Teraźniejszy i kiedy jeszcze chodziły po nim smoki, różne dziwne stworzenia, wróżki, magowie i wiele innych istot - dzieje się nasza historia...
Wprowadzając czytelnika w nastrój tejże bajki trzeba jakoś określić konkretniej
miejsce w jakim się aktualnie znajdujemy.
Jesteśmy akurat na polanie w LESIE, który nie jest bynajmniej zwykłym lasem
tylko LASEM, a więc tajemniczym drzewostanem, pełnym różnorakich magicznych
stworzeń nie zawsze przyjaznych sobie, a o to i jeden z naszych głównych bohaterów:
- „już czekam trzeci dzień patrząc na drzwi, czy przyjdzie coś od Ciebie,
czy przyjdziesz Ty....." - nucąc jakąś starą melodię Athir nerwowo rozglądał
się po okolicy. Wreszcie podjął decyzję i po chwili z zielonkawej mgiełki wyszedł przeciętnych rozmiarów smok, rozejrzał się wkoło i wypuścił lewą dziurką nosa regularne kółko (czerwone, nabrał powietrza w płuca i zakrzyknął:
- „AAAAAAANNNNNNNGGGGGGGOOOOOOORRRRRRRKKKKKKKUUUUUUU!!!!!!!!!!" -
poczym zwinął się w kłębek i zaczął nasłuchiwać odzewu od swojej wróżki.
Mijały minuty, godziny, a on czekał na swój skarb o nefrytowych oczach.
Athir głęboko wciągnął powietrze w nozdrza, było przesycone zapachem jego
Wróżki, która już tak dawno znikła by zwalczyć jakiegoś złośliwego demona który jej od czasu do czasu dokuczał.
- Echhhh - westchnął wypuszczając kłęby dymu – marność, kilka godzin temu
nagły błysk wyrwał go z zadumy a gdy rozejrzał się wokół siebie zobaczył, że jego skarb pojawił się tuż obok jego lewej łapy. Athir ucieszył się wtedy bardzo, gdyż sama już jej obecność sprawiała mu wielką radość, czuł się przy niej potrzebny i szczęśliwy. Nagle poczuł jakieś uderzenie, zamroczyło go i gdy odzyskał wzrok jej nie było, nie było też polany na której leżał i rozmawiał ze swoją wróżką. Ogarnął go niepokój - co się ze mną stało? gdzie jest Ona??? -
Postanowił ją odszukać podbiegł kilka kroków, odbił się i zaczął machać skrzydłami, wznosząc się coraz wyżej. Po kilkugodzinnych bezowocnych poszukiwaniach wrócił w to samo miejsce zawołał wróżkę, zwinął się w kłębek i właśnie w takiej pozycji go zastajemy na początku naszej bajki...
Athira obudziło przejmujące zimno, rozprostował powoli całe ciało, tu i ówdzie posypał się lód który nad ranem pokrył ciało Athira. Smok rozejrzał się wkoło, poczłapał do pobliskiego jeziora i zanurzył się w nim po szyje.
- FFFFFFffffffffffffuuuuuuuppp -prychnął wypuszczając kłęby kolorowego dymu
- jak ja nie znoszę zimna- mruknął, poczym wyszedł z wody i otrząsnął się.
- trzeba coś zjeść - pomyślał, rozłożył skrzydła i poleciał zapolować na śniadanko. Nie musiał latać długo, za lasem zobaczył zagrodę, obok której pasło się stadko kóz. Athir zanurkował i złapał jedną w paszczę, drugą chwycił pazurami i odleciał na swoją polankę, by w spokoju spożyć zasłużoną pieczeń.
Gdy tylko zdążył uprzątnąć po jedzeniu, zobaczył przed sobą zieloną mgiełkę z której po chwili wynurzyła się jego wróżka. Athir ucieszył się, bo nawet słońce latem nie ogrzewało go tak jak Jej obecność. Porozmawiali chwilkę, lecz znów nie dane mu było cieszyć się jej obecnością zbyt długo (gdyby to zależało tylko od niego to porwałby wróżkę i zatrzymał tylko dla siebie, ale czyż można zatrzymać kogoś kto umie znikać???) gdyż znów musiała odejść, by walczyć z demonami Netu (Athir podejrzewał, że Net to jakaś kraina leżąca na północ od jego LASU).I znów Athir został sam, żeby zabić czas grał sobie w kamyczki podrzucając ich coraz więcej, potem
zabrał się za układanie z nich napisu na ziemi, napis brzmiał: „Angorek - najcieplejsza wróżka sfiata" - co prawda napis był z drobnym błędem, ale smok jako i tak najbardziej uczony smok w całej krainie na południe od Permu nie przejął się tym za bardzo. Zmęczony tą całą bezczynnością zasnął, jeszcze raz przed snem na wszelki wypadek zawoławszy swoją ukochaną wróżkę.
Tymczasem...
Zielona wróżka zwana przez swoich znajomych Angorkiem akurat zajęta była
straszliwie pilnym i eksploatującym ją zajęciem, ponieważ konwent wróżek
i magów po wsadzeniu przez nią do lochów kilku wielce złośliwych demonów z krainy Net wybrał właśnie ją na swojego przedstawiciela, który musiał przeprowadzić pewne bardzo ważne doświadczenia i eksperymenty wagi prawie że państwowej. Gdy spokojnie w swoim laboratorium w tajemnym pałacyku do którego nikt, no prawie nikt nie miał wstępu, mieszała jakąś miksturę, która co raz to zmieniała kolory i radośnie sobie bulgotała - usłyszała głos - głos ten był jej w jakiś sposób znajomy i raczej go poczuła sercem, niż usłyszała naprawdę. Zamknęła oczy i zamyśliła się...
