Tańcząca z Aniołami

Barton

Wyobrażenia Nieba są różne. Począwszy od białego pokoju umeblowanego tylko tronem Boga, po ogromną salę, przypominającą amfiteatr, aż do pustki, ogromną przestrzeń porównywalną z wielkością Wszechświata, z tym, że koloru białego i wystrojonego w chmurki. Wszędzie tylko anioły, świeci, anioły. Wszyscy klęczą oddając pokłon Bogu, który też jest przedstawiany na różne sposoby, jednakże postać oślepiającego światła chyba najbardziej jest prawdopodobna tym bardziej, iż wiadomo, że Bóg jest duchem, nie posiada ciała, a więc nie można, a bynajmniej nie powinno się Go przedstawiać pod postacią... Ludzką. Fakt faktem jest, że zostaliśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo to jednak nie upoważnia nas do przedstawiania Boga pod postacią siwego staruszka lub kobiety, a taka sytuacja też miała miejsce. Wródźmy jednak do tematu. Obrazek przedstawia się trochę nudnie, bo dla potencjalnego człowieka jedna godzina w Kościele oznacza katorgę, nudę i zmarnowanie tak cennego w dobie obecnej czasu, a co dopiero mówić o całej wieczności. Jednym się ten pomysł może i podoba, ale innym... Chyba nie. Dlatego też postanowiłam ukazać Niebo nie od strony nieustannego oddawania czci Bogu, jednakże to też uwzględniłam, ale, jako że mam trochę (więcej niż) bujną wyobraźnię, od strony trochę „innej”. Z resztą, jeśli powiem, o co dokładnie chodzi to nie będzie sensu czytać dalej. Zatem uwaga, wchodzimy do środka.

Po minięciu bramy, przy której czuwa św. Piotr, widać de facto olbrzymią przestrzeń, ale można to bardziej nazwać polaną niż Niebem. Oczywiście, że nie rosną tam drzewa, ani tym bardziej świeci nie uprawiają tam kwiatków. Jest to jednak bardzo przyjemne miejsce, taki odpoczynek po długim męczącym życiu na ziemi. Każdy może sobie przysiąść posiedzieć, porozmawiać z inną duszyczka, świętym, a nawet aniołem, których jak mówiłam jest tam „dość” dużo. Mijając te pola dojdziemy do bardzo abstrakcyjnego miejsca, jak już mówiłam mam bujną wyobraźnie, jakim jest „Kawiarnia pod Opieką”. Można tam zjeść porządny obiad, wypić herbatkę, czy zagrać w karty. Hazard nie jest zbyt tolerowany, tak, więc trzeba uważać.

To właśnie tam w „Kawiarni pod Opieką”, najbardziej abstrakcyjnym miejscu w całym Niebie rozpocznie się akcja – no, bo gdzieś się w końcu musi rozpocząć. A takie abstrakcyjne miejsca są według mego mniemania najlepsze.

Kawiarnia nie różniła się chyba niczym od ziemskich kawiarni, no może tylko tym, że tutaj zastaniemy tylko dusze, aniołów i świętych. Sala była dość duża, z lewej strony tuż przy wejściu stał bar, a między ogromną liczbą stolików kręcili się kelnerzy, kilku świętych, którzy na ochotnika podjęli tę pracę.

Przy stolikach siedziały różne postacie i panowały różne nastroje. Jedni kończyli obiad, inni wesoło dyskutowali, jeszcze inni grali w karty, ot tak dla zabawy. Jednak moją uwagę przykuł stolik stojący nieco z boku pod ścianą, z prawej strony lokalu. Siedzieli przy nim aniołowie. Nie muszę chyba opisywać wyglądu anioła, bo to wie nawet przedszkolak. Powiem tylko, ze oni nie byli takimi zwykłymi aniołami, przewyższali je rangą, bo byli Archaniołami. Jednymi z tych ważniejszych w Niebie, spełniających jedne z najważniejszych funkcji. Siedzieli tak przy tym stoliku i czekając na zamówienie tak zwyczajnie się nudzili. Ich nuda nie była spowodowana powolnym obsługiwaniem przez kelnerów, lecz czymś o wiele większy, głębszym, na ziemi można by powiedzieć – mistycznym, ale na pewno nie abstrakcyjnym. Chociaż, wydaje mi się, że takie potencjalne anioły mają dużo spraw na głowie. Chociażby takie, że latają dzień w dzień, godzina w godzinę za konkretnym człowiekiem i pilnują go, żeby przypadkiem nie zszedł na „złą drogę”.

Siedzieli wiec, nudzili się i milczeli. Milczeli, bo właściwie, o czym mieli rozmawiać? Znów o tym, który szybciej wyzwoli duszę ludzką z grzechu? To się mogło stać nudne, tak od setek lat rozmawiać o jednym? Ja chyba wolałabym pomilczeć.

Ja tak, ale oni chyba nie, bo oto Rafał, odezwał się w końcu:

- Ale nudno w tym Niebie. – Powiedział zdanie banalne, bo o tym wiedzieli we czterech. No, ale w końcu trzeba było jakoś zacząć tą rozmowę, nawet gdyby miała dojść z powrotem do zdania wypowiedzianego przez Rafała.

- Od czasów Wielkiej Wojny odbyły się tylko nieliczne drobne spory o duszę ludzi – powiedział Gabriel.

Wielka Wojna. Nasze aniołki pamiętały tamte czasy, kiedy to pyszny Lucyfer, dawniej wielki i wspaniały anioł, bliski Synowi Bożemu, pełny godności i majestatu, niosący przed Bogiem światło, obecnie po zbuntowaniu się przeciwko Bogu, strącony do swojej obecnej siedziby - Piekła, którego jest księciem. Gość zrezygnował z wiecznej szczęśliwości przez swoją zazdrość, pychę i sama nie wiem, co jeszcze. Może żałował swojego postępku, nie wiem, nikt tego nie wie, tylko on sam, ale faktem jest, że teraz mści się, a jego zemsta jest wielka. Kusi ludzi, a to mu przychodzi łatwo, bo ludzie nie są tak doskonali jak sam Bóg, czy aniołowie i sami chyba do końca nie wiedzą, co to właściwie jest ten grzech. To, co ładne nie musi być wcale dobre, o czym przekonali się już nasi pierwsi rodzice w Raju.

- Ale zauważ, że ludziom się nigdy nie nudzi – dodał Ariel.

Miał rację. Odkąd na świat weszło ZŁO, ludzie zaczęli go udoskonalać, a to udoskonalanie odbywa się w zastraszającym tempie. Szczególnie przez ostatni wiek potwornie się zmieniło – na lepsze czy na gorsze? Tu trzeba by się dłużej zastanowić. Ludzie sami nie bardzo potrafią dobrze spożytkować swojej wiedzy, ani tego, co wychodzi spod ich rąk.

- A co byście powiedzieli na mały spacerek po ziemi? – Spytał nagle Rafał

- No, to dobry pomysł – pochwalił go Ariel i dodał – bywałem tam nie raz, ale za każdym razem doświadczam czegoś nowego. Ziemia jest niezbadanym światem, a od niedawna dość interesującym.

- Coś ty Wszechmogący nie zgodzi się na taki wypad – powiedział Michał.

Może trochę żartował, na pewno tak jak oni chciał zejść na ziemię. Robił to przecież nie raz, zawsze z jakąś ważną misją do wykonania, ale nigdy tak po prostu „na spacerek”.

Nie, na pewno się nie bał, był przecież odważny, może nawet coś więcej niż odważny, gdyby było inaczej to na pewno nie zostałby generałem Niebiańskich Armii. Miał też „trochę” honoru i jako żołnierz nie poszedłby z taką propozycją do Boga.

- Michale, nic się nie stanie, gdy tak zwyczajnie poprosimy o pernmisję – przekonywał go Gabriel – w końcu i tak nic się nie dzieje, siedzimy w tym Niebie i jak powiedział Rafał nudzimy się tylko.

W tej chwili podszedł do nich kelner niosą na tacy cztery szklanki z sokiem pomarańczowym. Opuścił tacę i postawił przed nimi szklanki. Burkną jeszcze coś w stylu „smacznego”, lekko się uśmiechną i odszedł. Siedzieli jeszcze chwilę w skupieniu wpatrując się w stół, po czym Ariel zagadną spoglądając ukradkiem na Michała

- To, co robimy?

