Badania nad obcymi strukturami (opowiadanie)
kussi
To dlatego spotykam się z innymi mężczyznami i im wciskam legendy, porzekadła i mity. O czym myślą w tym czasie, ja nie pytam, bo po co. Oni też nie zwracają na to uwagi, dzięki czemu możemy przyjemnie kontynuować wieczory wesołe i wystarczające, bo zakrapiane alkoholem oraz ich komplementami wielorazowego użytku.
Z tego doświadczenia wyniosłam, że im więcej takich miękkich wieczorów, tym większa szansa na miękkie lądowanie. To że kiedyś nie odebrałam sobie możliwość realizacji spotkania z mężczyzną o pięknej twarzy, nie oznacza, że jak heroina dziewiętnastowiecznych romansów, skazałam się tym samym na samotny los zgorzkniałej starej panny, co dręczy obce dzieci natarczywym dotykiem swoich, przypominających poduszki na igły, dłoni. W pewnym momencie wypadków czekało mnie miękkie, choć awaryjne lądowanie w ramionach K., który przyfrunął z całkiem innej planety, na dodatek nie zgodnie z kierunkiem na tamten czas wiejących wiatrów. K. znał dowcipy i przepisy kulinarne, był człowiekiem, jak to się zwykło mawiać, wielkiego formatu, co zakręciło w głowie pannie mojego pokroju, która mimo iż żyje w wielkim mieście, chodzi czterema ulicami i nie ma pojęcia o tym że tuż – tuż jest przecznica, a nią zbliża się nieznajome, by zderzyć się niechcący i na « przepraszam » nie poprzestać.
Burzliwa ta historia posunęła się w czasie i przestrzeni, w smaku i zapachu. Doprowadziła do miejsca w którym zastanawiając się, siedziałam. Było to mieszkanie, moje mieszkanie, ale nie do końca, bo dzieliłam je od pewnego czasu z K. Pachniało proszkiem do prania i smakowało spaghetti, które on robił w wolnych chwilach, tylko po to, żeby moje życie przypominało baśń. Ale nie dokładnie na tamten moment, bo akurat wtedy, gdy tak siedziałam myśląc sobie o mężczyznach, którym w ogóle warto poświęcić choćby dwie linijki tekstu przeliczne na szare komórki, jego nie było, pojechał do jeszcze większego miasta. Myślałam o tym jak będzie świetnie, gdy wreszcie skończy się jego nieobecność, czas jedzenia krakersów i rozmrażanych pierogów. Monotonne były to myśli, bo wszystko co nowe i odkrywcze było do wykazania w tym temacie, dawno już zostało. Można było tylko powielać te same ścieżki. Nie było to zajęcie pozbawione przyjemności, skoro oddawałam mu się tak często.
Przyśniło mi się, że wraz z koleżanką B., której obecnością w mojej podświadomości zdziwiłam się następnego ranka, robimy pranie w mieszkaniu moich dziadków, których tam nie było. Pralka, dla odmiany z stanem rzeczywistym, była łatwa w obsłudze, a my z wielkim upodobaniem sortowałyśmy olbrzymie ilości ubrań i obrusów według systemu alfabetycznego – najpierw białe, potem czerwone, a na końcu zielone. B. chodziła po wielkim mieszkaniu moich dziadków i mówiła coś w stylu : « o rany, ile tu pięknych, przydatnych rzeczy... » ja jej na to odpowiedziałam, że te rzeczy należą do mnie, co ją zdziwiło, bo czemu niby nie miałam ich u siebie, tylko trzymałam w miejscu, które tak rzadko odwiedzałam.
Odpowiedziałam jej na to, że jak się wyprowadzałam z mojego dawnego domu, robiłam to szybko i potajemnie, więc wyszłam tylko z jedną torbą podróżną, a resztę przedmiotów zostawiłam za sobą i te wszystkie rzeczy trafiły właśnie do mieszkania moich dziadków. Powiedziałam jej też, że jak chce, niech je sobie wszystkie zabierze, bo ja nie mam do tego siły, aby grzebać się w starych papierach, potarganych okładkach od płyt i złotych krzyżach z komunii, której nie pamiętam.
