Trochę mniej jabłka

Telesfor Sraczkowski

Bije serce. Odmierza upływ ulotnego czasu. Jest najlepszym zegarem. Pompa tłocząca krew, narażona na wysiłek, którego nikt nie docenia; traktowana z góry i protekcjonalnie. Zabijana przez złe odżywianie i papierosy. Uważana za siedlisko miłości. Ukryta w centrum. Bijący pik z ogonkiem. Czy trzeba jeszcze kogoś przekonywać?

Kubek, w którym piję kawę, zielony i majestatycznie stojący na suszarce, sięgany każdego dnia. Noc go destruuje, rozpada na drobne kawałki, a pierwszy promień słońca scala go do wieczora, by znowu dokonać destrukcji.

Przedmioty – towarzysze moich niedoli i smutków, moich radości i kieszonkowych szczęść, które w najlepszym razie są dobrymi samopoczuciami, a ja wolę je na swój prywatny użytek nazywać tak właśnie. Czego ode mnie chcą ci świadkowie, niemi obserwatorzy, którzy giną czasem przez moją nieuwagę, nieroztropność, zamyślenie? Lubię myśleć, wmyśleć się tak, że zapominam o otoczeniu i ono jest dla mnie ratunkiem przed zezwierzęceniem, przed poświęceniem siebie, które zostaje wyśmiane i zlekceważone. Nie umiem prosić o strach, czytam i płonę, a najczęściej się denerwuję, bo książki to przecież takie miłe oszustki, mamią i obiecują coś lepszego, a po ich zamknięciu wraca się do tu i teraz i przyjmuje ten powrót bez zdziwienia.

Parasol nie chroni przed deszczem, tak jak nasze człowieczeństwo, które obnosimy z taką dumą nie jest żadną gwarancją naszej dojrzałości.

Położył rękę na piersi, czuł bijące serce, jego galop, przez równiny myśli, przez stepy wyobraźni, przez góry niespełnionych snów.

Czuł się dziwnie – jakiś głos szepczący po nocach; nie mógł spać spokojnym snem małomieszczanina i było mu z tym źle. Tęsknota i próby jej zabicia z góry skazane na niepowodzenie; to odroczenie – chwilowe i jakże nieprecyzyjne.

Ulubiony kubek, do którego wsypywał każdego ranka dwie łyżeczki kawy, by po chwili, gdy usłyszy gwizd zdenerwowanej wody, złapać za rączkę przez szmatę, odwieść gwizdek i gorący strumień skierować do czeluści, do jądra, do sedna. Jego serce biło wtedy mocniej, zaspanie gdzieś odchodziło bez pożegnania, bez machania, bez uściśnięcia dłoni, bez uśmiechu, odchodziło tak, jakby nigdy nie miało wrócić, jakby było mu dobrze tam, w miejscu, gdzie wszyscy i wszystko są trzeźwi i racjonalni. Za kilka godzin wracał i bez patosu wchodził w jego ciało początkowo bez jego wiedzy, jakby gwałt na jego duszy zapisany był złotymi literami w księdze żywota. Oswajał je i próbował się nie kłócić, nie oponować, gdyż było miłe, odrętwiające.

Parasol ze złamanymi drutami; już dawno powinien go wyrzucić, ale miał do niego jakiś irracjonalny sentyment, bo przecież wiązało się z nim tyle przyjemnych chwil, tyle spacerów, tyle orzeźwień, gdy po letnim, dusznym, parnym powietrzu, nadchodziła z daleka bogini z groźnym piorunem w dłoni; zwiastowana przez wiatr, przez kołysanie się trawy, przez przestraszony szum zieleniejących tuż pod jego nosem drzew. Parasol – świadek bogini piorunów, jej lęków i zdrad, kiedy mąż o potężnym głosie przestawał jej wystarczać. Stokroć bardziej wolała tego lekkoducha i trzpiota, który śpiewał dla niej serenady i obdarowywał wirującymi ziarnami piasku, które tak bardzo lubiła.

Kolejny etap – to nos – precyzyjne narzędzie wartościowania dzisiejszych ludzi. Dwie dziurki, które mają sens i są dawczyniami życia, a przecież do tej pory dziura była czymś pogardzanym, niepożądanym, budzącym niesmak u estetów. Ale przez nią można przecież zobaczyć, co jest po drugiej stronie i jak tam jest. Dziura jako możliwość do wykradzenia tajemnic Wszechświata, by potem sprzedawać je na targowisku nauki, wśród wrzasku przekupek zachłannie pragnących zysku, szacunku i podziwu.

Przez nos do uwielbienia.

Delektujesz się smakiem jabłka, ale wyobraź sobie, że nie masz smaku – nie od początku – po prostu w tej sekundzie nagle nie odczuwasz smaku, czy to jabłko istnieje więc dla ciebie trochę mniej? Czy jest już inną oczywistością, czy wciąż tą samą pomniejszoną tylko o współczynnik doświadczenia zmysłowego? I co to znaczy istnieć mniej, stracić część własnej jabłkowatości? Ale dla kogoś innego istnieje ono przecież bez żadnych ograniczeń. Czy można zatem powiedzieć, że istnieją dwa jabłka, czy też jedno jabłko tylko trochę inaczej doświadczane? Ale gdy jest inaczej doświadczane, czy mamy prawo wciąż nazywać je jabłkiem, czy też może potrzebna jest jakaś inna nazwa?