- Róbcie, co chcecie, znacie moje zdanie – Michał widocznie wyczuł jego badawcze spojrzenie.

- Ale jakby coś to wstawisz się za nami? – Spytał Gabriel.

Nie mam pojęcia, dlaczego o to spytał. Może, dlatego, że bardzo szanował przyjaciela, za jego stanowisko i imię, a może po prostu, żeby przekonać go, że zostając tutaj zanudzi się.

- No nie wiem, ten pomysł niespecjalnie mi się podoba. – Powiedział popijając soczek.

Zapadłą cisza. Soku ubywało, a oni milczeli. W pewnym momencie Ariel wyprostował się na krześle, jego oczy błysnęły i spytał:

- Hej a pamiętacie to?: - Przypomniał sobie wiersz, który kiedyś słyszał będąc z wizytą na ziemi. Zaczął deklamować:

Kto jak zorza jest wspaniały?

Kto jest pierwszy wśród zastępów?

Kogo Bóg namaścił wodzem?

Komu dał Bóg miecz wspaniały?

Kto buławę w ręku dzierży?

Kto z pięknym, mocnym wołaniem Hufce do walki prowadzi?

Kto smoka pokona i do nieba wzleci?

By oddać należną chwałę Trójcy Przenajświętszej?...

Michał spojrzał na niego nie tyle groźnym, co zawstydzonym wzrokiem, proszącym Ariela, aby przestał. Ten jednak nie dawał za wygraną, a Rafał i Gabriel przyłączyli się do niego i deklamowali razem:

To Archanioł Michał, – bo tak mu na imię.

On to wybran wśród wielu, by straż pełnić na ziemi.

A rangę wspaniałą otrzymał od Stwórcy!

Bo jako hetman prowadzi do boju Zastępy.

Czy wygra? – Pytanie nie na miejscu

Bo już w samym imieniu zapisane zwycięstwo nad księciem Lucyferem i poddanym jemu czartom.

I jest dumny z tego, że broni ode Złego,

Nieśmiertelną duszę człowieka każdego.

To było w pewnym sensie nabijaniem się z Archanioła, który spuścił głowę i powiedział tylko:

- Przestańcie, mówiłem wam już kiedyś żebyście dali spokój z tym wierszem.

- Pamiętasz, kto go napisał? Bo przecież nie my... – Spytał z uśmiechem na twarzy Ariel.

- Pamiętam, nie martw się. – Odpowiedział

- Michale, to, co wstawisz się za nami? – Dopytywał się niecierpliwy Gabriel

- Niech wam będzie, ale żeby nie było na mnie, gdy was wyrzucą... – Powiedział to żeby dali mu spokój. Z drugiej jednak strony czuł, że „coś” może się wydarzyć tam na ziemi.

- No to idziemy – rzucił Rafał

Wstali i na czele z Rafałem poszli prosić o zezwolenie na zejście na ziemię.

Ziemia. Według zamysłu Boga – ziemia – jest wszystkim, co się na niej znajduje: rośliny, zwierzęta, ludzie, a także to, co oni stworzyli. Widzicie po tym wszystkim dochodzimy do wniosku, że człowiek też jest stwórcą, ale on tworzy rzeczy materialne, a Bóg daje życie. To chyba jest podstawowa różnica między nami a Stwórcą.

Przenieśmy się teraz do małego miasteczka gdzieś na południowym wschodzie Polski. Miasteczka jak inne tego typu w państwie. A może tylko podobne z wyglądu, choć nie... Jeszcze nigdzie nie spotkałam podobnego miejsca. Swoje „imię” odziedziczyło po „właścicielu” Tomaszu Zamojskim, gdzieś jeszcze w XVII w.

Gdy wjeżdżasz do niego wita cię tablica z herbem tomaszowskim. To wcale nie jest dziwne, każde szanujące się miasto tak ma. Wejdźmy.

Miasto pogrążało się we śnie, koty powoli kładły się już spać, tylko gdzieniegdzie jeszcze było słychać głuchy warkot silnika przejeżdżającego samochodu. Szare bloki wyglądały trochę dziwnie, tak jakoś pusto. Ale nie wszystkie. Oto nieco z boku stał czteropiętrowy budynek, w którym na ostatnim piętrze paliło się jeszcze światło. W pokoju siedziała piętnasto- prawie szesnastoletnia dziewczynka. Była to krótko ścięta brunetka o delikatnych rysach twarzy i dużych brązowych oczach. Siedziała i czytała książkę, której tytułu nikt nie zgadnie, „Istoty pozaziemskie”, taka książeczka trochę science – fiction o duchach, aniołach i tym podobnym stworach. O przepraszam, anioła nie można nazwać „stworem”.

Dwudziesty ósmy dzień września, a dokładnie wtorek, który dobiegał końca, a właściwie już się skończył, bo jakieś dwie minuty temu minęła północ.

Właśnie weszła jej mama. Kobieta po czterdziestce, włosy pomalowane na kolor kasztanowy, zawsze związane w kucyk, nadawały jej młodzieńczego wyrazu twarzy. Ogólnie z wyglądu bardzo sympatyczna.

- Jeszcze nie śpisz? – Spytała – jutro nie wstaniesz do szkoły

- Dobrze już idę mamusiu... – Odpowiedziała uśmiechając się, a miała piękny uśmiech.

Mama wyszła, a wychodząc powiedziała jeszcze „dobranoc”. Znów było cicho i gdyby nie zapalona lampka nocna stojąca obok łóżka można by powiedzieć, że nikogo nie było w pokoju. Ale nie. Beata, bo tak miała na imię dziewczynka, odłożyła książkę i usiadła na łóżku. Zamknęła oczy, po czym znów je otworzyła spojrzała na Krzyż wiszący nad wejściem do pokoju i milczała. Pewnie zastanawiała się, co powiedzieć. Była jedną z nielicznych szesnastolatek, które tak gorąco wierzyły, że gdzieś tam, jest ktoś, kto nieustannie czuwa nad jej losem. Była dziewczynką, dla której pójście do kościoła było nie tyle godziną nudzenia się, ale spotkaniem, na którym mogła porozmawiać i posłuchać Tego, który tak bardzo ją kochał. Może czasami w to wątpiła, kiedy dostawała od życia porządnego kopniaka, ale działo się tak tylko wtedy, gdy wkurzając się na Boga zaczynała ufać Szatanowi. To nie zdarzało się często, ostatni nawet w ogóle, ale poważny kryzys wiary już raz przeszła. Teraz jednak gorąco wierzyła w miłość Boga i powierzała Mu się w każdej sytuacji. Nawet teraz zaczęła do Niego mówić. Nie rozmawiał z Nim poprzez wykute na pamięć modlitwy z dzieciństwa. Uważał, że to bezsensu. Powie jakąś z pamięci i co, przy takich „regułkowych” nie umiała się skupić, wolała mówić to, co dyktowało jej serce.

- Panie! Wiesz dobrze, że za kilka godzin będą moje urodziny. Na pewno dostanę mnóstwo prezentów, ale wiem, że tego, którego tak naprawdę chcę otrzymać na pewno nie dostanę. Chciałabym przeżyć fascynującą przygodę. To jest moje jedyne życzenie urodzinowe.

Następnie położyła się zgasiła lampkę i zasnęła.

Na niebie świeciły roje gwiazd, księżyc świecił jasno pokazując swoje prawdziwe piękno.

Tymczasem w Niebie aniołki poszły do Boga ze swoją wielką prośbą. Zastały Go w dość małej salce, był sam rozmyślał, a właściwie prowadził debaty z samym sobą. Powitał ich ciepło, jak zawsze. To było normalne, Jego stosunek do aniołów i ludzi jest taki jak dobrego ojca do dzieci. Pewnie, dlatego często mówił do nich „dzieci”, a oni „Ojcze”.

Anioły klęczały przed Nim czekając, co też powie w ich sprawie. Bóg milczał długo trawił ich prośbę, jak również prośbę Beaty, którą usłyszał jeszcze zanim weszli. Postanowił w pewien sposób pogodzić te dwie sprawy.

- Rozumiem, że wam się tu nudzi – powiedział w końcu – de facto ostatnio nie było nic do roboty, dlatego tez spełnię waszą prośbę, a jednocześnie powierzę ważną misję.

Aniołki uśmiechnęły się z początku, później posmutniały, następnie znów się uśmiechnęły po tym jak Wszechmogący wyjaśnił im, co miał na myśli mówiąc, że powierza im „ważną misję”.

