- Babo co Ci odwala? Nie dajesz człowiekowi pospać!
Lament nie ustawał.
Nie no ta kobita mnie do szewskiej pasji doprowadza - pomyślał. Zerknął w jej stronę. Zalana łzami pulchna blondynka w średnim wieku wypłakiwała się, ściskając i potrząsając jego ręką.
- No jasny gwint, powariowałaś czy co? Przestańże beczeć wreszcie!
Postanowił wyszarpnąć dłoń i przemówić babie do rozsądku, lecz o dziwo jego ręka... odkleiła się od tej trzymanej przez Baśkę. Miał teraz dwie lewe ręce!
- Ło matko przenajświntsza! O krucafiks! - jęknął zdając sobie sprawę, że musi być nawalony jak drzwi od gajówki.
Coś jednak było nie tak. Przynajmniej takie miał wrażenie. Przecież samopoczucie dopisywało. Gorzej wręcz! Nie czuł się nawet pijany. Czuł sie normalnie - czyli nie tak jak powinien przy takich zwidach! Trzeźwiuteńki był jak święty turecki!
Skoro mam jazdy kiej bym był nagrzany, a we łbie nie huczy - dedukował - to może chory jestem? Trzeba wstać i się ogarnąć!
Z zadziwiająca lekkością, jak na człeka po trzydniowej libacji, usiadł na łóżku. Bacha rycząc gapiła się na niego, ale jakimś takim dziwnym wzrokiem jakby... jakby go w ogóle nie widziała.
Ki pierun? Co z tą Babą? - Dziwował się. - A może łona jeszcze bimbrem napruta ?
- Rusz się stara i zróbże mi śniadanie! - wydał komendę. - Tu się ni ma co gapić jak Burek w gnat! Ja chory jestem!
Nie zareagowała. To zaczynało się robić lekko niepokojące. Dwie lewe ręce, mazgajstwo żoneczki. Obejrzał się do tyłu. Ujrzał siebie leżącego z otwartymi oczyma.
- Co je do czorta grane?
Umysł nie zdążył jeszcze zbyt dokładnie przeanalizować płynących z tego widoku wniosków, gdy zalało go oślepiające światło.
Instynktownie się skrzywił, jakby mu kolejka nie weszła.
- O przepraszam zbyt świetlisty jestem? - odpowiedział mu delikatny, niemalże chłopięcy głos.
- A tyś chwatku co za jeden? I co se jaja ze mnie robisz? - Uniósł się Stanisław. - Przestańże mi lampą po oczach świcić!
- Na szczęście umarłeś gdy byłem w okolicy. - Odparła istota zmniejszając ilość światła wydzielanego ze swego jestestwa.
- umarł żem? Co się wydurniasz patafianie jeden, przecie żyw jestem! W kły chcesz? - Poczuł jak budzi się w nim słowiańska wojowniczośc.
- Poczekaj już ci wszystko tłumaczę. wszyscy nieżywi... to znaczy żywi, czyli de facto martwi, mimo że żyjący yyy... no bo chyba czujesz, że żyjesz - prawda? Żyjesz po swojej śmierci. Rozumiesz?
- Yyyy - Świeżo upieczony denat sprawiał wrażenie, że jest chyba na najlepszej drodze do zrozumienia.
- Zatem słuchaj. Umarłeś a ja jestem aniołem. Nazywam sie Armuel
- Yyyy - Stasiek, najwyraźniej na skutek szoku, nie był w stanie przełożyć swych procesów myślowych na słowa. Co jest podstawą komunikacji międzyludzkiej, lecz na szczęście anielsko-ludzkiej już nie dotyczy.
- Nie bój się. Wszystko będzie dobrze. - Uspokajał anioł. - Teraz polecimy sobie razem i dokładnie ci wyjaśnię twa rolę, bowiem zapewne tego jeszcze nie wiesz ale zostałeś wybrany (uwielbiał nabierać w ten sposób umarlaków).
- Oooo wy... wy... - Najwyraźniej biedaczek robił postępy na nowej drodze życia pozagrobowego.
- Tak zgadza się. - ciągnął zadowolony z obrotu sprawy Armuel - Jesteś jednym z kilkuset tysięcy wybrańców, którzy po krótkim przeszkoleniu pomogą nam, znaczy się aniołom i Najwyższemu posprzątać bajel, który powstanie po apokalipsie.
- Apo... apo... - Pacjent (tak Armuel nazywał świeżo zmarłych) najwyraźniej zdawał się wpadać w lekką panikę.
- Ależ spokojnie, spokojnie. Nic ci nie grozi. Nie w tym stanie. A teraz daj mi rękę. - Rzekł lekko znudzonym tonem (jak to dobrze, że ta szopka z Ziemią wkrótce się skończy).