- Czyżby mnie ktoś potrzebował ? – pomyślała.
Zostawiła bulgoczące i mieniące się wszystkimi kolorami tęczy mikstury
i podążyła do swojego najbardziej prywatnego kącika w całym pałacu, gdzie wisiało mnóstwo malowideł przedstawiających jej znajomych: smoki, wróżki
i magów, tudzież innych przedstawicieli LEŚNEJ fauny, oraz znajdowały się jej tajemne księgi i akcesoria. Tam też ukrywała swoje najgłębsze tajemnice przed niepowołanymi osobami. Wzięła do ręki swoją ulubioną czarodziejską kulę
i wpatrzyła się w nią badawczo albowiem fusów już nie używała, jako postępowa wróżka najnowszej generacji.
W kuli ujrzała skulonego na polanie smoka, spowitego zielonkawą mgłą.
Smok spał niespokojnie, puszczając od czasu do czasu z nozdrzy na zmianę czerwone i zielone kłębki dymu. W tym momencie westchnął i zamiast kłębka dymu w kształcie regularnego kółeczka uniosło się w powietrze czerwone serduszko.
Wróżka popatrzyła z czułością na zwiniętego w kłębek smoka i pogłaskała
pieszczotliwie kulę, smok poruszył się, jakby dotknięty jej pieszczotą
i westchnął głęboko - śniąc o czymś. Angorek dotknęła kuli i zobaczyła teraz smoczy sen. Ze zdziwieniem skonstatowała iż główną postacią tego snu jest ona sama.
- Ach, więc to On na mnie czeka... - pomyślała z miłością patrząc w kulę w której znów widziała obraz śpiącego smoka-Athira.
- No tak... -rozmarzyła się - muszę w takim razie się urwać stąd na momencik.
Jak postanowiła tak uczyniła, wcześniej jednak zabezpieczając jej nowopowstałe
mikstury, albowiem były zbyt cenne, aby je pozostawić samym sobie, a Angorek jako wróżka była osobą z natury w miarę praktyczną i zdrowo myślącą, choć trzeba przyznać, że jeśli chodziło o smoki, a w szczególności o jej ulubionego smoka, traciła wszelki zdrowy rozsądek.
Zakręciła się wokół siebie, ale przypomniało jej się nagle, że zapomniała zabrać swojej czarodziejskiej różdżki, a bez niej była wróżką tylko połowicznie, więc wróciła się do kącika, zabrała co miała zabrać i już była gotowa do drogi, jeszcze tylko raz spojrzała na kulę i wizerunek śpiącego w niej smoka westchnęła i...znikła.
W tym samym momencie pojawiła się na zielono-smoczej polanie tworząc
niewielkie zawirowania powietrza swoim nagłym przybyciem, które to zawirowania
rozgoniły resztki mgiełki. Znalazła się tuż obok właśnie przewracającego się na drugi bok Athira, uskoczyła na bezpieczną odległość, bo przecież smoki są jednak jakichśtam rozmiarów, a nie chciała być przypadkiem uszkodzona. Potem lekko unosząc się nad ziemią podpłynęła cichutko do smoka, objęła jego smoczą paszczę obiema dłońmi i pocałowała czule w nos, roześmiała się radośnie jak dziecko, widząc jak smok prycha prze sen i jak wydobywa się znów kłębek dymu w kształcie czerwonego serduszka ze smoczych nozdrzy.
- Ech – westchnęła - jakiż On jest słodki i kochany... .
Athir leżał na polance i spał, śniąc o spotkaniu z wróżką, gdy poczuł
jakiś dotyk. Mruknął i otworzył oczy, lecz sen trwał nadal, przed sobą
widział wróżkę, która unosiła się nad nim, mrugnął kilka razy, wypuścił
kłębek niebieskiego dymu, wstał i przeciągnął się. Gdy po tych wszystkich
zabiegach widok się nie rozmył, a w dodatku usłyszał jej delikatny śmiech, radość przepełniła serce Athira - a jednak sny się spełniają - pomyślał. Smok delikatnie podsunął łapę wróżce aby mogła sobie spocząć i zaczął delikatnie pazurem przygładzać jej włosy. Oddawali się tej czynności dość długo, gdyż obojgu sprawiała ona wielką przyjemność. Nagle wróżka powiedziała
- Coś albo ktoś mnie wzywa, muszę wracać do siebie, ale nie martw się, postaram się wkrótce wrócić - i znikła rozwiewając się we mgle nim zdążył zaprotestować.
Athir leniwie przechadzał się po swojej polanie i rozglądał się czy gdzieś przypadkiem nie pojawi się wróżka - niechybnie jest znów czymś bardzo ważnym zajęta -pomyślał- inaczej by się już pojawiła z powrotem, ciekawe swoją drogą, czy kiedyś wreszcie będzie miała dla mnie dość czasu, żeby tak nie znikać.
Nagle kątem oka zobaczył jakiś ruch za sobą, odwrócił się pełen nadziei, lecz po chwili nadzieja go opuściła, nie czuł charakterystycznego dla wróżki drżenia powietrza, które niezmiennie Jej towarzyszyło. Na polanę wszedł Kamyk -jeden z nielicznych przyjaciół Athira.
- Witaj Kamyku co cię tu sprowadza -powitał przyjaciela smok.
- Ano chciałem cię na wyprawę wyciągnąć -powiedział Kamyk
- Ale ja się nie mieszam w sprawy ludzi... -Athir spojrzał na przyjaciela próbując odgadnąć jego myśli, lecz twarz Kamyka niczego nie zdradzała.