Przeniesiemy się teraz tam, gdzie chyba nikt nie chciałby wejść i chyba nie tylko, dlatego że jest tam bardzo gorąco. Ogólnie atmosfera tam panująca jest, co najmniej nie do zniesienia. Dzieciom przedstawia się to w obrazie wielkiego kotła bądź pieca, w którym smażą się dusze, a wkoło tańczą chichocząc diabły. To opis dla dzieci, dorośli, jeśli wierzą to na pewno tak sobie tego nie wyobrażają. Ja też tego tak nie przedstawię. Można by powiedzieć Niebo jest na „górze”, a Piekło na „dole”, gdzieś we wnętrzu Ziemi. Wiadomo, że to nieprawda, ale tak jest najłatwiej sobie wyobrażać ten stan. Podobnie jak diabły, które w istocie były niegdyś aniołami, \. Może nadal wyglądają tak jak anioły tylko ich rysy twarzy się zmieniły, bo z pewnością nie cieszą się z tego, ze nie mogą oglądać Boga. To był ich wybór, tak samo jak każdy człowiek ma wybór. Mogły zostać, cieszyć widokiem Wszechmogącego, oddawać Mu należną chwałę, wypełniać rozkazy, które tak właściwie nie były dla nich ciężarem - przynajmniej tak mi się wydaje - i cieszyć się szczęściem. Mogły być święte, tak jak dobre duchy – anioły. Ktoś może zapyta, skoro Bóg jest taki miłosierny, że przebacza nam ludziom wszystkie nasze grzechy to, dlaczego nie mógł im przebaczyć? Nie mógł, widocznie ich grzech był o wiele większy, a poza tym należy pamiętać, że to były anioły, doskonałe stworzenia, wiedziały, co to jest grzech, potrafiły odróżniać dobro od zła. Wszystko to wiedziały, to, czego człowiek uczy się przez wszystkie lata swojego życia, a i tak do końca nie poznaje. Ich grzech był wielki i dlatego poniosły wielką karę.

Nie przedstawię również tego stanu w sposób zabawny, jak nieraz jest pokazywany przez dorosłych, którzy może nie wierząc, a może nie chcąc wierzyć, przedstawiają je podobne do człowieka z tym, że z rogami byka i ogonem zakończonym czymś w rodzaju strzały, a w ręku trzymające widły. Można takie spotkać na wielkich billboardach, czy wystawach sklepowych. Ci, którzy to widzą zwyczajnie się uśmiechają, może też zaczynają tak pojmować Piekło, a ci, którzy tak robią może zarabiają na tym olbrzymie pieniądze, gdy to na przykład wisi na wystawie sklepu komputerowego z napisem „diabelskie ceny”, obniżka, to jest to doskonała reklama dla takiego zwykłego człowieczka.

Piekło nie jest tak dobrze strzeżone jak Niebo, nie posiada bramy, może tylko jakiś czart stoi na warcie u wejścia. Nie jest tak jasno, miło. Tu możemy wyobrazić sobie ciemność, górujący kolor czerwieni, fioletu, czerni. Taka jaskinia, pełna płomieni, w której nie ma, czym oddychać. Mimo iż jest to tak straszny widok, wejdźmy do środka.

Rzeka lawy przepływa przez jaskinię. Unosząca się nad nią para i zapach siarki potwornie drażnią nozdrza. Nad rzeka wisi most, taki zwykły jak każdy innym most. Przechodzi przez niego czterech demonów. Po chwili znikają w ciemnym tunelu. W oddali słychać wrzaski i piski porównywalne z zarzynanym prosiakiem na wsi. Demony wychodzą z tunelu, wchodzą na salę. Na podeście stoi Lucyfer. Z dawnego wyglądu pozostały mu tylko skrzydła, które i tak po tylu latach sczerniały przybierając koloru węgla, podobnie jak jego twarz, z dziwnymi rysami, może na pierwszy rzut oka przemęczonymi, zatroskanymi, ale po dłuższym przyjrzeniu się widać złośliwy uśmiech i oczy, w których odbija się płomień, żar, nienawiść, tym większa im większa jest jego porażka. Ubrany był w czarny garnitur w ręku trzymał czarną laskę zakończoną wizerunkiem smoka. To on wrzeszczał na czarty, które nie wykonały swojego zadania. Piszczały i uciekały prze gniewem Lucyfera.

Demony podeszły pokłoniły się wodzowi i patrzyły na niego w milczeniu. On siadł wygodnie na tronie stojącym za nim, wyją cygaro z marynarki i zapalając je powiedział:

- Wezwałem was, bo wiem, że tylko wy jesteście zdolni wykonać to zadanie – oczywiście pominął siebie. Oni patrzyli teraz z zaciekawieniem. Lucyfer kontynuował – doszły mnie słuchy o nieudolnym planie Stwórcy – rzekł z ironią a głosie, a po chwili dodał uśmiechając się – posyła On aniołów na ziemię – znów stał się poważny, zaciągnął się cygarem i mówił dalej – możemy to wykorzystać przeciw Niemu. Zrobimy podobnie, zejdziecie na ziemię... – Mówił jeszcze długo, a demonom jego pomysł coraz bardziej się podobał.

Wróćmy na ziemię. Było około szóstej czterdzieści pięć, kiedy Beata wyszła do szkoły. Miała stosunkowo niedaleko, bo wystarczyło minąć dwie ulice. Dlaczego wyszła tak wcześnie, a raczej późno? Bo w szkole, do której uczęszczała lekcje zaczynały się o siódmej dziesięć.

Był chłodny poranek, ale zapowiadał się dość pogodnie. Szła przeskakując, co chwila mniejszą lub większą kałużę, pozostałość po wczorajszym deszczu. Nagle spostrzegła dziwny obraz. Oto czterech chłopców szesnasto może siedemnastoletnich stało przy zielonej studni i jakoś dziwnie jej się przyglądali. Od razu zauważyła ich spojrzenia. Spuściła głowę i przyśpieszyła kroku. Oni nic nie powiedzieli, tylko patrzyli na nią, a gdy ich minęła odprowadzili ją wzrokiem. Byli to aniołowie, którzy pod postacią ludzi zeszli na ziemię. Byli ubrani w dżinsy i bluzy z kapturem. Gabriel miał blond włosy związane w kucyk, Rafał krótko przystrzyżone podchodzące trochę pod kolor rudy, Ariel kasztanowe trochę dłuższe od przeciętnych, a Michał kruczoczarne. Łączył ich tylko jeden element, a mianowicie ciemnoniebieskie oczy, które mogły zmienić swoją barwę na stalową. Odwrócili się i poszli w kierunku szkoły Beaty.

Minęło sześć godzin od momentu ich pierwszego spotkania. Beata zdążyła już zapomnieć o aniołkach i spokojnie wracała do domu.

Nagle zatrzymała się, bo oto na słupie ogłoszeń zauważyła bardzo ciekawą informację, która w pewnym sensie ją zainteresowała. Przeczytała ja uważnie po czy, poszła dalej w kierunku domu.

Wtedy aniołki, które ją widziały, zaciekawione ogłoszeniem podeszły do słupa. Było tam napisane, że w sobotę pierwszego października odbędzie się dyskoteka na „Odlocie”, wystąpi między innymi znakomity DJ., z resztą bardzo przez wszystkich lubiany, występował pod imieniem DJ. Migi.

- Mam świetny pomysł, idziemy no nie? – Powiedział Ariel zacierając ręce

Oni spojrzeli na niego jak na idiotę. Nie chodziło o to, że pomysł im się nie podobał, ale przybyli na ziemię w zupełnie innego powodu, niż chodzenie na dyskoteki.

- Co y z nieba spadłeś? – Spytał Rafał. Jego pytanie było trochę nie na miejscu, tym bardziej, że oni zlecieli z Nieba, ale jemu nie o takie „Niebo” chodziło, więc możemy mu wybaczyć głupawe pytanie.

- No dobra iść możemy, ale nie musimy tańczyć, przynajmniej na mnie nie liczcie. – Gabriel nie lubił zabaw tego typu. Miał wspaniały głos, z resztą nie tylko on, pięknie śpiewał, ale żeby tańczyć i to jeszcze na tego typu imprezach? No to już była przesada.