Lubisz o tym myśleć i nie wiesz, czy ten filozoficzny problem został już rozwiązany, bo znasz tylko fragmentarycznie poszczególnych filozofów i ich koncepcje – z tego jedno zdanie, z tamtego jedno. Jakoś nie możesz się zmobilizować i sięgnąć po Spinozę; tyle razy to sobie obiecywałeś i na próżno, godzina po godzinie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku; a przecież jesteś coraz starszy; nikt nie odda ci nawet sekundy. Czy zdążysz?

Siedzisz w zadymionym pokoju. Jest noc. Na niebie nie ma ani jednej gwiazdy, księżyc z ledwością przedziera się przez grube warstwy chmur. Cisza. Twoi domownicy już śpią od godziny, a ty skupiony na lekturze „Ulissesa” nie zauważasz upływającego czasu. Docierają do ciebie stłumione dźwięki ulicy. Wyglądasz przez okno, odchodzisz od niego, by usiąść na sfatygowanym krześle pokrytym zieloną materią. Wracasz do lektury. Robisz się głodny, idziesz do kuchni, by coś przekąsić, kiedy wracasz do pokoju z dwiema pajdami i kawałkiem kiełbasy, słyszysz jakieś niewyraźne szelesty, które z minuty na minutę potężnieją, by po kilkunastu osiągnąć straszliwy hałas. Masz gęsią skórkę, trzęsą ci się ręce, serce bije szybciej, źrenice powiększają się, a z gardła dobywa się nieartykułowany krzyk. Filiżanka i chleb lądują w przedpokoju, za plecami słyszysz złośliwy śmiech. Powtarzasz sobie, że to ten nastrój, że to wytwory twojego umysłu, który musi nasycić twoje ciało i wyrwać z tych kolein zwyczajności, przeciętności. Powoli skradasz się w kierunku nieposłanego łóżka i z przerażeniem odkrywasz leżącą w nim karłowatą postać mężczyzny koło trzydziestki. Patrzy na ciebie i chce coś powiedzieć. Chcesz go uderzyć, a wtedy nagle zmienia się w Tinę Turner, wyskakuje z łóżka z mikrofonem, który nie wiadomo jak znalazł się w jego ręce, i zaczyna śpiewać: „What you get is what you see.” Chcesz zapytać, skąd on tutaj (a raczej ona), ale nie możesz wydobyć słowa ze ściśniętego gardła. Po chwili ulegasz nastrojowi chwili, podrygujesz w rytm muzyki i mrugasz oczkiem do swojej ulubionej piosenkarki. O nic nie pytasz. Po dwóch godzinach szaleńczego tańca musisz na chwilę usiąść odpocząć. Zamykasz na chwilę oczy i po omacku szukasz leżących na stoliku papierosów.

Stolik, na którym leży wirujący talerzyk. Seans spirytystyczny. Wywoływanie ducha. Jest odpowiedź, ale nie jesteś zadowolony. Chcesz spytać, gdzie jest Tina, ale przecież znalazłeś się tutaj po dość długiej podróży – hotel okropny i jeszcze gorsze żarcie. Masz chociaż jakieś rozrywki; bawisz się tą sytuacją i nie chcesz, aby ktokolwiek przeszkadzał ci w sprawowaniu obrzędu; rozmawiałeś już z tyloma trupami, tyle ciekawych rzeczy się dowiedziałeś, tyle ciekawych miejsc widziałeś, a wciąż masz głód w duszy. Chcesz więcej, mocniej i ostrzej. Właśnie tak – nie za szybko, żebyś mógł się przyzwyczaić.

„I don’t wanna lose you. “ Czy to możliwe? Czy to konieczne? Czy pożyteczne? Tracić sny, marzenia, krople deszczu, ulotne chwile, uśmiechy, doświadczenia jedności, tracić znajomych, przyjaciół, kochanków, tracić jędrność skóry, kolor nieba, zapach nocy, tracić pieniądze, tracić wspomnienia, książki przeczytane i nieprzeczytane, tracić czas. Szukać porozumienia w płatkach zalanych mlekiem, delektować się zapachem jabłka, które jest jabłkiem potencjalnym, wyśnionym, plastikową atrapą na plastikowej jednorazowej tacce. Tracenie i szukanie idą pod rękę, ale czy są przeciwieństwami?

Nie umiem powiedzieć, co czuję. Jak pijak kołyszę się od ściany do ściany w nadziei. No właśnie na co? Że wreszcie spotkam zjawę, która nie będzie tylko refleksem słońca na wystawie sklepu z biżuterią, że przestanę marzyć i plamić prześcieradła? Jest tylu cudownie pięknych chłopców – ale piękni nie zwracają uwagi na brzydotę – nie chcą dopełnienia samych siebie – kochając i cierpiąc we własnym gronie. I nie znajdują wtedy ukojenia.

