Raz w szkole kazali mówić każdemu, kim chce zostać w przyszłości. Wszystkie grzeczne dzieci mówiły na przemian, że lekarzami, albo prawnikami. Ja spytałam tylko, czy to jest ważny wybór. Pani odpowidziała, że bardzo ważny, bowiem zadecyduje o tym, czym będę się zajmować przez całe życie. Mój Boże, to "całe życie" tak mnie wtedy uderzyło, zakuło gdzieś pod żebrem, zapiekło w gardle! Nie wiedziałam jeszcze..i ta wysoka, szczupła nauczycielka i mali prawnicy na całe życie, nikt z nas nie wiedział jeszcze, że istnieje ucieczka. Ale już wtedy coś zaczęło kiełkować w moich piersiach. To był bunt. Odparłam spokojnie, że w przyszłości pragnę zostać damą na pół etatu, a pozostały czas przeznaczyć na całowanie miniturowych jamników. Powiedzieli, że damą się jest, a nie bywa i że całowanie jamników to nie zawód- zawód to prawnik albo lekarz. Pani oznajmiła na zebraniu wysokim gardłowym głosem- "Marzenka nie umie się przystosować".
Potem poznałam chłopca i chciałam okrywać go swetrem w chłodne dni. Pisałam do niego długie listy i tak mocno przyciskałam długopis do kartki, że pismo odbijało sie po drugiej stronie. Nie dostawałam odpowiedzi, ale pisałam nowe listy. Mówili, że miłość jest wtedy, kiedy dziewczyna okryta swetrem odpisuje na listy. Dostałam w końcu odpowiedź- bardzo grzeczną i niezwykle miłą-równe pismo i "pozdrawiam" na końcu. Pisał do mnie małą literą, za każdym razem małą literą, ale "to przecież kwestia przyzwyczajenia, forma!" -myślałam. Potem pisał do kogoś innego. Wielkie litery rozpychały się w linijkach. Gryzłam wargi. Mówili, że to nie rozpacz, bo nie płaczę, a rozpacz jest wtedy właśnie, gdy są łzy. Zadawali dużo pytań, a kiedy milczałam, szeptali: "Marzenka nie umie się przystosować".
Wierzę, że coś jest po drugiej stronie. Mówili, że w coś trzeba wierzyć- wątpić nie wolno. Mówili, że to wszystko jest bardzo proste i nie ma tu nad czym się zastanawiać. Jeśli człowiek wierzy-czeka go Niebo, jeśli wątpi- Piekło. Nie rozumieli, że mój Bóg ma niebieskie oczy i piórko w kapeluszu. Przecież modlę się do neigo co dzień! Te moje nagłe włóczęgi z Odessy do Puszczy Piskiej, z Kutna do Prowansji, z Tykocina na Krakowski Kazimierz, te moje świty bez grosza przy duszy. moje zmierzchy pijane nadzieją i popołudnia wygrzewane w słońcu, ten szum kawiarniany i szczęście rozsadzające płuca, to czytanie na głos Słonimskiego i Hłaski, ta niespodziewana samotność w tłumie na Powązkach, popękana skóra na dłoniach, moje wakacje, akacje, ucieczki i powroty- to wszystko jest moja modlitwa. Może nie najlepsza, ale jedyna, jaką mam! Powiedzieli, że to żadna modlitwa, że powinnam klęczeć i zaciskać powieki. Zaciskałam...w PKSie do Karwicy. Mówili "Marzenka nie potrafi się przystosować".
Kiedyś wzruszyła mnie ślimak na listku sałaty. Mówili, że to nie jest wzruszenie. Wzruszenie jest, gdy się ogląda komedię z Julią Roberts albo ślub na kasecie. Powiedzieli, że wrażliwość to znaczy dużo mdleć i płakać, a ja zwyczajnie nie umiem się przystosować i to już jest zupełnie co innego.
Czasem myślę o śmierci, której przeciez należy się bać. Tak mówili, ale ja mam chyba inny wizjer na drugą stronę. Niech patrzą przez swój, skoro ten jeden znają. Jestem im wdzięczna. Ukuli medal na mój bunt, to jedno, co było ze mną zawsze. Kiedy będzie już koniec, chciałabym po prostu najbanalniej zasnąć na polanie i niech ktoś napisze ( ktoś na pewno się znajdzie): "Tutaj śpi Marzenka, która nigdy nie umiała się przystosować".
nie wiem czy to dobrze czy źle ale miałem wrażenie jakbym czytał jakies nowe opowiadanie Wisniewskiego.