- Nie gadaj... Nie umiesz tańczyć! – śmiał się z niego Ariel

- Ty się młody nie śmiej, bo ty też nie umiesz... – Przypomniał mu jego wadę

- No, co wy, możemy się szybko nauczyć, przecież jesteśmy anio... – Urwał, bo w tym momencie został lekko uderzony w tył głowy przez Gabriela, który zganił go:

- Cicho! Przecież wiesz, że nie możemy o tym głośno mówić.

- Spokojnie, wyluzuj – uspokajał go Michał, a rozglądając się dodał – przecież nikt nie słyszy.

Gabriel był w pewnym stopniu przeczulony na punkcie ukrywania się. Szczególnie teraz, gdy dostali takie ważne w końcu zadanie. Uspokoił się trochę, wyluzował i przyrzekł sobie w myślach, ze nie będzie tak tego pilnował, najwyżej ludzie wezmą ich za wariatów.

Minęła dwudziesta druga. Przed budynkiem Odlotu zbierała się młodzież, a raczej dochodziła, bo dyskoteka zaczęła się już kilka godzin wcześniej. Muzykę DJ. Miga było słychać nawet na zewnątrz, takie techno, nic specjalnego, ale dobre żeby potańczyć, wyszaleć się po długim tygodniu harówy w szkole i naładować się nowa energią, na kolejny tydzień. Tak to postrzegała młodzież.

Beata wyszła z uliczki i skierowała się do wejścia. Chwilę potem była już w środku. Wszyscy tańczyli, no prawie wszyscy, wyłączając oczywiście kilku osobowe paczki siedzące przy stolikach i nasze aniołki. Stali pod ścianą i popijali colę. Wyglądali dość niepozornie, taki potencjalny obserwator nie zauważyłby żadnej różnicy pomiędzy nimi a ludźmi. Po prostu czterech kolegów przyszło na dyskotekę. DJ. Migi zachęcał do tańca jednocześnie zapuszczając następny utwór. Nagle Rafał zauważył Beatę, która właśnie dosiadała się do kilku koleżanek. Upłynęło kilka sekund zanim zareagowali na jej przyjście. Pierwszy odezwał się Gabriel i patrząc na Beatę powiedział:

- Dobra chłopaki, trzeba się chyba zapoznać. – Tu zwrócił się do Ariela, ale w dalszym ciągu nie spuszczał wzroku z Beaty – Jesteś taki odważny, pójdziesz pierwszy.

Odwrócił się do niego i zachęcał go ruchem ręki, żeby poszedł. Ariel może z przerażenia a może z pewnej niechęci odsunął się robiąc krok do tyłu, zasłonił się rękoma i spoglądając na Michała powiedział:

- Jak? Dlaczego ja? Przecież to Michał jest tu szefem.

Michał patrzy na niego. Trochę z pretensja, ale już po chwili jego oczy uśmiechają się do nich, wyprostował się, gdyż poprzednio był wsparty o ścianę i nawet wesołym tonem powiedział:

- Ok. Skoro tak mówisz... Idę.

Poszedł, tak jak powiedział. Koledzy patrzyli na niego z zaciekawieniem i podziwem. Michał przedzierał się przez tłum tańczących z mieszanymi uczuciami. Gdy znajdował się jakieś pięć metrów od niej, stanął. Owładnął nim dziwny paraliż, zastanawiał się, co jej powie. Co miał jej powiedzieć? „Cześć, Beata, mam na imię Michał i jestem aniołem?”. Moim zdaniem wzięłaby go za wariata, z początku wyśmiała, a później wściekła odeszła. Krótko mówiąc zakończyłoby to ich pobyt na ziemi, jakże krótki zresztą. Stał jeszcze chwilę. DJ. Migi zapuścił właśnie trochę spokojniejszą nutę. Zrobiło się, nawet jak na taką zabawę, dość romantycznie. Michał odetchnął głęboko i zaczął iść do Beaty, która wstając od stolika szła w jego kierunku. Spotkali się mniej więcej w połowie drogi. Widząc go uśmiechnęła się, on odwzajemnił uśmiech. Stali naprzeciw siebie dosłownie chwilę, ale ta chwila była dla nich wiecznością. Michał przez tą chwilę nabrał pewności siebie i w końcu odezwał się:

- Cześć. Ty musisz być Beata, tak?

- Tak – spojrzał zdziwiona, a jej zdziwienie nie miało w tym momencie końca – a ty jesteś...

- Mi... – Urwał nie wiedział czy może zdradzić swoje prawdziwe imię, ale doszedł do wniosku, że tak będzie najlepiej – Michał... Zatańczymy?

- Przykro mi, ale ja nie tańczę – powiedziała. Nie chodziło jej o to, że nie umie tańczyć, tylko o to, że nie lubi. Normalnie taka odpowiedź zakończyłaby znajomość, ale nie tutaj. Beata widząc zakłopotanie Michała powiedziała, – ale możemy porozmawiać.

Michał uśmiechnął się lekko. Poszli razem w kierunku baru, usiedli i zaczęli rozmawiać. Beata z początku przyglądała się swojemu rozmówcy, który był trochę zmieszany czując na sobie jej badawcze spojrzenie.

- Chyba skądś cię znam... – Powiedziała nagle – czy ty przypadkiem z kolegami w środę nie...

- Tak masz rację... – Przerwał jej.

Zaczęli się śmiać. Dalsza rozmowa poszła już gładko.

Aniołki były pełne podziwu dla Michała. Nagle jeden z nich rozejrzał się po zgromadzonych i spostrzegł dziwne zjawisko, bo oto na salę weszło właśnie czterech metalowców. Ubrani byli w skóry, czarne dżinsy i ciężkie glany, podbite żelazem. Ich widok, z niewiadomo, jakich przyczyn, bardzo zaniepokoił aniołki, które stały teraz pod ścianą trzęsąc się ze strachu. Metalowcy zauważyli ich i zaczęli iść w tamtą stronę, uśmiechając się ironicznie. Po chwili minęli ich.

Wtem podszedł Michał z Beatą. Przedstawił ją kolegom, ale tylko po to żeby jakoś wyglądało. A chwilę później stał z boku z Rafałem i pytał go:

- Słuchaj Rafciu – zaczął – coś jest nie tak. Coś złego wisi w powietrzu. Czujesz to?

- Istotnie, widzieliśmy jakichś czterech gości, wyglądali na metalowców – mówił rozglądając się niespokojnie – coś mi się wydaje, ze Lucyfer ich tu przysłał... Ale to są tylko moje domysły

- No dobra, gdyby nawet, to powiedz mi, co Lucyfer będzie z tego miał?

- Tego właśnie nie wiem. – Tu zniżył głos, bo właśnie Beata szła w ich stronę – Trzeba się będzie tego dowiedzieć.

- Co się tak namawiacie? – śmiała się – chyba nie macie zamiaru nikogo bić? – Nagle spoważniała – a tak poważnie to, co tak stoicie? Chodźcie do nas...

Z drugiej strony sali nie było tak wesoło. Stali tam owi czterej metalowcy, którzy wzbudzili w aniołkach taki strach, że całkowicie odeszła im ochota na zabawę. W rzeczywistości ci metalowcy byli czterema demonami wysłanych na ziemię przez Lucyfera, a więc Rafał miał po części rację. Tylko, na czym Lucyferowi tak bardzo zależy?

- A widzieliście tych pajaców z Nieba? – śmiał się Mefisto

- Ale mieli miny – dodał Azazel

- No zupełnie jak ty, gdy dowiedziałeś się, że Lucyfer cię wzywa – śmiał się z kolei Belzebub. Wszyscy wybuchnęli wtedy śmiechem. Samael jednak szybko spoważniał, gdyż dojrzał w tłumie Beatę.

- Widzicie... – Zwrócił się do towarzyszy – jej dusza jest biała, nie tak jak innych ludzi... To będzie ciężkie zadanie.

- Mylisz się Salaelu – poprawił go Mefisto – to zadanie jest praktycznie nie do wykonania. Lucyfer ma zawsze idiotyczne pomysły.

- Ciszej, gdy cię usłyszy, będzie po nas. – Zganił go Belzebub

- Idioci! O czym wy mówcie? Lucyfer miał świetny plan! – Jako jedyny bronił swego wodza – ona podporządkuje się każdemu, z kim tylko się zaprzyjaźni. Musimy okazać jej tylko trochę miłości i zrozumienia.

Belzebub i Samael spojrzeli na niego zaczęli się śmiać.

