Literatura

Ostatni przystanek (opowiadanie)

Andrew Wiggin

Napisane dawno dawno temu. Po co ma się kurzyć? Historia autentyczna na ile autentyczne są historie...
Wysiadam z tramwaju. Stąd nie ma już dalej gdzie jechać. Jest tylko noc, ta kochana, okrutna, wszechogarniająca noc. Na prostej linii tramwajowej ciąży pajęczyna przewodów. Kable ciągną się hen, tam daleko, niknąc we mgle, niknąc w bezprzestrzennej pustce. Oto ostatni przystanek. Moje nogi stąpają lekko po brudnych betonowych płytach. Jakiś niski, lecz szeroki w barach pan, co mu włosy już natura odebrała, przegląda sobie właśnie rozkład jazdy. Tutaj nie ma już dalej, to ostatni przystanek. Jedzie więc z powrotem do świata. A tam dalej? Tam dalej wszystko niknie we mgle, w mrocznej, lecz jakże spokojnej, nocnej mgle.

-- Czy ktoś obciął mi włosy? -- słyszę głos za sobą. Niski, chrapliwy głos, kobiecy, lecz jakże pozbawiony już kobiecości. Odwracam się i widzę kobietę, jakże pozbawioną już kobiecości. Niską i chudą, o twarzy jak czubek pomarańczy, gdzie natura nie zostawiła już nietkniętego zmarszczką kawałka skóry. Oczy niby dwa czarne węgielki schowane w zagłębieniach utworzonych przez splot pomarańczy -- Ktoś obciął mi włosy...

Żal i smutek. I te jej zaczerwienione pomarańczowe oko. Delikatny fiolet wgryzający się w zakrwawione źrenice.

Odchodzi. Nareszcie. Ból serca nie pozwala mi na nią patrzeć, pozwala tylko patrzeć tam ponad nią, na siną daleką otchłań nocnej mgły. Za ostatnim przystankiem nie ma już nic. Kobieta o pomarańczowej twarzy rozmawia z osiłkiem. Ten ją odpędza -- niczym zmęczony i stary człowiek muchę.

A ja patrzę w mgłę, i myślę o twarzy, co jeszcze niedawno się do mnie uśmiechała. Ona jest tam. A ja tutaj, zagubiony we własnej metafizycznej interpretacji ostatniego przystanku.

-- Jak pan ma na imię? -- znów zza moich pleców ten sam chrapliwy głos. Lecz ja nie mogę się już odwrócić. Patrzę w mgłę, patrzę w otchłań i myślę, czy wiele jest takich przystanków, czy wiele jest takich kobiet i czy wiele jest takich końców.

-- Jak pan ma na imię? -- kobieta nalega, zagubiona we własnym zatraconym świecie, betonowej okolicy końca, bólu i beznadziei. Czepiając się rzeczywistości ostatnimi możliwymi środkami, starając się dotknąć świat jeszcze jeden chociaż raz.

I gdy już rezygnuje, odchodzi, pada odpowiedź, mimo braku ruchu, mimo braku reakcji:

-- Andrzej.

Słyszę jeszcze odpowiedź, gdzieś wtopioną w martwych nutach, o bardzo ładnym imieniu, lecz świat dopomina się o własne śmieci, o własne kreacje, o swój ostatni szept. I odchodzi ode mnie, kobieta o pomarańczowej twarzy.

I pozostaję znów sam na sam z otaczającą mnie nocą, z otaczającą mnie kochanką - mgłą, i w jej objęciach, w jej czułych pocałunkach obserwuję, piękno jej ciała, jej teraz jak nadto widocznej duszy. Gra w moich żyłach, tańczy na grobie mojej własnej świadomości i kusi nadciągającym końcem. Nogi pragną wejść na tory i poszeptać z nimi o morderczej tajemnicy żelaza.

Lecz tkwią tam gdzie stałem, z rękami założonymi na piersi.

Szeroki pan sięga do kieszeni, wyjmuje i zapala papierosa. Cisza.

Jedzie tramwaj. Białe okienko nadziei wyłania się z krańca świata i zmierza ku nam, trojgu mieszkańcom ostatniego przystanku. Lustruje nas wzrokiem, osądza, obarcza winą, czy też się lituje. Rysuje po nas jak czarna kreda po białym chodniku. Światło się natęża, jakby puchnie i rośnie w siłę, w rytm dudniących kół. Jest coraz bliżej i bliżej i silniej świeci w oczy.

I mija nas tramwaj, nie zwracając zupełnie uwagi na ten przystanek, gdzie nadzieja traci zarówno swe znaczenie jak i sens. Mija nas i odjeżdża, gdyż nie nam sądzony ten przejazd, nie pozwolono nam jeszcze opuścić tego miejsca.

Sięgam do kieszeni, wyjmuję papierosa, zapalam. Płomyk nadziei jakże szybko gaśnie, gdy jedyna istota jego egzystencji zostaje dopełniona.

I spostrzegam panią, szybko sunącą po ulicy, w kierunku naszego leprozorium nadziei. Blada, lecz urocza twarz, długi czerwony kostium. Pani wyraźnie czuje wiszącą tutaj zasłonę myśli, odczuwa strach. Patrzy nieśmiało na szerokiego pana; z lekkim akordem pogardy wymieszanym z żalem na kobietę o pomarańczowej twarzy. I mija mnie.

Przez chwilę spostrzega we mnie pochodnię normalności w tej otchłani szaleństwa, lecz szybko rozwiewam jej wątpliwości:

-- A pani? -- uśmiecham się -- Cóż pani robi tutaj o tej porze na krańcu świata?