Jeśli jestes początkująca to bardzo dobrze bo znaczy że świetnie budujesz nastrój i sprawnie operujesz słowem.
Jeśli szukasz wlasnego stylu to juz trochę gorzej,,,(mam ten sam problem - juz przy 2 moich opowiadaniach niektórzy pisali mi że styl przypomina im Wisniewskiego)
Dla mnie generalnie na + :)
Nie chcąc krzywdzić na pewno młodej i raczej początkującej autorki dałam "przeciętny", a nie tak jak powinno być w moim odczuciu "słaby".
Słaby, ponieważ przeciętny, dosłowny i sztampowy. Motyw ONA (jedna, wyjątkowa, odcięta, tak różna) i CAŁA RESZTA (która nadaje ton, fałszywy ale równy, reszta brutalna i bez wyobraźni) jest ograny do bólu i tylko bardzo młodych autorów uwodzi taka poetyka. Dosyć niezgrabne jest takie określanie się tym Hłasko i Słonimskim, Kazimierzem, czy Prowansją - rozumiem, że ma stworzyć atmosferę buntu jednostki, ale czyśmy się już przypadkiem nie naczytali w powieściach i nie nasłuchali w piosenkach o tych hipiskach bez grosza, a za to z książką w ręce, co romantyczne wojaże odbywają i do kwiatków się modlą?
Nie chcę się wyśmiewać ani nic w tym stylu tylko trochę zimnej wody wylać na tę emfazę.
Plus jest taki, że styl niezły, niemal całkowity brak błędów językowych i potknięć stylistycznych (niemniej zrezygnowałabym z "bowiem").
Pozdrawiam i polecam pisać, pisać i pisać, a czytać jeszcze więcej.
Goethego w "Fauście", Baudelaire'a w "Kwiatach zła",czy Genet'a w "Pokojówkach"
Jest "ograny",bo jest wieczny,jak miłość,śmierć i czas.Jest naturalnym wyborem poszukującego artysty.Mnie interesuje co autorka potrafi zrobić z tym fundamentalnym motywem-I absolutnie nie zgodzę się ze stwierdzeniem,że jest to "początkujący tekst"-moim zdaniem udało się tutaj coś niezwykłego- esencjonalny minimalizm słów i poezja codzienności
na miarę esejów ks.Twardowskiego.
Dużo powodzenia dla Autorki:)
Mam nadzieję, że to niechcący stawiać autorkę tekstu obok Goethego i Geneta. Może rzeczywiście mówiąc, że bunt jest ograny zagalopowałam się, maiłam raczej na myśli, że Bunt Marzenki jest dość ograny. Trochę jak z piosenek początkujących bluesmenów - że ona niemal od kołyski jest niezrozumiana przez świat i taka też umiera, co więcej DOSłOWNIE jej to na nagrobku wystawiają. A żeby ktoś w trakcie czytania tekstu nie pomylił się, że to chodzi o coś innego niż bunt, to autorka dodaje DOSłOWNE elementy krajobrazu (Kazimierz, Prowansja...) i sztuki (Hłasko), i wtedy już wiadomo że ta młoda kontestatorka bez grosza, bunt prawdziwy i głęboki przeżywa.
"Mówili, że wszystko jest bardzo proste i nie ma tu nad czym się zastanawiać" - takie zdania są arbitralne i nie mają nic wspólnego z niuansami tego, co przeżywa osoba, która czuje się odłączona. To upraszcza i trywializuje. Są "oni" (zły ogół), jest "wszystko" (wszystko to za każdym razem jest stanowczo za dużo)...
Dla mnie to co nazywasz "esencjonalnym minimalizmem słów i poezją codzienności" jest trywializacją głębokich zagadnień, które w tekście sprowadzają się do Buntu Marzenki z IIIc, która czytuje Słonimskiego, modli się do słońca, jeździ PKSem i to jest jej kontestacja.
A to, że tekst jest początkujący, a autorka młoda, faktycznie napisałam - nie dlatego, że jestem o tym przekona, lecz ponieważ mam taką nadzieję.