Słońce leniwie wznosiło się na horyzoncie obejmując całą okolicę powoli swoimi promieniami, niczym matka tuląca swe wyrodne dzieci. Wraz z światłem świat budził się do życia, a z wiejskich lepianek dochodziły głosy wstających ludzi i głodnych zwierząt. Pobliski las w słońcu mienił się wieloma odcieniami zieleni nadając okolicy baśniowy klimat. Nad malowniczą wioską wznosiły się olbrzymi masyw czerwonych gór, który swym kolorem przypominał kły wściekłego zwierzęcia. Ten niezwykły widok skłoni osadników tej krainy, nazwać ja Blatrin-hrain, co w ludzkiej mowie oznaczało kieł matki. Pierwsi przybysze już dawno przeminęli, a o ich obecności świadczyły jedynie archaiczne budowle i równie tajemnicze dla ludzi jak ich konstruktorzy.
Brradila wstał z wielką trudnością z stogu siana, otrzepując swe bujne brązowe włosy, zanim obejrzał się na tak dobrze mu znaną okolicę, przetarł oczy i sprawdził, czy wszystkie części jego garderoby są na swoim miejscu. Znał konsekwencje zasypiania w cudzych stodołach, co bardzo często mogło się skończyć dźgnięciem widłami lub nagim powrotem do domu, a jak krążyły plotki w tawernie w najgorszym przypadku wykorzystaniem prze pijanego chłopa, o ile było się kobietą lub się ja przypominało. Zniszczone domy zbudowane zanim dziadkowie chłopca przybyli do jego rodzinnej krainy prezentowały się porankiem niczym wiekowe drzewa w starej puszczy pożerane przez niezwykle wstrętne robactwo, odrapane ściany, dziurawe dachy, nie świadczyły dobrze o ich mieszkańcach, którzy już dawno zapomnieli o szacunku dla swoich siedzib, a niewiele później dla swoich sąsiadów.
Wielkie świeżo przeorane pola i ogromny las, który od zarania dziejów towarzyszył jego wsi, tego ranka uspakająco działały na urwisa, który nie obawiał się noclegu w stodole głowy wsi. Brradil patrząc na pobliski las, stanowiący dla niego wielką tajemnicę często zastanawiał się, czemu nigdy nikt nie postanowił wykarczować tej puszczy i na jej miejscu stworzyć nowe pola na tak urodzajnej ziemi. Zapuszczając się w stronę serca tej tajemniczej świątyni natury, zawracał zawsze, gdy nie widział już swojej zniszczonej lepianki, a jego uszy zaczynały słyszeć dziwna melodię dochodzącą z głębi królestwa drzew. Podejrzewał, że sekret długowieczności tej mrocznej kniei, ma coś wspólnego z zniknięciami drwali. Tylko przez pewien czas do lasu zapuszczali się najeźdźcy, gdyz uważali to miejsce za doskonałe źródło drewna. Miejscowi podsycali ich niewiedzę, lecz ludzie Grydlina zrezygnowali szybko, gdy większość z nich nie powracała z lasu.
Od małego Brradil nauczony żyć na własną rękę starał się zbadać wszystkie tajemnice okolicy i czerpać z nich jak najlepsze korzyści, wiedział, co robi i dobrze pamiętał dzień, gdy odnalazł dziurę na wzgórzu. Na pierwszy rzut oka była to zwyczajna kryjówka, jak każda inna przydatna podczas zabawy w Krasnala, lecz po czasie okazała się ona cenniejsza od niejednego zamku lub fortecy Etrełów.