Mija mnie, lecz jeszcze łapię tę symfoniczną nutkę przerażenia, gdy patrzy w moje oczy. Jesteś tutaj sama, tak jak my wszyscy. Tu jest kraniec świata. Symfonia uderza w najwyższe tony, razem z moim jakże tutaj nienaturalnym śmiechem.

Kobieta o twarzy pomarańczy podchodzi do pani i pyta:

-- Czy ktoś obciął mi włosy?

Pani nie wie jak odpowiedzieć, traci grunt pod nogami, zatapiając się w nienaturalnej melancholii tego miejsca. Poddaje się demonom zwątpienia i beznadziei.

Lecz szczęśliwie dla niej, nadjeżdża tramwaj. Znów światło nadziei w tunelu oczekiwania. Tym razem machina się zatrzymuje i ze stęknięciem otwiera swoje zardzewiałe drzwi. Szeroki pan wciąż pali papierosa. Kobieta o twarzy pomarańczy siada na ławce. Gdyż przecież gdzież że ma iść? Tutaj jest jej dom, tu jest ostatni przystanek.

Zaś pani w czerwonym kostiumie wsiada, wydając z siebie aż nadto odczuwalne westchnienie ulgi. Patrzę na nią i widzę radość zwierzyny, co właśnie wyrwała się z potrzasku. Uśmiecham się. Wsiadam do tramwaju.

Wrocław

17 lipca 2002

23:39


słaby 8 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Andrew Wiggin 30 maja 2006, 15:06
Niczego sobie, wartościowy, fatalny. To cały komentarz jaki otrzymałem :-/. Gdzie stara gwardia, co nie zostawia suchej nitki i wyłapuje nawet brakujące przecinki? Gdzie bezwzględna krytyka starych wywrotowców? Gdzie konstruktywne mieszanie autora z błotem? Gdzie Fidomax, Sotes, Srokowski, Valmont i nonFelix (ten ostatni w Poezji tylko siedzi :-P)?
sick
sick 30 maja 2006, 15:57
jak dla mnie troche przemetaforyzowany, trzeba wiekszej oszczędności, bo robi sie z tego momentami papka. za duzo wyliczeń, z których niewiele wynika
Maciej Dydo Fidomax
Maciej Dydo Fidomax 5 czerwca 2006, 01:30
wyrwany do tablicy :P w sumie ostatnio zerkam coraz czesciej na wywrote, bo trzeba by sie zabrac za cholerna prace mgr na temat "mlodziezowa tworzczosc artystyczna w serwisach ble ble ble" :) najbardziej mnie jednak zaskoczylo ze kilka tekstow przypomnianych na chybil trafil zabilo mnie ze zareklamuje tylko " wywrota.pl/db/teksty/10767 - Na temat banału", " wywrota.pl/db/teksty/7863 - Uwierzyć w sny", " wywrota.pl/db/teksty/6781 - Dlaczego łzy" - i z każdym kolejnym tekstem dobijalo mnie co na wywrote trafialo od czasu do czasu :), a przyznam, że już zapomniałem na dobre tych świetnych, naładowanych taką energią tekstów ;), aż mnie naszła ochota, żeby coś znów napisać, a że nie pisałem od czasu zamknięcia wywroty... :)

Co do twojego tekstu Wiggin to zgadzam się z Sickiem... jak dla mnie rozdmuchałeś troche egoistycznie balonik tej w sumie zwykłej chwili:) od polowy wiadomo, że tu nie będzie rewolucji.. i nie ma ;) wlasnie sprawdzilem i niezle ty jestes odpowiedzialny za skrzywdzona :) tekstu za ktory mi sie najbardziej oberwalo po nadaniu ci gwiazdki. Nawet Anubis Raskolnikov napisal swoja reakcje na ten tekst, bo sie poczul skrzywdzony :) oba sobie musze powtorzyc ;) a za ostatni przystanek masz u mnie - przecietny :P

ps. sick - dobrze bylo sobie przypomniec twoj tekst o kostce lodu :P
Andrew Wiggin 5 czerwca 2006, 05:03
No, no, summoning udany jak widzę :-).

Może najpierw co do samego tekstu -- nie będę go za bardzo bronił, bo jak słusznie zauważyliście jest to taka egoistycznie rozdmuchana radosna twórczość licealna (vide data). Dałem tak oto aby Arek nie narzekał że tekstów nie ma ;-).

A teraz co do mojej (skromnej, a jakże) osoby -- mylnie przypisujesz mi autorstwo Skrzywdzonej... jednak niedaleko spudłowałeś, bo jestem autorem... Skrzywdzonego ;-]. Tak, tak, autor "Dlaczego, czyli Łzy", Anubis Raskolnikov, we własnej, niezmąconej już nadmiernym patosem postaci ;].

Gdzieś zgubiłem hasło do tamtego konta, ale pomyślałem, że skoro tyle mnie dzieli od tamtego "młodopolskiego" lyterata, to konto carta blanca będzie całkiemli na miejscu.

Cieszę się że jesteś, Fidomax, może zachęci mnie to bym znów zaczął pisać, lub przynajmniej dokończył kilka opowiadań z szuflady...

P.S. Cieszę się że pamiętasz jeden z moich tekstów :-).
Dreamwalking 5 czerwca 2006, 10:56
Przeczytałam - raz i drugi. Nie przekonało mnie: powtórzenia, nawet uzyte celowo, to nie to, co tygryski lubią najbardziej.
przysłano: 16 kwietnia 2009 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca