Niemoc

Nieznany

No i jednak wyciągam to pismo. Wyciągam je, chociaż napisano: 'Gdy się

modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach

ulic wystawać i modlić się'.

Powinienem więc poczekać, aż wysiądę z podmiejskiej kolejki i autobusem

dotrę wreszcie do domu. Nie mogę jednak, pokusa, by zajrzeć do środka i

przekonać się, co teraz piszą inni, jest zbyt silna. Wyciągam gazetę,

odruchowo przebiegam jeszcze wzrokiem po twarzach pasażerów, wszystkich

tych przeżartych tanim winem bezrobotnych i stoczniowców, żyjących tylko

wspomnieniami czasów walki i nadziei na lepsze jutro (które, oczywiście,

okazało się być gówno warte); po twarzach matek-Polek, objuczonych

siatkami, pociągających głośno nosami i rozprawiających o pogodzie,

wizytach u dentystów i nowinkach ze świata kolorowych tygodników.

Spojrzenie dziewczyny siedzącej naprzeciwko zatrzymuje mnie na chwilę,

zbyt krótką jednak, aby zapamiętać jakikolwiek szczegół jej wyglądu.

Pochylam głowę i powoli przebiegam wzrokiem spis treści, później przerzucam

kartki. Z niesmakiem omijam cały dział poezji kobiecej; 'ogrody snów',

'kryształy dni', 'kolorowe motyle uczuć' i wszystkie inne świecidełka z

jablonexu i tombakowe cacka, będące w istocie tylko nic nie znaczącymi

słowami, ułożonymi w wersy. Ot, taki okresowy upław emocjonalnej tandety.

Zatrzymuje mnie dopiero wyłowione przypadkiem zdanie: 'Kurwa -

powiedział - kurwa mać'. A więc dobrze, trafiłem wreszcie na moją ulubioną,

męską prozę, coś twardego i rzeczywistego aż o bólu. Jakaś przyjaźń

trwalsza niż czas, jakieś panienki zaliczane szybko i beznamiętnie, morze

alkoholu i długie nocne rodaków wędrówki po mieście, przedmieściach,

wioskach i bezdrożach. Tak powinno być. Tak powinienem pisać. Tyle, że

nie mam żadnego pomysłu, co jeszcze może powiedzieć bohater poprzez warkot

nocnych autobusów i szum kawiarni. Beznadzieja, kurwa, porażka. O,

właściwie... Dlaczego nie? 'Beznadzieja, kurwa, porażka - powiedział Biały

mrużąc oczy przed blaskiem neonów - Wszystko się zjebało, rozumiesz?

Wszystko się spierdoliło...' Nie, źle. Znowu opowieść o utraconym

bezpowrotnie beztroskim dzieciństwie.

To jest właśnie najgorsze. Nie wiadomo jak zacząć, bo wszystko już

napisano. Gdyby tylko pomysł... Później już będzie łatwiej. Jak oni to

określili? 'Nazbyt surowe co do treści i problematyki'... Święte słowa.

Podnoszę głowę i uśmiecham się. Dziewczyna z naprzeciwka odwzajemnia

uśmiech, chociaż nie był wcale skierowany do niej.

'Dziewczyna z naprzeciwka odwzajemnia uśmiech, chociaż nie był wcale

skierowany do niej. Uśmiecham się raz jeszcze i nagle, nieoczekiwanie dla

samego siebie, nachylam się do niej i szepczę, patrząc prosto w oczy: "Co

by pani powiedziała, gdybym panią uwiódł i porzucił?" Jej twarz tężeje w

dziwnym grymasie. Ja nachylam się jeszcze bardziej, ale ona wstaje i

wychodzi z przedziału. Zostaję sam. Otwieram okno, wiatr wpada do środka.

Palę papierosa, nie myśląc o niczym...'

Źle, wróć. Banał i w ogóle opowiastka o twardym facecie. Papierosy

pewnie bez filtra, a ona w końcu wróci, żeby on mógł doprowadzić ją do

szczytu ręką pod spódnicą. Nie mogę być taki Roman Bratny.

Tymczasem ona naprawdę uśmiecha się, więc mówię coś, nie bardzo wiedząc,

co mówię. Czuję się naprawdę dziwnie, nie mam nawet ochoty na rozmowę.

Docierają do mnie strzępki zdań, że polonistyka, że literatura, że wiersze

i że zaintrygowało ją to pismo. Stoczniowcy i matki-Polki gapią się

chamsko, więc chyba proponuję żebyśmy wyszli i stanęli w przejściu pomiędzy

przedziałami, bo to właśnie robimy. Idę jak automat.

