Literatura

Samoregeneracja (opowiadanie)

Maciej Dydo Fidomax

...sekunda z mojego życia.
Ból otwieranych powiek był nie do zniesienia. Majacząca gdzieś w drzwiach matka, coś mówiła. Powieki opadły. Znów się zapadał, a jakieś poczucie obowiązku wobec rzeczywistości, zamieniało się w nieważne i śmieszne przyzwyczajenie. Gdy był już o krok od zapadnięcia w ten przyjemny i głęboki sen, przenikliwy pisk słuchawki bezprzewodowej, dosłownie wyrzucił go w cztery ściany pokoju o krok za daleko. Spadając z łóżka, złapał leżącą na podłodze słuchawkę telefoniczną.

- Czego? - zapytał, czując w ustach jakiś dziwny posmak.

- No, wreszcie. Odbiera twoja matka, mówi chwileczkę i nic. Więc dzwonię jeszcze raz.

- Goofy? - Max dopiero po chwili był w stanie przyporządkować ten "cios w plecy śpiącego człowieka" swojemu o rok młodszemu koledze.

- A coś ty myślał. Od tygodnia się nie widzieliśmy, wpadnę do ciebie.

- Czemu dzwonisz tak rano? - Max ostatkiem sił powstrzymał się od zwymyślania rozmówcy.

- Rano? Jest już trzecia po południu. Spałeś? - w jego głosie można było wyczuć grubą ironię. - Będę za godzinkę. - rzucił jeszcze i rozłączył się.

Max jeszcze chwilę analizował ostatnie słowa Goofiego. Złapał się za głowę i poczuł pod skronią coraz szybciej pulsujący ból. Dziwny posmak w ustach nabierał sensu - sensu wczorajszej imprezy.

Stojąc w prawie że szklanych drzwiach wejściowych, machał niemrawo odjeżdżającym rodzicom. Wstał przed ich wyjazdem i jeśli nie byli z tego faktu dumni, to na pewno zadowoleni. O Maxie można było powiedzieć jedno. Nie był zadowolony. Kiedy tylko samochód zniknął zza zakrętem trzasnął drzwiami i głośno przeklinając ruszył do dużego pokoju. Załapał za pilota od wieży i puścił znajdujący się w odtwarzaczu kompakt. Uśmiechnął się pod nosem, gdyż pokój wypełniła muzyka jedynego zespołu jaki on i jego rodzice wspólnie akceptowali. Przecierając ręką twarz otworzył lodówkę i wyciągnął zimny browar, kiedy go otwierał jak na ironię wokalista zaśpiewał "When i woke up this morning, i got myslef a beer". Czekający na niego zimny prysznic był piekłem, ale kolejny łyk "żywca" uświadomił mu, jak bardzo tego piekła potrzebuje.

Jeszcze mokry, przepasany tylko ręcznikiem otworzył drzwi. Kierując się z powrotem do łazienki pokazał koledze palec dodając.

- I nic kurwa nie mów.

Jako, że nie miał odwagi na zimny prysznic i tchórząc spędził 15 minut pod gorącymi strumieniami wody, przygotowywał się teraz do zanurzenia głowy w wypełnionym zimną wodą zlewozmywaku.

- I tak kurwa co tydzień. - powiedział do lustra.

Zanurzył szybko głowę. Przez sekundę już pod wodą przeszło mu przez myśl, czy zdoła ją wyciągnąć. Udało się. Zaryczał przy tym jak zarzynany borsuk. Goofie stojąc w drzwiach śmiał z niego.

- Ale śmiesznie wyglądasz.

- A ty się tylko umiesz nabijać! - Max nie wytrzymał.

Popychając go wyszedł z łazienki.

- Czy to ja ci kazałem zanurzać głowę w tym gównie? - Goofie nie do końca łapał agresja wydawałoby się przyjaciela.

Max był już w swoim pokoju na pierwszym piętrze. Goofie wzruszył ramionami i pośpiesznie podążył za nim.

- No i przylazł za mną. - stwierdził z od razu widząc, że kolega wchodzi do pokoju.

- Jezu, ale tu śmierdzi. - Goofie zakrył nos.

- Ja was wszystkich kurwa nie rozumiem, tu nie śmierdzi tylko jest klimat. - Max założył podkoszulek.

