Fiołki na parapecie

Hekate

Fiołki na parapecie

Miniatura nienamalowalna

Jego plecy też są obrazem. Gdy wpatrzę się uważnie, widzę burą kanapę i piec kaflowy sięgający sufitu. Poobtłukiwany, przyczerniony, przechylony lekko w jedną stronę – przypomina żywą istotę, która zdążyła już na wszystko zobojętnieć i czeka tylko na kurtuazyjne klask, klask i szelest opadającej kurtyny.

– Piec-stoik – powiedziałby, gdybym go zapytała. Ale nie zapytam, bo boję się, że błahym słowem spłoszę ten ulotny nastrój, który przysiadł na jego rzęsach. Szkoda mi tego nastroju, tej aury, tego płomyczka. Poza tym nie powinnam zmieniać układu ust – chyba żaden malarz nie przepada za przesadną gadatliwością modelki.

Jego plecy też są obrazem. Naprawdę! Czasem, gdy leży rozłożony na materacu i czyta dramaty Czechowa, wpadam w jego świat i głaszczę stół kuchenny przykryty ceratą. Przy stole kobieta; siwiejące włosy wchodzą jej do oczu, ale nie zwraca na nie najmniejszej uwagi. Kiedyś na pewno była ładna, wiem to, widzę po oczach. Może nawet wyobrażała sobie księcia z bajki? Pałac? Zaczarowany ogród?

Na stole butelka.

Pusta.

Znowu będzie zły...

Staram się siedzieć bez ruchu, ale to naprawdę bardzo trudne. Szczególnie, że każdy cień, każdy najmniejszy rozbłysk światła od razu odbija się na mojej twarzy. Jestem nienamalowalna, tak kiedyś powiedział i z całym spokojem odłożył pędzel na miejsce. Ale potem próbował jeszcze niejeden raz, jakby na przekór sobie, i prawdopodobnie nadal będzie próbował. Być może, choć bardzo w to wątpię, uda mu się wreszcie schwytać w płótno moje rysy.

Czasami jest mu bardzo źle, wiem o tym, chociaż o tym nie mówi. Tylko raz, dawno temu, opowiedział wszystko i bezwiednie przywiązał mnie do siebie. Gdyby zdawał sobie z tego sprawę, to prawdopodobnie już jutro zamiast materaca i stosu książek, zastałabym nagą, strychową podłogę. Zniknęłyby też wszystkie sztalugi, a przede wszystkim życie, które niemal bez przerwy przelewa w swoje szkice. Tak sobie myślę, że to trochę niebezpieczny proceder. Może jestem przewrażliwiona i przeczytałam o jedną książkę za dużo, ale wydaje mi się, że życia nie powinno się tak po prostu wkładać do teczki.

Nie chcę, żeby rozwiał się gdzieś w przestrzeni tylko dlatego, że moja wyobraźnia jest równie nieokiełznana, co rysy twarzy. Zresztą pewnie jak zwykle przesadzam. Co w tym dziwnego, że ma talent? I czy to dziwne, że chce go rozwijać? W końcu po to właśnie zdał na ASP i zamieszkał na stryszku, który w moich myślach rozmywa się w mistyczny bezczas. Dość tego! Wpadam w jakieś błędne koło...

Jego plecy są obrazem najdoskonalszym ze wszystkich, chociaż on sam nie miał na to żadnego wpływu. Widzę niewielki pokój i dwóch chłopców, z których jeden przyciska dłonie do uszu, żeby skupić się na czytanej lekturze. Niedługo krucha samokontrola, którą wysiłkiem woli zdołał wypracować, pęknie, zupełnie tak samo, jak chwilę wcześniej pusta butelka rozorana kantem stołu. Słyszę ten nieustanny warkot myśli. Zlewają się w jedną, potężną smugę czerwonej farby. Drugi chłopiec schował się pod tapczan, chociaż dawno już przestał wierzyć, że to twierdza pełna walecznych rycerzy. Tylko smok. Oj tak. Smok nie stracił nic ze swojej realności.

- Jesteś zmęczona? Może zrobimy przerwę? – pyta, niecierpliwym gestem tarmosząc czuprynę. Przecząco kiwam głową, przecież widzę, że wcale nie chce przerywać. Pewnie znalazł jakąś nieznaną ścieżkę i myśli tylko o tym, żeby sprawdzić, dokąd może dzięki niej zawędrować. Nie będę mu przeszkadzać, nie miałabym sumienia. Wytrzymam jeszcze trochę.

Jego plecy... czy ja przypadkiem nie staję się monotematyczna? Nawet znajomi mają mi już za złe, że zbyt dużo czasu poświęcam jednemu człowiekowi. Ostrzegają: dziewczyno, uzależniasz się! I to od kogo? Przecież to nieżyciowy artysta o pokiereszowanym życiorysie. Bóg jeden wie o czym myśli i czy w ogóle jest w stanie normalnie funkcjonować w grupie. Nigdzie nie wychodzi, nie ma przyjaciół, ciągle tylko siedzi nad tymi swoimi rysunkami i buja w obłokach. Naprawdę chcesz się poświęcić dla kogoś takiego?

