Śniłem świadomie. Wiesz co to znaczy? Wiesz jak to jest obudzić się we śnie? Obudziłem się w nicości. Tylko, że tam nie było nawet nicości. Jeśli miałbym określić czas, to było by to miliard lat przed powstaniem wszechświata i kolejny miliard przed narodzinami Boga. A może tuż po jego śmierci. Obudziłem się w tym śnie i ogarnął mnie lęk. Panika. Nigdy przedtem nie bałem się tak bardzo. Kiedy przeżyje się coś takiego nie boisz się już niczego. Tylko tego, że ten sen kiedyś wróci. A on wraca ciągle. Nie potrafię policzyć ile razy śnił mi się ten sen. Może dwa, a może szesnaście. I tylko strach jest coraz większy.
Obudziłem się w tym śnie. Poczułem, że nogi uginają się pode mną. Leżałem. Jak to możliwe gdy człowiek leży? Poczułem, że ten strach mnie paraliżuje. Z trudem chwytałem oddech. Najgorsza była świadomość. Nawet nie strach, a właśnie świadomość. Wiedziałem, że leżę w swoim łóżku, w pokoju, który tak dobrze znam, a jednocześnie mnie tam nie ma. Stałem się własnym złudzeniem. Nicością.
Zerwałem się na równe nogi. Dopiero wtedy ogarnęła mnie tak naprawdę panika, bo sen nadal trwał. Zacząłem biegać jak szalony po pokoju. Od ściany do ściany. Dotykałem krzesła, biurka, szafki, ściany. Podświadomie szukałem kontaktu z rzeczywistością. Z tym co nazywam rzeczywistością. Wiedziałem, że radio gra całą noc, ale nie słyszałem żadnego dźwięku. Zapaliłem lampkę, ale nie widziałem światła. Tylko cienie.
Usiadłem na łóżku i zapragnąłem znaleźć się wśród ludzi. Nierealne. Środek nocy. Zapragnąłem poczuć czyjąś obecność. Tak zwyczajnie. Żeby przekonać się, że to był tylko sen. Nierealne. Nie było nikogo. Chciałem zadzwonić do kogoś, ale przecież był środek nocy. Znasz to uczucie? Wiesz jak to jest zgubić się w tłumie? Siedziałem na łóżku i byłem najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. W nicości. Czasem, ten stan trwał godzinę, a czasem pięć minut. Potem kładłem się do łóżka i myślałem o swoim życiu. Wiesz jak ulotne wydają się wtedy wszystkie problemy? Dostrzegam błahość tego wszystkiego co za dnia urasta do rangi tragedii. Przez te kilka chwil patrzę na świat inaczej. Nie boję się podejmować żadnej decyzji i nie boję się korzystać z życia. Przez te kilka chwil sam jestem bogiem. Zasypiam powoli, a serce się uspokaja. Nad ranem ręce i nogi przestają drżeć. Wstaję i idę stawiać czoło całemu światu. Nicości. Rano nie ma nicości. Jest, tylko ja nie myślę o niej. Jem, idę, mówię. Patrzę i widzę. Słucham i słyszę. Udaję, że nie ma nicości.
Dzisiaj miałem ten sen. Śnił mi się na jawie. Jechałem tramwajem i nagle ten sen mnie ogarnął. Obudziłem się w nicości. Byłem obcy w tłumie ludzi. Gdyby oni tylko wiedzieli, że w jednej chwili stali się nicością. Gdyby przeszło im to przez myśl. Sen nie trwał długo. Ustąpił miejsca panice i lękowi. Byłem wśród ludzi i byłem samotny. Byłem nicością. Szklistym wzrokiem patrzyłem na ludzi, a oni stawali się przezroczyści. Nicością.
Nie dziw się, że mam problemy z zaśnięciem. Czasem zanim zasnę przychodzi ten sen. Podrywam się z łóżka, biegnę do drugiego pokoju i oglądam z bratem telewizję. On ogląda, a ja trzęsę się ze strachu.
Myślałem, że każdy strach można oswoić. Strach można, ale nie sen.
strach jest uroczy
ma wielkie oczy
cyniczny , bo cynieczny ten dwuwers , ale dedykuję go autorowi tego snu
innymi słowy nie jest dla mnie ważne jak ten tekst ocenicie, ale to jak go odbieracie i właśnie to chciałbym, żebyście opisali.
pozdrawiam