A potem znalazłyśmy się w mieszkaniu B. Znowu układałyśmy jakieś przedmioty według precyzyjnego systemu, aż zapukano do drzwi. Otworzyłam chudej i maleńkiej staruszce, która chciała koniecznie sprzedać nam używane prześcieradła i zasłony. Nie potrzebowałyśmy ich, ale ona nalegała, żeby chociaż pozwolić jej pokazać, co ma, bo jak to zobaczymy, to na pewno zmienimy zdanie, a skądinąd mogłybyśmy ją poczęstować czymś do picia. Poprosiłam ją aby usiadła w fotelu i poczekała aż koleżanka przyniesie szklankę wody. Gdy spojrzałam na nią znów, nie była już tą samą staruszką - nie ma przy sobie żadnych zasłon ani prześcieradeł i przeraziło mnie, że jest bardzo wysoka, że jest prawdziwą olbrzymką. Chwilę później już trzymała mnie z całej siły za przedramię, tak że niemal wbijała paznokcie w moją skórę, co sprawiało ból nie do zniesienia. Nie mogłam wydobyć krzyku, szarpałam się, chciałam ja wypchnąć z mieszkania. Miałam nadzieję, że B. zaraz wróci, ale ona najwyraźniej ugrzęzła w kuchni, lub co gorsza była wspólniczką olbrzymki, wszystko to kręciło się naokoło mnie, a celem była destrukcja. I choć nie było łatwo, znalazłam w sobie siłę by zacząć krzyczeć. Na całe gardło, tak że kamienica zatrzęsła się w posadach wydobyłam z samych głębin : « wynoś się ! spierdalaj ale już ! » I wtedy już bez większego trudu wypchnęłam ją za drzwi, a przez wizjer widziałam jak jej drobna i zgarbiona postać schodzi powoli po schodach.
Następny obrazek był u mnie w domu. To był K. Gotował spaghetti. Patrzył na mnie z uśmiechem znad garnczka i pytał : « wolisz z oregano, czy z bazylią ? » I tak obudziłam się. Niewymownie głodna.
Stan pośredni. K. ciągle nie wrócił. Mamy czerwiec, jeszcze jutro będą trwać moje czterodniowe wakacje. Wieczorem kolacja z F., do tego czasu wolne. Będę się malować i ubierać, zakładać stałe elementy wizażu, żeby mnie rozpoznał wśród tej masy identycznych panien, które czytają tę samą kobiecą prasę co ja. Żeby przypadkiem nie dał kwiatków jakiejś feministce, co za ten patriarchalny gest, go spoliczkuje, a on nawet nie zrozumie o co chodzi, bo F. jest Francuzem, a « świat przedstawiony » to Polska. No i żeby nie było na mnie.
Sukienka, restauracja i konwersacja – materiał jest gryzący, choć efektowny, jedzenie cokolwiek za drogie jak na jakość, lecz gwóźdź programu to moje rwanie sobie włosów z głowy, by nie zapadło gorzkie milczenie. Z rozmówcą kontrastuję w następujący sposób – on jest stary, a ja młoda, on obyty w świecie, a ja zaściankowa, on ma ciemne włosy, a ja jasne, on ma garnitur za czterocyfrową kwotę w obcej walucie, a ja sukienkę za 89,99 w złotych. Możemy się spotkać na płaszczyźnie języka francuskiego, który jemu jest ojczystym, a mnie wyuczonym w stopniu zadowalającym. I to jest dosłowność, łączą nas chyba tylko podmioty, orzeczenia i przydawki, szyk zdania, bo cokolwiek by one nie miały wyrazić, to w tym miejscu się nie spotkamy. Plus fakt, że należymy obydwoje do gatunku ludzkiego, odmiany białej – więc możemy sobie podyskutować o sprawach uniwersalnych typu pogoda, jedzenie, wojna, czy nawet dobro lub zło. Wionie z tego niedostatek, dlatego rwę włosy z głowy, aby rozmowę ubogacić. I tak wprowadzam doń Houellebeqc’a żeby wiedział iż oczytana nie tylko w klasyce jestem ale i z współczesnymi pisarzami wyklętymi obcuję. Tak, właśnie skończyłam « Możliwość wyspy », ciekawa książka, wciągająca. Uważam że autor zasługuje na laury, jego pisarstwo jest uczciwe, warsztat bez zarzutu. Tylko szczerość i bezpretensjonalność, które można spotkać u niewielu spośród piszących, są powodami dla których warto poświęcać czas czytaniu. Śmieszna praca - być pisarzem, żeby się utrzymać wymaga inteligencji i wrażliwości na najwyższych poziomach, o jakim innym zawodzie można powiedzieć, że te właśnie cechy są w nim konieczne ?