- Klimat? - Goofie uśmiechnął się nieznacznie wyciągając spod lóżka skarpetki. - Ja pierdolę taki klimat, to jest kurwa chlew. - otworzył okno, wyrzucając za nie trzymane w ręku skarpetki. Pokój wypełniło nieznośne jasne światło.

Max doskoczył do przyjaciela i złapał go za sweter.

- Słuchaj bucu! Wpierdalasz się do kogoś, budzisz go, rządzisz się i jeszcze głupio żartujesz. Mam już tego serdecznie dość.

- Jeśli chcesz mnie uderzyć, to lepiej załóż spodnie. - zażartował znowu Goofie. - Nie masakruję ludzi bez spodni.

Max opuścił ręce i złapał przewieszone przez poręcz fotela dżinsy.

- Gej! - Goofie rzucił zmieszanemu koledze.

Ten opadł na krzesło

- No i jako człowiek, który ma założone spodnie, mówię ci - spierdalaj głupku jeden.

- Wiedziałem, że to powiesz. Ile cię znam? 14 lat cię znam. Dlatego przygotowałem coś ekstra.

- Coś ekstra? - Max przechylił głowę. - Stary, ja wczoraj byłem na imprezie, dziś żadnej wódy, żadnej trawy, żądnego kwasu, ni chuja. Rozumiesz? Dziś mnie nic nie bawi. Jednego czego chcę to regeneracji i skończy się na tym, że cię stąd wypierdolę.

- "Poranek żywych trupów" - rzekł powoli Goofie wyciągając z plecaka kasetę.

- Dobra, zostań.

Kiedy napisy końcowe wjechały tryumfalnie na ekran, na stole stało już pięć pustych butelek po piwie. Goofie wstał leniwie i jeszcze panując nad swoim krokiem tryumfalnie ruszył naprzód.

- A ty gdzie? - zapytał podejrzliwie Max.

- Najpierw do klopa potem po następnego browca.

- Czy to jest kurwa browar. Wypiłeś już cztery "żywce", starczy chyba, nie?

- Rachunek mi jeszcze wystaw! - krzyknął z wyrzutem Goofie, dając tym do zrozumienia, że skapitulował, w tej tak drażliwej kwestii.

Max jednak mu niedowierzał, wystarczyło, że jako bajtel podpierdalał mu cichaczem resoraki. Zabierając puste butelki ze stołu ruszył w kierunku kuchni.

- Wiesz, co mnie wkurza? - głos Goofiego, finezyjnie wkomponował się w odgłos spuszczanych celnie sików.

- No?

- To, że ludzie uważają "Poranek żywych trupów" za gówniany film, sugerując się tylko tytułem.

- A chuj z ludźmi, ważne, że my wiemy, że to sam miód.

- Ale sam fakt takiej ignorancji. - Goofie wracał z łazienki jakimś dziwnym zygzakiem.

- Wkurwiający, wiem. - Max pokiwał głową. - Ty też jesteś wkurwiający, browiec za darmo, to od razu się musiałeś ujebać.

- Nie jestem piany! - krzyknął z rozgoryczeniem pijaka z długim stażem.

- Nie, wcale i jeszcze jednego chciałeś wypić. - ból i otępienie wracały bardzo szybko. Wyrzucenie tego pijanego młodszego dupka, przyjęło formę priorytetową. - I chyba musisz już iść. - rzekł spokojnie.

Goofie opuścił zrezygnowany głowę. Niespodziewany dzwonek do drzwi był jak wybawienie.

- Kto to może być? - Max podrapał się nerwowo po głowie.

- Młoda. - rzekł uśmiechnięty Goofie, biegnąc już do drzwi jakimś bardziej równym krokiem.

- A co ona tu robi?

- Przyniosła mi cztery gramy. - rzekł otwierając drzwi i witając się z dobrą przyjaciółką.

- Cztery gramy czego? - Max czuł, że zaraz trafi go szlag.

- Skuna najlepszego. - Młoda zdejmując buty, posłała Maxowi jeden z tych swoich pięknych uśmiechów.

- Mój dom - przystań pijaków i dilerek. - skomentował, złorzecząc w myślach Max.

