O niej

czarna mamba

Nic nie szkodzi człowiekowi tak bardzo jak zbyt wyostrzająca się świadomość, zwłaszcza, jeśli ona tej jakże ułomnej istocie odsłania wikłającą ją próżnie, którą dotąd jedynie incydentalnie mogła poczuć. W pewnym momencie wszystko zaczyna się toczyć w zastraszająco szybkim tempie. Najpierw lekkie przebłyski, że nie o to przecież chodziło, że miało być inaczej a potem wręcz można powiedzieć rozwalające człowieka od wewnątrz emocje, nad którymi nijak nie idzie zapanować i rozpoczyna się...piekło.

Jakie to banalne, iluż to ludzi w ciągu minionych wieków popadało w obłęd, iluż o tym pisało w ten sposób, by, choć na chwilę dać upust niszczącej energii. Skoro więc bywa tak, że takie wywnętrznienie przynosi ulgę i staje się niekiedy jedynym rodzajem catarsis, to niechże do tego tragicznego grona dołączy kolejna ofiara nazbyt szczegółowej wędrówki w głąb samego siebie. Jeden powie, że to skutek zbyt dużej ilości wolnego czasu, będącego świetną okazją do rozmyślań i użalania się nad własnym losem, inny uda ze rozumie, aby nie wypaść zbyt blado i przeciętnie przy jakby nie było innej od reszty przez swą nadwrażliwość jednostce. Są i tacy, którzy zmagają się ze sobą w równie dramatyczny sposób tyle, że oni mają na względzie wyłącznie siebie i tylko na sobie są w stanie się skupić. Są i tacy, którzy proponują jako lekarstwo na wszechogarniające szaleństwo ufność w Pana i jego miłosierdzie. Bo przecież ileż to razy zagubieni w sobie i świecie odmieńcy, zaczynali właśnie od pokładania nadziei w Bogu a do bezsensowności i bezzasadności tej idei dochodzili na skutek sprzeczności w niej obecnych, braku logiki i wiarygodności; nie byli ślepi wiec dostrzegali obłudę, dwulicowość teorii, która jeśli by sięgnąć do jej początków zakładała całkiem inny wizerunek świata.

Zacietrzewiona w tej materii, posunęłam się niepotrzebnie w niewłaściwym kierunku, bo nie o tym traktować miały moje zapiski.

Miało to być coś w rodzaju wstępu do opowieści o pewnej kobiecie, o ile można to nazwać opowieścią;, z jednej strony zaintrygowana nią sama i tym, co z nią się dzieje, z drugiej czując, że mogę być jedynym świadkiem albo przełomu, który w niej nastąpi stając się ratunkiem i wybawieniem dla niej samej, albo świadkiem całkowitego upadku, załamania a w konsekwencji samozagłady( i bynajmniej nie chodzi tu o zamach na własne życie, ale o intelektualny marazm i zabicie w sobie głosu, który do tej pory błąkał się jeszcze w jej umyśle, zagrzewając ją do walki o własne ja).

Najprościej byłoby pomóc tej szukającej siebie wśród innych, kobiecie. Choć wiem jak, ja tego dokonać nie mogę, bo i ja skażona jestem damską mentalnością i niewieścim spojrzeniem na rzycie. Zresztą ona straciła już całkowicie zaufanie zarówno do mężczyzn jak i do kobiet, ale wiem, że mimo to właśnie mężczyzna i tylko on potrafi pobudzić jej ciało i umysł do życia. Ale ona dosyć ma doraźnej pomocy przypominającej dawki pewnej ilości witamin, które podawane w momentach osłabienia mają na pewien czas dodać jej sił witalnych. Ona pragnie ciągłości, takiej by czuła to nowe uderzenie życia przez lata albo, chociaż by było ono tak silne by wstrząsnęło nią tak jak bywało to dawnymi czasami. Powiedzmy sobie jasno; jej trzeba prawdziwego kochanka, bowiem ona stworzona jest do kochania kogoś i do tego by ją obdarzono szaleńczym uczuciem. Ona nie pragnie przesadnej tkliwości, czy rozmamłania. Ona stworzona jest do adoracji, zna swą wartość, ale tylko przez właściwego mężczyznę w tej wartości może się utwierdzić. I dopiero wtedy na nowo zacznie działać i chcieć. To miała w sobie już w zarodku i nic tego z pewnością nie zmieni. Bo cóż jest wart człowiek, dla którego to nadrzędne uczucie( świadomie nie używam tego wyświechtanego słowa) staje się podrzędnym. Bo cóż jest warta jego wiedza i przymioty intelektu, które tylko na jakiś czas zagłuszą pragnienie uwikłania się w siłę feromonów i tej cudownej chemii i dadzą złudzenie, że pełna wolność to coś najlepszego, co może być nam dane.