« To zupełnie tak jak w biznesie » on podejmuje temat, a raczej go pogrzebuje. Bo każdą z rzeczy, którą bym powiedziała, on skwituje w ten sam sposób. Ja zapytam « jak to ? », a on pociągnie temat. Zupełnie jak w biznesie... Tak, drogi F., jesteś przodownikiem stada, zagarnąłeś najszersze włości, bo masz największy potencjał. Jesteś człowiekiem, który stoi na Dachu Świata i który nie rozumie słowa horyzont. Nie ulega kwestii, że ci się należę.
Wracałam taksówką z czołem opartym o szybę. Kierowca nie był rozmowny, poprostu wykonywał swoje zadanie, tak jak lubię. Świat pokrył się jednolitą kreskówką. Zdubbingowane postaci, dostęp bez ograniczeń. Mam w sobie jakieś śmieszne poczucie godności oraz dumę, ogólnie mówiąc, nie ma się czym chwalić. Mój program artystyczny na dzisiejszą noc, proszę państwa, to szeroko zakrojona szczerość. O rzeczach jakimi są, mówić językiem dla nich odpowiednim. Nie mówić o bankructwie, « problem finansowy », ugryźć problem zaczynając od siebie. Łatwe ? Pewnie, że łatwe, ale jest mi wstyd. Stoję przed państwem, którzy siedzicie cicho na widowni, ustami dotykam mikrofonu, jestem w punktowcu i powierzam wam swoje lęki. Recenzenci napiszą o tym bardzo źle :
Chciałabym dowiedzieć się, dlaczego tutaj jestem i dlaczego w ten sposób ? Nie chodzi mi o niepokój metafizyczny człowieka, który nie wie, czy stworzył go Bóg, czy ewolucja, lecz o konkretne powody moich rodziców, których imion i nazwisk nie zawahałabym się podać, na to że przeprowadzili całą operację mojego zaistnienia tak, iż nie mam poczucia humoru. Pytanie to stawiam przed państwem, bo państwa się nie wstydzę, a swoich rodziców owszem.
Mój ojciec: pracoholik, alkoholik, najtwardszy człowiek na świecie, który spojrzy ci w twarz i powie – sama o sobie decyduj, gdy masz 14 lat. Do niego można mówić w każdym języku świata, zawsze zrozumie i poprze twoje « okej ». Moja matka to sytuacja liryczna bez wyjścia. Zaocznie udzielająca dobre rady. Plus czysty nonsens w postaci pytań, czy jesteś w domu podczas rozmowy telefonicznej via telekomunikacja polska. Główne zajęcie moich rodziców w mojej obecności, to opowiadanie prześmiesznych żartów, które tylko oni rozumieją. Jest w nich hipokryzja, której nie kocham i nadzieja, którą porzuciłam. Jest w nich nareszcie możliwość pozostawienia bez pardonu, co działa w obie strony.
Na chodniku leży facet. Ktoś chyba wbił mu nóż pod żebro. Pani w płaszczu w kratkę blueberry podaje mu chusteczkę higieniczną. Ludzie podobno chcą sobie pomagać, więc na krwawiące płuca ofiarowują sobie chusteczki higieniczne. Mężczyźni w garniturach, posłani do diabła przez kobiety w sukniach koktajlowych, mówią mu komplementy. Na antypodach facet pije herbatę. Jego uczucia są droższe niż chińska porcelana. Dwóch robotników stoi pod moją klatką, dyskutują samobójstwo przez powieszenie i ewentualność erekcji w wypadku sukcesu aktu samobójczego. « Idziemy ? » pyta jeden, « chodźmy. » odpowiada drugi.