- Miłość i zrozumienie? – Powtórzył przedrzeźniając go Belzebub - Aleś wymyślił... Jak tak dalej pójdzie to staniesz się aniołkiem i tak jak tamci będziesz na posyłki Boga.

- Chyba zapomniałeś, kim jesteś – powiedział Samael

- A wy chyba zapomnieliście, po co tu przybyliśmy – bronił się Azazel

Ich kłótnie przerwał w końcu Mefisto:

- Przymknijcie się. Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie wykonamy swojego zadania, a jeśli tego nie zrobimy to nie będziemy mieli, po co wracać... – Chodziło mu o powrót do Piekła, wiedział doskonale, że za niewypełnienie polecenia grozi surowa kara.

- A kto powiedział, że chcemy wracać? – Burknął pod nosem Belzebub

Mefisto spojrzał na niego „spode łba”, skrzywił się i powiedział

- Chodźcie, musimy zbajerować tę małą. – To powiedziawszy ruszył w jej kierunku. Nagle stanął zatrzymany przez Samaela.

- Hej! Czekaj... Nie widzisz, że tam stoją te niebieskie pajace? – Prawdę mówiąc bał się tych, których chwilę temu wyśmiewał.

- I co z tego możemy ich przegonić... – Mefisto uśmiechnął się i poszedł.

Podeszli do aniołów i Beaty. Azazel podszedł pierwszy i kładąc jej rękę na ramieniu spytał:

- Hej mała możemy porozmawiać?

- Ta „mała” rozmawia z nami – odpowiedział przedrzeźniając go Rafał – ślepy jesteś czy co?

- No wiesz... Tyle lat mieszkając w Jaskini Smoka. To w pewien sposób wpłynęło na jego wadę. – Powiedział poważnie Samael, a po chwili on i koledzy wybuchnęli śmiechem.

- Idź się, lecz... – Odpowiedział mu dziwnie pyskaty Michał, który w tym momencie poznał przeciwników. Dodał odpychając Samaela, który stanął naprzeciw niego – dajcie nam spokój.

W tej chwili podszedł Belzebub i stanął naprzeciw Michała.

- To lepiej wy się odczepcie. Zawsze włazicie nie tam gdzie powinniście – powiedział i popchnął Michała, który przewrócił się wpadając w stojący za nimi tłum bawiących się. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Wstał, lekko podenerwowany, szedł powoli w stronę Belzebuba. Ten cofnął się ze strachu przed Michałem, którego bał się jak wody świeconej, tym bardziej, że jego oczy z niebieskich stały się stalowo-niebieskie, po prostu dziwne, takie zimne. Archanioł podniósł rękę, która zawisła w powietrzu. Po chwili opuścił ją. Stał teraz ze spuszczoną głową, myśli mu się plątały, na twarzy miał dziwaczny grymas mieszanki złości, wstydu, nienawiści i niemocy. Anioły patrzyły na niego przerażone, demony zdziwione i to niemało. Zaraz zaczęły mu docinać.

- Co pękasz aniołku? Mamusia zakazała się bić? – śmiał się Belzebub

- No to mas problem, czas wybierać...

Nagle tłum się rozstępuje i podchodzi ochrona, a za nią Beata, która ze strachu o nowych przyjaciół poszła po nią jeszcze na początku sprzeczki. Ochroniarze kazali wyjść metalowcom z budynku. Ci zaczęli się trochę szarpać, ale po chwili posłusznie wyszli, rzucając za sobą wyzwiska w stronę aniołów i coś w stylu „jeszcze się spotkamy, pożałujecie, ze weszliście nam w drogę”. Był to bełkot, zrozumiany tylko dla nich i aniołków, które patrzyły posępnym wzrokiem w ich kierunku.

Beata nie czekała nawet na słowa wyjaśnień. Po prostu wkurzona wyszła. Jej czterech stróżów poszło za nią. Szła szybko nie zważając na to, że szli za nią.

- Zaczekaj. Gdzie ci się tak spieszy? – Zapytał Gabriel, gdy byli już w połowie drogi

- Do domu... Już i tak wystarczająco zepsuliście mi humor... – Odpowiedziała, a w jej głosie słychać było prawdziwą złość.

- My? Przecież my nic nie zrobiliśmy... – Spytał zdziwiony Ariel

- Jak to nic? O mało, co nie pobiliście się z jakimiś metalowcami! Musiałam wezwać ochronę, bo ja nie wiem, do czego jesteście zdolni... – Urwała, a po chwili namysłu spytała, – za kogo wy się właściwie uważacie?!

Nie wiedzieli, co jej odpowiedzieć. Szli ze spuszczonymi głowami, zmieszani, trochę z tyłu i milczeli. Trwało to dość długo.

- To, co robimy? – Szepnął Ariel do idącego obok Rafała.

Rafał wzruszył ramionami, szli dalej. Ich oczy zwrócone były na Michała, który bił się z własnymi myślami. Milczeli w dalszym ciągu, lecz nagle Michał powiedział półgłosem:

- Nadszedł już czas, aby jej powiedzieć, nie musimy się ukrywać w nieskończoność – a głośno do Beaty – Berta zaczekaj, musimy sobie coś wyjaśnić...

Podbiegają do niej. Ona staje, odwraca się. Zapadła niezręczna cisza, którą jako pierwsza przerwała Beata

- Co takiego macie mi do powiedzenia? – Spytała

- Może to zabrzmi dziwnie – zaczął Gabriel, – ale nie jesteśmy tymi, na kogo wyglądamy... – Urwał. Beata patrzyła na nich zdziwiona, znów zapadła cisza.

- Pamiętasz swoja modlitwę w dzień przed swoimi urodzinami? – Spytał Rafał. Jego pytanie zabrzmiało jakoś dziwniej, a na pewno gorzej od stwierdzenia Gabriela. Zdanie praktycznie wyrwane z kontekstu.

- Bóg postanowił spełnić twoją prośbę. – Dodał Ariel. Ja na miejscu Beaty nic bym już nie zrozumiała.

- Powierzył nam to zadanie. – Dodał Gabriel. No to ładnie jej prośbę nazwał zadaniem.

- Chyba wam kompletnie odbiło! – Powiedziała Beata. Odwróciła się i zaczęła iść. Tu właśnie widzimy normalną reakcje normalnego człowieka. Każdy, ale to każdy na miejscu Beaty by tak postąpił. No chyba, że...

Anioły stały w miejscu, może były zaszokowane jej reakcją. W każdym bądź razie chyba nie miały zamiaru dalej iść. Ale nagle Beata zatrzymała się, po chwili odwróciła i popatrzyła na nich badawczym spojrzeniem. Oni nie mogąc znieść jej wzroku spuścili głowy.

- Tak w ogóle to skąd wiecie o mojej modlitwie – spytała jakimś takim dziwnym tonem.

- Wyobraź sobie, ze jesteśmy aniołami... – Odparł trochę ironicznie Ariel, który zaczął się już poddawać i tracić nadzieję na powodzenie tej misji.

- No dobra, powiedzmy, że wam wierzę – powiedziała, a po chwili dodała, – ale z tego, co mi wiadomo, normalne anioły mają skrzydła i nie prowokują bójek z ludźmi!

- A kto ci powiedział, że sprowokowaliśmy jakąkolwiek bójkę! – Ariel zaczął się z nią kłócić, lecz dodał już spokojnym tonem, po tym jak Gabriel położył mu rękę na ramieniu i patrząc mu głęboko w oczy pokręcił przecząco głową. Znaczyło to, to samo jakby powiedział „nie rób tego”. – Poza tym oni nie byli ludźmi.

- Słucham? – Spytała

- Oprócz nas – zaczął Michał zrezygnowanym głosem – istnieją również anioły ciemności, to jest upadłe anioły, przez was ludzi potocznie nazywani diabłami lub demonami – zapomniał o bardziej pospolitej nazwie „szatanami” – oni również przybyli na ziemie w twojej sprawie.

- Nic już z tego nie rozumiem. – Powiedziała spokojnie, – co ja im takiego zrobiłam?

- Masz białą duszę, a Szatanowi się to nie podoba. On wie, że taka jedna duszyczka może zdziałać więcej niż sto wyblakłych dusz. – Wyjaśnił Rafał

- Dlatego tak bardzo mu na tobie zależy – dodał Ariel

- Ale nie martw się. Jesteśmy tu po to, aby cię chronić. – Próbował ja pocieszyć Gabriel

- To bezsensu! – Myślała głośno – poprosiłam tylko o fascynującą przygodę, a nie o gości, którzy twierdzą, ze są aniołami i sugerują, że mam czystą duszę.