II.

Właściwy wątek tragedii, której stała się bohaterką na własne życzenie zaczął się przed paru laty. Owszem były wcześniej epilogi a nawet całe rozdziały, z których składało się jej życie gdzie momentami wydawało się jej, że jest w sytuacjach beznadziejnych i bez wyjścia, ale ustawiczne szukanie rozwiązań i o dziwo znajdowanie ich sprawiało jej taką frajdę, że po pewnym czasie nie była w już stanie nie komplikować sobie życia. Popadanie ze skrajności w skrajność wprawdzie męczyło ją, ale dawało satysfakcję i poczucie, że coś się dzieje, że świat się kręci we właściwym tempie, że właściwe jest pełne korzystanie z tego, z czego dane jest skorzystać i smakowanie wszystkiego, co los zsyła. Nie była bierna i jeśli okazja nie przychodziła sama to ona wychodziła jej naprzeciw. Najbardziej lubiła poznawać ludzi; bardziej wolała mężczyzn od kobiet, co nie znaczy ze z tymi drugimi w ogóle się nie zadawała. Ale faceci, do których ją ciągnęło to były ewenementy. Ktoś zwyczajny nigdy jej nie interesował. I tu właśnie zaczynały się schody. Inność i niebanalność tych, do których ją ciągnęło często prowadziły ją nad skraj przepaści. Gdyby wszystko traktowała bardziej powierzchownie może nie byłoby potem tylu kłopotów. Ale ona wkręcała się w to wszystko niczym wiertło, coraz głębiej i głębiej, a więc w którymś momencie musiała napotkać na opór materii. Nieświadomie plątała się w kłopoty, bo ona nigdy nie chciała mieć kłopotów, chciała mieć tylko, albo aż ciekawe życie.

Był taki czas, że nad wszystko ceniła sobie swobodę, ale zawsze chciała psychicznie być od kogoś uzależniona. To często pomagało zejść z mylnie obranej drogi, zapewniało jakaś małą stabilizację, powrót choćby na chwilę do oazy gdzie można odetchnąć. Tyle ze nie mogła za długo tkwić w takim stanie błogiego spokoju. Rwało ją coś od środka i dalejże w życie pełne ustawicznej niepewności. Felerem jej psychiki była skłonność do popadania w depresje; w jednej chwili wszystko potrafiło się w niej obrócić o 360 stopni, i to tylko pod wpływem jednej niewłaściwej w danym momencie myśli. A nad tym nie była w stanie sama zapanować. Tak jak w jednym momencie popadała w doły, t równocześnie jeden pozytywny przebłysk, jedno weselsze rojenie pozwalało jej wrócić do „równowagi”, a potem do niebywałej euforii.

Kolejne lata i wydarzenia sprawiły, że zaczęła pragnąć czegoś innego. Tęsknota, za poczuciem bezpieczeństwa właściwa kobietom w pewnym wieku zawładnęła nią i zagłuszyła, powiadam zagłuszyła, lecz nie zniszczyła jej indywidualizmu. Wmówiła sobie, że powinna żyć tylko dla innych, że teraz to właściwie ona nie jest już tak ważna, że jej aspiracje nie dają o sobie znać tak jak wcześniej, no i ze właściwie może się poświęcić Tylko w imię, czego i dla kogo... Zanim odpowiedziała sobie na to pytanie, wylała wiele łez, przeżyła wiele załamań nerwowych, przez jej głowę przewinęło się kilka samobójczych myśli, a z ust wyrwało się tysiące przekleństw, żałowanych potem wyzwisk i oskarżeń, a agresją elektryzowała wszystko dokoła. Niszczyła, bo była niszczona. Zagrano sobie na jej uczuciach, wykorzystano jej szczerość i całkowite oddanie, do którego była zdolna i na które się zdecydowała w imię uczuć nadrzędnych. Musiał, więc nastąpić jakiś przełom. Zacisnęła żeby na ile mogła, zamknęła się w sobie i dojrzała wreszcie do tego, by wejść w kolejny etap swego życia.