Pewnej nocy, gdy księżyc schronił się za ciemnymi chmurami, ze wschodu przybyła armia Grydlina, żołnierze przyodzieli zaskoczonych skórzane kaftany zaskoczonych drewniane tarcze bez problemu opanowali wioske, po czym podzielili zaskoczonych mieszkańców na dwie części, jedną od razu stracili, nie zważając na lamenty matek i płacz ojców, a drugą bestialsko okaleczyli, wyłupywano oczy, obcinano rękę lub nogę, a krzyk ofiar niósł się po okolicy niczym skowyt demonów. Była to sroga kara za ukrycie jednego z Etrełow podczas pogoni za nimi, miejscowi dobrze wiedzieli, że ryzykują swoje życie, lecz walka z najeźdźcą była dla nich ważniejsza.
Chłopiec kilka dni wcześniej widział istotę, za którą mieli umierać jego bliscy, zakapturzona postać która unosiła się w powietrzu, przemknęła pomiędzy domami i skryła w chacie głowy wioski. Rodzice Brradila nie mieli szczęścia, zginęli szybko, bez niepotrzebnych cierpień ciesząc się tym, że ich synowi nic się nie stanie i będzie on mógł ich pomścić w przyszłości. Widząc armię zbliżającą się do ich domostw ukryli syna w dziurze spoczywającej pod wzgórzem, którą uprzednio odkryła ich pociecha. Od tej pory samotny chłopiec włóczył się bez opieki po okolicy pomagając okaleczonym i szukając zemsty na zabójcach jego matki i ojca. Z racji bycia jedyną z dwóch osób niedotkniętych ranami, zyskał miano Zdrowego. Miejscowi zaczęli traktować go jak wspólnego syna, co dzień doglądając i dbając, żeby wyrósł na silnego i bystrego człowieka.
Biegi po okolicy, wspinaczka oraz pływanie w rzece, uczyniło go silnym pomimo młodego wieku, a uroda odziedziczona po matce powodowała, że mógł uważać się za szczęśliwca. Nie musiał martwić się o jedzenie, które przynosili mu hojni sąsiedzi, ale w zamian spoczął na nim obowiązek pilnowania krów i owiec na pobliskich pastwiskach. Podczas długich dni na łąkach uczył się pisać i za pomocą starej księgi, pamiątce po ojcu rozpoznawać magiczne znaki, których tak wiele miało otaczać go na świecie. Chłopiec wątpił w magię, gdyż nigdy nie widział czarujących ludzi, jedyna niezwykłością były śpiewające drzewa, z których miejscowi wykonywali meble i strachy na zwierzynę.
Drugą nieokaleczoną osobą była Jasina, córka głowy wioski, człowieka, który był sprawiedliwym sędzią miejscowych sporów i sprawnym dyplomatom w tak niebezpiecznych czasach. Ojca straciła podczas rzezi Grydlina, gdy pomimo przeważające siły napastników w desperackim odruchu zaatakował żołnierzy wroga, zbyt wiele nie zdziałał, gdyż na oczach swej córki został wypatroszony. Matkę pamiętała jak prze mgłę, jej piękną sylwetkę i długie blond włosy, które odziedziczyła po niej. Wiedza na temat rodzicielki, która dotarła do dziewczyny, także była niepełna i niejasna, jedyne, co było pewne to fakt, że pochodzi z lasu. Jej niezwykła uroda ocaliła ją przed mieczami żołdaków, lecz także stała się powodem wielu nieszczęść, zabójca jej ojca kazał pozostawić ją nietkniętą mówiąc, że kiedyś wróci, aby poślubić tą niezwykłą piękność. Dziewczyna od tego czas, dręczona snami, w których widziała śmierć swego ojca, pragnęła jedynie zemsty na oprawcy i ucieczki z rodzinnej miejscowości. Z kwiata wiosny przemieniła się w posępną istotę, bardziej przypominającą marmurowy posąg, niż żywego człowieka.