Nie umiem patrzeć w tych kategoriach. Poświęcenie, litość, współczucie... Jakie to okropne słowa! A ja przecież chcę tylko wąchać fiołki, które starsza kobieta włożyła do wazonu i postawiła na parapecie, żeby mieć swój prywatny kawałek magicznego ogrodu. Chcę szukać w jego oczach jej oczu, chcę wiedzieć o czym marzył ten chłopiec, który z taką zaciekłością oddawał się lekturze, od czasu do czasu zerkając z niepokojem na młodszego brata. Chcę zamienić wszystko w obraz, chociaż nie umiem utrzymać w dłoni pędzla. Czy to taka wielka zbrodnia?

Tak, to przede wszystkim ciekawość. Nie mogę się dłużej oszukiwać. Ale przecież nie jestem z kamienia i nie umiem być jedynie biernym obserwatorem! Dlatego przychodzę codziennie, robię kanapki i wstawiam wodę na herbatę. Wiem, że wcześniej radził sobie jakoś beze mnie, ale w głębi duszy trudno mi w to uwierzyć. Chyba faktycznie się uzależniłam i w tej chwili nie jestem już w stanie oderwać się od niego i jego życia. Jestem jak bluszcz – dzięki mnie nie jest narażony na ataki wichrów, ale za to musi się dzielić solami mineralnymi, energią i słońcem.

Jego plecy są jak obraz, który wpadł w niełaskę artysty. Sine pasy tworzą kratę, otwór gębowy obtłuczonego pieca-stoika. Na podłodze czernieje podłużna plama pogrzebacza – jakaś ręka upuściła go w tym właśnie miejscu, a potem chwyciła kurtkę i przy akompaniamencie skrzypu schodów zniknęła na podwórzu. Kobieta trzyma się kurczowo krańca zasłony, widocznie na chwilę skamieniała z przerażenia. Ktoś obejmuje ją mocno, z całej siły, chociaż sam czuje serce w gardle i ma wielką ochotę zamienić się w staroświecką cukiernicę, żeby nie widzieć i nie czuć. Przede wszystkim nie czuć.

Pamiętam go z plecakiem i zagubieniem, które oklejało go szczelniej niż jesienna mgła. Było bardzo zimno. Tylko mnie znał w tym mieście, więc wyszłam na dworzec, żeby go odebrać i ulokować w jakimś w miarę wygodnym, a przede wszystkim tanim, przybytku. Chyba to właśnie wtedy zaczarował mnie na dobre, chociaż sama nie bardzo umiem wyjaśnić z jakiego powodu. Przecież widziałam go już wcześniej, rozmawiałam z nim, ba, śpiewaliśmy nawet wspólnie rosyjskie piosenki przy akompaniamencie rozstrojonego akordeonu! Ale dopiero na paskudnym dworcu, w paskudną, jesienną pluchę, natrafiłam wreszcie na właściwy odcień. To pewne, że taka chwila trafia się tylko raz w życiu.

Jestem zmęczona, kark mi drętwieje. Nie nadaję się jednak na modelkę, zbyt szybko się denerwuję i nie mogę długo usiedzieć w jednym miejscu. Napiłabym się herbaty, jemu zresztą tez przydałby się odpoczynek, bo pracuje od rana. Jutro sobota, przynajmniej nie trzeba się nigdzie śpieszyć.

- Kończysz? – odzywam się nareszcie, chociaż jeszcze nie zmieniam pozy, w której tkwię od dłuższego czasu.

- Jednak jesteś nienamalowalna – wzdycha, a ja uśmiecham się filuternie i z wielką ulgą zrywam się z krzesła. Nie przeszkadza mi, że zmarnowałam kilka godzin. A może zresztą wcale ich nie zmarnowałam?

Jego plecy, to obraz. Prawdziwy majstersztyk. Kobieta starannie pakuje chleb i przygotowuje jabłka, które dostała od sąsiadki za pomoc przy doglądaniu dziecka. Będzie na drogę, przecież to tak daleko!

Nie tak daleko, mamo.

Nie martw się.

Skończę studia i wrócę.

Zobaczysz.

Wróci, nie wątpiłam w to ani przez chwilę. A wtedy ja zostanę bez swojego drugiego życia, bez czarodziejskiego ogrodu, bez...

...nie! Nie będę o tym teraz myśleć! Jestem przecież nienamalowalna, może nawet nie istnieję naprawdę? Wcale bym się nie zdziwiła, w końcu czasem patrzy na mnie tak, jakby mnie wcale nie widział. Pewnie dlatego nie może namalować mojego portretu, chociaż tak bardzo się stara. Gdyby zapytał – a nie zapyta, bo to pytanie nie ma przecież racji bytu – to odpowiedziałabym, że wcale nie potrzebuję ogrodów i książąt z bajki, a już zupełnie nie obchodzi mnie, że buja w obłokach i jest nieżyciowym artystą.

Wystarczą mi fiołki. Bukiet fiołków na parapecie.

Hekate
Hekate
Opowiadanie · 19 października 2006
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    Olek
    Na góże róże
    na dole hwasty my sie kochamy jak dwa balasty!

    · Zgłoś · 18 lat