Jaźń

Prymityw,Liryk

To chwyciło jego jaźń i wykonało psychiczny odpowiednik rzucania po ścianach. Wydobyło z niego wszystko, co wiedział o życiu. Wycisnęło jego umysł do granic możliwości. Był pierwszym człowiekiem, który

patrzył na śmierć własnego ciała i nadal żył, (Właściwie nie na śmierć, tylko na przeistoczenie) a przynajmniej, wykonywał czynność mieszczącą się w zakresie słowa:żyć. Czuł rozszerzającą jego byt siłę nieznanej mu istoty. Wszystkie jego próby oporu amortyzowała nieprzebraną potencja możliwości. Wszystko co znał generowało się na jego oczach łamiąc wszystkie znane mu prawa fizyki. Czuł przypływ mocy, mimowolnie emanującej z istoty.

Gdyby miał jeszcze usta, krzyczałby w sposób wręcz nieludzki ale to co z niego zostało było w stanie jedynie

przemieścić cząstkę siebie w dziwnie mu odległy fizyczny świat. Istota stała mu się znacznie bliższa, jej

zachowanie-bardziej zrozumiałe. Ona sama czuła się podekscytowana. Kontakt z jego jaźnią, fuzja jakiej dokonała były dla niej czymś zupełnie nowym, czymś inspirującym. I dowiedziała się jeszcze czegoś, że takich

jak on jest w tym ciemnym chaosie mnóstwo. Setki, miliony, miliardy! Otworzyło to przed nią nieograniczone

możliwości rozwoju. Musi tylko tam dotrzeć.

Ben pojął jej intencje. Zanim zdążył cokolwiek zrobić istota opuściła go.

Fizyczny ból był muśnięciem zefiru w porównaniu do tego, co właśnie poczuł.

Wkrótce istota napotkała na swej drodze jeszcze kilku ludzi. Ale zafascynowana wizją, którą ujrzała w głowie Bena nie zaczynała tego całego procesu z nimi. Ruszyła dalej.

Jaźń, ta niewielka cząstka człowieka dająca mu przewagę nad wszystkimi znanymi mu istotami, zaczynała

funkcjonować. Pobierała kolejne podstawowe myśli i konsumując je rozszerzała pasmo możliwych alternatyw.

Wiedział, że istnieje. Że jest człowiekiem. Że hibernował i że znajduje się na statku. Wiedział, że piekielny

ból głowy będzie go trzymał przez kilka godzin i że za cholerę się go nie pozbędzie.

Jego oczom ukazała się schludna, sterylna kabina hibernacyjna z całym potrzebnym wyposażeniem. Otępiały wzrok zdołał zarejestrować szczupłą sylwetkę Marii, zanim znów opuściły go siły. Bezwładnie osunął głowę na miękki podgłówek.

Zanim Bob Haksley został astronautą, parał się różnymi zawodami. Niektóre z nich nauczyły go, że jeżeli widzisz czyjąś sylwetkę po przebudzeniu, powinieneś, na wszelki wypadek, reagować jak najszybciej ale w

całym znanym mu kosmosie istniała tylko jedna osoba, przy której tego typu interwencje były zbędne. Tą

osobą była Maria Gordon.

-Jak się czujemy, panie Haksley po siedmiu latach hibernacji?-spytała miękkim głosem.

Umysł desperacko szukał jakiegoś określenia na stan, w jakim się znajdował.

-Kurewsko-odpowiedział.

Bob wykazywał się swym zwyczajnym- elokwentnym i barwnym- opisem świata. Maria już dawno zaniechała

prób wykładania mu zasad dobrego zachowania.

-No to może to poprawi ci humor-powiedziała i z niekłamaną satysfakcją wstrzyknęła mu kofenozol.

Bob nawet nie próbował się sprzeciwiać. Leżał jeszcze parę minut wpatrując się tępo w Marie starając się zainicjować tą szalenie skomplikowaną czynność przemieszczającą go do postawy poziomej. Przy wydatnej pomocy Marii zdołał tego dokonać. Skupił się. Całą uwagę zogniskował w punkcie odpowiedzialnym za

werbalizację.

