bo miałem ją tej nocy. bo tej nocy całą miałem w ustach niczym lubieżną komunię. całą...ze wszystkimi włosami rudymi, ze wszystkimi białymi zębami. niczym flagę wolności na wietrze powiewającą, zaprzeczenie boskości, cała z ludzi utkana- anioł, nie kobieta.
spała jeszcze przy pierwszym papierosie. w nocy maleńki żar ogrzewał jej nagie ramiona. usnęła wygięta, łukiem, brama do nieba, do mnie...jak trafiła?
zerwała mnie z krzyża i soba uczyniła. mną zapomniała i mną widzieć zaczęła. podniosła do słońca nagie ręce i powiedziała : weź...
pragnienie tak silne, że prawie nas zabiło...to wszystko juz się działo, ale nie tak...nie tak, żeby moc czerpać każdą chwile, jak z dostępnego naczynia, łyzką, dłonia, ustami...w garści cały świat miec i móc z niego w końcu skorzystac. w końcu poznać regułe, w końcu wiedzieć...
ale to wczoraj było. wczoraj, jakże daleka to kraina, nie mam jej już, już ją zasypały piaski. jestem... a ona.... spalona u Tycjana, zapomniana u Witkaca...we mnie zostanie zapamiętana. ze mną zginie, ze mnie zrodzona. kartka z pamiętnika, kartka z wielkim, niemym : " żegnaj" w nagłówku...:
zasmuciło się dziewczątko, oczy rano uchyliwszy. pokój-krypta pomarańczowa, poszarzała zupełnie niczym za oknem chmury. cholera, zaczęło się oblężenie.
ciało rano jest takie gorące- zadziwiające, jakie zimne i lepkie mogą być myśli, które piętrzą się w tym czasie gdzieś daleko, na samym dnie świadomości. albo pod nią. zakreśl co lepsze, jej i tak wszystko jedno.
czarna wołga.
czasami za trudnym okazuje się przedarcie przez pustke widoczna w oczach. czasami za trudnym jest dotknięcie własnych bolących bioder. nie pytacie jej, czemu akurat biodra. tak wyszlo.
jedyny jasny punkt to kolor włosów, które wreszcie palą się. jak u tycjana. czy nie mogła urodzić się tycjanem?
czasami marzy o tym, by się pożądnie naćpac. wetrzeć wszystko w dziasła, az do krwi wicerac, powciągac do nosa tyle, aż jej sie zatka i wysuszy od razu, caly. tak mocno sie upalić, proszę!
i od razu najlepiej załadowac sobie w kazda żyłe.
co z tego. tak naprawde wie, że nie tego chce. nie można byc cieniem cienia.
wiec do tej pory nie wie, co się robi mając przed soba ściezke.
i raczej nie przewiduje wiedziec, przynajmniej jest mądra.
znowu te włosy...
więc one płoną i to znak życia. widoczny, rozpoznawalny, ten, po którym wiadomo, ze to nie kto inny, tylko znowu ona przyszła i stoi w drzwiach niepewna nastepnego kroku.
jak skazany ostatniego dnia przed wygłoszeniem wyroku- nie płacze, tylko bezgłosnie wypowiada sobie tylko znane słowa.
dopisz osobisty monolog, każdy to przecież potrafi.
co?
kochać i nie być kochanym.
na szczeście istnieją kary smierci w tej misternej zbrodni-ona je doskonale zna, przestudiowała wszystkie ksiązki na ten temat a praktyce poświęciła, zdecydowanie, ZBYT WIELE czasu.
a przecież nie ma jeszcze w perspektywie starości.
kochac? boze, jak łatwo jest kochac czasem! nie trzeba widziec wad i śniegu i deszczu i mgły...
tak łatwo nabrać haust powietrza i obserwowac, jak powolnie się dusi!
tak łatwo jej było..kiedy umierała.