- Nie wydaje ci się, że zadajesz za dużo pytań? Powinnaś się cieszyć – powiedział Rafał

- Co się wściekasz? – Uspokajała go – próbuję tylko zrozumieć pomysł Boga.

- Nie musisz tego rozumieć, wystarczy żebyś w to uwierzyła. – Odpowiedział jej na niezadane jeszcze pytanie Michał.

- Wiecie, co? Coś mi się wydaje, że to będzie naprawdę fascynująca przygoda.

Tak rozmawiając, no może nie tak, bo Beata zaczynała już powoli wierzyć w ich słowa, ale to nieistotne, zmierzali w kierunku jej domu.

Demony siedziały na sofie w „wynajętym” domu. Leczyły rany po nocnej porażce. Nie mogli strawić jeszcze dziwnego zachowania Michała. Byli wściekli, że pierwotny plan im się nie udał. Musieli teraz wymyślić coś innego, a to nie było takie łatwe. Nie wiedziały o pilnujących dziewczyny aniołach, a to był wielki cios dla nich, nie mieli pojęcia jak teraz zabrać się do zadania.

Nagle za oknem niebo przybrało ciemno fioletowego koloru, zerwał się silny wiatr, zaczął padać deszcz. W ciągu kilku sekund rozpoczęła się straszliwa burza, a przecież nic na to nie wskazywało, tym bardziej, że na niebie nie było żadnej chmurki. Demony zdziwiły się tym zjawiskiem, ale szybko im przeszło, bo oto stanął przed nimi sam Lucyfer. Oni wstają, a ich wódz zaczął wchodzić wszerz pokoju podpierając się laską i patrzył na ich spod czarnego kapelusza, który miał nasunięty na oczy. Było cicho, jeśli ciszą można nazwać strzelające pioruny za oknem. Ale to było za oknem, w pomieszczeniu, w którym się obecnie znajdowali było cicho. Lucyfer stanął naprzeciw nich wsparty na lasce, po chwili wyjął kubańskie cygaro, zapalił je i usadowił się wygodnie w fotelu stojącym za nim.

- I co mam wam teraz powiedzieć? – Zaczął łagodnie, zbyt łagodnie, jak na Lucyfera – żeby poradzić sobie z tak banalną sprawą...

- To nie jest wcale taka banalna sprawa. Michał i spółka ją pilnują. – Bronił ich Mefisto

- Właśnie, dlatego wybrałem was do tej misji. A wy, co?... Zawiodłem się na was... – Pokręcił głową i zaciągnął się cygarem. Oni patrzyli na niego.

- To było dopiero pierwsze podejście – tłumaczył Azazel – przyznaję, że przegraliśmy bitwę, ale z pewnością wygramy wojnę.

- A może zamiast nas sprawdzać, pomógłbyś trochę... – Belzebub chciał trafić do jego godności

- Wydaje mi się, że to na razie nie będzie konieczne. Ale zawsze służę pomocą. – Znów zaciągnął się cygarem. Po czym wstał, spojrzał na zegarek wiszący na ścianie i powiedział – jak ten czas szybko leci. – Już miał wyjść, kiedy – a byłbym zapomniał, nie nazywajcie Piekła „jaskinią smoka”, będę wam wdzięczny.

Po tych słowach zniknął. Deszcz nagle przestał padać, wiatr ucichł, a niebo przejaśniło się. Wszystko wróciło do normy.

Tymczasem Michał również zaskoczony obecnością demonów udał się z tą ważną informacją do Boga. Właściwie to nie musiał Mu nic mówić, bo przecież Bóg wie wszystko, ale chciał się poradzić. Sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. Przecież nie chciał schodzić na ziemię, a gdyby nawet to wiedział, że coś się wydarzy. No i się wydarzyło.

Zastał Boga w olbrzymiej sali, jak zawsze pogrążonego w myślach. Nieco z boku stał chór aniołów przygotowujący się do odśpiewania kolejnego psalmu. Obok Boga stał Uriel wsłuchując się w szczegółową relację Michała, który stał przed Bogiem ubrany w zwykłe ziemskie szaty.

- Synu dobrze się spisałeś, uszanowałeś świętość Nieba – pochwalił go Bóg. Michał skłonił się w podzięce, a Wszechmocny mówił dalej – wyszły na jaw zamysły Lucyfera. Wiadomo tym samym, że będzie chciał osiągnąć zamierzony cel za wszelką cenę. Dlatego daję ci wolną rękę. Następnym razem nie wahaj się... – Powiedział to gdyż wiedział o wyrzutach Michała z powodu ostatniej sprzeczki na Odlocie.

- Ale... Ojcze, jak? – Spytał, a raczej próbował pytać, trochę zdziwiony i przestraszony jednocześnie.

- Spełniłem prośbę Beaty, ale nie wiedziałem, że sprawy zajdą aż tak daleko. Wy drogie dzieci – mówił nie tylko o Michale, ale również o Gabrielu, Arielu i Rafale – musicie zrobić wszystko, żeby ocalić tą istotkę przed władzą Szatana. Wojna o nią rozpocznie się teraz na dobre. Wy bądźcie jej siłą, a ona niech będzie waszą.

Michał skłonił się, odwrócił i już miał odejść, gdy znów usłyszał głos Boga.

- Michał.

Na powrót się odwrócił, podszedł do Niego i spytał.

- Tak, Panie?

- Zmieńcie styl ubioru, współczesna moda nie za bardzo pasuje do waszej powagi. – Zażartował, aby rozweselić swojego poważnego aniołka i chyba Mu się to udało, bo Michał uśmiechnął się, skłonił i wyszedł, zostawiając Boga z Arielem i chórem.

- Miej ich na oku. Tak naprawdę to niewiadomo, do czego zdolny jest Lucyfer. – Powiedział Bóg do Uriela, gdy za Archaniołem zamknęły się drzwi – zejdź w przebraniu, a ujawnij się dopiero w ostateczności.

- Tak, Panie. – Odpowiedział i podobnie jak wcześniej Michał skłonił się i wyszedł. W tej chwili chór zaczął śpiewać nowy psalm, a Bóg na nowo pogrążył się w rozmyślaniach.

Michał przemierzał szybko korytarze Nieba. Po drodze mijał przyjaciół, którzy pozdrawiali go, niektórzy zatrzymując go życzyli jeszcze szczęśliwej podróży. Doszedł do bramy Nieba, przy której stał św. Piotr.

- Michał Archanioł... – Powiedział św. Piotr, pozdrowił go i spytał – już wychodzisz? – Otworzył bramę

- Służba nie drużba św. Piotrze i ty chyba wiesz o tym najlepiej. – Powiedział, a jego twarz wykrzywił lekki uśmiech.

- Tak masz rację Archaniele. Hej czekaj – krzykną jeszcze, gdy ten przeszedł przez bramę i zaczął schodzić na ziemię – przywieź mi jakąś pamiątkę. – Uśmiechnął się, po czym zamknął za sobą bramę.

Mniej więcej w tym samym czasie, demony rozmyślały nad nowym planem. Mefisto chodził, tak jak uprzednio Lucyfer, z tym, że niespokojnie wzdłuż pokoju, ręce miał splecione na plecach. Jego towarzysze siedzieli na kanapie i delektowali się papierosami i piwem.

- Mam już tego dosyć – krzyknął nagle Mefisto – te niebiańskie pajace przyprawiają mnie o mdłości! Trzeba coś z nimi zrobić!

- Meph, uspokój się. – Uspokajał go Azazel

Nagle Samael podniósł się z kanapy

- Chyba mam pomysł. Słuchajcie... – Zaczął im wyjaśniać swój genialny plan, który był widocznie świetny gdyż Mefistowi od razu poprawił się humor.

Robiło się już ciemno. Na niebie świeciły gwiazdy, a księżyc z dnia na dzień świecił coraz piękniej. Na polance paliło się małe ognisko, wyglądało wyjątkowo w ten jesienny wieczór na tej polance. Wkoło niego na kamieniach siedziała Beata z aniołkami, które stosując się do „zaleceń” Boga zmieniły ubranie. Teraz siedzieli w koszulach jedni jednolitych, inni w kratkę, ale tego samego koloru co poprzednio bluzy. Rozmawiali sobie wesoło już dobre kilka godzin. Przed nimi na patykach piekły się kiełbaski. Nagle Beata zapytała:

- Powiedzcie, czy wy zawsze tak wyglądacie na ziemi?