-Jak tam....reszta z...za.....załogi?-najwyraźniej płynna mowa nadal była poza obrębem jego możliwości.

-David dochodzi już dochodzi do siebie, a Neron cała podróż przesiedział w swojej kajucie -tłumaczyła mu starając się wymawiać słowa głośno i wyraźnie.

Bob westchnął. Czekało go teraz przypomnienie sobie chociaż paru szczegółów o tych dwóch pustych imionach.

David....David....Bo....Borlowsky. Tak. Tak się nazywał. Poznali się na jakimś sympozium poświęconym

astronautyce. Potem razem zdawali licencję. Bob został nawigatorem, a David mechanikiem. Para nierozerwalnych kumpli. Uśmiechnął się.

A Neron? Neron był cyborgiem. Najlepszym modelem przystosowanym do badań kosmosu. Nikt nie chciał mu

wytłumaczyć, co ten wart parę ładnych milionów dolarów mikser do kawy, robił na takim zadupiu.

-Trzy lata siedział w swojej kajucie? Trzy lata?! pytał z niedowierzaniem.

-O ile urządzenia nie kłamią. Widać tak było ustalone w planie lotu.

Bob wzdrygnął się. Życie cyborga-pomyślał-to piekło na ziemi bez perspektyw na następne.

-Możesz powoli wstać. Tylko nie wykonuj żadnych...

-Tak, tak wiem-przerwał jej dydaktyczną mowę. Przechodził to już setki razy.

Równowaga nadal była jednak dla jego umysłu nieznana. Przed upadkiem uratowała go Maria. Kobiece ramiona, nieprzystosowane do podtrzymywania ciężaru prawie dwukrotnie większego od niej samej, ugięły się

w bolesnej pozycji.Za wszelką cenę starała się to ukryć.

-Słuchaj, chyba nie zdołasz nas obu...-zaczął widząc wysiłek w jej oczach.

-No to nie trać sił na rozmowę i zacznij iść samemu- Maria czuła się zirytowana.

Powoli, z wyraźnym uczuciem ulgi w oczach lekarki, Bob wyprostował się i postąpił parę kroków. Nie szło mu najlepiej ale tego typu adaptacje zdarzały się mu już nie raz i za każdym razem trwały krócej. Wyszedł z

pomieszczenia i wolnym krokiem ruszył do jadalni. Czul na sobie opiekuńczy wzrok Marii.

David z największym trudem jadł zupę. Wyraz niesamowitego skupienia rysował się na jego twarzy z każdym

uniesieniem łyżeczki.

-Cześć staruszku! Widzę, że nawet jedzenie sprawia ci już problemy-Bob od wejścia przywitał swojego przyjaciela ironiczną uwagą. David nigdy nie pozostawał dłużny.

-Zamkniesz się, czy mam dmuchnąć? Kontakt twojej czaszki z podłogą na pewno cię uspokoi.

Cala trójka się uśmiechnęła. Bob naprawdę wyglądał jak człowiek, który do zmiany pozycji na leżącą potrzebuje tylko muchy na ramieniu.

Bob usiadł. Maria podała mu talerz zupy. Po chwili kubki smakowe zaczęły funkcjonować i natychmiast tego pożałowały. Nawet na luksusowych statkach posiłki zawsze były profanacją podniebienia.

Do kabiny wszedł Neron. Ujrzał dwójkę pilotów walczących na przemian z głodem i odruchami wymiotnymi i lekarkę udającą, że tego nie widzi.

-Jak się czujecie?-zapytał głosem tonowanym na odrobinę troski.

-Znieśli to całkiem nieźle.Za parę godzin będą jak nowo narodzeni-Maria wolała sama opisać sytuacje zanim barwnie zrobi to Bob. Kontakty człowieka pokroju Boba i chłodno kalkującej maszyny w najlepszym razie kończyły się jej interwencją.