Dwójka cudownie ocalonych szybko zaczęła trzymać się razem podczas wycieczek po okolicy i łączyć się w bólu po utracie bliskich. Dwie sieroty często poszukiwały przygód, które mogłyby zmącić nudę ich wioski. Towarzyszył im także Dyrian jednooki chłopiec, który swoja grą na lutni potrafił odstraszać zwierzęta, a tym samy gwarantował bezpieczeństwo swym przyjaciołom, podczas długich wędrówkach po opuszczonych kurhanach, zniszczonych wieżach warownych i innych pozostałościach po ich wspaniałych istotach. Brak talentu, który mu ewidentnie doskwierał stanowił częsty powód żartów na jego temat, do czasu, gdy okolice zaczęły nawiedzać wilki. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji chłopiec wdrapał się o pełni księżyca na dach najwyższego domostwa i zaczął grać na lutni, jego ręce układając się na strunach instrumentach wytwarzały chaotyczną gamę dźwiękowi. Muzyka młodego grajka pobudziła wszystkich w wiosce, lecz wściekłe audytorium nie uspokoiło chłopca, gdyż po chwili dało się słyszeć z wnętrza puszczy wściekłe jęki, które przypominały odgłosy rannego zwierza. Od tego czasu nikt już w Tylui nie widział wilków, pogłoski mówią, że i psy także pouciekały z niektórych domostw, zanosząc się skowytem.
Dni zlatywały dzieciom na niewinnych zabawach w berka z jednonogim Tadem, który dzięki swej drewnianej nodze zrobionej z śpiewającego buku zawsze był najgorszy, lecz radosnym ucieczką towarzyszyła piękna lub straszna melodia w zależności od nastroju poczciwego kaleki. Gdy wszyscy byli w bezpiecznej odległości od najsłabszego z nich zaczynali obrzucać go szyszkami, co powodowało, że z protezy wydobywał się głos wściekłego wilka. Nie raz dzieci czyniły różne psoty biednemu starcowi, aby tylko usłyszeć, co tym razem wydobędzie się z magicznego drzewa. Brradil będąc najsilniejszym z rówieśników często nosił swych przyjaciół na plecach udając rumaka bojowego, podczas jednych z taki zabaw poznali niezwykłość lasu, który otaczał ich wioskę. Gdy pokonywał wraz z Jasina polanę udając konia w raz z rycerzem, chłopiec potknął się nieszczęśliwie upuszczając swego jeźdźca do rzeki, szybko rzucił się na ratunek, próbując wydobyć przyjaciółkę spostrzegł, że z dna zaczęły wyłaniać się korzenie drzew, plączące nogi dziewczyny i ciągnące ją ku dnie. Nie wiedział, co zrobić, nie mógł ich rozerwać, lecz tak samo szybko jak zaatakowały one Jasinę, zaczęły znikać, co uratowało życie dziewczynie. Ta przygoda nie dziwiła mieszkańców wioski, którzy przyzwyczaili się do niebezpieczeństw ciemnej kniei.
Dni mijały za niczym piasek w klepsydrze, aż nadeszła noc nowiu, wszyscy mieszkańcy we wsi oczekiwali na przepiękne zorze nawiedzające niebo nad ich wioską raz w roku. Zawsze o tej porze na niebie pojawiały się różne kształty, które według miejscowych miały im przepowiedzieć, jaki będzie następny rok. Patrzyli na cudowne kolory, które nie przedstawiały żadnych wyraźnych wróżb, gdy nagle usłyszeli tenten konia. W oddali było widać jeźdźca w czarnej pelerynie zlewającej się z mrokiem, pokonującego pole za niebywała prędkością. Przybysz zatrzymał rumaka prze tłumem, poczym wyciągnął pergamin i zaczął czytać:
- Potężny pan i zdobywca Grydlin Wielki informuje, że po nocy nowiu zjawi się w Tylui w celu zaślubienia najpiękniejszej dziewicy w wiosce, którą uprzednio sobie wyznaczył, a której imienia nie pamięta.
- A co jeśli tu nie ma żadnej dziewicy – odezwał się głos z tłumu i czemu towarzyszył szyderczy śmiech ludzi, którzy nie mają już nic do stracenia.
