Pora na Śmierć

ZIELONA

Podeszła do okna i zapatrzyła się w nieskończoność, rozpościerającą się poza zaparowanymi

szybami...

"To jest mój dzień ! " - pomyślała

"Dzień na śmierć - równie dobry jak każdy inny "

i zasnęła tuląc do piersi swoje nienarodzone jeszcze niemowlę .

Po skrzypiących ze starości schodach krok za krokiem przesuwało się przeznaczenie...

" Stopa uniesiona w górę, wysunięta do przodu lekko, coraz więcej...delikatne położenie jej na następnym stopniu...czemu nie mogę umrzeć? Przestać istnieć?

moje ciało jest już tak stare że każdego dnia wydaje mi się, że już starsze nie może być...a jednak każdego następnego dnia budzę się jeszcze starsze, i bardziej niechciane...zanurzone w coraz większym bezsensie swojego powolnego umierania...Czekanie...wieczne wypatrywanie kresu.”

Obudziła się na moment tylko po to by sprawdzić czy jeszcze żyje, usłyszeć kroki Przeznaczenia mieszkającego tuż obok, za ścianą, pewnie wracającego z codziennych poszukiwań końca...i zasnęła znów śniąc niespokojnie swój odwieczny sen o umieraniu ,prześladujący ją odkąd

zaczęła rozumieć sens życia.

"Tak- westchnęła, wyobrażając sobie swoje odejście - to piękne..."

Dotarło do drzwi zamkniętych na klamkę tylko, przeznaczenie kusiło los szukając sposobności by uwolnić się wreszcie z więzów znienawidzonego życia i ciała...wciąż chodziło sobie tylko znanymi ścieżkami wśród zabójców, sióstr miłosierdzia, ladacznic i dziewic...wśród świętych i przeklętych na wieki...ze wszystkimi było na "Ty".

Leżała, tuląc się do swego kochanka, przeżywając z nim uniesienia, jakich dawno już nie zaznała...

zapomniała już jak to jest żyć...Otworzyła zamglone oczy, mokre od łez...

„Nawet nie potrafię przejść w nicość...bardziej realną od wegetacji w codzienności...”

Położyła ręce na piersiach, westchnęła...

Usłyszała jak obok ktoś się szamoce, krzyczy...

Właśnie kładło się do snu, gdy poczuło gorące dotkniecie,

„Wypalić się do końca...”- pomyślało...i zaśmiało się ostro i chrapliwie...

„ Tak...koniec powinien być podobny do gorączki...przeniesienia się w inny wymiar, rozpływając się w malignie swoich własnych uczuć...” Szamotało się ze swoim „Ja”

Nasłuchiwała...żaden dźwięk już jej nie dobiegał, ale czuła ze już odeszło...

„Teraz już sami sobie będziemy panami swego losu...

nie ma śmierci, nie ma przebaczenia, nicość, chaos...i strach ...” zapłakała...

Wstała powoli i spokojnie skierowała się do okna...zawsze ja korciło swoja tajemniczością...odważyła się je otworzyć...owionął ja nocny podmuch wiatru, zapach motyli i niezapominajek...

„ Jednak zapomną...”

i...zapomnieli...

ZIELONA
ZIELONA
Opowiadanie · 25 lipca 2000
anonim