-To dobrze-powiedział Neron próbując się uśmiechnąć. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie został do tego stworzony.-Kiedy odzyskacie pełnię sił przyjdźcie do mojej kajuty. I nie pytajcie o nic Marię, bo i tak nie wytłumaczy wam tego w odpowiedni sposób.

Zanim oboje z Davidem zdążyli go o cokolwiek zapytać, Neron odwrócił się i wyszedł majestatycznie płynnym krokiem. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wstali od stołu i zasypali Marię lawina pytań.

- Słyszeliście, co wam powiedział. Ja i tak wam tego nie potrafię wytłumaczyć. To dla mnie zbyt skomplikowane. Naprawdę.

-Ale o co w ogóle chodzi?

-Spotkaliśmy coś.

-I Neron robi szum o jakąś głupią zabłąkaną satelitę lub sondę?

-Nie. On robi szum o coś, co przeleciało przez środek naszego statku.

Jaźń znowu do niego powracała. Tym razem jednak cały proces uruchamiania trybików myślowych trwał znacznie krócej. Głównie dlatego, że sen trwał kilka godzin, a nie kilka lat.

-Śpisz jeszcze?-po głosie Davida od razu można było poznać, że ciekawość wygrała walkę z sennością.

-Nie.

-Idziemy?

-Już.

Pokój Nerona był schludny z dwóch powodów. Po pierwsze, cyborgom wiele nie było potrzebne do sprawnego funkcjonowania. Po drugie, nikt nigdy nie zaprogramował im bałaganiarstwa.

-Wezwałem was tutaj, ponieważ sytuacje kryzysowe, według kodeksu, wymagają konfrontacji mojej opinii z ludzką....

-Sytuacje kryzysowe?-zakrzyknęli prawie jednocześnie.

-Tak. Właśnie taka zaistniała na statku ponad trzy lata temu.

-Ale o co w ogóle chodzi?

-Już tłumaczę.

Neron podniósł ze stołu pilota i włączył nim mały ekran. Po chwili obaj rozpoznali w małym, centralnie umieszczonym punkciku ich statek na gwiezdnej mapie. Był to typowy radarowy zapis lotu.

-W trzecim roku lotu od strony naszej docelowej planety napotkaliśmy niezidentyfikowany obiekt-Tu Neron wcisnął przycisk i na ekranie, oprócz tego samego statku na tle gwiazd, pojawił się także bladoniebieski punkcik o niewyraźnych kształtach. Ponownie wcisnął przycisk. Punkcik znalazł się teraz tuż obok statku. Jednak jego niewyraźne krawędzie różniły się od pierwotnego. Neron kontynuował-Obiekt ten jak widzicie zbliżył się do nas i....

-Pokazujesz nam wybrane klatki?- przerwał mu David.

-Nie. Ten obiekt naprawdę pokonał kilkaset miliardów kilometrów w przeciągu niecałych dwóch milisekund.

Oboje otworzyli usta. Neron nie dał im jednak czasu na opanowanie ludzkich odruchów skrupulatnie opisując dalszy przebieg wydarzeń. Wcisnął pilota-następna klatka.

-Jak widzicie obiekt ten jakby zespolił się z naszym statkiem i....-tu nastała krotka chwila ciszy, jaką Neron potrzebował na kolejne wciśnięcie przycisku-I....

-I co?!-spytał zirytowanym głosem Bob, którego ciekawość niemal parowała z każdego kawałka jego ciała.

-I...sami zobaczcie. Nawet mnie trudno to opisać

Następna klatka przedstawiała mały stateczek. Samotny na tle gwiazd...

-Zniknął?! Chcesz powiedzieć, że nie potrafisz tego opisać?!-Bob już nie wytrzymywał.

-Chcę powiedzieć, że nie umiem opisać TEGO-Neron włączył opcje zooma.