Teraz wiedziała, jakich ludzi powinna do siebie dopuszczać na bliższą odległość, tak by nikt jej więcej nie niszczył. Powróciła z letargu, i wiedziała, ze znów stać się musi samowystarczalna, pewna własnych możliwości i silna, odporna. Ze nie może szukać ludzi, u których w oczach mogła odbijać by się jej wartość. Jeśli na takich się jeszcze kiedyś natknie, to będzie mile, ale wyczekiwać bezczynnie to już nie dla niej. Za szybko minął jej pewien kawałek życia w bezruchu i stagnacji w załamaniu i otępieniu. Wprawdzie nie był to szmat czasu, ale bardzo ważny fragment jej życia, który za wszelką cenę chciała jak najszybciej odzyskać, zwłaszcza, że była jeszcze w miarę młoda i atrakcyjna, co tez ma swoje znaczenie. Kto wie czy nie istotniejsze? Problem polegał na tym, że zbyt wiele uleciał, że wiele szans zmarnowała, lub łagodniej mówiąc przeszło jej koło nosa. Nie bardzo wiedziała jak zaczynać wszystko od początku, jak się za siebie zabrać, zwłaszcza ze już na nikogo z zewnątrz nie mogła liczyć. Musiała przecież znowu nabrać pewności siebie, zrzucić jarzmo tych wszystkich upokorzeń, oszczerstw, którymi ją zarzucono, a w które momentami była już gotowa uwierzyć. Musiała wyzwolić się z tego zaszczucia, z tego chorego uzależnienia się od władzy despotycznej, w której sidła stopniowo wpadała. Konieczne stało się stworzenie warstwy ochronnej, po której wszystko, na co jeszcze przez jakiś czas była skazana, mogłoby spływać. Oczywiście czuła by jeszcze smród i zgniliznę, ten nieustanny ferment, z którym się zżyła, ale, z którym nigdy się nie pogodziła, nienarażona byłaby jednak na żrące działanie tej paskudnej substancji.

Postawiła sobie cel a to już w jej beznadziejnej sytuacji było coś. Pragnęłaby, choć na chwilę los wyszedł jej naprzeciw, by coś drgnęło i zmotywowało do dalszego działania, na które była zdecydowana i zbierała siły. Ale było zupełnie odwrotnie. Inni sprawiali wrażenie jakby urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą, i to kłuło ją w oczy; nie żeby zawistnie zazdrościła, ale swoje porażki widziała na tle dobrego losu, który spotykał innych a ją omijał z daleka. Zawsze wszystko musiała zdobywać kosztem czegoś innego, co było dla niej równie ważne jak to, co pragnęła mieć. Zawsze jakieś wyrzeczenia, poświęcenia, namiastki i odpady. Tym, których znała wszystko przychodziło łatwo w odpowiednim momencie. Ona nigdy nie mogła wyczuć, kiedy nadchodzi moment właściwy i na co. Wszystko zdobywała sama i o dziwo cieszyło ją to, ale do pewnego momentu. Ileż, bowiem można samemu walczyć, jak długo starczy sił by stawiać głowę nieustannym przeciwnościom, zwłaszcza, jeśli nastał czas, że porażka następowała po porażce. Już nawet nie miała ochoty by nad czymkolwiek myśleć. Marzyła tylko o bujanym fotelu, aby w nim usiąść, bujać się i bujać, aż do utraty poczucia rzeczywistości.

Szczęściem w nieszczęściu(wiele arcymoralnych jednostek oburzyłoby się na to określenie)było to, ze była matką; nie mogła pozostawić samemu sobie bezradnego małego człowieka, który przyszedł na świat również poprzez nią. Nie pragnęła go, nie planowała. Stało się. Ale nauczyła się kochać dziecko, -tylko to jedno. Nigdy nie lubiła małych dzieci, zresztą tak jej zostało, ale to jedno było dla niej ważne. Dojrzewała powoli do tej trudnej miłości, i im więcej czasu upływała tym kochała bardziej, choć i ta miłość kosztowała ją wiele. Ale o tę jedną istotę drżała naprawdę. Tylko do niej czuła ten dziwny rodzaj tkliwości i tylko dla niej na tamten etap życia skora była do poświęceń. Ale nie za wszelką cenę; zrozumiała, że warunkiem dobrego życia jej dziecka, jest szczęście jej samej.

III.

Mężczyźni imponujący kobietom przymiotami swego intelektu, sztucznie i na pokaz przestali ją interesować. Kiedyś taki typ jej odpowiadał. Nie gardziła wiedzą. Ale poznała już prawdziwe oblicze jednego z takich pozorantów i wystarczająco napatrzyła się na powielane chwyty imponowania kobietom elokwencją i zasobem oryginalszego słownictwa. Ona to przeszła, nabrała się i teraz zbierała tego plony. Pragnęła kontaktu z ludźmi szczerymi, niezakłamanymi, prawdziwymi. Ten, któremu oddała ostatnie lata okazał się wyrafinowanym intelektualnym, aroganckim typkiem potrafiącym maskować swój wredny charakter a epatować wyuczoną kurtuazją wtedy, kiedy widział w tym potencjalną korzyść dla własnego wizerunku. Nie zależało mu na ludziach i ich poszanowaniu, zależało mu na wynoszenie siebie na piedestał podziwu i uznania szczególnie wśród kobiet. Znała ludzi fałszywych, ale ten przypadek przekroczył wszelkie dotychczasowe doświadczenie w dziedzinie kontaktów z fałszerzami własnego wizerunku, zwłaszcza, że dotknął ja tak bezpośrednio. Pocieszające wydawało się to, że prędzej czy później do ludzi docierał fakt, iż ulegli manipulacji owego samca, lecz nikt nie potrafił się do tego otwarcie przyznać. Grali do momentu, kiedy fałszerstwo nie dotyczyło ich na tyle blisko by należało zdemaskować kłamcę. Być może z punktu widzenia psychologicznego, warto byłoby zatrzymać się na chwilę nad skomplikowaną postacią jej życiowego jeszcze partnera; z pewnością wiele z jego zachowań dałoby się wytłumaczyć, może nawet usprawiedliwić...