- Nie – odpowiedział Rafał i dodał – możemy przybierać różne postacie.

- To jest niesamowite – rozmarzyła się – nigdy nie sądziłam, że będę kiedyś piekła kiełbaski z aniołami, nawet czterema.

- Masz wyjątkowe szczęście. – Powiedział Gabriel

- Jako jedna z nielicznych na ziemi posiadasz jeszcze białą duszę. – Dodał Ariel

- Co wy tak z tą „białą duszą”? Wcale nie jestem taka święta.

- Świętość nie oznacza – tłumaczył Gabriel – wiecznego ślęczenia w Kościele i wznoszenia modłów do Wszechmogącego, jak to się niektórym wydaje...

- Świętość oznacza życie według praw danych przez Boga – przerwał mu Rafał

- No właśnie. – Powiedział Gabriel patrząc na Rafała.

- Co wy tak gadacie? Przecież ona to wszystko wie. – Skomentował Ariel

- Masz racje, - powiedziała patrząca na Ariela – wiem, bo nie raz na religii katecheci mówili o tym.

Zapadło milczenie. Każdy w pewien sposób zajął się sobą. Gabriel grzebał patykiem w ognisku, Rafał wyjął z kieszeni kartkę, nie mam pojęcia skąd się tam wzięła, ale tam była, i zaczął pilnie ją studiować. Ariel patrzył na niebo podziwiając gwiazdozbiory, po czym zaczął żarliwa dyskusję na ten temat z Gabrielem. O mało się przy tym nie pokłócili, na szczęście się tak nie stało a to za sprawą Rafała, który zaczął tłumaczyć im tajniki wiedzy astrologicznej. Jedynie Michał siedział nie odzywając się do nikogo ze wzrokiem utkwionym w płomieniach, wyglądał jakby nad czymś głęboko rozmyślał. Beata siedząc na kamieniu przyglądała się im z uwagą.

- Tak wam się przyglądam – powiedziała nagle – i muszę powiedzieć, że niczym nie różnicie się od ludzi.

Wszyscy prócz Michała, który niemalże utonął w swoich myślach, spojrzeli na Beatę.

- Mam nadzieję, że chodzi ci tylko o wygląd zewnętrzny – powiedział Gabriel siadając bliżej niej.

- No oczywiście. – Odpowiedziała śmiejąc się.

Po chwili śmieli się razem. Jak wspomniałam kilka linijek wcześniej Michał się nie odzywał, był poważny, nie wiem, może obmyślał jakiś świetny plan, a może bał się kolejnego spotkania z demonami, a może zastanawiał się nad tym, co mu powiedział Bóg, a może... Może chodziło o coś zupełnie innego.

- Michał, a tobie to mowę odjęło? – Spytała już poważna Beata, trochę zaniepokojona nastrojem „nowego” przyjaciela.

Michał wyrwał się z rozmyślań i popatrzył na nią, jednak nic nie powiedział, po czym na powrót opuścił głowę, wbijając wzrok w ognisku.

- On z reguły jest mało rozmowny – wyjaśnił Ariel

Beata nie zważając na słowa Ariela podeszła do Michała, usiadła koło niego, przytuliła i spytała:

- Michaś, co się stało?

- Rozpoczęła się wojna. – Powiedział głucho, a zabrzmiało to jakoś dziwnie. Beata przestraszona odsunęła się od niego i spojrzała na pozostałych.

Lucyfer siedział właśnie w jednej z tomaszowskich restauracji. Przed nim na stoliku leżała teczka, a obok stała kawa, w ręku trzymał poranną gazetę, czytając ją uśmiechał się tajemniczo i obmyślał kolejny plan na szybkie przejmowanie dusz. Opuścił gazetę, rozejrzał się po lokalu. Z pięciu stolików, jakie tam stały, pomijając ten, przy którym siedział, były zajęte jeszcze dwa. Przy jednym siedziała grupka dzieciaków rozmawiających na temat przyszłego meczu Legii Warszawy, z jedną z zagranicznych drużyn, przy drugim siedziała jakaś zakochana para. Ani jedni, ani drudzy nie zwracali najmniejszej uwagi na demona, który pociągnął łyk, czarnej jak smoła kawy i ponownie wrócił do przerwanego zajęcia. Przewrócił stronę, nagle uśmiechnął się ironicznie. Do jego stolika podszedł wysoki, krótko ścięty mężczyzna, ubrany był w jasny szary garnitur i koszulę koloru stalowego. Usiadł przy stoliku naprzeciw Lucyfera, który nie odrywając wzroku od gazety powiedział.

- Mówiłem wam, że moje plany są rewelacyjne, na każdej stronie w gazetach piszą o wypadkach, porażkach, prześladowaniach, ludziach żyjących w kryminale. – Powiedział. Po chwili wolno złożył gazetę, położył ją na stoliku i usadowił się wygodnie na krześle. Był poważny, ale nagle uśmiechnął się i pełnym ironii głosem powiedział – Uriel, co też cię sprowadza do takiej dziury?

- Interesy. – Odpowiedział anioł

Lucyfer spojrzał na niego, jego odpowiedź nie za bardzo mu się podobała. Zdjął okulary, w których poprzednio czytał gazetę i trzymając je w rękach zaczął się nimi bawić.

Wyglądali jak dwóch starych znajomych, którzy nie widzieli się od lat, a teraz próbują odświeżyć znajomość.

- Fajnie wyglądasz – zauważył Lucyfer – ta koszula podkreśla kolor twych oczu. – Po chwili dodał - Pasują ci te barwy, bardziej niż oślepiający blask tych długich sukni, jakie są modne w Niebie. Tylko ja bym dodał do tego jeszcze czarny krawacik. – Uśmiechnął się.

- Dziękuję, ale chyba nie skorzystam z twoich rad. – Odparł spokojnie Uriel. Obaj byli bardzo spokojni, może trochę za spokojni. Uriel wyprostował się na krześle i spytał – a tak poważnie, to, co ty tu tak właściwie robisz?

- Tak sobie siedzę, popijam kawkę – powiedział pociągając większy łyk – a co już nie wolno nam chodzić do restauracji?

- Nie udawaj idioty, dobrze wiesz, o co pytam – uwagi Lucyfera doprowadzały go do szału.

- No poważnie – położył rękę na stole jakby chciał się siłować z Urielem, – co ja miałbym tutaj robić? – Nagle spytał – jesteś sam?

- To nie twoja sprawa. – Odparł, – co miałbyś tu robić? A twoi kumple... Co mają tu zrobić?

Lucyfer zmieszał się. Wstał.

- Wiesz. To chyba nie jest miejsce i czas, na takie rozmowy. – Powiedział i wybiegł z restauracji pozostawiając na stoliku teczkę.

Szczerze mówiąc Uriela nie zaskoczyło jego zachowanie. Nawet nie próbował za nim biec, czy coś w tym stylu. Podniósł ze stolika teczkę i zajrzał do środka. Przeczytał kilka pierwszych wersów, a to, co zobaczył bardzo go zaskoczyło. Pokręcił głową i powiedział do siebie

- I on mi będzie mówił, że nie ma z tą sprawą nic wspólnego.

Dlaczego to powiedział? Ponieważ cała teczka dotyczyła Beaty, wszystkie informacje na jej temat, po prostu wszystko.

Uriel wstał od stolika, wziął teczkę i wyszedł z restauracji, odszedł kilka kroków, a właściwie ledwie zdążył zniknąć za budynkiem, gdy do lokalu, z którego wyszedł, wszedł b„Dziwny zbieg okoliczności” pomyślał Uriel. Zastanawiał się, co też ma zrobić z tym fantem. Wiedział, że jeśli pójdzie do aniołków to się na niego wściekną, że się wtrąca, a tym samym złamie rozkaz gdyż miał się nie ujawniać, a jeżeli nic nie zrobi to będzie go to dręczyło. Postanowił poczekać na Mefisto.

Mefisto zdziwił się i to nie mało nie zastawszy Lucyfera w restauracji. Szybko opuścił lokal, lecz tam zastał Uriela. Przestraszył się trochę widząc wroga. Stanął i wpatrywał się w niego. Uriel stał wsparty o ścianę budynku. Stał i uśmiechał się triumfalnie, nie wiedzieć, czemu.