Na ekranie mały stateczek zaczął rosnąć. Robił to mniej więcej w takim samym stopniu, w jakim otwierały się oczy i usta Davida i Boba.

Obraz przedstawiał bardzo dokładny przekrój statku. Jako że nie posiadał on praktycznie pięter, widać było go całego. Co więcej, widać było bardzo wyraźne sylwetki trzech zahibernetyzowanych pilotów. W kolorze bladoniebieskim.

Bob gwałtownie wstał z krzesła. Praktycznie wszystko, co w tej chwili powiedział istniało w elektronicznym umyśle Nerona w katalogu "Wulgarne". David nie dał nic po sobie poznać. Przenikliwym wzrokiem wpatrywał się w monitor.

-Widzę tam ciebie, Neron. To do ciebie nie przylega. dodał po chwili.

-Istotnie. Też to zauważyłem. Moim zdaniem powinniśmy przekazać cały materiał Ziemi do analizy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest to pierwszy zarejestrowany dowód istnienia pozaziemskiej cywilizacji. Mamy....-ciągnął Neron mniej więcej takim samym głosem, jakim sześciolatek zapewnia swojego rówieśnika o istnieniu Świętego Mikołaja.

-A mnie się zdaje-przerwał mu Bob-że mamy wybór: możemy przesłać ten materiał bazie i wtedy oprócz naszego szefostwa sygnał przechwycą ci wszyscy ziemscy napaleńcy, którzy podsłuchują na naszym tajnym paśmie. Wtedy Ziemię obiegnie sensacyjna wiadomość o kolejnym, trudnym do wytłumaczeniu zapisie. A potem znajdzie się jakiś mądry gość, który stwierdzi, że nikt w chwili startu nie badał naszej filmowej biblioteki i mogliśmy tam mieć nagrane co dusza zapragnie. Jezu, ile już takich zapisów trafiło na Ziemie?!

A ja nie chcę być wytykany palcami na ulicy. A jest jeszcze druga opcja: możemy najspokojniej w świecie kontynuować lot, a po powrocie oddać zapis specom od takich spraw. Niech oni tym się zajmą. Cicho i profesjonalnie.

-Neron, co się dzieje potem?-David wciąż myślami widział całe zajście.

-Cóż, w następnej klatce widać ten obiekt za nami. W całości. Tak mi się przynajmniej wydaje.

-Leci dokładnie w przeciwnym kierunku niż my, prawda?

-Tak.

-Dokładnie na Ziemię?

Bob odbił się lekko plecami od ściany i stojąc prosto czekał na odpowiedź. Czy mu się wydawało, czy tym razem Neron odpowiedział z lekkim opóźnieniem...?

-Tak.

Nastała grobowa cisza.

-Oczywiście, nie ma żadnej pewności, że ten obiekt będzie dalej kontynuować lot na tym kursie.-kontynuował. Nie był on zaprojektowany aby tonować niepewność. Właśnie przekroczył zakres swoich ograniczeń.

Bob uśmiechnął sie

-Tak, oczywiście.-zaaprobował z nutką ironii.-Leci sobie jakieś pieprzone UFO na kursie kolizyjnym z Ziemią, napotyka nas, obwąchuje niczym domowy kundel i leci dalej na naszą ukochaną planetę ale to jeszcze nic nie znaczy prawda?

-Jestem z Bobem. Uczynimy tylko panikę na Ziemi tym zapisem. A jeżeli po powrocie dowiemy się, że nic podejrzanego się nie działo, to oddamy im ten zapis.-Umysł Davida potrafił działać chłodno i racjonalnie.

-Skoro tak.- Głos Nerona jako opozycjonisty nie różnił się zasadniczo od normalnego.

-Tak nam się właśnie wydaje.

-Dobrze. To wszystko.

Bob i David wyszli. Neron wyjął kasetę z zapisem i schował ją do szuflady. Podłączył się do archiwum szukając analogicznych przypadków. Nawet przy jego zdolnościach manualnych przejrzenie wszystkich akt zajmie mu trochę czasu. W praktyce zajęło to dwanaście dni.

-Tu widzimy wyraźnie obiekt zbliżający się z boku do statku-Neron pozwolił sobie nadać swojemu głosowi nutkę satysfakcji.-Zbliżył się równie szybko co do nas. Na pokładzie znajdowała się jedna osoba. Ben. Ben Roley. Pilot drugiej kategorii. To coś przykrło go całego. A teraz ostrzegam ze kolejne ujęcia będą drastyczne.

Po konturach bladoniebieskiej poświaty można było dostrzec, że Ben chwycił się rękoma za głowę. Stał tak chwilę po czym chwiejnym krokiem podbiegł do ściany. Zaczął o nią rytmicznie uderzać. Desperacja ruchów Bena była równie widoczna, jak plamy krwi ściekające po ścianie. Krwi przykrytej bladoniebieską poświatą.

-Co on wyprawia?

-Jezu Chryste...!

Maria nie powiedziała nic tylko odwróciła się. Próbowała za wszelką cenę zapomnieć obraz, który przed chwilą widziała.

-Maria, nic ci nie jest?-Bob już nie raz znajdował się pod rekonwalescencką opieką Marii. Widok krwi nigdy dotąd jej nie ruszał.

-Nie, nic-jej blada twarz mówiła jednak co innego.

-No cóż, ostrzegałem-Neron mówił dalej. Miał do przekazania jeszcze parę cennych wiadomości.-Popatrzcie dalej. Widać jak Ben w końcu opada na ziemie. Według instrumentów nie był śmiertelnie ranny gdy....

Neron zatrzymał kasetę. Ustawiał coś pilotem. Obkręcił się na krześle w strone trzech stojących za nim osób. Cala trójka była przygotowana na wszystko.

-Będę pokazywał wam klatki, które wybrałem. Różnica w czasie pomiędzy każdą wynosi równo miesiąc poczynając od miejsca, do którego doszliśmy.

Pierwsza klatka przedstawiała kontury ciała Bena Roleya. Żadnych różnic od poprzedniej

Następna również.

Na trzeciej....Bob nie był jeszcze pewien. Poza tym to było niedorzeczne.

Niedorzeczność jednak potwierdzała się wraz z kolejnym ujęciami. Ciało Bena rozprzestrzeniało się zatracając ostrość kształtów. Według przyrządów było to żywe ciało. David obserwował to ze wrodzonym sobie stoickim spokojem. Dla Marii Gordon, zwykłej lekarki, której głównymi zajęciami było opatrywanie zadrapań wizje, które właśnie oglądała dawno wykroczyły poza jej rozumienie świata. Bob po prostu w to nie wierzył.

Ostatnia klatka przedstawiała Bena jako bezkształtna plamę wypełniającą jego pokój i wylewająca się na korytarz. W następnej był już tylko pusty statek. Neron czekał na ich opinię.

-Gdzie znajdował się jego statek?-David pierwszy przerwał ciszę.

Bob znowu wyczuł spóźnioną odpowiedź. Po trwającej wieczność chwili Neron podał współrzędne.

David po raz pierwszy stracił nad sobą panowanie.

"Typ statku: Wizor 7

Zadanie: Zestaw badań atmosfery planet: Pod 2, Pod 3, Pod 7..itd.

Załoga: Kapitan Neron ver.3d Cyborg klasy 8, nawigator Bob Haksley, mechanik...itd.

Czas trwania: Siedem lat i dwa tygodnie, dwa miesiące badań, siedem lat i dwa tygodnie na powrót"

.......plus parę innych pierdół.

Ale w całej umowie lotu nie było nawet wzmianki, że będą mijać o kilkaset kilometrów statek Bena Roleya.

Bob myślał. Dlaczego nie powiadomili o tym załogi? Nie chcieli ich martwić? Nie. Gdyby tak było,

przeprogramowaliby Nerona tak, żeby ich nie informował o gościu a Neron o niczym nie wiedział. Sam się dowiedział, że go minęliśmy podczas poszukiwań podobnych przypadków. Gdyby miał pojęcie o całej sprawie,

NASA nie pozwoliłaby, aby im o tym powiedział podczas lotu. Chyba że.....