- To nie jest sprawa tylko ludzi, to dotyczy nas wszystkich, również i Ciebie, a może szczególnie Ciebie, gdyż los smoków jest najbardziej zagrożony - powiedział Kamyk patrząc prosto w smocze oczy. Athir zamyślił się głęboko.
- No cóż - rzekł po dłuższej chwili - i kiedy miałbym wyruszyć?
- Zaraz -odparł Kamyk
- Ale ja nie mogę zostawić tak mojej polany a i wróżka może pojawić się lada moment -Athir próbował ostatnich argumentów by pozostać w domu.
-Nie martw się Ona Cię zawsze odnajdzie - powiedział Kamyk poczym obaj zagłębili się w ciemny Las i po chwili tylko pojedynczy kłębek dymu w kształcie serduszka, unoszący się nad polaną świadczył, że przed chwilą był tu smok.
Angorek niepocieszona musiała zniknąć z polany albowiem coś ją ciągnęło do swego zamku, jakieś silniejsze od niej czary, a tak było jej dobrze przy jej ulubionym smoku.
-Ech - westchnęła i rozmyła się we mgle.
Pojawiła się w swoim pałacu tuż przed najważniejszym z magów tej części świata, który przypatrywał jej się badawczo, zmarszczywszy brwi. Zdziwiła się, albowiem Wielki Mag rzadko ukazywał swoją postać tak mało znaczącym wróżkom trzeciej kategorii, w sumie miała niby awansować niedługo na wróżkę drugiej kategorii, ale wątpiła szczerze, iż to spowodowało aż taki przełom w zwyczajach Wielkiego.
Pomyślała również, a działo się to w ciągu jednej sekundy, o miejscu z którego tak drastycznie została wyrwana, niejako wbrew swojej woli. Uśmiechnęła się promiennie na myśl o smoku, którego zostawiła samego na polanie i ten uśmiech sprawił, że Wielki Mag przestał marszczyć swoje krzaczaste brwi i uśmiechnął się z pobłażaniem, widocznie odczytując myśli Angorka.
- Czy skończyłaś już zadaną Ci pracę ? – zapytał.
Angorek wyrwana z zamyślenia od razu odpowiedziała.
- Już prawie...jeszcze tylko pozostało mi czekać na efekty i zrobić kilka powtórek dla pewności - po czym pokazała Magowi to co już zrobiła.
- No tak...widzę że sumienności to Ci nie brakuje. Wykonałaś to co Ci zostało zlecone, a więc kiedy mam się spodziewać końcowego sprawozdania?
- Postaram się jutro dostarczyć je Jego Wysokości - odparła wróżka.
- Dobrze, zatem czekam na Ciebie jutro przed zachodem słońca, zreferujesz całemu konwentowi magów i wróżek wyniki jakie otrzymałaś - pogłaskał Angorka po głowie, zamyślił się i na odchodnym rzekł:
- Tylko wiesz..., co to ja miałem powiedzieć...ykhm...- odchrząknął - ze smokami to nigdy nic nie wiadomo, poza tym ,nie wiem...hmmm...jesteś zbyt dobrze zapowiadającą się wróżka abyśmy mogli Cię stracić, przecież niedługo możesz uzyskać uprawnienia wróżki 2 stopnia i prawo do odbywania praktyki u mnie. Nie chciałbym aby Twoje życie osobiste stanęło na przeszkodzie Twojemu dalszemu wróżkowaceniu. Tak....ze smokami różnie bywa, a konwent w tej materii jest w większości konserwatywny...sama rozumiesz, ale dziecino nie martw się, życzę Ci wszystkiego dobrego - dodał widząc smutną minę Angorka - zobaczymy się jutro
i może jeszcze o tym porozmawiamy. Tylko nie zapomnij, to Twoja przełomowa chwila - i zniknął.
- Ech...- pomyślała wróżka - czy oni wszyscy muszą się wtrącać do wszystkiego? Hmmm i co sobie pomyśli o mnie smok, że tak go zostawiłam bez podania powodu,
a może ...hmmm, nie, Wielki Mag nie może mieć racji w tym temacie, przecież to, że większość wróżek i magów jest sama nie znaczy jeszcze że zawsze musi tak być. Poza tym chyba Athir mnie lubi - uśmiechnęła się do siebie - a to tylko jest w tej chwili najważniejsze - i podśpiewując sobie pod nosem jakąś romantyczną wielce melodię, zabrała się do roboty, albowiem nie mogła mimo wszystko zawieść pokładanych w niej nadziei Wielkiego Maga.
- Jutro konwent powalę na kolana wynikami moich doświadczeń - pomyślała
i z błyskiem w oku wzięła się do pracy przy swoich na nowo bulgoczących miksturach.
W przerwach dokańczania doświadczeń zaglądneła do swego kącika i kazała
swojej czarodziejskiej kuli poszukać smoka, bo czuła że coś jest nie w porządku i że go nie ma już na polanie. Zobaczyła smoka wędrującego przez LAS w czyimś towarzystwie - hmmm - zastanowiła się chwilkę, przeszukała swoje drobiazgi
i wysłała za Athirem kilka świetlików by informowały ją co się z nim dzieje. Teraz już zadowolona z siebie i spokojna o to, że zostanie zawiadomiona na czas jakby się coś złego się stało, znów pogrążyła się w pracy.
Gdy Kamyk i Athir szli przez LAS, nagle usłyszeli donośny głos dobiegający z góry:
- A dokąd to Athirze Smoku się wybierasz, hę?