znowu to samo jej się przytrafia. rano jest tak trudno wchłonąć dźwiek, a przecież to muzyka ją przy życiu trzyma. to muzyka daje siłe, pozwala jednak odkryć równoległy czas.
dzień - tak go kocha przeciez - jak jazda na kaktusie. z goła dupą w dodatku. bo głową ja pali od wiecznego pożaru. i ktoś spuscił myśli z łańcucha, jak złe psy wiszace z ucha, wgryzione zębami to nie krew, to pamięc spływa po jej policzku. ale nawet tego nie widac.
wieczór. czy mozna czekac na jakąś porę dnia?ona nawet teraz je czuje, łzy, jak oblepiają jej gardlo od środka, jak umacniają pozycje za zębami, niektóre, te bezczelne, już połozyly sie na języku-czekaja.
ale to nie będzie dzisiaj.
dzisiaj oczy nie będa bardziej zielone, niż być powinny, dzisiaj nie pozwoli zniknąc tej smiesznej brązowej pajęczynie zetrzeć się w cholernym wspomnieniu.
to tylko mała dziewczynka, a jednak coś w niej jest dorosło-odstającego.
patrzysz i widzisz, ze nie masz z nią nic wspólnego. ze kiedyś była inna, kiedys budziła w sobie dziecko budzac w sobie kobiete...i jakoś żyła, śmiejac sie nieustannie.
więc co się stało, maleńka?
a ona milczy. łapie się za blade ramiona i słucha. chowa się sobie do ucha. i słowa nie powie, bo po co.
słowa milczą bo ty nie słuchasz. a ona już nie pierdoli non stop i bez sensu.
już woli umierac niż gadac gadać gadać o niewiadomoczym.
niewiadomoczym przychodzi czasem z jego głosem.
i wtedy jest dobrze, wtedy pozwala rzesom opaść na policzki i trwać w podwinietym zachwycie.
czarna wołga.
i one tez są czarne, znak protestu, na znak wpółczucia.
co jest zabawne.
ona pieprzy to, co się dzieje. wie, ze bedzie lepiej, ze kiedyś przestanie obejmować się za ramiona, bo ktoś inny, ty własnie, zajmiejsz to puste miejsce. ona nawet nie czeka, bo tak czas szybciej mija.
mowia: locca, szalona! miłość cię zabiła a ty niczego innego od zycia nie chcesz!
usmiecha się jedną stroną ust i odpowiada: coś użyte dwa razy moze tylko odwrócić sytuację.
a potem zamyka twarz, jak zamyka się ciastka za drzwiami kredensu, zeby dzieci się nie dobrały do nich przed obiadem.
tak...bo to nie jest opowieśc dla dzieci i zdecydowanie na późniejszą pore zrezerwowana.
dobrym jest, że potrafi się śmiać. i na przekór temu, który zranił, odkryła w sobie zajebiście pocieszajace pokłady czarnego poczucia humoru.
Za samo bogactwo stylu, którego wokoło brakuje.
Pewnie, że bełkot i pewnie, że niezrozumiały, ale
co zrozumiałem to moje, co stworzyłem na tych obrazach to tym bardziej moje.
pozdrawiam
Proszę jednak nie popadać w ekshibicjonistyczny samozachwyt. Warsztat całkiem udany, ale póki co, niewiele poza tym.
błagam tylko: popraw literówki i ortografy, przeredaguj, ułóż logiczny ciąg myśli... logika w tekstach tego typu jest bardzo ważna!
odnośnie do ekshibicjonizmu: każdy, kto pisze to ekshibicjonista. ale można się obnażać subtelnie albo wulgarnie. zależy od wyczucia taktu i stylu
pozdrawiam:)
podoba mi się, jak piszesz. zauważ to. bo ja rzadko chwalę. ale zamieściłeś to na wywrocie i wywrotową miarkę przykładam, nie ma zmiłuj.
pozdrawiam ciepło i czekam na kolejne teksty:)
pozdrawiam