Nie jest mi łatwo z publicznością. Chcą efektów specjalnych. Domagają się spektaklu. Liczą na sukces. Ja daję siebie. Gram za troje. « Przepraszam za spóźnienie, ale tramwaj się wykoleił ». Tak, chcę waszych pieniędzy na moją taksówkę. Wnoszę o podniesienie kieszonkowego. Za dobre oceny, lepsze niż w poprzednim semestrze, jako zaliczkę na czerwony pasek na świadectwie. Oraz: dzisiaj wrócę po północy, jako osoba pełnoletnia, choć to chyba nie ma znaczenia, skoro jesteśmy pod jednym dachem. Niełatwo mi z publicznością, która nie chce efektów ubocznych. Gdzie nie spojrzę – piwne oczy, wykrzywiony uśmiech, blond włosy i blizna na szerokim czole. Odbijam się cała w mojej publiczności wypolerowanych butach. Zawieszam oddech, czekam na aplauz i słyszę z pierwszego rzędu pod nosem wycedzone słowa : « do domciu, do domciu, do domciu... » Dykcję miał nienajgorszą.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się
to przez zazdrość, to skowronek z bandą skowroniątek.
piórka - głupstwo, bo odrosną, ale GŁOS? majątek! :))
nie wiem, o co Ci chodziło. czy że ktoś stoi w tym świetle, czy wewnątrz budynku...?
jest: dogłowy; powinno być: do głowy
jest: powie C; powinno być: powie Ci
a to "dyskutować" to jest jak "rozmawiać" . a nie mówi się przecież "rozmawiać coś" tylko " o czymś"
to ta gorączka, kussi;)
wracaj do zdrowia:)
Potrafi też trzymać w napięciu ,i choć akcji tak wartkiej jak w amerykańskim filmie nie ma , to tekst nie zanudza , sprawnie poprowadzony przeskokami w czasie i przestrzeni .
Jedno zdanie miałam , które mnie mnie wgniotło w krzesło i mi się zgubiło , jak znajdę , wrócę
pozdrawiam
punktak «ręczne narzędzie zakończone szpicem, służące do wybijania wgłębień na przedmiotach metalowych»
punktowiec «wielopiętrowy, wolno stojący budynek, górujący nad otoczeniem»
Co niczego nie wyjaśnia. Przypuszczam, że tak na prawdę to 'żargon' czy 'slang' sceniczny jest uzależniony od konkretnego środowiska. W Krakowie będzie się mówiło 'punktowiec', w Warszawie 'punktak', a w Poznaniu jeszcze inaczej i wszystko to będzie się dało słyszeć z ust tzw "profesjonalistów". W każdym razie ja podtrzymam 'punktowiec', gdyż uważam, że im więcej samogłosek w naszym smutnym spółgłoskowym języku, tym lepiej. A wiesz np. kto to jest fliziarz?
Iga --> Ja o tym 'akademizmie' myślałam. To zabawne, ale przypuszczam, że wiem o co Ci chodzi. Jak zamieściłaś tę uwagę w komentarzu, to bardzo mnie to uderzyło, bo zarazem wiedziałam, że tekst daje przesłanki, aby tak o nim napisać, a z drugiej strony coś się we mnie przeciw temu osądowi buntowało. Uwielbiam zwięzły styl bez ozdobników. Lubię jak słowa w tekście mają swoje uzasadnienia. Przepadam za literaturą trzeźwą i racjonalną (niekoniecznie w tematyce, chodzi mi o warsztat). Czytałaś moje długie zgania i widziałaś tam na pewno wiele niepotrzebnych elementów, więc może Ci się wydać śmieszne, kiedy piszę, że lubię ład i porządek. Jestem jednak na jakimś tam szczeblu rozwoju (mam nadzieję, że bliżej początku niż końca:) i dopiero ćwiczę warsztat, pracuję nad sobą i nie wszystko co piszę jest świadome lub zamierzone. I ten 'akademizm' jest właśnie wynikiem nieświadomości, lub raczej braku samoświadomości. MIANOWICIE, tworząc tę narrację pierwszoosobową (która par excellence musi być mocno zindywidualizowana) oparłam się na pewnym prototypie. "Ja", które tam mówi o swoim facetach, czy rodzicach, ma taki styl... Jakże ma mieć inny styl to dziewczę zaściankowe, które trzema ulicami chadza i wstydzi się tak często? Ale żeby odpowiedzieć na to, co napisałaś, musiałam się zastanowić. Ten styl jest atrybutem narratorki. Czy atrybut jest atutem? To inne pytanie...