Kamyk zamarł w pół kroku i powoli obejrzał się za siebie, lecz nic nie zobaczył, popatrzył pytająco na smoka - kto to powiedział???
- Echhh to Yazo, duch Leśny, mój przyjaciel, jeśli chcesz go zobaczyć to przyjrzyj się liściom na tej brzozie -odrzekł Athir, a następnie odwrócił się w stronę drzewa - Yazo idę na jakąś wyprawę by coś tam zrobić sam nie wiem co
i jak i dlaczego, podobno musze to zrobić bo inaczej stanie się coś okrrropnego, więc jakbyś był tak miły i pożegnał wszystkich ode mnie to byłbym wdzięczny.
- Nic z tego Athirze Smoku - odparł Yazo - idę z Tobą.
- Nie możesz z nami iść Yazo - powiedział Kamyk
- A to dlaczego niby? - Yazo nie ustępował - mogę Wam się do czegoś przydać
i wogóle.
- Kamyku - włączył się Athir - pozwólmy mu iść bo inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy, a on faktycznie może być pomocny.
Smok spojrzał na ducha i rzekł - dobra idziesz z nami, ale masz nie straszyć ludzi i nie robić żadnych głupich kawałów, oni dziwnie tego nie lubią.
I pomaszerowali we trójkę dalej. Gdy wyszli z LASU Athir zapytał Kamyka :
- A dokąd to my się właściwie wybieramy?
- Do miejsca zwanego Thun.
- Toż to będzie ze trzy dni drogi, na piechotę! - krzyknął smok
- A jak chcesz to przebyć inaczej? - zdziwił się Kamyk
- Jak to jak? Polecimy tam - stwierdził Athir i rozprostował skrzydła
- No Ty polecisz, a ja?
- A Ty polecisz na mnie - Athir pochylił się i pozwolił Kamykowi zasiąść na swoim grzbiecie.
Wtem dał się słyszeć niesamowity chichot Yazo - Athira Smoka ktoś dosiadł chichichichi, nie mogę, koniec świata! - Yazo chichotał jak oszalały i wykonywał w powietrzu różne esy-floresy. Athir spojrzał na niego
i dmuchnął w niego kłębkiem dymu.
- Spokój! - ryknął - będzie mnie dosiadał ten, kogo będę chciał widzieć na swym grzbiecie! -dodał już nieco spokojniej - trzymaj się Kamyku mocno – powiedział, rozłożył skrzydła, machnął nimi kilka razy, poczym odbił się i polecieli. Za nimi podążył Yazo, który mógł latać i unosić się w powietrzu do woli, śmiejąc się cicho aczkolwiek wielce radośnie widząc przed sobą Athira i Kamyka, który go dosiadał.
W tym samym czasie, ale w innym miejscu...
Wróżka Angorkiem zwana uniosła głowę znad mikstur i zlewek znajdujących się na stole lub unoszących się w powietrzu obok niej i zamyśliła się z roztargnieniem machnęła ręka, bowiem coś uparcie krążyło nad jej zaprzątniętą myślami głową, dopiero po chwili dotarło do niej, że to jeden ze świetlików próbuje jakoś jej dać znać żeby zwróciła na niego uwagę.
- A to Ty Błyszczku - uśmiechnęła się. Błyszczek troszkę zmęczony lataniem usiadł na jednej z buteleczek i zaczął miarowo i nerwowo bzyczeć.
- Poczekaj, poczekaj nie tak szybko, bo nie nadążam za Twoim tokiem myślenia, ochłoń i na spokojnie mi wszystko powiesz za chwilkę.
- Bzzzzzzzzzzzzyyyp, bzurp - odparł Błyszczek i na moment przestał się wogóle odzywać próbując złapać oddech.
- No dobrze, teraz mi powiedz o co chodzi - podała mu dłoń żeby mógł sobie na niej usiąść, podeszła do hamaka z liści, który był zawieszony w jej prywatnym kąciku i usiadła na nim.
- No tak, czyli mówisz że smok gdzieś poleciał z tymi dwoma nieznanymi Ci osobnikami i nie miałeś jak go dogonić? Hmmm, no tak, nie pomyślałam o tym w ogóle - świetlik wydał z siebie serie bzyków i gniewnych pomruków.
- Oj no nie gniewaj się, przepraszam, że przeze mnie musiałeś sobie nadplanowo polatać, ale dobrze Ci to zrobi na Twoją kondycję - roześmiała się radośnie widząc jak Błyszczek urażony usiadł tyłem do niej i zaczął prychać i bzyczeć jednostajnie, co u niego oznaczało, że się obraził śmiertelnie - no już dobrze, wywiązałeś się świetnie ze swojego zadania, tylko jeszcze mi pokaż na mapie
LASU, z którego miejsca smok poleciał i w którą stronę - dmuchnęła na Błyszczka delikatnie, on otrząsnął się i bzyknął radośnie (ponieważ miał słabość do takiego dmuchania) i już był udobruchany. Razem już, pochylili się nad mapą,
a Błyszczek zrelacjonował cały przebieg wędrówki smoczej. Gdzie i kto kogo spotkał i w ogóle, łaził po mapie i pokazywał nawet miejsca gdzie wpadł zagapiony na drzewo, gdzie spadł z drzewa, gdzie zobaczył rzadkiego występujący w tej okolicy kwiatek, był zbyt dokładny jak na wróżki gust, ale ponieważ miała do niego słabość słuchała cierpliwie.