'Stał w przejściu pomiędzy przedziałami. Za oknem przesuwała się

obrzydliwie kolorowa mozaika lasów i pól. Pozostało mu najwyżej pięć

godzin życia, ale o tym nie mógł wiedzieć.'

Klnę głośno, ona spogląda na mnie zmieszana. Tłumaczę zgodnie z prawdą,

że miałem doskonały pomysł na opowiadanie, ale właśnie odkryłem, że nie

jest on wcale doskonały, po czym robię przyjemny wyraz twarzy. Jej duże,

niebieskie oczy stają się jeszcze bardziej niebieskie. Intryguję ją, tak

twierdzi. Myślała, że w dzisiejszych czasach nikt już nie pisze niczego, bo

to takie niecybernetyczne. Muszę być wyjątkowy, szepcze, zbliżając usta do

mojej twarzy. Ja też nic nie piszę, myślę, o to właśnie chodzi, nie

potrafię poskładać kilku zdań, żadna proza, żaden wiersz, cholera,

wszystko poszło na marne, chociaż nie mogę tak na to patrzeć, na pewno

zaraz przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł, wierzę w swój talent, to

tajemnica, ale żyję tylko dzięki wierze we własne posłannictwo, kieszonkowy

mesjasz, prorok dla ubogich.

Całuję ją w usta, żeby tylko nie myśleć o tamtym, naprawdę nie wiem co

robię. Może wiersz o tym całowaniu, może uda się z tego szaleństwa

wysublimować esencję, dwie - trzy trafne metafory, mocny akcent na końcu,

wygrać jakiś konkurs, opublikować gdzieś... Wydobyć właściwy smak tej

chwili, wyciągnąć go na światło dzienne jak trupa z szafy... Nie! Co za

beznadzieja, przesadziłem ze skojarzeniami, nie mogę tego napisać. Tak, z

przyjemnością przyjmuję zaproszenie na herbatkę, tak niezwykłe spotkania

nie zdarzają się co dzień, mówię, i z rozpaczą myślę, że o tym także nie

napiszę. Takie rzeczy nie zdarzają się wcale.

Wysiadamy i ona mnie gdzieś prowadzi, ona prowadzi mnie, to zupełnie

wbrew regułom gry, dlaczego właśnie teraz musi się to trafiać? Teraz, kiedy

okazało się, że jestem niczym i nie pozostaje mi nic innego jak prowadzić

ustabilizowane życie zwykłego człowieka, teraz właśnie taka sytuacja,

jeszcze wczoraj mówiłem, że moje życie to nie życie a ciągłe zbieranie

materiałów do przyszłych opowiadań, ale dzisiaj nie mogę już powiedzieć

niczego, nie będzie opowiadań, nie umiem pisać. I właśnie teraz, ani

wczoraj, kiedy mógłbym o tym napisać, ani jutro, kiedy myślałbym już tylko

o jej zerżnięciu, ale właśnie dzisiaj, kiedy taka niemoc, właśnie dzisiaj -

były poeta, prowadzony przez nieznajomą, co za uroczy kondukt.

Cały czas z nią rozmawiam, nie wiem o czym, może prowadzę grzecznościową

rozmowę, a może mówię jej jak to było z moim pierwszym razem, ona miała

piętnaście lat, ja byłem o wiele starszy, prawie płakała z bólu, a ja się w

niej zakochałem jak ostatni idiota i płakałem później o wiele dłużej, już

dawno zapomniała o mnie, a ja jeszcze budziłem się nocami. Tak, myślę,

pewnie o tym właśnie jej mówię, takie gadki świetnie robią, pomieszanie

Gałczyńskiego z Bogusiem Lindą, ważne, żeby krzywić odpowiednio usta. I

nagle robi mi się smutno, bo znowu przypominam sobie, że nie mam za grosz

talentu i nie będę pisarzem, chociaż tak bardzo chciałem. I przez chwilę

czuję się jak małe dziecko i chce mi się płakać.

Później, kiedy już leżę na niej i rytmicznie poruszam lędźwiami nagle

przychodzi ogromna wiara, że jednak potrafię. I będę pisać, będę pisać,

dźwięczy mi w głowie coraz mocniej, a potem moje usta się krzywią i opadam

na nią ciężko dysząc, chociaż dopiero przed chwilą wszedłem. A ona śmieje

się ze mnie głośno i otwarcie, śmieje mi się prosto w twarz.

Nieznany
Nieznany
Opowiadanie · 5 lipca 2000
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    ja jestem
    Bardzo. Bardzo pretensjonalne. Jak cały internet w 2000 roku.

    · Zgłoś · 6 lat