- Znalazłem! Znalazłem ich!!
Nie musiał mi rozdeptywać kanapki. Mogłam ją polubić.
- Silne radioźródło, regularne emisje, to musi coś być!!
To była naprawdę miła kanapka. Ale praktykant pokazuje mi obszar gwiazdozbioru Strzelca.
- Pani Alicjo, proszę wszystkich powiadomić, to trzeba zbadać! To COŚ jest!
- Aha. Pulsar. Odkryty przez Marianne Gills trzy lata temu.
Mina studenta zaczyna upodabniać się do mojej byłej kanapki. Nie rezygnuje jednak.
-Ale to jest jeden rodzaj promieniowania. Ukierunkowany. Rytmiczny.
Praktykanci tak mają.
- Pulsary tak mają. Proszę zresztą sprawdzić w atlasie. On już tam jest.
Znam tę minę. To obrzydzenie i niechęć. Ciekawe - nawet jeśli odkrywają zupełnie nowy obiekt, są rozczarowani. Pociesza się ich, wysyła do NASA, daje granty, listy polecające do obserwatoriów. Potem stają się znanymi astronomami i fizykami. Paru dostało Noble. A my dalej siedzimy nad danymi, dłubiemy się w nich i słyszymy: “Mam! Znalazłem ich, to Oni!!” Kwazar. Pulsar. Raz nawet gniazdo kawek na antenie i mikropromieniowanie tła.
A Uzi choruje. Jak, psiakrew, mam skłonić białego szczura, żeby zjadł lekarstwo? Wypluwa, zagrzebuje w klatce i ogólnie bojkotuje. Raz schował, a potem wrzucił mi do herbaty. Następnego dnia do kapcia.
Nasłuch był pomysłem na nową rozrywkę, kiedy wszyscy mieli już dość zimnej wojny, z satyrykami włącznie; powstał zatem z ich inicjatywy. Tak przynajmniej twierdzą ci rozgoryczeni pracownicy Instytutu. Dodają później, że to nam należy wypłacać tantiemy od wszystkich kawałów o kosmitach. Ci bardziej rozgoryczeni wiedzą, że satyrycy mają też już dość Instytutu.
Ciekawe, w Trapezie pod pasem Oriona chyba narodziła się nowa gwiazda. Smarkata cefeida w gwiazdowym żłobku. Lubię je. Są jak praktykanci. Myśmy już dawno zeszli z ciągu głównego. Czekamy. Obserwujemy - każdy swój wycinek, na wszystkich dostępnych zakresach fal. Szukamy regularności. Porównujemy dane sprzed lat z tymi aktualnymi. Dopasowujemy je do algorytmów i wzorów. Korelujemy wszystko ze wszystkim. Kiedyś wierzyło się w złapanie na średnich falach rentgenowskich pozdrowienia od braci w rozumie. No, albo przynajmniej w twierdzenie Talesa, albo układ okresowy nadany kodem binarnym. W najgorszym razie w doskonale rytmiczne pikanie. To akurat udało nam się wykryć, choć okazało się również doskonale bezmyślne.
Podniosłam z podłogi kanapkę i artykuł o mowie zwierząt. Fajna rzecz - szympansy nauczyły się operować abstrakcyjnymi symbolami, którym nadano znaczenia. Grupują je w ciągi, odpowiadają na pytania, czasem same coś przekazują. Zastanawiam się, czy gdyby wysłać w kosmos odpowiednik banana, nie uzyskalibyśmy szybkiej odpowiedzi.
-Tyle, że jak przenieść banana w metapoziom? Co, Uzi? Wiesz może, co jedzą kosmici?
Spojrzenie Uziego mówi wyraźnie: “Kanapkę.” “Daj mi kanapkę.”
- Masz, zarazo. Dam ci nierozdeptaną.
To nie jest zła praca. Wbrew pozorom, ma sens. Wszelka systematycznie wykonywana czynność nabiera po pewnym czasie sensu. Kiedy obchodziliśmy czterdziestolecie działania Instytutu, Marianne i Georg odkryli rzeczywisty cel naszego istnienia. Otóż, mamy pilnować całego kosmosu, żeby nic w nim nie zaistniało bez naszej wiedzy i uprawomocnienia. Inaczej dostanie mandat. Chodziliśmy z lornetką po Instytucie i wołaliśmy, że jest godzina dwunasta i wszystko jest w porządku. Praktykanci, jak zwykle nie byli przekonani. Oni nigdy się nie cieszą. Nie rozumieją, że przecież nawiązanie kontaktu z pozaziemską cywilizacją oznaczałoby zakończenie projektu, a w tym i naszej pracy.
Jeszcze półtorej godziny i wrócę do domu. Wezmę plecak i Uziego na ramię, zgarnę dyskietki i pójdę na spacer. Chyba jest wiosna. Przyniosę do domu forsycje, wysłucham tekstu o niszczeniu przyrody, dostanę naleśniki i dzienniczek do podpisania. Odmówię podpisania naleśników. Jeszcze dziewięćdziesiąt minut.
Zgasło światło. Ekrany zamigotały i przeszły na zasilanie awaryjne. Siadły korki? Przez moment wszystko wyglądało normalnie. Potem zniknęło.
Napisy. Setki napisów we wszystkich chyba językach i alfabetach. Rozpoznałam hiraganę, cyrylicę, arabskie robaczki, łaciński i hebrajski alfabet. U dołu widniał kod Morse’a. Gdzieś pojawiła się nawet egipska demotyka. Czujniki rejestrowały przekaz w pełnym zakresie fal. Nie był szczególnie mocny, ale z pewnością celowy. Pulsar? Raczej nie.
Napis na ekranie ustabilizował się. Analogiczny tekst, wypowiadany dziwnym, nieprzywykłym do naszej mowy głosem, dobiegał z radia. “Cześć. Obserwowaliśmy was i czekaliśmy od setek lat. Mieliśmy nadzieję, że wreszcie do nas dojdziecie. Mieliście różne pomysły, ale z tym nasłuchem to już była przesada. W kosmosie? Mieszkańcy Ziemi to też kosmici. To - my. Chyba będzie nam się miło współpracować.” Pod tekstem widniał wizerunek naszych braci w rozumie. Staranny i nie pozostawiający wątpliwości.
No, zacznie się karuzela. Będą demonstracje o miejsca pracy i walka o parytety w rządzie. Prawica utworzy bojówki, Kościół wyda encyklikę, a naukowcy będą musieli zrewidować, lub nawet odżegnać się od początków etologii. Za jakieś dwadzieścia lat Skinnera uzna się za Ojca Prekursora kontaktu. Nie wspomnę już o poprawnej politycznie, nowej taksonomii.
Najwyżej oskarżą mnie o dyskryminację i wytoczą proces. Trudno. Muszę przywołać do porządku pewnego kosmitę.
- Uzi! Wiedziałeś, że to lekarstwo. Co miały znaczyć te numery z kapciem?!
- A co, powygłupiać się nie można?
Przekonał mnie. To rozumna rasa.