- Dziękuję Ci, możesz teraz iść wypocząć w swojej ulubionej łupince od orzecha - uśmiechnęła się na widok karkołomnych akrobacji Błyszczka, które wyczyniał zawsze gdy był szczęśliwy i już go nie było.
Angorek pomyślała chwilkę, popędziła zobaczyć jak się mają jej mikstury, które już kończyła robić, zanotowała kilka uwag i zaczęła się przygotowywać do wystąpienia przed konwentem
- Ech...muszę przestać choć na chwilkę myśleć o Athirze - skonstatowała, gdy znów przyłapała się na pisaniu Jego imienia na kartce, na której na brudno pisała sobie protokół z badań przez nią przeprowadzanych.
- Przecież jak tak dalej pójdzie to zepsuje i zapomnę wszystko co przygotowałam.
- Wiem, muszę zobaczyć go choć przez chwilkę to może będę spokojniejsza, swoją drogą, jak ja się od niego prawie uzależniłam.
Podeszła do swojej kuli i zobaczyła w niej lecącego spokojnie smoka z kimś na grzbiecie (co ją nieco zdziwiło) i coś co leciało obok nich wywijając jakieś karkołomne akrobacje od czasu do czasu.
- No taaak, to Yazo mogłam się domyślić, ale kto dosiadł smoka to nie mam pojęcia, przecież on nikomu nie pozwolił się dosiadać do tej pory, no chyba,
że byłam to ja, ale to już inna historia. Hmmm - zamyśliła się, pomyślała chwilkę...i już uspokojona, że smok nie jest sam i ma się całkiem dobrze jak na pierwszy rzut oka, wzięła się do ostatnich przygotowań do spotkania z wróżami itd. i oczywiście z najważniejszym z nich Wielkim Magiem, przed którym miała zdać egzamin uprawniający ją do otrzymania kategorii drugiej wróżkowatości.
Athir Smok, wraz z przyjaciółmi zbliżał się do miejsca zwanego Thun, Kamyk już się oswoił z podróżowaniem na grzbiecie smoka i zajął się podziwianiem widoków.
Nagle w głowie Athira odezwał się głos - zginiesz - rozejrzał się wkoło, lecz nikogo nie zobaczył. Trochę niespokojny leciał dalej wciąż rozglądając się wokół siebie.
- Krzycz, może Cię ktoś usłyszy i Cię uratuje, w co wątpię...Teraz - powiedział głos. Nagle Athir poczuł, że coś wbija mu się w czaszkę, ryknął z bólu. Coś drążyło mu mózg i przebijało całe ciało na wskroś przerażającym zimnem. Athir zaczął bezwładnie spadać w dół. Kamyk spadając tuż za smokiem zobaczył jak ten koziołkując i wyjąc zmienia postać – ryk – smok - ryk przechodzący w skowyt – wilk - krzyk – człowiek - znów ryk – smok. Nagle Kamyk poczuł, że coś go chwyta obejrzał się i zobaczył,
że Yazo trzyma go za ubranie. Postawił Kamyka na ziemi i razem z rosnącym przerażeniem obserwowali jak Athir spada bez czucia prawie w dół. Ostatnie co Athir zapamiętał w czasie gdy leciał wijąc się z bólu, to to, że pochłonęła go
ciemność, nieprzenikniona, pełna bólu, krzyku i strachu, że może już nie zobaczyć swojej ukochanej wróżki...
Angorek była już w trakcie referowania wyników swoich doświadczeń i gdy miała
właśnie zakończyć swoje przemówienie skierowane do konwentu, jak nigdy dotąd zresztą tak licznie zgromadzonego, poczuła straszliwy ból, skuliła się w sobie, jęknęła cicho i straciła przytomność. Cały zgromadzony konwent patrzył z wyczekiwaniem na Wielkiego Maga, który zasępił się.
- Mantyda! - krzyknął - zajmij się Angorkiem i nie pozwól jej zniknąć. Coś musiało się stać w Lesie poważnego, że aż tak silnie zareagowała. Ona jest z LASEM silniej związana niż my wszyscy. Muszę to sprawdzić - jeszcze raz rzucił okiem na coraz to bledszą i mniej widoczną postać wróżki i odpłynął.
Po chwili udało się Angorkowi odzyskać przytomność na tyle by cicho wyszeptać:
- Athir a z nim jego przyjaciele i cały Las jest w wielkim niebezpieczeństwie - powoli odzyskiwała siły. Gdy Wielki Mag wrócił Angorek stała o własnych siłach i tylko czasami wymykający się spod jej kontroli grymas nagłego bólu wyciskał z jej oczy łzy, które tłumiła jak umiała najmocniej.
- Proszę...pozwólcie mi iść ...muszę...-błagała zgromadzony konwent - tylko ja, wiem to na pewno mogę Athirowi pomóc, a jeśli tego nie zrobię teraz to stracę go na zawsze - siłą woli powstrzymała się by nie krzyknąć, upadła na kolana, gdy znów przeszył ja ból tym razem mocniejszy jeszcze od poprzedniego.
- Uspokój się - przecież nie pozwolimy by stała się krzywda komukolwiek zamieszkującemu Las, możesz być tego pewna. Zwłaszcza że wiem co jest przyczyną i jakie mogą być skutki - powiedział enigmatycznie Wielki nie mówiąc co ma na myśli, ale i tak większość zgromadzonych domyślała się, że chodzi o Madenów z krainy Thun, którzy to już dawno wypędzeni z Lasu i przyległych mu krain, co jakiś czas odnajdowali w niezrozumiały dla nikogo sposób drogę powrotną, która dla nich, za czyny popełnione niegdyś, winna była być zamknięta na zawsze...