Nie mogąc wykrztusić z siebie słowa Stasiek zrobił to o co go proszono i poczuł, że delikatnie sie unosi. Zerknął jeszcze raz na wyjąca rozpaczliwie Baśkę. Spojrzał na dorodną pierś. Przez głowę przeleciała mu smutna myśl - Ech Baśka miała fajny biust.
Nagle jakby oprzytomniał.
- Stój! Niech to dunder swiśnie! Stój!
- Masz do mnie pytanie? Śmiało nie wahaj się.
- Yy, czcigodny tego no, aniele yyy, czy mógłbym... czy ja bym tego no...
- Tak?
- A tak bym se podupcyć, raz ostatni tak troche, bym mógł? Eee, znaczy się tak bym se ożył na kilka chwiluniek - wyraźnie się ośmielił widząc pogodna twarz świetlistej istoty - i ten tego no, pochędorzył tak se pożegnalnie żoneckę i słowo dajem, że wtedy bym se umar ja raz a dobrze eee, tak fest znaczy się!
- Oj bratku, jakby to ode mnie zależało to i ja bym sobie fajrant zrobił i ty byś jeszcze te parę chwil dostał, ale wiesz, to nie ja tu decyduję. Niestety.
Unosili się łagodnie do góry. Przeniknęli przez sufit i znaleźli sie w łazience sąsiadów. W wannie pod prysznicem przeciągała się delikatnej urody niewiasta. Mina Stanisława wyrażała coraz wiekszą rozpacz. Przez kilka krótkich chwil Armuel miał wrażenie że "pacjent" próbuje stawiać czynny opór. Minęli jeszcze kilka pięter nie natrafiając już na żadne ciekawe widoki, po czym wlecieli na dach i tam się zatrzymali.
- Słuchaj teraz uważnie bo oto dowiesz się na czy rzecz stoi. - Rzekł anioł, starając się mówić do denata jasno i przejrzyście, jak chłop do chłopa. - Skup się i wpatruj uważnie w czubek palca mego.
W skupieniu, z namaszczeniem, Stasiek wpatrywał się w sunący od czubka nosa w górę, w stronę czoła, świetlisty paluch. Nagle poczuł silny ucisk między brwiami.
- Teraz otworzę twoje trzecie oko.
- Ło matko trzecie?! - Wykrzyknął zdezorientowany.
Momentalnie cały świat rozbłysł ferią barw. Wszędzie wiły się posplatane ze sobą kolorowe nitki. Spomiędzy tej plątaniny wyrastały setki tysięcy, o ile nie miliony, mlecznobiałych wici, łączących Ziemię z bardzo dziwnym, złocistym niebem.
- to, tooo... eee...
Armuel odczekał stosowną chwilkę, by jego świeżo upieczony uczeń ochłonął nieco, po czym rzekł.
- To co tu widzisz to świat energii.
- Energii - powtórzył bezmyślnie oszołomiony "pacjent".
- Tak. Te kłębiące się na dole niteczki, widzisz gdzie się zaczynają?
- Yy, taaa.
- Te barwne baloniki otaczające ludzi to ich aury, czyli inaczej dusze. Te kolorowe nici to ich łączniki emocjonalno, uczuciowo...
Stasiek wybałuszył na niego oczy. Armuel dochodził powoli do wniosku, że przecenił zdolności percepcyjne swego przyszłego pomocnika.
- Ech - westchnął anioł - ujmę to tak. Poznałeś swoją Baśkę. W chwili gdy się spotkaliście byłeś zafascynowany i zaczynałeś coś do niej czuć. Wtedy to z twojego balonika wyrosła nitka, i z jej duszy również. Mimo że często byliście z dala od siebie to nie mogliście przestać o sobie myśleć. Wasze nici się połączyły i przesyłaliście nimi sobie nawzajem uczucia. A one to nic innego jak energia. Stąd też biorą się przypadki telepatii.
- Tele czego?
- Ach nieważne. Zrozumiałeś to co wcześniej powiedziałem?
- Rozumuję! - Zaperzył się denat.
- Dobrze to teraz będzie odrobinę trudniej. Widzisz oczywiście te białe nici kończące się tam, hen u góry.
Stasiek tylko kiwnął głową.
- One też wychodzą z tych baloników. Każda żywa istota ma jedną taką nić. Łączy się ona tam wysoko z innymi. Tworzą na górze taki wielki umysł otaczający waszą planetę. Między innymi dlatego niektórzy ludzie potrafią przewidywać przyszłość lub mają przeczucie, że zaraz stanie się coś strasznego. Tam się gromadzą i łączą w całość wszystkie myśli, uczucia i emocje.
Rozdziawione usta ucznia nie napawały Armuela optymizmem, ale skoro już zaczął to jakoś musi skończyć.
