Lato miłości (opowiadanie)
Agnieszka Kłos
Bomby wybuchały tak często tego lata Jak jakieś awantury Jak napięte nerwy Po prostu wciąż gdzieś wybuchały bomby...
Bomby wybuchały tak często tego lata Jak jakieś awantury Jak napięte nerwy Po prostu wciąż gdzieś wybuchały bomby Bez krzyku W jednej chwili pękali ludzi i znikali Nie powiem Ale jak balony Można się było śmiać Po pierwszym razie, kiedy o bombie się tylko słyszało Ale nie potem Kiedy nagle znikał twój pasażer albo ktoś kto dosłownie sekundę wcześniej stał na przystanku I nawet ci się podobał Wtedy to przestawało być śmieszne i działało na człowieka Niemal bombowo No właśnie Wybuchowo nawet Ja byłam wtedy bezrobotna jak większość tych ludzi tego lata i włóczyłam się często po mieście Dlatego mogłam zobaczyć dokładnie, ile bomby narobiły dziur Nie chodzi o hałas żeby było jasne Bo podczas takiego wybuchu już się niczego nie słyszało Spadało się z powrotem na ławkę, otrzepywało strzępy ciepłego ciała i głuchło na długie minuty To było jak łapanie fajerwerków, mrużenie powiek, klaskanie komuś przed nosem Ze światem się nic nie działo Świat istniał Nie zmieniał kolorów Znikali tylko ludzie I co gorsza dziewczyny Liczyłam straty tego dnia Na cokolwiek się zagapiłam znikało Można było pomyśleć, że sama je wysadzam w powietrze Tych ludzi, kurcze, dziewczyny z zemsty, że nie są moje, domy, sklepy, jedzenie Przesuwałam tylko wzrokiem i to znikało A ludzie nie byli ci sami Zostawała z nich lekka tkanina, poszewka, plaster Wszystko oczywiście zależało od rodzaju skóry, którym dostawało się w twarz Siedziałam na przystanku Prażone orzeszki turlały się jak piłki nożne na szarym boisku Kłody pod nogi, bo gołębie nie mogły ich dostać I nagle podeszła ta babcia W sukience Przysięgam, że dobrze myślałam Jak balon W prążki Miała gruby brzuch i koszyk na owoce Naprawdę pierwszorzędny zeppelin I wtedy wybuchło coś obok Parter domu zwalił się głęboko pod ziemię Widocznie pękli mieszkańcy tego domu No w każdym razie grzmotnął i zrobił się krótszy Babcia sapnęła i usiadła Miałam dzwony w uszach To cisza tak uroczo dudniła Bo po wybuchu był zawsze ten moment zupełnie pustej ciszy Takiego zassania Oczywiście smak gruzu w ustach Na grzywie czerwonawy pył od cegieł Babcia już dawno drzemała Jej stopy były przeżarte przez ziemię i przegryzione przez żółte paznokcie Pachniała starą skórką słoniny i w koszyczku miała chyba jakieś mięso Pewnie jechała do wnuków Tyle miłości w takiej piłce Zagapiłam się na nią i nagle odrzuciło mnie w tył To była jasność Sto razy mówili o tym w Radiu Marii jako o objawieniu albo wniebowstąpieniu Ja nie wiedziałam czy babcia właśnie umarła czy poszła do nieba i wróciła Ale żeby się o tym przekonać wystarczyło powłokę zobaczyć Strzępy babci i sukienki wisiały na barierkach Sandały z urwaną nogą wpadły mi pod nogi Koszyczek wysypał mięso w papierku i różaniec Teraz zrobiło mi się dopiero smutno Byłam jak atomówka Zachodziło słońce Jeszcze miałam jeden autobus, ale zupełnie ogłuchłam od tego wybuchu i nie miałam ochoty się ruszać Ludzie podchodzili Sprawdzali swoje godziny jakieś tam sprawy Wiadomo I nikt nie zobaczył nawet sukienki Siedziałam obok Kopnęłam leciutko ten sandał z nogą, żeby ktoś przydepnął i zauważył Ale ludzie spoglądali tylko na mnie z politowaniem Czego to teraz nie wymyślą Te ofiary terroryzmu Hepening taki w centrum miasta Głupia reklama Po zmroku odzyskałam nieco formę i mogłam wstać z tego przystanku Poszłam do domu Zostawiłam babcię w tych strzępach W końcu to nie był mój pierwszy raz z bombą
niczego sobie
25 głosów
przysłano:
17 kwietnia 2009
(historia)
przysłał
M. –
17 kwietnia 2009, 13:30
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się