- Wtedy Grydlin każdemu z mieszkańców utnie stopy – odparł goniec i odjechał w kierunku, z którego przybył, zostawiając za sobą zdziwionych ludzi.
Konsternacje przerwały kształty na niebie, które zaczęły formować się w wielka tarczę i głowę nieznaną nikomu w wiosce. Wróżba jakakolwiek by była nie oznaczała spokojnego roku, jeśli przedstawiała oręż, a tajemnicza głowa mogła symbolizować wroga jak i przyjaciela. Najstarsi w wiosce wiedzieli, że nieoczywiste wróżby były gorsze od najpewniejszego niebezpieczeństwa.
Ogłoszenie wysłannika Grydlina było dość lakoniczne, lecz chłopi zdawali sobie sprawę z tego, że nie są to puste groźby, chodź nie czuli strachu przed okrutnym władcą, bali się o przepiękną, Jasine. Taka była natura ludów Beocji, że nie straszna im była śmierć, ani tortury, obawiali się tylko smutku. Ta kraina wydała na świat wielu silnych wojowników, którzy swoimi czynami wprawiali w drżenie glob, lecz każdy z nich u progu starości wybierał śmierć na polu walki, aby uniknąć, goryczy niedołęstwa. Nowo przybyli najeźdźcy dzięki wielkie przewadze wojsk zdołali opanować ten piękny półwysep, przy tym wykrwawiając się obficie na ostrzach toporów tubylców, nie starczyło im jednak środków, aby złamać ducha jego mieszkańców.
- Co teraz – zapytał się Dyrian Jaskini – musisz uciekać, albo sypiając z największym próchnem w całej krainie
- To nie jest śmieszne – odparł Brradil uderzając w brzuch swojego przyjaciela
- Wiem, ale co poradzimy w tej sytuacji – odparł odstraszacz wilków uderzając lutnią w głowę Zdrowego
- Przestańcie – powiedziała Jasinia – wiecie, co zrobię, nie ma innego wyjścia, musze oddać się jemu inaczej wszyscy nasi bliscy zginą
- Nie musisz droga – podsłuchując rozmowę młodych powiedział Tyrol, najstarszy mężczyzna w wiosce – możesz uciec do lasu i tam się schronić, Grydlin nic na to nie poradzi, nas nie zgładzi, gdyż to robiąc wyda na siebie gniew lasu. Nie ma nic potężniejszego od furii natury.
- Czemu mnie oszukejsz tak ci prędko do śmierci – krzyknęła Jasinia zwracając uwagę tłumu na siebie – nie ma innego wyjścia i nie pozwolę, żebyście zginęli.
- Jednej rzeczy nigdy ci nie powiedziano – mówił Tyrol – jesteś córką lasu, tym samym jesteś pod jego ochroną, jeżeli zginiemy z twojego powodu bez twego zezwolenia na ten czyn las nas pomści i on o tym dobrze wie, licz na to, że nie uciekniesz do gąszczu. Pamiętaj, ze natura widzi tylko z ludzkich przywar naszą krew, więc jak zostaniesz żoną Grydlina nic ci nie pomoże w twoim wysokim zamku, twój sprzeciw nic nie znaczy wobec siły, możesz tylko uciekać.
- Twe słowa nie maj ładu ani składu, nie ucieknę, nigdy tego nie zrobię
Ludzie wrócili do swych domów licząc na to, że następnego dnia nikt nie będzie obcinał im stóp, a biedna dziewczyna uniknie ramion najeźdźcy. W wiosce zapanowała atmosfera, która natchnęła młodego grajka. Dyrian wyruszył na pole ćwiczyć swoje rzemiosło, lecz w jego myśli nie krążyły wokół lutni. Wydarzenia, których był świadkiem posłużyłyby na przepiękną balladę, lecz kalekiemu chłopakowi troska o swoją przyjaciółkę nie pozwalała tworzyć. Brradil widząc zatroskanego przyjaciela wyruszył za nim, także oddając się nocnej zadumie.