-Co jest?!-David ze szczoteczką do zębów i pianą w ustach wpadł do jadalni.

-Sytuacja krytyczna. Poważnie-twarz Boba nie przywykła do przybierania poważnego wyglądu. Tym razem wychodziło mu to doskonale.

Weszła Maria. Po chwili również Neron.

-No?

-Wiesz po co na tym statku jest cyborg?

David spojrzał w majestatycznie obojętne oczy Nerona. Przez chwile zastanawiał się jak zgubny wpływ na psychikę Boba mogły mieć ostatnie wydarzenia. Nie-pomyślał-Znam go za długo. Jest za silny żeby zwariować.

-Jest kapitanem. Powinien...

-To też-Bob wyprzedził wypowiedź przyajciela-Ale głównie po to, aby przekazać bazie smutną wiadomość o śmierci trójki członków załogi.

David zaczynał już wątpić w wytrzymałość Boba. Neron nie zareagował w ogóle na tą wypowiedź Oczy Marii powoli przybierały wielkość talerzy.

-Co masz na myśli?-spytała ostrożnie.

-No, może nie o śmierci tylko zmianie wymiaru egzystencji...Spokojnie David. Już tłumaczę.

David naprawdę wyglądał, jakby toczył rozmowę z szaleńcem.

Bob kontynuował:

-Osiem lat temu pana Bena Roleya spotkała niespodzianka. Niemiła niespodzianka. Otóż spotkał obcą istotę. Nie żadne tam szare istotki, tylko coś istniejącego w kilku wymiarach. Co się stało w tym momencie mogę się jedynie domyślać. Może nasz szanowny pan Ben stał się jej obiadem. Może eksponatem. Fakt faktem, że przeciągnęła go w wymiar, w którym mogła się nim zabawić. Zresztą sami widzieliście. Ben musiał wykonywać jakieś paskudne zadanie, bo nikt nawet nie wysilał się, żeby go przechwycić. Nasi-Tu głos Boba zrobił się bardziej ironiczny niż poważny.-dbający o swoich pracowników szefowie złapali sygnał i zaczęli się zastanawiać. Szkoda, ze tego nie widzieliśmy! A że to absorbowało go miesiącami, to i nasi mieli czas, żeby coś wymyślić. No i wymyślili. Ben Roley był zwykłym przeciętnym astronautą. Najprzeciętniejszym z przeciętnych. Wiecie, co zrobili?

David doganiał jego tok myślenia...

-Tak-powiedzial kierując na siebie wzrok wszystkich obecnych-Wysłali jej na spotkanie kolejną załogę. Liczniejszą.

-Trafiłeś w samo sedno.-Bob ponownie przejął inicjatywę-Istota interesowała się tylko Benem, żadnym pokładowym urządzeniem. Wiec wysłali na pokładzie cyborga-spojrzał na Nerona.-Nie obraź się ale jesteś

tylko bardziej skomplikowanym urządzeniem pokładowym-Bob nawet nie starał się ująć prawdy łagodniej.

-Tak, można to i tak ująć.

Czy projektanci Nerona pomyśleli o tonacji jego głosu na wstyd, czy tylko im się zdawało? Zanim powaga tego pytania dotarła do nich samych, Bob kontynuował:

-I tak Neron miał być jedynym naocznym świadkiem drugiego kontaktu pozaziemskiego. Potem przekazałby obiektywny do bólu opis zdarzeń. To było jedyne, co mogli zrobić-spróbować się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Mieliśmy spełnić role pierdolonych królików doświadczalnych, rozumiecie?! Ale nie mogli przewidzieć, że ona się nami nie zainteresuje. Prawdę mówiąc, sam bym się tego nie spodziewał...

