy jesień), niebo, słońce (chyba, że wzięliśmy ze sobą chwilę wieczorną lub nocną). No i oczywiście drzewa. Teraz potrzebne jest nam jeszcze miejsce, w którym złapana przez nas chwila będzie czuła się dobrze. Miejsce wybieramy według własnego uznania, starannie dopasowując je do owiniętej szaliczkiem chwili. Na przykład moja dzisiejsza chwila chciała wyraźnie być w miejscu, gdzie nie ma innych ludzi – tylko ja. Co więcej, kiedy się jacyś pojawili to natychmiast uciekła, a ja chcąc – nie chcąc musiałem wrócić do domu.

To chyba musiała być jakaś bardzo wstydliwa chwila – jedna z tych, które można złapać tylko samemu. Pomimo wszystko jednak bardzo sympatyczna – zaprowadziła mnie w fajne miejsce, pomogła mi przytulić drzewo i nawet pozwoliła przez (nomen omen) chwilę popatrzeć na niebo.

Bywa, że dwóch (lub nawet i więcej) czasostopowiczów złapie jedną chwilę. Nie może to być oczywiście jedna z takich chwil (właściwie bardzo przeze mnie lubianych) jak moja dzisiejsza. Co więcej, jeśli złapiemy akurat taką „grupową” chwilę, to może być zła i smutna, jeśli ktoś inny także jej nie złapie. Są nawet takie chwile, które chcą być łapane tylko przez konkretne osoby i w żadnej innej konfiguracji nie czują się dobrze. Tak, tak – chwile to bardzo kapryśne zwierzątka.

Pomimo jednak pewnych kaprysów łapanych chwil, nie należy zapominać, że potrafią nas przenieść do całkiem innego, prostopadłego świata. Większość chwil ma swoje preferencje (ech, nic nie powiem) i pójdzie z nami tylko do jednego ze znanych nam światów prostopadłych. Moja dzisiejsza chwila była leśna, ale są też chwile kinowe, rowerowe, książkowe, muzykowe i cała masa innych, zawsze jak najbardziej chwilowych.

Na szczęście są też takie całkiem wszechstronne chwile, zwłaszcza te z grupowych, którym jest obojętne do jakiego świata nas zaprowadzą. Co więcej, szczególnie, gdy taką chwilę złapały dwie osoby, mogą nam pokazać świat prostopadły, jakiego dotąd nie znaliśmy.

Nie warto tuczyć chwil „na później”. Chwila, która była przez nas przez dłuższy czas tuczona, staje się leniwa i nie tylko nie chce pokazać nam żadnego prostopadłego świata, ale jeszcze namawia nas do tego, żebyśmy tuczyli ją dalej i dalej. I taka chwila najpierw zaczyna przybierać nazwę „dwutygodniowy urlop – kiedy? – już wkrótce...”. A później nazywa się już „trzytygodniowy – niedługo”, albo „ohoho i jeszcze trochę – ale dopiero jak zrobię projekt w pracy”. I bum. Pęka. I trzeba znaleźć następną do tuczenia...

A warto pamiętać, że nawet mała i chuda, ale złapana we właściwym czasie i miejscu chwila może dostarczyć nam więcej radości, niż duża, spasiona chwila, która się „nie całkiem trafiła”. Na przykład kilka dni temu jedna mała, prawie że przeźroczysta chwilka zaprowadziła mnie do świata prostopadłego „herbataplusopowiadaniestachuryplusfajnamuzykawtle”. Inna z kolei, choć była taka maciupka, że już miałem ją zignorować, kiedy prawie siłą naprowadziła mój wzrok na świat prostopadły „fajnyplakatnamurzeatakbymgoniezauważyłmożechwilępostojęipopatrzę”.

Czasostopowicz to człowiek, który nie potrzebuje żadnej książeczki, legitymacji ani niczego z tych rzeczy. Ale do czasu! W pewnym momencie wrogowie czasostopowicza mogą zacząć wydzielać mu chwile do łapania, sprzedając bilety w rodzaju „jaksiępostarasztobędziejużniedługourlop”, albo „jakprzyjdzieszdopracywsobotętozatydzieńbędzieszmógłwyjśćwcześniej”. I inne. Całą masę biletów, które będzie coraz trudniej zrealizować.

Ale trzeba się strzec także innych rzeczy! Łapanie chwil uzależnia i to silnie! W pewnym momencie można więcej przebywać w światach prostopadłych niż w zwykłym świecie. Chociaż czasem udaje się jakoś nachylić ten zwykły świat do światów prostopadłych, tak, że zlewa się z nimi w całość, a wtedy to już zupełnie inna historia. I do tego chyba z happy endem.

Ech, no i masz. Teraz się już nie wykpię. Ten ściśle określony cel, dla którego zostałem czasostopowiczem. Może tak: „Czasostopowiczem zostałem, ponieważ..”. Albo nie. „Cel dla którego zostałem czasostopowiczem, to...”. Dobrze. Tak naprawdę to nie wiem. Po prostu złapałem taką chwilę...

K_RET
K_RET
Opowiadanie · 4 lipca 2000
anonim