Stoję w przedpokoju. Wraca jak dejavu dzień pogrzebu ojca. Stoję w dusznej kaplicy. Niczego nie słucham. Na nic nie patrzę. Niczego nie pamiętam. Nie pamiętam ojca. Jaki był? Czy go kochałam? Jest pogrzeb. Nie płaczę. Nie cierpię. Nie czuję nic. Zupełnie nic. Nie brakuje mi go. Nie tęsknię. Czuję jedynie pustkę myśli. I poczucie winy, które wypala od wewnątrz oczy. Straciłam tyle lat. Kiedyś tyle lat uciekania od niego, potem tyle lat mijania się w progu. A przecież go kochałam… przecież kochałam.
A potem choroba mamy. Napady śmiechu i spazmatycznego płaczu. Nie umiała bez niego żyć. Kochała go bardziej niż nas, kochała go bardziej niż cokolwiek na świecie. Zniewolenie. Czułam się zniewolona. Nie mogłam wychodzić z domu wieczorami, bo mama zakrywała sobie twarz kocem. Bałam się. Ciągle się bałam.
Stoję w przedpokoju kompletnie pijana. Pamiętam jak ją zabierają. Przed chwilą miała napad autoagresji, a teraz cichutko płacze, gdy dwaj mężczyźni trzymają jej ręce. ‘Nie zabierajcie mamy’ szepczę, choć sama przed chwilą dzwoniłam po pogotowie. Czuję, że zabierają mi wszystko, co jeszcze mam. Z serca wydzierają mi krew, z ciała wydzierają mi duszę.
Mama. Zawsze widziała, kiedy było coś nie tak. Miała zawsze takie ciepłe dłonie. Spokój.
Mamo, nie mogę znaleźć spokoju, nie wiesz gdzie jest mój spokój?
Może zostawiłaś go gdzieś po drodze? Przypomnij sobie, kiedy go ostatnio widziałaś?
W naszym starym mieszkaniu, tak mi się wydaje… a może nie, może był tu jeszcze niedawno..? Mamo, wydaje mi się, że tata go miał, że tata ostatnio na niego patrzył.
Córcia, może tata zabrał go do grobu? Na pewno musiał wziąć go ze sobą, w końcu sami ci go daliśmy, pamiętasz?
Mama? Słyszę cię. Chciałabym, żebyś zapytała. Chciałabym, żebyś się zmartwiła.
Jesteś dorosła, ja nie mogę powiedzieć ci, co masz robić, a czego nie.
Ale ja chciałabym, żebyś powiedziała. Mamo, mam pościelić sobie łóżko? Czy mogę mieć psa? Kota, który będzie brudził?
Ja tu nie mieszkam już, córciu, możesz mieć wszystko, co chcesz.
Stoję w przedpokoju kompletnie pijana. Trzeba było wziąć ze sobą tego blondyna, który podrywał mnie w klubie. Był przystojny, nie byłabym sama.
Mamo, nie podlałam kwiatków. Przepraszam. Musiały zwiędnąć.
Mamo? Jesteś? Przecież przed chwilą byłaś. Mamo? Masz chwilkę, chciałabym porozmawiać?
Mamo. Mamo, kocham cię.
Mamo, chciałam cię przeprosić. Że się upiłam, przepraszam. I chciałabym też, żebyś powiedziała tacie, że przepraszam. Mamo, przepraszam, że z wami nie rozmawiałam. Mamo, boję się, że zawalę studia. Byliście ze mnie tacy dumni. Mamo, to traci dla mnie sens. Mamo. Ja tam już chodzę tylko dla was. Żebyście byli dumni.
Kocham was. Wiem, że nigdy wam tego nie mówiłam. Nie miałam czasu. Zresztą byłam zawsze za duża. Ale kocham i dopiero teraz widzę jak bardzo. Mamo, chciałabym, żebyście wrócili. Żebyś jak zawsze zrobiła mi kanapki wieczorem i herbatę. Mamo, wróćcie, tak bardzo za wami tęsknię. Przecież zawsze byliście z nas dumni, ze mnie i z Arka, że wam pomagamy, że dobrze się uczymy. Mamo, ja już nie chcę mieć dwudziestu dwóch lat. Mogę mieć siedem, byle byście wy byli tutaj. W starym mieszkaniu, gdzie mieliśmy jeden pokój i pękały ściany.
Stoję w przedpokoju kompletnie pijana i boję się siebie. Przypominam sobie, że kiedyś, bardzo dawno temu, miałam niezawodne lekarstwo na ból. Wystarczyło wtedy jedno pociągnięcie, i ból przechodził w otępienie, pewną hipnotyczną fascynację widokiem krwi, własnej krwi.
Nie. Stoję w przedpokoju kompletnie pijana i nie chcę do tego wracać.
Czemu mnie zostawił?
Mamo, kiedy wrócicie? Długo was nie ma, chciałabym wiedzieć, kiedy będziecie spowrotem. Mamo, nie pozmywałam, przepraszam. Ale za chwilę pozmywam, jak wrócicie.
Stoję w przedpokoju kompletnie pijana i przypominam sobie, jak bardzo kiedyś chciałam, aby umarł, aby ojciec umarł. Nie wrócił któregoś dnia do domu. Że bylibyśmy sami i tacy szczęśliwi.
Moje marzenie się spełniło.
Ale potem on przestał pić i wtedy już bardzo nie chciałam, żeby umierał. Chciałam, aby mnie kochał i akceptował. Nauczył mnie prowadzić samochód, nauczył mnie odróżniać jadalne i niejadalne grzyby. Zabierał nas na wycieczki.
Mamo, chciałabym nie istnieć. Chciałabym, abyś mnie nigdy nie urodziła.
Mamo, udaję, że sobie radzę. Dla Arka, żeby się nie martwił. Dla was, siłą rozpędu, jak zawsze udawałam, kiedy było źle. Wstaję rano, robię sobie herbatę, idę na uczelnię, potem do pracy, chodzę na piwo z kolegami. Normalnie żyję, żebyście się nie martwili.
Czasami się boję. Nie mogę spać. Zawsze nie mogłam spać, ale teraz nie mogę jeszcze bardziej. Boję się, kiedy jest cisza. Kiedy jest jasno i kiedy jest ciemno, kiedy włączam telewizor, kiedy słucham muzyki, boję się ciszy. Mamo, pamiętam, że też się bałaś. Kiedy miałaś jakieś problemy, zostawałaś sama w domu, czasami się bałaś, nie chciałaś wychodzić na korytarz. Czasem płakałaś, a ja nie wiedziałam czemu. Nie przez tatę, bo tata cię nigdy nie zdradził, tata był dobrym mężem. I łykałaś dużo moich proszków na sen. A potem cię zabrali, i nie pozwalają mi cię odwiedzać.
Mamo, mamusiu, czemu te wszystkie ściany stoją tu jeszcze? Mamo, nienawidzę tego mieszkania.
Chcę ruszyć nogą i wyjść z przedpokoju. Ale nie mogę. Nie umiem.
Rozmawiam z mamą, której tu nie ma. Słyszę jej głos, chociaż wcale do mnie nie mówi. Chciałabym uciec, ale nie wiem gdzie.
Do grobu. Chciałabym iść za ojcem do grobu.
Stoję w przedpokoju kompletnie pijana i widzę ojca, jak z Arkiem siedzą przed telewizorem. Oglądają starą angielską komedię, którą tak lubili. Jak się nazywała? Nie pamiętam. Ale siedzą. Są tutaj.
Mama. Jak zwykle w kuchni, robi kanapki. Herbatę z cytryną? Z cytryną. Za mało mi posłodziłaś, mamo. Zawsze za mało słodzisz. Bo mówisz dwie, to słodzę dwie. Ale dwie dwóm nierówne, mamo.
Śmiech. Śmiech. Uśmiech i śmiech. Głos. Wszystkie ściany słyszą głos.
Wszystkie ściany słyszą głos. Wszystkie głosy słyszą głos. Wszystkie głosy słyszą. Słyszę.
Słyszysz?
Słyszę.
Że też się z taką jędzą ożeniłem. Gdybym wiedział, że się z taką jędzą żenię, bym się nie żenił! Śmiech. Ja ci dam jędzę! No już, już, kochana moja nieoceniona żona.
Ściany. Ściany jaśnieją od śmiechu. Głos Boga. Słyszę radosny głos Boga. A oni tu są, wszyscy tu są i śmieją się, śmieją się razem! Kocham, kocham was! Kocham, jak nigdy wcześniej was nie kochałam! Wreszcie jest tak jak kiedyś!
Cisza.
Zapomniałam. Tata nie żyje. Mama jest w szpitalu psychiatrycznym, a Arek się wyprowadził. Zapomniałam, że stoję w przedpokoju kompletnie pijana. Zapomniałam, że nie chcę już żyć. Zapomniałam.
Po co iść dalej? Po co robić krok z przedpokoju? Po co iść spać? Po co się zakochiwać? Po co, skoro wszystko i tak zaczyna się i kończy w tym samym przedpokoju, wśród tych samych pustych ścian, bez tej samej nadziei. Po co, skoro przed naszą śmiercią nigdy nie poznamy, jak to jest być prawdziwie kochanym. Po co, skoro nasze życie poznajemy zawsze stojąc w tym samym przedpokoju, będąc tak samo pijanym. Po co, skoro prędzej czy później i tak dopadnie nas schizofrenia, a jeśli nie ona, to jakakolwiek inna choroba, która zdławiła życie naszej matki. Po co, skoro skazani jesteśmy na głuche ściany wygranych marzeń, znienawidzoną pustkę wysłuchanych modlitw. Po co żyć, skoro kres tego życia zamienia życie naszych bliskich w rozpaczliwy omam delirycznego przedpokoju. Po co żyć, jeżeli znamy koniec, choć nie mamy pojęcia o początku.
Odnajduję się w łazience, nad umywalką pokrytą wymiocinami. Podnoszę oczy do lustra. Jest tam moja matka, która błaga o nie zabijanie jej nadziei. Jest tam mój ojciec, który patrzy na mnie już zupełnie spokojnie, bo przecież nie żyje.
Jest tam też ktoś jeszcze. Ten ktoś, to po wytarciu twarzy mokrym ręcznikiem zapali światło we wszystkich oknach i zrobi sobie herbatę. Niedosłodzoną.
Calosc bardzo wciagajaca. Podobala mi sie, jak zadko ktory tekst.
Innym raziem rusza.
pozdrawiam
zobaczymy co powiedza inni
ukłony