- Musimy jej jakoś pomóc- z przejęciem mówił Brradil – jakoś trzeba ją uratować
- Wiem o tym, a że w naszej drużynie to ja jestem od myślenia mam już plan – odparł Dyrian
- Jaki?
- Jeszcze dziś pójdziesz do naszych domów i zabierzesz najbardziej potrzebne rzeczy do dalekiej wędrówki linę, nóż, struny do lutni z chaty Rydialy i dużo jedzenia. Ja w tym czasie ogłuszę naszą piękna przyjaciółkę i razem zaniesiemy ją do lasu.
- Co z resztą?
- Sam słyszałeś, nic się im nie stanie.
Rozeszli się w swoje strony, Brradil do wsi, a jego jednooki druh wyruszył na skraj lasu. Grajek miał wiele wątpliwości, lecz przeważała nad nimi chęć pomocy dla jego pierwszej miłości. Zawsze na uboczu, nigdy nie traktowany z powagą przez Jasinę pragną udowodnić jej swoją wartość, pokazać, że jest zupełnie inną osobą, zrywając z reputacja beztalencia. Wiedział, że jeśli teraz nie pomoże swojej przyjaciółce, będzie mógł ja utracić na zawsze i tym samym zaprzepaści jedyną szansę na spełnienie swoich młodzieńczych pragnień. Zbliżając się do leśnej głuszy czuł wielki respekt do tego miejsca, lecz wiedział, że tylko ono może pomóc mu w ucieczce z wioski. Spoglądał wytrwale w ciemność, która panowała między drzewami próbując rozpoznać jakieś fragmenty pradawnej ścieżki, której trasa przebiegała przez centrum tego tajemniczego reliktu natury. Od lat była ona nieużywana, lecz praca budowniczych nie poszła na marne i ich droga do odległej krainy znajdowała się na swym miejscu pod dużą pokrywą mchu i trawy, wystarczało mieć dość sprawne oko, aby dojrzeć, że w niektórych miejscach roślinność układa się inaczej, rośnie słabiej. Magiczne właściwości kamienia, z którego wybudowano ten trak, sprawiały, że nic nie mogło go w pełni przysłonić i nawet naturze nie wystarczało sił, żeby go pochłonąć na zawsze. W głowie Dyriana zaczęła powoli powstawać mapa trasy, którą pokonają, aby uratować swoją rówieśniczkę, starożytne kamieni kształtowały się w drogowskazy ich podróży, wiedział już gdzie musi iść.
Tym czasem Brradil zdezorientowany planami swego towarzysza, znalazł się w domu, aby wypełnić jego rozkaz. Zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy, linę, którą powiązywał owce, gdy nie chciały się oduczyć uciekania w stronę lasu, nóż z drewnianą rękojeścią, pamiątkę po swoim ojcu oraz zapasowe ubrania, koce, naczynia wraz kociołkiem. Wszyscy w wiosce już spali, więc bez problemu wydobywał z domów swych sąsiadów niezbędne przedmioty, zdążył jednej nocy ukraść struny do liry, czarną płachtę, kilka haczyków do wędki i najcenniejszy jego łup łuk z wspaniałego czerwonego drewna. Od zawsze pragną go mieć i czuł wyjątkową więź z tym przedmiotem, który należał do Szalonego Hryniana, wspaniałego łucznika. W wyniku ran lub złych czarów ten świetny strzelec postradał swe myśli, nikt nie znał przypadłości, która go dotknęła, lecz po wiosce krążyły plotki, że został przeklęty przez zazdrosna o jego talent czarownicę. Trzymając w swych dłoniach ten cudowny przedmiot chłopiec czuł moc pulsującą pomiędzy nim, a tą nadzwyczajną rzeczą, niczym dwaj kochankowie urodziła się pomiędzy nimi namiętność. Zdrowy postanowił jeszcze zostawić po sobie wiadomość odnośnie jego ucieczki, trzymając pióro w swych dłoniach starał się napisać coś mogłoby uspokoić ludzi, którzy będą ich szukali, a zarazem zmylić ich. Wiedział, że niektórzy będą na tyle zdesperowani, aby wyruszyć za nimi do lasu, co dla większej grupy oznaczałoby śmierć. Napisał: „ Ratujemy Jaskinię, uciekłyśmy do Grodu Frandola, mam nadzieję, że uda się nam przekroczyć bezpiecznie bród. Wrócimy.” Te kilka słów miało stanowić jego pożegnanie z krainą, w której się wychował i mógł zaznać beztroski.