- No dobrze nie będę bardziej tego wszystkiego gmatwać. Polecimy teraz wyżej i może tam wszystko zrozumiesz.
Lecieli powolutku, spokojnie ku górze, gdy nagle Stasiek zaczął się wyrywać.
- Tak - zniecierpliwił się anioł. Zaczynał już powoli mieć dość tej całej sytuacji.
Uczeń unosił się przy jednej z nici i wskazywał na mknące wewnątrz, różnokolorowe, błyski.
- Ach to! No tak zapomniałem ci powiedzieć. To co przed chwila przeleciało, to były czyjeś emocje. Patrz tamto czerwone światełko to gniew. Tamto ciemnoniebieskie to nienawiść. Bladozielone smutek. Pulsujące pomarańczowe to czyjeś cierpienie; ktoś komuś w tej chwili zadaje ból.
- Ych - sapnął wyraźnie przeciążony umysłowo Stanisław.
Armuel podleciał do niego i złapał za rękę. Postanowił, że muszą szybko lecieć wyżej, jeśli się tak co chwilę będą zatrzymywać to zdecydowanie nie zdążą na widowiskowy koniec świata. Gnali z zawrotną prędkością. Gdy wlecieli w zbiorową świadomość, atmosfera zgęstniała i Stasiek miał wrażenie jakby z mozołem starali się przepłynąc basen pełen kiślu. Gdy wydostali na zewnątrz, anioł ponownie ich zatrzymał. Ich oczom ukazała się Ziemia otoczona złocistą poświatą, upstrzoną mnóstwem kolorowych plamek. Do planety podłączona była ogromna srebrzysta nić, przypominająca pępowinę. Zasysała wszystko co pojawiało się w strefie zbiorowej świadomości.
- Stachu - rzekł anioł - to co tu widzisz to sedno tego wszystkiego co chciałem ci powiedzieć. Pamiętasz jak mówiłem o zbiorowym umyśle. widzisz, każdy człowiek jest cząstką Najwyższego, czyli po waszemu Boga. Bóg stworzył tą planetę i życie na niej by urozmaicić sobie wieczne istnienie. Na poczatku tworzył martwe planety. Gdy poczuł się tym znudzony wykreował żywe istoty. Później postanowił dać im umysły, lecz jednocześnie kontrolować wszystko to co stworzył. Było to jednak zbyt przewidywalne więc i to mu się znudziło. Ostatecznie postanowił zrobić eksperyment i dać wam wolną wolę.
- Chyba kurna pojmuję.
- Mając wolną wolę, zaczeliście czynić prócz dobra całą masę zła, zadawać ból i wyrządzać nawzajem krzywdę. Wszystkie te cierpienia i smutki, których z czasem coraz więcej przybywało, płynęły ku niebu do zbiorowej swiadomości.
- Widzisz teraz tą ogomną jakby pępowinę, podłączoną do Ziemi?
- taa.
- Wszystko to płynie nią do Najwyższego. Przez co Bóg odczuwa to, co wszystkie żywe istoty na tym świecie. Każdą przyjemność czuje w tej samej chwili, co dana istota - bo tak naprawdę to On jest tą istotą. To samo dzieje się z każdym zadanym bólem, z każdym smutkiem, z każdym uczuciem nienawiści, które jeden człowiek do drugiego żywi. On to wszystko odczuwa w tej samej chwili.
- Matko przenajświntsza - jęknął przerażony Stefan.
- Koniec końców Najwyższy uznał, że nie chce tak cierpieć i nie po to was stworzył. Miało być przyjemnie i ciekawie, a wyszło jak wyszło.
Armuel długo jeszcze tłumaczył Staśkowi różne boskie zawiłości. Ten ani się obejrzał, jak oddalili się od Ziemi na znaczną odległość. Byli teraz w tłumie zdezorientowanych dusz i tłumaczących im czekające ich zadanie aniołów. Przez moment Staśkowi wydawało się, że widzi Zenka; niezrównanego kompana od kielicha. Już miał gnać za kumplem, już miał dać dyla od tego przemądrzałego anioła gdy nagle potężny błysk rozświetlił okolicę. Obejrzał się za siebie. Ziemi już nie było. Nie został po niej najmniejszy nawet ślad. Przeraźliwa pustka jeśli nie liczyć osieroconego księżyca i mrowia zagubionych dusz, nie mających najmniejszego pojęcia co się stało.
- Tak, stało się. - rzekł radośnie stojący z tyłu Armuel - A teraz do roboty trzeba tych tam biedaków doprowadzić do tunelu. Czeka nas teraz masa roboty mój pomocniku... a potem fajrant na wieki wieków!
potoczyzmy, mimo że teoretycznie uzasadnione rażą. styl rzutki, ale tym samym tekst się nie wybroni.
pozdrawiam