-Jeżeli przyjąć waszą hipotezę za prawdziwą-wtrącił Neron-To ta istota wchłaniając Bena, wchłonęła go razem z całą jego wiedzą. Wszystkie jego wspomnienia, myśli, pragnienia stały się jej znane. Zatem dowiedziała się o Ziemi i całej miliardowej masie potencjalnych ofiar dlatego mogła nie mieć ochoty na kilkumiesięczną asymilacje nas. Czekała na nią Ziemia. Dowiedziała się też zapewne o wszystkich pozaziemskich bazach, bo nie ma ich aż tak dużo. A jeżeli nawet Ben nie znał położenia ich wszystkich na pamięć, to na Ziemi na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie je znał.

-Chcesz powiedzieć, że....-glos uwiązł Marii w gardle.

-Przy prędkości z jaką się on porusza jest już na Ziemii.-Bob wyręczył Nerona w uświadomieniu jej przerażającej prawdy.

David chciał się upewnić.

-Więc kiedy przetworzy już Ziemię i resztę miejsc zamieszkałych przez ludzkość wróci po nas?-spytał.

-Zapewne tak. Na Ziemi paru ludzi wie o naszym zadaniu i aktualnym położeniu.

Bob pomyślał co się teraz musi dziać na planecie. Każdy z nich miał rodzinę. A ta istota....Nie zniszczą jej. Nie można zabić kogoś, kogo nie imają się prawa fizyki.

-Więc już wszystko stracone?-Maria nie dawała za wygraną.

-Niekoniecznie.-Neron wiedział, że tym jednym słowem zapalił iskierkę nadziei na ocalenie ludzkości. Na jego chłodnym, matematycznym umyśle nie robiło to absolutnie żadnego wrażenia.-Możemy zmienić kurs. Nikt na Ziemi nie będzie o tym wiedział. Jeżeli będziemy używać mocy generatorów do manewrowania, zdążą się naładować między okresami ich eksploatacji. Ludzie mogą hibernować przez czas nieograniczony, a ja funkcjonuje dzięki niewyczerpalnym źródłom energii zawartych w moim ciele. Spotkanie nadającej się do zamieszkania planety jest teoretycznie kwestią czasu.

David myślał trzeźwo. W kajucie miał zabytkowy rewolwer.

Miliardy ziemskich istnień ginęły właśnie odczuwając niewyobrażalne cierpienia. Niekonieczne fizyczne.

-David, co robisz?-Bob zdziwił się widząc go w maszynowni.

-Sprawdzam tylko, czy wszystko działa jak należy. Kto wie, jak długo będziemy tak lecieć?

David nienawidził kłamać. Ale musiał.

-Wiesz, sprawdziłem co robił Ben. Szukał asteroidów. Miałem rację-nikt nie przechwytuje nadawanych co godzinę głupich komunikatów o asteroidach. Minęliśmy po prostu kolejny pusty statek jakich masa w tej okolicy. My też chcieliśmy wysłać o tym komunikat. Może jednak powiedzieli o tym ludziom kiedy my już wystartowaliśmy. A może mamy jakiś koder na pokładzie, o którym nie wiemy? Wtedy na Ziemi nikt poza naszymi by go nie rozszyfrował. Baza nawet nie starała się wymazać z naszego komputera tych zdjęć z Roleyem, tak byli pewni swego. Hmmm...Wiesz, zastanawiam się, czy to co robimy ma jakiś sens....Uważaj z tą pokrywą generatora! Pamiętaj, jaka wielka ciąży na nas odpowiedzialność!

-Tak -powiedział beznamiętnym głosem David.-Odpowiedzialność.

Wyciągnął rewolwer. Nie mógł nie trafić w generator wielkości sporej szafy. Wybuchy w próżni nie robią aż takiego dużego wrażenia.

Ostatnia iskierka nadziei dla ludzkości właśnie zgasła.

Prymityw,Liryk
Prymityw,Liryk
Opowiadanie · 4 sierpnia 2000
anonim