Ja to mam szczęście. Muszę się z tobą zadawać, a ty nie wiesz, co to ósmy wymiar zwany potocznie życiem.
Ty jesteś małą muszką i giniesz po iluś tam machnięciach skrzydełkami. Ja mam chyba trochę gorzej, bo ginę przez to, że odczuwam dobro, zło, zimno, ciepło. Ginę po wypowiedzeniu określonej ilości słów. Wiem, kiedy zginę, przez co, ale nie wiem, po co. Śmierć jednakże to pestka. Gorsze jest powtórne naradzanie się. Ta śmierć, o której mówię to nie śmierć ciała tylko duszy, a wiec sen. W moim wymiarze są dwa główne okresy cykliczne śmierci. Dzień i praca, czyli pustka wokół mnie. Brak przyjaciół, uczuć, myślenia, czy słuchania. Jest też zdrajczyni dnia, noc, czyli notoryczne ochłodzenie ciała. Nie lubię nocy, bo w czasie niej muszę myśleć, a w dzień wykonuje rozkazy moich przełożonych. W ciemnej szarości dnia jestem zmuszony do ciągłej gonitwy z innymi. Po, co nie pytaj. Nie wiem. Jak prze gapie sygnał startu to muszę przez cały czas biec, aby nadrobić straty i wyjść na prowadzenie. Ponieważ będąc na trzecim miejscu da się czuć na plecach oddech kogoś, kto liczy na twój wypadek. Gdy biegnę i biegnę, ścigam się ze słońcem, ale ten wyścig nie ma sensu, bo ono, co dzień wstaje za mną i mnie dubluje. Ono jest takie samo, ale dla mnie lata są krótsze, a ja coraz dłuższy rzucam cień. Główna różnica między nocą, a dniem to to, że w dzień nie śnie, a w noc tak. Sny i marzenia to najstraszniejsze przeżycia człowieka, bo jak byś się nie starał to i tak się nie spełnią, tylko pozostawią pustkę i wyrwę w rzeczywistości, której nie ma czym zatkać. Sny moje pokazują z góry stracone usilne próby wybicia się na szczyt z kamieniem, na którym nie rośnie mech. Niektóre wizje mówią, że kamień, który przywiązał się do mnie, stanie się mym nagrobkiem z krótkim epitafium. Muszko, gdy tak się przyglądam temu kolorowemu, pachnącemu plastikiem cyrkowi, czuje w sobie moc, aby odejść, ale ta siła jest jeszcze trochę słaba. Podsłuchałem kiedyś rozmowę pacjenta z doktorem w szpitalu. Pacjent mówił, że nie pali, nie pije i nie używam. Później zapytał czy będzie dłużej żył. Doktor odpowiedział, że teoretyczni tak, ale po co. A więc ja wznoszę ten toast za cudowny świat, za te kłamstwa, którymi nas faszerują, za tych którzy myślą, że są najmądrzejsi, a w rzeczywistości nie umieją zaprogramować magnetowidu. Czasem, gdy jestem naprawdę zły, wmawiam sobie, że żyje w kraju, w którym są super drogi, autostrady, są małe podatki, dobzi ludzie, prawy rząd, nie ma korupcji i wszyscy mają kasę. Wtedy wszystko staje się na chwale, trochę lepsze, ale gdy wracam do normalnego świata, przeżywam szok. Mam zamiar wszystko zniszczyć. Na początek swój mózg, bo to on pozwolił mi stworzyć w swej duszy zarys tak potężnej, nie wyobrażalnej utopii.
Kolego podam ci kilka prawdę, które rządzą planeta, na której wszyscy żyjemy.
Dusza część nieśmiertelna,
Polak, złodziej, to w Berlinie wymienne pojęcia,
Facet to świnia,
Kto przed tobą, to oczywiste, twój wróg,
Ptaki, zwierzęta, przyroda, natura nie używaj tych słów, bo i tak nikt ich nie zna w tej betonowej dżungli prawideł przeniesionych iście z piekła.
Nie wiem, czy do końca rozumiesz te normy, bo ja nie, ale podam ci parę sentencji, które prowadzą mnie od urodzenia, ale mam nadzieje, że i im się nie dam.
Noś garnitur w niedziele,
Bądź pokorny jak ciele,
Zbieraj złom,
Myj zęby po objedzie.
Tego typu zwroty kierują do mnie ludzie siedzący w telewizorze. Oni próbują mnie zahipnotyzować i przez masmedia zrobić ze mnie poprawnego obywatela.