Jestem na mostku, stoję i myślę życzenie. Tu jest dużo mostków. Może się spełni.
Woda, strumyk, prawie prawdziwy.
Zamknęłam oczy. Dziś ruch taki mały. Nikt nie zwróci uwagi, i tak nic już nie zwraca uwagi. Wszystko jest normalne.
Musiał padać deszcz, bo miał mokre rzęsy. Patrzył
i dziwił się, może się nie wstydził, w końcu miałam zamknięte oczy. Nie wiedział, że będę go widzieć.
Urzekł mnie. Bo spojrzał. Bo szedł po moim mostku. Bo się zdziwił, wreszcie ktoś.
Pewnie się wcale nie zdziwił. Poszedł. Nie spytał nawet jak mam na imię. Nie zapamiętał koloru moich oczu.
Je jego też nie. Za każdym razem są inne i on też jest inny za każdym razem.
Zawsze idealny.
On mnie nie pamięta. Poszedł dalej, do swojej dziewczyny, która jest piękna, mądra i ma dużo zalet. Kupił jej różę, bo uliczny sprzedawca nalegał. Było mu głupio. Nie myślał o mnie, nie myślał, nie myślał, jestem naiwna, moja naiwność objawia się walką ze złudzeniami.
Zawsze przegrywam, ha ha ha.
Miałam satysfakcję. Zrobiłam coś dobrego, obcowałam z naturą, rozwijałam się, starałam się uważnie patrzeć w oczy tym, którzy udają, że niczego nie widzą, myślą pewnie, że pomyślałabym, gdyby spojrzeli na mnie, że są natrętni, że czegoś chcą – nie myślałabym tak. Myślą pewnie, że inni nie są warci ich spojrzenia, jakaś Niemka z wycieczki się do mnie uśmiechnęła, może przypadkiem, a może to ja pierwsza do niej i wymusiłam ten grymas. Myślała, że tu tak trzeba. Może w jakimiś niemieckim parku w jej dzielnicy ludzie chodzą tam w garniturach i wyjściowych sukienkach. Myślała może, że chcę zrobić dobre wrażenie, Polka na Niemce, myślała, że mi zależy na tym, może rozbawiło ją to i może samoistnie się uśmiechnęła. Mimo wszystko czuję,
że zrobiłam coś dobrego.
Jakiś mężczyzna na ławce spojrzał przelotnie, szybko uciekł wzrokiem, jakbym przyłapała go na kradzieży. Boi się zobowiązań. Udałam wyniosłą, nie uśmiechnęłam się tym razem, nic na siłę, nic żeby się wygupić, może powinnam, może czegoś bym go nauczyła.
Siadłam na ławce, spytałam, czy mogę się przysiąść, oczywiście, że mogę, przecież ławka jest publiczna. Słońce na nas padało i Aleksandrze w wózku mogło być za gorąco. Zrobiło mi się jej żal, bo mi było strasznie duszno. Napiłabym się, ona pewnie też. Nie wiem, czego ona chciała, zaraz płakała, jak coś nie grało, jednak tym razem bałam się, że nie płacze z grzeczności. Chyba była za mała na grzeczność. Grzeczność to z jednej strony impuls( chyba tak), a z drugiej to taki twór cywilizacji, żeby się jakoś żyć dało razem po sprzeczce Kaina i Abla.
Najbardziej nie lubiłam, kiedy tak postękiwała i miała zmarszczone brwi. Najbardziej znieść nie mogę, kiedy łzy nie mają ujścia, a skądś się biorą przecież. I to taki przykry wygląd, bo Oleńce przykro być musiało.
I zła na siebie byłam, że nic nie mogę zrobić, że ona nie może mi powiedzieć, czego by chciała, że nie mogłam jej dotknąć, bo bałam się, że mam brudne ręce, że ona taka malutka, że się rozleci. Jest coraz cięższa. Mój skarb. Skarb mojej siostry. To chyba najlepsze, co może się w życiu zdarzyć, taki skarb odkryć, a później jego nauczyć te skarby świata odnajdywać.
Dosiadł się chłopak, dziewczyna obok wystawiała twarz do słońca, ten park był głośniejszy, Trasa Łazienkowska była tu dobrze słyszalna. Oli mogło być źle.
Chłopak był na rowerze, oparł o ławkę i pyta się, czy to ta altana.
- Tak, to ta. – odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
Znają się, pomyślałam. Słońce grzeje mocno, pewnie im przeszkadzam, a Oli jest źle. Poczekam jeszcze chwilę, może się nawet pocałują. Chłopak jakiś zakompleksiony, dziewczyna jakaś zamknięta w sobie.
Dziewczyna obojętna na chłopaka, on na nią chyba nie.
Wstałam cicho i nie pytałam głupio, czy mogę. To ławka publiczna. Nie zauważyli mojego odejścia, po co.
Zostawiłam te dwie różne historie i poszłam sobie w stronę Chopina. On też był ponury i udał, że mnie nie widzi. Pewnie uśmiecha się tylko do równych sobie.
Byłam daleko od przyjaciół i bliskich spraw. Tak bliskich, że dopiero teraz, 300 km dalej, czułam, ze jestem w bezpiecznej i adekwatnej odległości.
Oni mnie lubią, te sprawy budują piękny życiorys. Tak mogłam myśleć, z dala od nich, nikt nie pozbawiał mnie takich wizji. Mogłam się łudzić i nie musiałam z tym walczyć.
Tu nie muszę mieć przyjaciół, przecież są tam, są?...
Muszę mieć przyjaciół, czy tego chcę, czy nie. Tak został skonstruowany świat. Bo jeśli nie chcę przyjaciół, a chcę uśmiech ludzi, nie żyjąc przy tym przed tv, to przyjaciół mieć muszę...tak już jest.
Jestem spóźniona, sandały mnie ocierają, kiedy biegnę, więc biegnę bez. Po ścieżkach z kamieni, które ktoś układał specjalnie dla mnie. Dalej asfalt, taki lekki, ja biegnę, zdyszana, nikt się nie uśmiecha. Jest więcej ludzi, uśmiechają się tylko do swoich spraw. Nikogo nie dziwi nagość moich stóp.
Ola śpi. Ja biegnę.
Ona nic nie wie.
I tu jesteśmy do siebie podobne.
to byli wszyscy, lepiej nie znać imion