Czy jest czynność pozbawiona metafizycznych wymiocin, filozoficznej czkawki i przeraźliwej pustki, którą czynienie czegoś ma zniwelować do minimum, a najlepiej zniszczyć?

Kawa jest najlepszym lekarstwem na chandrę – pobudza, usuwa ból głowy, przywraca na powrót mieszczańskiemu życiu przerośniętego studenta na obrzeżach miasta. Stawia go do pionu i pozwala usunąć z oczu ten paraliżujący ciężar.

Jakoś tak mi smutno... Nie, to nie postawa Obrażonej Księżniczki, smutno mi bez powodu, tak jak wesoło mi bez powodu. Moja dusza krwawi – jest jak ćwiartka jabłka obnażona i leżąca z bezwstydnie rozkraczonymi nogami. — Mocniej mi wsadź! Mocniej! – krzyczy. Jest masturbowana przez swoją przyjaciółkę penisopodobnym wibratorem. A potem składa nogi, zakłada majtki na swoje grube dupsko i idzie wziąć prysznic, który jest na korytarzu akademika. Myśli o nim i nie może mu przebaczyć – ona wzór wszelkich obywatelskich cnót, obrzydła konformistka, zgodna do bólu na wszystkich i wszystko. Ćwiartka jabłka powoli tracąca witaminy, ciemniejąca z każdym pchnięciem potężnego fallusa, gwałcona lubieżnymi myślami jej poprzednich kochanek. Biorę ją do buzi i zjadam jej kształtne ciało, a ona nawet nie może mi stanąć w gardle, bo wcześniej starłem ją na tarce – jej ciało to krwista, plypowata masa, nie ma już rąk i nóg. Jest magmą, rozdrobnioną i ujarzmioną przez przedmiot. Nie żal mi jej! Nie lubię, jak mówi mi się, co mam robić.

Pestki, z których ze smakiem wydobywam białą substancję – jej lekko gorzki smak jest moim ulubionym – odrobina kwasu pruskiego, przypomina gorycz nadziei na miłość.

Ogryzek wyrzucam do śmietnika.

— KONIEC —

Telesfor Sraczkowski
Telesfor Sraczkowski
Opowiadanie · 7 marca 2007
anonim
  • sick
    Bełkotliwe, nużące, i jakby przesycone.. za dużo tego.
    niemniej napisane nieźle i jak ktoś się w to mocno wgryzie to pewnie coś tam znajdzie.
    pozdrawiam

    · Zgłoś · 17 lat
  • lilith
    Tekst naprawde dobry, ale zgadzam się z poprzednim "komentatorem", że jest trochę zbyt przesycony. Zbyt męczący, ale z sensem. Na pewno nie na 5 minut czytania, bo to zmusza do zastanowienia. Trochę wiecej swobody w pisaniu i byłobt ok :) POZDRAWIAM!!!

    · Zgłoś · 17 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    dona
    świetne:) bardzo mi się podoba. napisane tak jak lubię.

    · Zgłoś · 17 lat
  • Telesfor Sraczkowski
    Wszystkim czytającym chciałbym serdecznie podziękować za cierpliwość. To miłe dostać wyróżnienie. To znaczy, że moja pisanina ma jakiś sens, że kogoś, porusza, denerwuje, zachwyca. Nieważne. Ważne jest, że dostrzegam w tym sens, że jest to po coś, chociaż pisane dla siebie. Wiem, że dużo mi jeszcze brakuje, że muszę się dużo
    uczyć, jak być dobrym pisarzem. To małe ziarenko, zalążek, ale jednak coś dla mnie ważnego. Dziękuję za pozytywną i negatywną krytykę. To dla mnie ważne w rozwoju.

    Pozdrawiam wszystkich.
    jak ktoś chce do mnie pisać podaję imejl: ostatni-mohikanin@o2.pl

    Telesfor Sraczkowski

    · Zgłoś · 17 lat
  • Telesfor Sraczkowski
    Wszystkim czytającym chciałbym serdecznie podziękować za cierpliwość. To miłe dostać wyróżnienie. To znaczy, że moja pisanina ma jakiś sens, że kogoś, porusza, denerwuje, zachwyca. Nieważne. Ważne jest, że dostrzegam w tym sens, że jest to po coś, chociaż pisane dla siebie. Wiem, że dużo mi jeszcze brakuje, że muszę się dużo
    uczyć, jak być dobrym pisarzem. To małe ziarenko, zalążek, ale jednak coś dla mnie ważnego. Dziękuję za pozytywną i negatywną krytykę. To dla mnie ważne w rozwoju.

    Pozdrawiam wszystkich.
    jak ktoś chce do mnie pisać podaję imejl: ostatni-mohikanin@o2.pl

    Telesfor Sraczkowski

    · Zgłoś · 17 lat