Wielki Mag stanął nad swoją Księgą w otoczeniu zaufanych magów i wróżek, oraz co było ewenementem, wróżki trzeciej kategorii, Angorka, co było uzasadnione sytuacją szczególną i bardzo rzadko się zdarzało.
Wielki zaczął szeptać coś jakby do siebie, zaklęcie, które miało uodpornić Angorka na ataki Madenów, przynajmniej o tyle, aby nie mogły jej unicestwić przez samo skrzywdzenie kogoś, z kim była związana więzią uczucia, kogoś z LASU.
Wróżka zaczęła przychodzić do siebie, ale nadal byłą półprzeźroczysta.
- No dobrze, na razie to wszystko co możemy dla Ciebie zrobić – powiedział Wielki Mag w skupieniu, teraz każda mana magiczna będzie nam potrzebna, by znów Madeni znaleźli się tam gdzie powinni. Musimy bardziej dbać o wrota wymiarów, zlekce sobie ważyliśmy cała sprawę, a zabezpieczenia nie były wystarczające dla rozwijającej się cywilizacji. No dobrze, każdy wie co robić w tej sytuacji, a Ty Angorku masz pozwolenie na oddalenie się by pomóc swoim przyjaciołom. Mam nadzieję, że jeszcze nie stało się nic, czego się nie dałoby odwrócić.
Angorek wyszeptała zbielałymi wargami zaklęcie i z bólem w sercu znikła, bojąc się o to, co zastanie na miejscu w które się udawała.
Pojawiła się tuż obok grupki przyjaciół. Yazo fruwał nad leżącym smokiem a Kamyk próbował go cucić, krzycząc na niego:
- Wstawaj! Proszę cię, nie rób mi tego, proszę, nie odchodź... – nawet nie zauważyli pojawienia się obok nich wróżki.
- Kamyk uspokój się, tak mu nie pomożesz – odezwała się wróżka cicho podchodząc do leżącego smoka.
- Athir, słyszysz mnie? - Angorek zamknęła oczy i skupiła się. Zaczęła intensywnie myśleć o Athirze próbując wejść do jego myśli. „Athirze, jestem tutaj obok, nie musisz się już bać, wszystko będzie dobrze...” łza spłynęła jej po policzku. „Proszę pomyśl o mnie nie poddawaj się...proszę...”. Usiadła obok i przyłożyła ucho do piersi smoka. Był przeraźliwie zimny, lodowaty i gdyby nie to, że pod pancerzem z zielonych łusek usłyszała, a raczej wyczuła słabiutkie i powolne bicie jego serca, pomyślałaby, że już nie żyje.
- On żyje, tylko gdzieś w głębi siebie i nie może się odnaleźć – powiedziała – nie wiem czy dam sobie radę z nim – następna łza spłynęła po policzku. Przytuliła się do smoka i myślała, intensywnie myślała przesyłając mu obrazy i uczucia, by mógł się odnaleźć.
„Pamiętasz nasze spotkania na Twojej zielonej polanie? To było nasze miejsce. Wiesz, strasznie za Tobą tęskniłam za każdym razem kiedy musiałam od Ciebie odejść...za każdym razem kiedy tylko pomyślałam o Tobie czułam, że coś nas łączy, coś szczególnego.”
„Ja... też tęskniłem...” usłyszała słabo, gdzieś z oddali, jakby mówił ktoś, kto nie może przebić się swoim głosem przez jej myśli.
„Cii, nic nie mów, tylko staraj się iść za moim głosem...”.
„Ale ja... chcę, powiedzieć, że... od dawna...”. Cisza.
„Athir, nie odchodź, słuchaj mnie!”. Krzyczała w myślach.
Yazo i Kamyk z przerażeniem obserwowali smoka i Angorka.
- Chodźmy stąd, musimy pomóc mu w jakiś inny sposób – szepnął Yazo do ucha Kamykowi – to Ty go namówiłeś na tą wycieczkę, teraz powiedz o co w tym wszystkim chodzi – powiedział już głośniej gdy się oddalili.
- Wiem tylko, że kilkunastu Madenów, tych najpotężniejszych znalazło sposób by się przedostać przez wrota, wiem, że mieli w planach zniszczyć jeśli się uda jak najwięcej smoków..
- Zaraz zaraz, smoków? Po co?
- Nie wiesz? Przecież bez smoków nie było by magii w ogóle, to przecież one generują pole magiczne, tam gdzie zamieszkują, jak myślisz dlaczego nasz las jest LASEM? To z powodu smoków i ich magii czarodzieje i wróżki mogą czarować.
Jeśli wyginął smoki, magia przestanie istnieć. LAS będzie tylko lasem. Są miejsca na świecie, gdzie zabito wszystkie smoki, tam ludzie i zwierzęta nie mogą już rozmawiać między sobą, nie umieją czytać w myślach, nie potrafią nawet zapalić ogniska, bez używania hubki i drewna.
- O matko! To dlatego Athir...?
- Myślałem, że Madeni są jeszcze daleko, ale się myliłem. Musimy ich jakoś powstrzymać.
- Jak?
- Np. możemy ich podsłuchać, może to co usłyszymy pozwoli nam uzyskać nad nimi przewagę.
- Ale jeśli posiadają taką magię, żeby zniszczyć smoka, to nas zaraz odkryją.
- Właśnie to jest dziwne, bo oni mają wielką MOC, ale jednocześnie, nie potrafią np. wyczuć czyjejś obecności, albo podglądać z innego miejsca co dzieje się daleko od nich, tak jak to potrafią nasi magowie. W tym musi coś być.