Znów spał, tylko tego potrzebował i zasypiając na tej niewygodnej kanapie, czuł się, jak w raju. Kolejne delikatne szturchnięcia na powrót go budziły.

- Telefon. - Młoda stojąc nad nim pokazywała popiskujący w rogu aparat.

Max zwlókł się z łóżka, nie dając po sobie poznać ani zmęczenia, ani złości na cały świat. Odebrał telefon.

- Słucham?

- Dzień dobry, mówi Joachim Zwyż, moja córka wyszła z domu, nie powiedziała gdzie, jest już dziewiąta wieczorem i zaczynam się niepokoić, widział się pan może z nią dzisiaj? - Max zakrył ręką słuchawkę i zwrócił się do młodej. - Ale jaja, to twój starszy, pyta czy cię może u mnie nie ma.

- Nie widziałeś mnie. - rzekła stanowczo.

- Przykro mi panie Zwyż, ale nie widziałem dzisiaj pana córki na oczy. - rzekł do słuchawki.

- Dziękuję. - Joachim przerwał połączenie.

Max odkładając słuchawkę zmierzył Młodą wzrokiem.

- Marta, starszy się o ciebie martwi, czemu mu to robisz? - zapytał, trochę zbyt mentorskim tonem.

- Czemu? Ty wyszedłeś wcześniej z tej imprezy, ale niektórzy ludzie zostali, starsi wrócili wcześniej niż się spodziewałam i jak starszy zobaczył pobojowisko i ludzi śpiących, gdzie popadnie, to wpadł w szał. W tym szale przez przypadek rozbił telewizor.

- To widzę, ze najlepsze mnie ominęło.

- To było straszne, kineskop rozbił się na wiele kawałków, więc nie mów mi nic, o złym traktowaniu starszego.

- Nic już nie mówię. - Max uśmiechnął się, kładąc się z powrotem na tapczanie.

Młoda wyciągnęła z kieszeni lufkę razem z woreczkiem trawki.

- Max, zapalimy?

- Nie.

- Czemu? - zapytała tonem dziecka siadając mu na wyciągniętych nogach.

- Bo wczoraj balowałem, a dzisiaj się regeneruję, że też nie potraficie tego pojąć.

- My?

- Ty i Goofie. Widziałaś chyba jak się najebał, w ogóle koleś ma taką krechę, że aż strach, przyszedł tylko po to, aby wypić moje browce i kupić od ciebie trawkę. W ogóle to od kiedy jesteś dilerką?

- Chodzenie z Cancerem ma swoje plusy. - zażartowała. - Nie jestem dilerką, Goofie ma u Cancera przejebane, a że lubi kupować coś sprawdzonego, więc wiesz, prosił mnie o przysługę. - powoli wstała. - No, ale jeśli nie chcesz zapalić, to ja się zbieram. - odstawiła lufkę i trawkę na stół.

- Wiesz, jaki ja jestem po paleniu, jeszcze potem Cancer miałby do mnie jakieś obiekcje. - Max odprowadził koleżankę do drzwi.

Widząc, jak się oddalała, uśmiechnął się szeroko, czując wreszcie przenikającą świadomość spokoju i możliwość niczym nie zmąconego snu.

Spojrzał na zegarek - piętnaście minut po pierwszej. "Kto to może być?" - pomyślał schodząc nazbyt sennie ze schodów. Dzwonek raz po raz, zdradzał niecierpliwość tajemniczego gościa.

- Goofie? - zapytał niepewnie.

Chłopak stał ze spuszczoną głową, próbując trzęsącymi się rękoma ukryć zapłakaną twarz. Max wprowadził kolegę do środka. Chwilę stali w milczeniu. Max będąc już pewnym, że jest tylko jedno wyjście rozładowania tej sytuacji, zapytał.

- Co jest?

- Sylwia....- wydukał tamten.

- Co Sylwia? - Max tracił powoli cierpliwość i współczucie dla kolegi. Uczucia, które zaatakowały go przed chwilą, prawie że znienacka.

- Ma chyba kogoś..... innego. - Goofie rzadko płakał, ale jeśli już się rozbeczał, był gorszy od półrocznego dziecka.