Opuszczając swoją rodzinną miejscowość odwrócił się po raz ostatni, aby dobrze przyjrzeć się tym zniszczonym chatom i widoku ogromnej czerwonej góry, okrywającej cieniem pola Tyuli.
- Szybko - usłyszał głos Dyriana – zaraz słońce wzejdzie, a my nawet rzeki nie przekroczymy, połóż gdzieś wszystkie te rzeczy i chodź ze mną.
Brradil zastosował się do poleceń druh, a patrząc na jego oszpeconą, chodź nadal młodzieńczą twarz widział niezwykły zapał i poświęcenie, które także mu się udzieliło.
Chłopcy prędko dobiegli do chaty Jasiny, jak zwykle była ona pusta, a na dodatek tym razem miała otwarte drzwi. Dyrian wbiegł pierwszy do chaty, lecz, znaim cokolwiek zdołał zrobić otrzymał silny cios pałka w głowę, poczym osunął się na ziemie zasłaniając twarz.
- Prześmierdłe krety – cicho mówiła zaciskając zęby Jasina – co planowaliście, im mnie chcieliście dziś okraść, gdzie jest łuk ?!
- Chcieliśmy ci pomóc – mówił przez łzy Dyrian – chodź z nami wszystko jest przygotowane.
- Gdzie mam z wami iść – odparła patrząc na nich niczym na dwie małe myszki – wy nie umiecie po cichu wejść do starej rudery, a co dopiero wydostać się ze wsi, pewnie już wszystkich pobudziliście.
- Musimy iść- zaczął mówić Brradil – inaczej wyjdziesz za tego starucha.
Mówiąc to dostrzegł, że jego Piekar przyjaciółka jest gotowa do wprawy, a w pobliżu jej leży gotowy pakunek do drogi. Na ramionach dziewczyny zwisał skórzana koszula z ćwiekami na biodrach zaś miała pas z nożem, który świetnie komponował się z lnianymi spodniami, Jasina była piękna tylko tym razem na bojowy sposób.
- Phi, z wami prędzej mnie złapią Ślepy i Kudłaty, niż ucieknę chodź trzy metry
- Dobra – odparł Dyrian podnosząc się z podłogi – idziemy sami, a ty zostań i tak chcieliśmy wyrwać się z tej dziury.
Chłopak szybko wyszedł, chwytając zdziwionego Brradila za rękaw, nie był pewnie, czy jego przyjaciółka za nim pójdzie, lecz wolał spróbować, niż do końca życia żałować, że nie uratował swojej rówieśniczki. Pokonywali coraz większą odległość od chaty, gdy usłyszeli cichy bieg za sobą. Dyrian się nie mylił, piękność o leśnych korzeniach biegła za nimi ku przygodzie.
Jasina dobiegła do nich, lecz nic nie mówiła, szli razem w ciszy, żegnając się z swoją rodzinną osadą. Noc zbliżała się ku końcowi, a zwierzęta z głębi gęstwiny budziła się do życia. Kiedy ta niezwykła grupa znalazła się na skraju lasu, zaczęła słyszeć przedziwny odgłosy dochodzące z wnętrza tajemniczego miejsca, któremu musieli stawić czoło.
- Nigdy tam nie byłem – powiedział Brradil patrząc na przyjaciół, a na jego twarzy malował się strach przed nieznanym.