I poszli skradając się w kierunku Wrót zamykających krainę Thun.
W tym czasie Wielki Mag wraz z kilkoma asystentami pracowali nad zamknięciem Wrót mocniejszymi i pewniejszymi czarami.
Ariena i dwie inne wróżki szukały za pomocą wiązek biopromieni intruzów w LESIE.
Reszta konwentu, oraz wróżki i czarodzieje niższych kategorii zajmowali się zapewnieniem odpowiedniej ochrony obszaru zagrożonego przez Madenów. Sprawa była o tyle utrudniona, iż na razie nie wiadomo było dokładnie gdzie się w tej chwili znajdują i jak liczna jest ich grupa.
Po kilku godzinach, grupa poszukiwawcza, wreszcie wpadła na ślad. Co dziwne intruzi wcale zbytnio nie oddalili się od wrót, tylko sprytnie się ukryli czarami Maskowania. Zaraz Wielki Mag został o tym powiadomiony.
- To dziwne, mogli już przecież narobić bardzo dużych szkód rozproszywszy się po LESIE zważywszy na ich magiczny potencjał. Ze wszech miarek dziwne. – Wielki Mag zawsze jak był zdenerwowany wyrażał się w trochę niecodzienny sposób.
- Czy ktoś wie jakich szkód do tej pory narobili?
- Mniej więcej. Jak na razie wiemy o czternastu trollach, którzy zostali przysypani w kopalni, wątpię, czy któryś z nich zdołał przeżyć, ale grupa ratownicza cały czas szuka. Trzy martwe smoki – nie wiemy jak to zrobili, faktem jest, że użyli w stosunku do nich magii której nie znamy. Część ziemi wokół Wrót zamieniona jest w jałową glebę, kilka zamków magów i wróżek ucierpiało nieznacznie przez lokalne wyładowania ciemnej magii, no i oczywiście ostatnia ofiara smok Athir, jeszcze nic nie wiadomo o tym co z nim będzie, cały czas się monitoruje sytuację.
- No dobrze. W takim razie odpalamy zabezpieczenia. I nie zapomnieć o czarach wykrywających ruch i próby łamania kodów, lub używania jakichkolwiek czarów.
Wszyscy rozeszli się do swoich wydzielonych zadań.
Angorek cały czas mówiła w myślach do Athira i próbowała go znaleźć wśród zamętu, który w nim panował.
„...wiesz, kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy, byłeś dla mnie kolejnym przesympatycznym smokiem, ale nic więcej. Dopiero na „Mana Festynie”
jakoś zwróciłam na Ciebie uwagę... a potem już zaczęły się nasze rozmowy, spotkania na polanie i jakoś tak wsiąkałam w Ciebie nie wiedzieć kiedy....uzależniałam się od Twojego głosu...” Angorek mówiąc, a raczej myśląc to wszystko, bez przerwy starała się dotrzeć do umysłu Athira, nieznacznie go pobudzić do działania. Szeptała sinymi już nie tylko ze zmęczenia i bólu wargami, ale też coraz bardziej zimnymi, zaklęcia, które mogłyby choć na chwilkę ogrzać smocze serce, pobudzić do szybszego i głośniejszego bicia. Ale bezskutecznie. W końcu prawie przeźroczysta z wyczerpania fizycznego i psychicznego, przesunęła się do smoczej głowy, objęła ją rękami i pocałowała smoczy nos. „Czy znów kiedyś wyfrunie z niego kolorowy kłębek dymu...” zastanawiała się i po policzkach, znanymi już ścieżkami popłynęła cała kawalkada łez.
- Kocham Cię! Kocham Cię! – bezgłośnie krzyknęła i przytuliła się do smoka.
Wrota już były zabezpieczone, gdy w ich okolicy pojawili się Yazo i Kamyk.
Ukryci w okalających polanę krzakach podglądali kilkunastu Madenów skupionych wokół czegoś, co podobne było do pochodni z drogich kamieni. Usłyszeli rozmowę w dialekcie Mad, którą zrozumieli dzięki temu, że kiedyś był to bardzo rozpowszechniony dialekt w LESIE.
- No i co teraz? Jeśli nie wrócimy do Certy z tym (ręką wskazał pochodnię) stracimy całą moc. Już i tak przez Mua jest na wykończeniu, całkiem niepotrzebnie strącił tego ostatniego smoka, przez jego zabawę nie mamy na tyle magii żeby zagrozić kupie magów jaka się tu zleci zaraz jak nas tylko przestanie chronić pole maskujące.
- Odczep się ode mnie dobra? Sam chciałeś, zlikwidować jak największą ilość smoków, by ich mana straciła moc.
- Tak, ale nie w sytuacji, gdy nie możemy naładować znów Pochodni Mocy.
- Magul, na ile czarów starczy nam jeszcze many?
- Może na dwa, do trzech, ale niezbyt silne, nie damy rady wrócić do Certy.
- Chyba, że Ci z Certy wpadną na to, by nam pomóc.
- Nic z tego, przecież wiesz, że to jest jedyny egzemplarz Pochodni, a teraz jak wrota nie działają, a pewnie są zabezpieczone tak, że nie ma mowy, żeby ktokolwiek się do nich zbliżył, to nie licz na jakąkolwiek pomoc.
Kamyk z Yazo wycofali się pospiesznie w miejsce, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć.
- Polecisz do konwentu i powiesz co usłyszeliśmy tutaj, oni już sobie z nimi poradzą, a ja zobaczę czy nie dam rady coś pomóc Angorkowi przy Athirze, dobra?
