Zadymiona knajpa, pełna sztucznego uroku. Tandetna, a jednak przyciągająca uwagę magia. Drewniana imitacja starych krzeseł. Podobne stoliki, każdy ze słonecznikiem w wazonie. Ołówkowe rysunki w zielonych ramkach. Obowiązkowo na każdej ścianie tyle samo. Każdy inny. Po dacie widać, że mają blisko dziesięć lat. Na suficie czarny, niewyraźny napis „Szeptem byłam. Krzykiem odchodzę” – niby nic oryginalnego. Dwa odbite ślady stóp obok. Tu się nie wchodzi dwa razy. Można zostać.
Trzymałeś go na kolanach. Brązowe oczka, niepodobne do twoich, szukały coraz to nowego przedmiotu zainteresowania. Uczące się bicia brawa małe dłonie. Żadnych loczków na głowie. Proste, ciemne włosy. Zapuszczasz mu je? Chyba nie. Ten sam czerwony kombinezonik, co wtedy...
... Jeździliście razem na małych saneczkach. Sadzałeś go z przodu, po czym z całych sił obejmowałeś. Tak bardzo bał się, że może spaść. Wielka radość, kiedy po raz kolejny udało ci się temu zapobiec. Przecież tak bardzo się wiercił. Szukałeś mu kolegów. To jest Rafał, a to Ernest. Uśmiechał się, nie za bardzo wiedząc, co z tą wiedzą zrobić. Próbował za nimi nadążać. Nie udawało mu się to. Był za mały. Przewracał się na lodzie. Nie lubił tego, trudno się potem wstawało, na szczęcie mu pomagałeś. Brałeś za rączkę schowaną w grubą, ciemną rękawiczkę i już byliście razem. Sami. We dwóch.
Imponował mi. Tak, tak, twój tatuś właśnie. Radził sobie ze wszystkim z takim spokojem. Zawsze mi go brakowało. I ojca (najpierw mojego, potem twojego), i spokoju. Brak obojętności był zadziwiający. Dojrzałość. Wiara z nadzieją i na odwrót. Wiedziałam, że kogoś ma. A może nie wiedziałam? Tylko chciałam, żeby tak było. Istniał dla mnie, skoro był nieosiągalny. Bo ja się do grzechów nie nadaję. Wolę obserwować.
Pamiętam dokładnie, jak odwróciłam głowę. Zdawałeś się mnie nie widzieć. Bardzo prawdopodobne, była przecież czwarta nad ranem. Co więc robiłeś z dwuletnim synem w knajpie?
Siedziałam wpatrzona w babciną bransoletkę, którą miałam na lewym nadgarstku. Dotknęłam jej. Nic się nie działo. Jak to?
Nogi już mnie bolały od tych butów. Bardzo jednak nie chciałam ich zdjąć. Tak idealnie pasowały do białej sukienki, którą miałam dziś na sobie. Zaraz... nie mogłam mieć na sobie letniej sukienki w środku zimy.
Nie mogłam? Najwidoczniej nie.
kussi
pozdrawiam
pozdrawiam