- Stary Mefisto, czyż to nie przypadek, że ciebie tutaj spotykam? – Spytał zadziornie

Mefisto rozejrzał się niespokojnie, chciał sprawdzić czy gdzieś nie stoją inni aniołowie. Gdyby tak było, byłby zgubiony. Na szczęście, dla niego, nikogo nie zauważył.

- Ani przypadek, ani ślepy traf nie rządzą krokami aniołów i diabłów – powiedział, a Uriel wyczuł w jego głosie strach. Uśmiechnął się.

- Tego szukasz? – Spytał wyciągając w jego stronę rękę z teczką.

Mefisto spojrzał przerażony. Teraz wszystko zrozumiał. Lucyfera nie było w restauracji, przed nim stał anioł z teczką, która była przeznaczona dla niego. Zaczął bać się jeszcze bardziej.

Nagle Uriel podał mu teczkę, po prostu mu ją dał. Nie wiem, co go do tego podkusiło, ale czuł że musi to zrobić, może później żałował swego postępku, ale teraz... Wręczył mu teczkę i odszedł. Mefisto ze zdziwieniem patrzył na oddalającego się anioła. Nie dość, ze wyszedł cało z tego spotkania, to jeszcze otrzymał to, po co przyszedł. To było, co najmniej dziwne. „Co jest? To anioły też z nami współpracują?” Zastanawiał się demon.

Pobiegł do kumpli żeby pokazać im teczkę i opowiedzieć, co zaszło.

Wszedł do domu. było cicho, bardzo cicho. Z początku trochę się zdziwił, pamiętał, że wychodząc zostawił kumpli w środku imprezki, z radiem nastawionym na cały regulator, kilkoma zgrzewkami z piwem, paczkami chipsów i opakowaniem cygar, prezencie od Lucyfera. Teraz po imprezie zostały tylko puste butelki porozrzucane po pokoju, kilka niedojedzonych paczek chipsów, porysowane płyty i sflaczałe miny demonów siedzących na kanapie. Naprzeciw nich zauważył Lucyfera, który wpatrywał się w pobojowisko. Mefisto nie odzywając się stanął obok szefa i podał mu teczkę. Szatan spojrzał na niego zdziwiony. Wydawało mu się, że zostawił teczkę w restauracji pod „opieką” Uriela. „Czyżby anioł wyszedł zostawiając ją tam gdzie była?” Myślał. Jego wątpliwości rozwiał Mefisto.

- Spotkałem Uriela. Dziwnie się zachowywał. Zamiast mnie tłuc dał mi to. – Wskazał na teczkę.

Zdziwienie Lucyfera jak i pozostałych demonów nie miało końca.

- Ale jak? – Spytał Lucyfer – nic nie mówił?

- Spytał tylko, co ja tam robię. I tyle. Nic więcej. – Odpowiedział, po czym dodał – sam byłem zdziwiony. Myślałem nawet o tym, że przystał do nas, ale to głupie, nie Uriel, on by tego nie zrobił.

- Jest za głupi – śmiał się Azazel

- Jest za mądry – poprawił go Mefisto

- Skoro jest taki mądry, to, po co dał ci teczkę? – Spytał Samael – przecież równie dobrze mógł ją zniszczyć.

- A może chciał dać nam przez to do zrozumienia, że i tak przegramy – powiedział z lekkim przestrachem Belzebub

- Nawet o tym nie myśl! – Krzyknął Mefisto

- Meph nie bój się. – Uspokajał go Samael

- Spokojnie chłopcy. – Powiedział po długim namyśle Lucyfer i swoim zwyczajem zapalił cygaro. Odetchnęli z ulgą, gdyż to oznaczało, że miał jakiś plan, a co najmniej nie bał się. Trzeba tu podkreślić jedno, że Lucyfer nie bał się nikogo i niczego – mamy teczkę, a ja mogę się z wami założyć, że Uriel nie pójdzie do naszych aniołków powiedzieć im, że nam pomógł. Krótko mówiąc w dalszym ciągu jesteśmy górą.

- Dołem. – Mruknął Azazel

- Co? – Spytał Lucyfer, który nie usłyszał tego słowa

- Mówię, że jesteśmy dołem – tłumaczył Azazel – według wierzeń ludzi, Piekło jest na dole, a Niebo na górze, wiec my jesteśmy na dole.

Lucyfer popatrzył na niego jakby miał go zaraz zjeść. A demony tylko kręciły głowami z głupoty Azazela.

Michał, co chwila spoglądał to na stojący zegar, to na drzwi. Był zaniepokojony. Pewnie zastanawiacie się, co wprawiło go w taki nastrój. Rano Gabriel z Rafałem, w ramach bezpieczeństwa, poszli odprowadzić Beatę do szkoły. Wyszli przed siódmą i do tej pory nie wrócili, a była już prawie dziewiąta. No dobra powiedzmy, że w jedną stronę szli piętnaście minut, wtedy cała droga zajęłaby im nie więcej niż czterdzieści minut, gdyby chcieli podprowadzić Beatę pod samą klasę. Według obliczeń Ariela, który teraz siedział na bujanym krześle przy oknie i wypatrywał kolegów, powinni być z powrotem najpóźniej siódma trzydzieści. Spóźniali się już jakieś półtora godziny, więc zaniepokojenie Michała miało swoje wytłumaczenie. Ciszę przerwał zegar, który wybił dziewiątą. Ariel poruszył się niespokojnie i nie odrywając wzroku od ścieżki za oknem, spytał przyjaciela:

- A jeśli coś im się stało?

- Co miało im się stać? – Odpowiedział pytaniem Michał.

- No nie wiem, może zaatakowały je te demony. – Powiedział z drżeniem w głosie

- Nie przesadzaj. – Nie chciał nawet słyszeć o czymś takim.

Myśl o ataku demonów przyprawiała go o dreszcze. Wolał się oszukiwać. Minęło kilka minut. Zadzwonił dzwonek u drzwi.

- To pewnie oni – powiedział szczęśliwy Ariel. Odetchnęli z ulgą, ale niestety mylili się.

- Chłopcy ktoś do was. – Powiedziała mama Beaty otwierając drzwi pokoju.

- Uriel! – Krzyknął Michał, a witając go spytał, – co ty tu robisz?

- Przyszedłem wam z pomocą dzieciaki. – Odparł z uśmiechem

Usiedli. Znów weszła mama Beaty i zapytał czy zrobić im coś do picia.

- Dziękujemy, - odparł Uriel – zaraz wychodzimy.

Zdziwiła ich odpowiedź Uriela, wpatrywali się w jego poważna twarz chcąc wyczytać w niej powód spotkania czy w ogóle cokolwiek. Uriel rozsiadł się wygodnie, spojrzał na nich i zauważywszy ich zdziwienie, powiedział:

- Pewnie zastanawiacie się, co też się stało z Rafałem i Gabrielem – odpowiedzieli mu kiwnięciem głowy – otóż są w rękach demonów. Nie wiem gdzie są, wczoraj jeszcze stacjonowali w jednym z domów na południu miasta, ale dzisiaj się przenieśli w inne miejsce.

Barton
Barton
Opowiadanie · 9 lutego 2007
anonim
  • iga
    jeszcze nie skończyłam ale tak tylko chciałam wtrącić, że lepiej nie porównywać stwarzania Boga do stwarzania człowieka a już na pewno nie ma ono tej jednej subtelnej różnicy, wiesz Bóg taki świat stworzył że POMIMO tworzyw ludzi od miliardów lat świat się kręci....

    · Zgłoś · 17 lat
  • sick
    troche potrwa az znajde wystarczjaco duzo czasu.. wybacz
    pozdrawiam

    · Zgłoś · 17 lat
  • sick
    w koncu znalazłem troche czasu..
    jest naiwnie, dialogi naciagnae i nudne. Rozmowy narratora z czytelnikiem, czego to on nie zrobi -dramat, okradaja tekst z ostatnich rys oryginalnosci. Narracja miejscami sie sypie, sporo literówek i błędów logicznych.
    Widać ogormny wkład praccy, ale to nie wystarczy, tekst trzeba mocno dopracowac.
    pozdrawiam
    a czy tekst jest zabawny, o tym decyduja czytelnicy, i nie mozna tego stwierdzic a priori

    · Zgłoś · 17 lat