- Dobra, tylko się pospiesz, ja poproszę Wielkiego Maga, żeby spróbował pomóc przy okazji i jemu. Do zobaczenia.
Wielki Mag siedział i czekał na jakieś wiadomości o intruzach, ale bynajmniej nie bezczynnie. Obserwował Angorka i rozmyślał co z tym fantem zrobić, wiedział, że już niedługo Athir się odnajdzie, oczywiście nie bez drobnej pomocy Wielkiego, ale to już zostanie tajemnicą. Dotarł właśnie do niego krzyk Angorka, rozpaczliwy, zdesperowany. Bezgłośnie krzyczała, że kocha tego smoka, „kocha smoka” – pomyślał – już niedługo maleńka – powiedział na głos – już niedługo dostaniesz go z powrotem.
Do komnaty ktoś zapukał.
- Proszę.
- To Yazo Wielki Magu, przyszedł, a raczej przyleciał z bardzo ciekawymi wiadomościami.
- Dawaj go tutaj szybko.
Wysłuchał relacji, kazał pojmać Madenów, tylko tak, żeby nie zniszczyć Pochodni, potrzebna była, do badań nad postępem ich cywilizacji.
Gdy w kilka minut później było już po wszystkim znów spokojnie spoglądał na smoka i wróżkę.
„ Gdyby mnie ktoś tak kiedyś pokochał i gdybym ja kogoś tak miłował, ciekawe czy zdecydowałbym się na związek kosztem magii, hmm, a może przez miłość magia stanie się silniejsza? Przecież nikt do tej pory tego tak naprawdę nie spróbował, każdy się bał konsekwencji, skąd w ogóle wiadomo, że to ma jakieś takie tragiczne konsekwencje?” – popatrzył z czułością na Angorka i zaczął przeszukiwać archiwa, żeby znaleźć coś na temat zakochania wróżek i związków ze smokami.
Wróżka płakała. Była coraz słabsza, wszystkie swoje siły oddawała powoli smokowi, podtrzymując to nierówne bicie serca w jego piersiach. Nie miała siły już nawet szukać jego myśli błądzących gdzieś w jego „ja”.
Ostatnimi słowami, które wyszeptała, było jeszcze jedno wyznanie miłości.
Zamknęła oczy, czekała na cud, modlić się nie mogła jedynym Bogiem jakiego znała była magia, a ta zawiodła.
Wokół była ciemność, straszna, a on był sam. Nawet nie wiedział w jaką stronę ma iść, bał się. Usłyszał głos słaby i cichy. To był głos jego Angorka, w myślach zawsze nazywał ją „Swoją”. Starał się odpowiedzieć, chyba przez chwilę słyszała,
Chciał jej powiedzieć jak bardzo ją kocha i...chyba nie zdążył, znów zgubił jej głos. Potem rozmyślał nad tym, że Ona jest wróżką o nefrytowych oczach, a on tylko zielonym, smokiem z pancerzem łusek, nie jest dla niego. Może dobrze, że nie słyszała. Myśli te były czarniejsze niż ciemność, która go otaczała. A potem nagle poczuł ciepło na policzku. Od Jej łez i równocześnie ktoś zaczął go wołać i wyciągać na zewnątrz jakaś silna wola i magia, Wielka Magia, potem znalazł drogę i wtedy usłyszał ciche „Kocham Cię”. Myślał, że usłyszy coś jeszcze ale głos się załamał i teraz słyszał tylko słabnące bicie serca obok.
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą znikającą wróżkę, Jego wróżkę.
- Nie! – krzyknął – nie pozwolę Ci teraz odejść!
Zmobilizował całą swoją magię jaką posiadał i pchnął ją w Angorka.
Wróżka uniosła się nad ziemię przez chwilę walczyła z magią smoka, ale
była za słaba, żeby jej nie przyjąć do siebie. Upadła. Smok podbiegł do niej chciał wziąć ją na ręce, wyciągnął ku niej dłonie i zamarł...
Miał ręce człowieka, patrzył na nie i nie wiedział co się stało, nie rozumiał.
W tym momencie ukazał się Kamyk.
- Gdzie jest Athir-smok ? Co się stało z Angorkiem? – podbiegł do wróżki, która odzyskiwała przytomność i siły.
- Nic mi nie jest – wyszeptała.
- Koś Ty? – zwrócił się Kamyk do Athira.
- To ja Athir – odpowiedział Athir niepewnym głosem.
- ??? – Kamyk zdrętwiał.
Angorek popatrzyła w oczy nieznajomemu i zobaczyła w nich smoka, jej zielonego smoka Athira. I coś jeszcze oprócz zdumienia odkryciem, że ma postać człowieczą, znalazła w jego oczach - bezgraniczną miłość do niej.
Wstała i podpłynęła w powietrzu do Athira, objęła jego szyję ramionami i pocałowała.
- Kocham Cię ! – wyszeptała mu do ucha.
- Ja Ciebie też, chyba oddałem Ci całą swoją smoczą magię i dlatego zmieniłem postać.
- A ja teraz mam magii podwójną ilość – roześmiała się dźwięcznie.
- No, o to mi chodziło, konsekwencje tylko dobre, a nawet bardzo dobre, miłości, zwłaszcza obopólnej. Czemu z tej księgi nikt nie uczy, zanim nie zacznie snuć jakichś katastroficznych wizji – pomrukiwał Wielki Mag czytając wypłowiałe i zniszczone pojedyncze kartki Księgi Magii XXVI. Zerknął na magiczną taflę i akurat zobaczył całującego się Athira z Angorkiem.
- No, no, noo, właśnie, o to chodziło.