Elisabeth --> Ja się jakoś szczególnie, tymi co mi wystawiają "fatalny" nie przejmuję, bo wklejam tu nie po to by mieć dobre oceny, tylko uwag wysłuchać i zobaczyć jak obcy ludzie reagują na "ten problem tym stylem w tym momencie" i dlatego bardzo cenię tych, co uwagi piszą, same oceny nic mi nie mówią - no chyba że bym dostała 3 x fatalny i zero komentarza, to może dało by mi do myślenia.
ew --> Poprzednie próbki mojego pisania proszę spalić, zakopać, utopić itp. To jest moje życzenie na poważnie. Sama zresztą tak z 95% tego pisania zrobiłam, byłbym Ci wdzięczna gdybyś - cokolwiek tam nie znalazło się w Twoim posiadaniu (szczerze mówiąc, nawet nie chcę wiedzieć co) - unicestwiła.
Fakt, fakt, CZEGOŚ można było się po Tobie spodziewać. Czegoś innego, chociażby ze względu na Twój cięty język i cynizm w komentarzach.
Plusy: zaciekawia, ciągnie czytelnika do przodu, fajna konwencja grania w teatrze. Długość tekstu dobra- nienawidzę, gdy ktoś zaczyna i leci po łebkach byleby dotrzeć do celu. Byleby zakończyć. Wychodzą wtedy takie pomyje. A tutaj język jest nasycony. Porównaniami, troszkę odmiana słowotoku, nieco irracjonalizmem.
Troszkę zagalopowania- to ja tak lubię:)
I nie ma co, wkurzył mnie styl mniej więcej tych zdań: "Nie potrzebowałyśmy ich, ale ona nalegała, żeby chociaż pozwolić jej pokazać, co ma, bo jak to zobaczymy, to na pewno zmienimy zdanie, a skądinąd mogłybyśmy ją poczęstować czymś do picia. Poprosiłam ją aby usiadła w fotelu i poczekała aż koleżanka przyniesie szklankę wody.". Takie... stoi dziecko z 3 klasy podst. i mówi, że ma w domu kota, a babcia zrobiła mu sweter. Na drutach.
Halo Halo? Kussi? A gdzie klimat jak tutuaj: "Zawieszam oddech, czekam na aplauz i słyszę z pierwszego rzędu pod nosem wycedzone słowa : « do domciu, do domciu, do domciu... » Dykcję miał nienajgorszą." ???
Hm...?
Zawieszam oddech, czekam na aplauz i słyszę z pierwszego rzędu pod nosem wycedzone słowa : « do domciu, do domciu, do domciu... » Dykcję miał nienajgorszą.
owy klimat jest, jest, jest jak najbardziej.
Kot --> No pewnie, że historii przy piwie się zna wiele, bo to napój dość powszechny na tej szerokości geograficznej. Nie stawiałam na oryginalność akcji, której jest tyle w tym opowiadaniu, co kot napłakał. Chodziło mi o pewną kondycję narratorki, która ma kilka osób istotnych naokoło siebie i musi ich i siebie zlokalizować, rozdać karty tak, aby wyszło jak najbardziej korzystnie. Temat dotyczy wszystkich ludzi, bo psychika działa w taki właśnie sposób - ustawiamy hierarchie, rozdajemy przywileje oraz podajemy innych do dymisji. To są obce ciała, które trzeba zbadać, a potem ułożyć w struktury. A jak to się odbywa w wypadku narratorki? Jakich ona zabiegów dokonuje, by sobie ludzi na drabinie ustawić, o tym mówi tekst.
Nie wiem, czy dobrze czuję, że usiłujesz mnie pouczać na temat tego jak to tekst ma się sam bronić. Jeśli tak, to po pierwsze nie wiem czemu kierujesz te słowa do mnie, bo jeżeli ktoś tu ocenia mój tekst w kontekście tego, że to właśnie ja go napisałam, to cała reszta. Nie dałam chyba żadnych przesłanek ku temu, aby oceniano mnie inaczej, bo to JA tu jestem autorką. (Zresztą nawet jakbym dała, to nie wiem jaki by to mogło mieć wpływ, skoro nie mogę realnie decydować o tym, co kto sobie pomyśli).
Po drugie, tak naprawdę bardzo jest ciężko oceniać tekst w oderwaniu od tego, kto go napisał. Jeżeli masz np. pierwszoosobową narrację żeńską, to jeśli np. wiesz, że autorem jest facet po sześćdziesiątce, to jest istotna informacja. Nie samym tekstem, ale i paratekstem oraz kontekstem czytelnik żyje.
Dlatego uważam, że Twoja uwaga na powyższy temat, a w szczególności protekcjonalne 'widzisz' w nawiasie nie powinny obierać sobie mnie za adresatkę. Ani nikogo.
Pozdrawiam.