Nie wiedziała dokładnie czy lepiej byłoby, gdyby napisała ten list najpierw na brudno, czy nie. Sięgnęła, więc po pióro do drewnianego kubeczka na szczycie biurka i odpowiedź sama się nasunęła. Wiedziała, że pisząc na brudno zbyt wiele będzie poprawiać, co straci sens jej przekazu i być może, a raczej na pewno kolejny raz przed samymi drzwiami poczty stchórzy, nie kupi znaczka i nie wrzuci koperty do skrzynki.
Zebrała myśli i szybkim ruchem ręki zaczęła pisać...
Sydney 14.05.2004
Kajetanie!
Wybacz mi, że przez ten cały czas nie odzywałam się, choć tak dużo miałam Ci do powiedzenia. Nie wiem, w jaki sposób mam się do Ciebie zwracać, tyle nas przecież łączyło. Doskonale wiem, że to, co się wtedy stało to moja wina, mimo iż wielokrotnie zwalałam ją na Ciebie. Byłeś celem ataku moich emocji, których z niewiadomych przyczyn nie mogłam opanować. Minęło 15 lat, a ja wciąż mam wyrzuty sumienia, wciąż żałuję. W każdym mężczyźnie poszukuje Ciebie. Twojego zrozumienia, Twojego ciepła. Żaden z nich jednak nie potrafi dać mi, choć część tego, co Ty mi dałeś.
Pamiętasz może tamtą noc? Ta niezwykła? Nauczyłeś mnie wtedy tak wiele. Do dziś ją pamiętam i wspominam. Romantyczny nastrój, świece w obskurnym hotelowym pokoju, który był dla nas rajem i oazą spokoju.
Przez cały ten czas pokazywałeś mi świat, którego ja nie widziałam. Przestałam być przy Tobie ślepa, zaczęłam zwracać uwagę na otaczające piękno, a Ty cały czas powtarzałeś mi, że wszystko przed nami, że odkryjemy jeszcze nie jedno.
Pamiętam jak powiedziałam Ci pierwszy raz, że Ciebie kocham. Zawsze bałam się tych słow. Przy Tobie przestałam. Poznałam ich znaczenie, i tak naprawdę ich wagę.
Dałeś mi tyle dobrego, a ja Ciebie tak skrzywdziłam. Mówią, że czas leczy rany. Jeśli Twoja się zagoiła to się cieszę. Ja, mimo iż jestem mężatką, noszę w sobie ból spowodowany tamtym zdarzeniem. Myślałam, że nowa miłość mnie wyleczy, zaklei tą ranę. Pomyliłam się. Kocham swojego męża i dzieci, ale kocham także Ciebie. Mój najstarszy syn nosi Twoje imię. Długo się przy nim upierałam, gdyż mąż chciał, by Kaj nosił imię jego dziadka. Dobrze wiesz jednak, że do mnie zawsze musi należeć ostatnie zdanie i tak też się stało.
Patrząc na moje brzdące, zastanawiam się, jakie byłyby nasze dzieci. Nie dowiem się. Ty mi się oświadczyłeś, a ja Cię porzuciłam. Czemu nie naprawiłam wcześniej swoich błędów? Nie wiem. Może się bałam... Ale czego? Nie mam pojęcia. Pewnie tego, że znów Cię porzucę.
Nie długo masz urodziny. Życzę Ci, więc spokoju ducha, słoneczka w sercu i uśmiechu na twarzy. Pamiętaj, że tęsknię, kocham i mocno Ciebie całuję.
Twoja Perełka.
PS. Pomachaj czasem do mnie... w stronę słońca.
Napisawszy ostatnie zdanie, nie spojrzała już na to, co napisała, tylko