czarna mamba
czarna mamba
Opowiadanie · 18 lipca 2006
anonim
  • agatha
    Mnie się podoba... nie wiem czy odniosłam dobre wrażenie ale albo są to bardzo osobiste zapiski albo jesteś bardzo empatyczną osóbką...

    · Zgłoś · 18 lat
  • yah
    taki 'poza konkurs' to tutaj się zestarzeje. znalazlem przypadkiem to i podrzucam do sąsiada.

    · Zgłoś · 18 lat
  • sick
    mnie to opowiadanie zmęczyło.
    postać bohaterki przez to, że aż nadwyraz wybebesza się psychicznie (przez tą nadmierną egzaltację tysięcy załamań nerwowych) staje się dla mnie mało autentyczna. A jej problemy stają się śmieszne.
    Ot wrażliwa dziewczyna, zagubiona w tym wszystkim, ale w zasadzie nie ma w niej nic na co chciałbym zwrocić uwagę. Brakuje mi tu fabuły, która dała by trochę dynamizmu, bo w tej wersji mamy tylko papkę intelektualną, która albo zachwyci "pokrewne dusze", albo zmęczy całą resztę.
    aha, a gdy się człowiek obróci o 360 stopni to wyląduje dokładnie w tej samej pozycji
    pozdrawiam

    · Zgłoś · 18 lat
  • sick
    dla tych pokrewnych dusz :)

    · Zgłoś · 18 lat
  • sick
    Zapraszam pod adres:
    http://www.wywrota.pl/teksty/638_sick_ni...
    odpowiadam pod tym tekstem, bo tego tekstu sprawa tez dotyczy.
    Bardzo szkoda, że pani (bo ja jestem za młody by Ją inaczej tytułować) czarna mamba tak źle znosi krytykę. Zresztą w opinii pani czarnej mamby, moja tzw. "krytyka" pozostaje jedynie opinią pseudo krytyka (nawet tak wysoko nie mierzyłem). Skąd zatem ten atak na mnie? Bo poczułem się personalnie dotknięty. Na tekście sprzed bez mała 6 lat (o którym można mówić wiele, ale że jest w pełni świadomy, zamierzony i trafny niekoniecznie) została w szkarłatach zemsty ukazana cała moja maleńkość jako człowieka. Szkoda, że tak niewiele jest o tekście, ale cieszy mnie, że po takim czasie wciąż buzi jakiekolwiek emocje.
    Co się zaś tyczy publikacji, to z decyzji muszę się tłumaczyć tylko przed naczelnym i sumieniem. Bynajmniej żaden komentarz nie zmusił mnie do zmiany stanowiska (co zresztą potwierdza godzina publikacji i godzina komentarza).
    Istotnie tekst na początku odrzuciłem, ale po przemyśleniu kilku spraw zdecydowałem się opublikować - nie miało to jednak jak pani sugeruje żadnego związku z kąśliwością pani komentarzy :) (wystarczy porównać godzinę publikacji i godzinę wystawienie komentarza)
    mam nadzieje, że dyskusja nie skończy się w tym miejscu, choć mogę się okazać za młody by jej podołać.
    Pozdrawiam szczerze i serdecznie

    · Zgłoś · 17 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    wojas
    takie dobre to to niejest

    · Zgłoś · 17 lat
  • embarkakao
    lubię takie teskty, sprecyzowanie tego, co niby jest oczywiste, a jednak schowane gdzieś w zaułkach podswiadomosci, której nie chcemy odsłaniać. no i kobiece, kobieta kobiete rozumie;] troche zauwazam tu psychologicznego spojrzenia na związek kobiety z meżczyzną. analityczne spojrzenie na stosunki miedzyludzkie. to zawsze mną zakręci;]

    · Zgłoś · 17 lat
Usunięto 1 komentarz