Max cofnął się nieznacznie, czując beznadziejność sytuacji kolegi, jak i swojej. On tak bardzo potrzebował snu, a los rzucił w niego tym rozbeczanym, porzuconym gnojkiem. Wyszedł do jednego z pokoi i wrócił trzymając w ręce flaszkę.

- To wódka ci w drogę stary. Idź się upić, gdzieś do rowu, rano ci mnie. - pocieszył go wręczając butelkę.

- Zabiję się. - wydukał.

- Tak, a jak to zrobisz? Najlepiej wypij tą butelkę, rozbij ją i podetnij sobie nią tchawicę. - poradził.

Płacz przybrał tylko na silę. Goofie przytulił się do kumpla. Ten objął go ramieniem, czując się co najmniej niezręcznie.

- Wiesz, że nie byłbym w stanie tego zrobić, jestem cholernym mięczakiem, który nie potrafi nic, nie byłem warty, tak pięknej kobiety jak Sylwia.

Max zaprowadził Goofiego do dużego pokoju, podziękował w duchu Młodej, za zostawienie mu na stole lufki i grama trawki. Po chwili gram robił już swoje z kolegą. Kiedy zostawiaj Goofiego, miał jakieś dziwne mieszane uczucie, nie tyle dobrego, co dobrze spełnionego uczynku, jednakże nic nie mogło przyćmić głębokiej potrzeby samoregeneracji.

Mogłoby się wydawać, że obudził go śpiew ptaków. Dzień był piękny i choć tak naprawdę pogoda nie bardzo różniła się od dnia poprzedniego to samoregenracja zrobiła swoje i mógł dostrzec to głęboko ukryte piękno każdego niemrawo wpadającego przez zakurzone żaluzję promienia słonecznego. Przeciągnął się i wziął zimny prysznic. Tym razem miał na to odwagę. W samym podkoszulku wycierając jeszcze ręcznikiem mokrą głowę zszedł na parter.

- Dzień dobry. - przywitała go Sylwia.

Max prawie, że się przestraszył. Siedziała przy stole popijając cappucino .

- Wiedziałem, że Goofie się dowiedział. - wyjaśniła od razu. - Wiesz, że Cancer nie lubi Goofiego, to powiedział mu, że go zdradzam i chłopak się załamał. W końcu domyśliłam się, że przyjdzie do ciebie i wpadłam o trzeciej w nocy.

- O trzeciej w nocy? To tylko ty tak potrafisz. - skwitował z uznaniem. - I co powiedziałaś mu o nas?

- Nie. - opuściła wzrok. - Chciałam, ale.... nie potrafiłam, był taki biedny.

Max podszedł do niej.

- A ty masz takie duże serce. - gdyby go nie znała, mogłaby go podejrzewać o wstrętne szyderstwo, ale znała go już zbyt dobrze.

Pocałowali się.

Siedział zaczytany nad jakąś kolejną książką, która polecana przez przyjaciół, okazała się dość ciekawą pozycją. Słysząc znajomy pisk telefonu uśmiechnął się.

- Słucham?

- Max? Tu Młoda, słuchaj za cztery dni impreza u mnie. - oznajmiła.

- Przecież twoi starsi ostatnio zrobili demolkę? - przypomniał sobie.

- Zagrałam dobrą córeczkę i już wszystko w porządku, będziesz?

- Będę. - odkładając słuchawkę pokręcił tylko głową.

To co go dopadło to nie był wyrzut sumienia, to było bardziej jak wyzwanie rzucone samemu sobie. Wykręcił numer telefonu. Słysząc znajome słucham, był już pewien, że da radę.

- Goofie? Słuchaj stary, musimy poważnie porozmawiać........................


słaby 18 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Katarzyna
Katarzyna 13 kwietnia 2007, 13:22
jak zwykle bezbłędny...za to uwielbiam Twoje opowiadania...
przysłano: 10 lipca 2000

Inne teksty autora

Jak dzieci
Maciej Dydo Fidomax
Czyściec
Maciej Dydo Fidomax
Rób co należy
Maciej Dydo Fidomax
Spacer w imię tradycji
Maciej Dydo Fidomax
Dziecko przemilczanych snów
Maciej Dydo Fidomax
Płód....
Maciej Dydo Fidomax
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca