trzynasty września. powroty

hrabianka co nosem kręciła

Ty nim jesteś, który dotknąłeś wzrokiem moich słów, otarłeś się przeczuciem o moje myśli, zląkłeś się raptem mego cienia w biały dzień albo kiedy staję za czarną szybą twego okna nad ranem.

Tadeusz Konwicki, Rzeka podziemna, podziemne ptaki.

....

Nie chcesz już więcej mówić o tym. Z letniego skwaru nad miastem wykluwa się jesień, dziecko słońca i smogu; nagrzanym brudnym pyłem przewleka się między szprychami roweru, kiedy pedałujesz po moście w godzinach szczytu i trąbią na ciebie samochody. A przecież można być młodym tak po prostu. Pierwsza w lewo i zgiełk zostaje za tobą, wyciszony szelestem zapuszczonych ogródków, zrujnowanych skrzypiących bram i sypiących się kamieniczek. W okno swojego dzieciństwa zaglądasz nieśmiało; ma zakurzoną niedomytą szybę, do której przyklejasz nos wdrapując się na niski parapet; za firanką naprzeciwko niespokojnie porusza się twarz; okno nie kryje w sobie niczego, żadnej treści mieszkania, tylko zarys pokoju który nic ci nie mówi.

Cztery lata najwcześniejszego dzieciństwa nie dały ci go na własność; na ten sam parapet wypluwałaś jako dziecko czekoladową ślinę i patrzyłaś jak skapuje na bury chodnik, mały Wasilewski ze zrośniętymi dwoma palcami prawej dłoni robił do ciebie głupie miny – wtedy, tam w niepamięci, zanim umarł w rozpędzonej ciężarówce. Nie mogłaś nawet wiedzieć jak wyglądał i czy palce nadal były zrośnięte; nie pamiętałaś nawet jego dziecięcej twarzy. Więc po co to wszystko?

- Kto tu jest?

Odwracasz się. I znowu nikt. Wiatr muska firanki w oknach naprzeciwko. Może mama wiedziałaby kto tam mieszkał.

- Każdy kiedyś zaczyna wracać tam, gdzie spodziewa się odzyskać utracony spokój.

Wyciągasz po niego rękę. Ustępuje pod palcami razem z oknem; zeskakujesz tam, gdzie stał kiedyś wasz wielki biały kuchenny stół z jedną szufladą, z której ojciec zrobił potem pawlacz. Siadasz na zakurzonym linoleum.

- Pani nie bała się tutaj wejść?

- Słucham?

- Nie bała się pani?

- Czego? Mieszkanie jest puste.

- No że panią posądzą. O kradzież czy rozbój.

- Ale przecież to puste mieszkanie.

Więc po co włamujesz się do pustego mieszkania. Po co zostawiasz swoje ślady w kurzu na podłodze i palcami dotykasz ścian, na których nie ma już dawno kolorów twojego dzieciństwa.

- W dużym pokoju stał okrągły stół a na nim wielki kulisty wazon. Pamiętam, że były w nim czerwone róże.

Zrywałaś im płatki, kiedy oklapły i wysypywałaś przez okno. Ludziom, żeby też byli szczęśliwi.

- Wasilewscy się wyprowadzili już?

- Przepraszam, nie znam.

- Mieszkali na końcu ulicy.

- Aha. Nie wiem.

Ale nie jest tak jak było. Tak jak spodziewałaś się, ze będzie. W łazience inna wanna i inne kafelki. Inny kurz wibrujący w powietrzu. Przecież nie pamiętasz tak dokładnie, choć wiesz, ze ktoś zatarł ślady i nigdy nie będzie już tak jak było.

- I co? – zeskakujesz na chodnik obok niego, siwe włosy rozwiewa mu wiatr. Z zaciekawieniem poprawia okulary i przypomina ci kogoś w tym geście, ale nie możesz przypomnieć sobie kogo. – znalazła pani coś ciekawego?

- Nie. Właściwie spodziewałam się, ze będzie jakoś inaczej. Że poczuję coś więcej.

- A co pani poczuła?

- Strach.

Wasilewski był chyba blondynem w okularach; odwracasz się i chwilę wpatrujesz się w wasze odbicie w brudnej szybie.

- Pan mnie widzi?

- Tak.

- Ja siebie słabo. Babcia mówiła, ze ojciec jak zapomniał po pijaku kluczy to oknem do domu właził i cała ulica się z niego śmiała.

- Zabawne.

- Prawda? A Wasilewskiego to chyba Gacek przezywali, uszy miał odstające.

- Ciekawe.

Może właśnie taką obojętną minę miał anioł stróż twojego dzieciństwa codziennie wieczorem, gdy tuż po paciorku wyławiałaś z mroku zarysy mebli, gwar rozmów zza ściany i prostokąt światła pod kuchennymi drzwiami. Przez chwilę chcesz pomalować ten pokój na żółto, na dokładnie ten sam odcień co u Niego w domu, tylko, że nawet żółty pokój w nocy i tak stawałby się czarny, bo kiedyś musielibyście zgasić w końcu światło.

- Pan myśli, że ja mu powinnam powiedzieć, ze chcę się zabić?

- A chce pani?

- Nie wiem.

- Przecież przed chwilą myślała pani o tym, co się stało z ludźmi, którzy jeszcze niedawno tutaj mieszkali, w myślach malowała pani pokój na żółto i to był pokój także dla Niego; może to mieszkanie da się wynająć.

Może istnieje sposób, aby wrócić w stłuczoną skorupkę dzieciństwa, w którym siedzisz pod stołem z wielką lalką ukręcając jej głowę, tam gdzie ludzie składają się tylko i wyłącznie z kolan i podniesionych głosów, a lekki kojący zapach wódki unosi się z ust mamy, gdy cię usypia; płaczącą.

- Teraz mieszkam gdzie indziej i nie da się wrócić. Tak już pozostanie. Nikt nie przyjdzie i ich nie zabije, nikt nie sprawi, ze znikną tak jak chciałabym, żeby zniknęli, albo, że zmienią się, tak jak kiedyś chciałam kiedyś, żeby się zmienili. Nikt mnie nie porwie i nie zabierze, a ja sama nigdzie nie pójdę. Życie jest straszne.

- Przesada.

Powietrze tężeje, wraca w nie znów hałas schowanej za krzakami ulicy, dźwięk silników i klaksonów, obracające się koła samochodów. Opierasz się o parapet i przymykasz okno. Starszy pan strzepuje z marynarki niewidoczny pyłek. Nagrzana w słońcu kierownica roweru parzy cię w rękę; nie chcesz już więcej mówić, ale odwracasz się za jego pytanie.

- Pani nie bała się tutaj wejść?

Bałam się. Że nie ma żadnej sielskiej krainy. Że było zawsze tak jak jest.

- Słucham?

- Nie bała się pani?

- Czego? Mieszkanie jest puste.

Bałam się.

- No że panią posądzą. O kradzież czy rozbój.

- Ale przecież to puste mieszkanie.

Bałam się tylko, ze będzie puste.

- I było.

- Teraz to nie ma już znaczenia.

Wiatr odwiewa mu poły marynarki i stroszy świecące w słońcu białe włosy. Starszy pan troskliwie poprawia okulary na napęczniałym nosie.

- A dlaczego nie zacząć wszystkiego od nowa? Nie pomalować pokoju na żółto? Całkiem ładny kolor swoją drogą...

- Gdyby chciał, byłby tutaj z puszką farby i pędzlem w dłoni.

- Ach rozumiem... – jesienny wiatr stroszy mu białe włosy – przepraszam. To chyba smutne.

Uśmiechasz się i on jakby też, ale jemu uśmiech zastyga na twarzy i znów poprawia okulary gestem, który coś ci przypominał, tylko, że ty nie zwracasz już na to uwagi, kłaniasz się i odwracasz; rower toczy się lekko po bruku klekocząc metalicznie.

Jednak nie jest ci żal, jedziesz w stronę zgiełku ulicy, na której jesień posapuje ciągnąc za sobą niebieskie autobusy i sznur samochodów, wyjeżdżasz z niepozornej brukowanej uliczki w ruchliwe życie miasta, byle dalej od wszystkiego, na oślep wzdłuż cienia trzymanej przez starszego pana kosy.

...

hrabianka co nosem kręciła
hrabianka co nosem kręciła
Opowiadanie · 15 września 2006
anonim
  • Maciej Dydo Fidomax
    całkiem ładne, pierwszy tekst od dłuższego czasu, który się tu dobrze czytało, osobiście przeszkadzała mi narracja, mimo tego, że tak potrzebna w tekście, jednak sporo naprawdę ładnych, płynnie przechodzących w siebie obrazków.. pan z kosa :P, ruch miasta i spokój uliczki, puste zakurzone mieszkanie, no i ten strach :P;) czyli mimo, że nie tekst nie powalił tak jak np. Kikir, czyta się nieźle ;)

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    maciek
    jedyny naprawdę dobry tekst czytelni. wciągający, przemyślany, niebanalny. pozdrawiam autorkę.

    · Zgłoś · 18 lat