Literatura

Cierpienia Młodych - Jeden z wielu Jarków (opowiadanie)

Czarny

I

Wziął swoje rzeczy, z uśmiechem pożegnał się z kumplami z pracy unosząc do góry prawą dłoń i wsiadł do wozu. Gdy tylko zamknął drzwi, posmutniał skupiając wzrok na kierownicy. Po kilku sekundach pospiesznie zapalił papierosa, westchnął i pojechał do domu. Po półgodzinie zaparkował na podwórku, trzasnął mocno drzwiami i ruszył w stronę drzwi wejściowych.

- Dzień dobry! – powiedział po drodze zauważonemu w oddali Poleskiemu.

Wszedł do domu, nastawił sobie cebulaka w mikrofali, usiadł przy stole, oparł głowę o ręce.

- Kurwa! – odezwał się po dłuższej chwili ciszy... Uniósł wzrok i po chwili dobiegł go odgłos:

BIP! BIP! BIP! BIP!

Siedział jeszcze nieruchomo kilka minut... Myśli o niej nie dawały mu spokoju. Patrzył nieruchomo w kalendarz na przeciwnej ścianie. Na jego środku widział jej piękną twarz, szafirowe oczy, ten jedyny uśmiech. Patrzył się na nierealny portret, po chwili poczuł, jakby ktoś kroił jego serce, to żal. Znowu. Natychmiast, jak tylko wrócił do materialnego świata, wstał i wyciągnął letniego już cebulaka... Jadł go zastanawiając się, co za kretyn go posolił. Popatrzył na niego i spostrzegł, że wie, co to za kretyn – to były jego łzy.

Wstał od stołu i poszedł do ulubionego, małego, zabałaganionego po brzegi pokoju. Popatrzył chwilę na wyłączony monitor, po czym wyciągnął kartkę i długopis. Napisał kolejny wiersz dla niej, który miał nigdy do niej nie trafić. Wyłączył się na dobry kwadrans. Gdy skończył, przeczytał go i spuścił głowę. Poczuł się trochę lepiej, ale musiał jeszcze wyciągnąć i przypalić kupione ostatnio kubańskie cygaro... Dookoła panowała nieskazitelna cisza. Siedział w ulubionym, starym fotelu po rodzicach, palił i myślał. Nienawidził tego, a równocześnie nie potrafił tego nie robić. Myśli regularnie go niszczyły, gorzej niż cygara, ale kiedy siadał wygodnie, rozmyślał i kurzył cygara, czuł się naprawdę człowiekiem. Wspominał dawne młodzieńcze czasy, kiedy prawie codziennie widywał Lidię w szkole, kiedy nie był sierotą. Myślał o tym, kim teraz jest, o tym, że Bóg dał mu wszystko to, na czym mu mniej zależało, ciągle odmawiając rzeczy z najwyższych półek jego hierarchii wartości. Zastanawiał się, kim będzie, czy zawsze będzie skazany na samotność, co jeszcze w życiu może go spotkać. Przywoływał obraz twarzy Lidii, którą ostatnio widział dobrych kilka miesięcy temu, przypominał sobie jak ją poznał, jak nieświadomie rozkochała go w sobie, ile razy wprawił ją w niezręczną sytuację, kiedy był zbyt szczery. Przypominał sobie jej uśmiech, kiedy patrzyła w oczy innego. Cieszył się, że przez jego skrywane łzy dwoje ludzi może być ze sobą szczęśliwymi. Cygaro się kończyło. Wstawił je więc do popielniczki, strzelił karkiem w prawo i w lewo, spoczął na łóżku i rozpoczął medytację...

Szedł polną drogą, czuł się niesamowicie lekki, po krótkim czasie polna droga zamieniła się w tęczę. Szedł dalej i dalej, aż natrafił na wyobrażenie bramy swojego podwórza. Obok niej był złoty dzwoneczek. Podszedł i zadzwonił nim...

Z medytacji wytrącił go dzwonek do furtki. Spokojnie wstał i podszedł do okna. Przy bramie stała jakaś młoda kobieta. Zbiegł na parter, otworzył drzwi wejściowe i przyjrzał się jej z daleka, rysy niby znajome, ale obce. Podszedł do niej i po krótkiej wymianie spojrzeń całkiem atrakcyjna kobieta, około 20-25 lat, uśmiechnęła się pięknie i szczerze.

- Jarek?!

Milcząc przytaknął jej skinieniem głowy. Po chwili spytał się:

- My się znamy?

Kobieta na chwilę zacisnęła zęby, a w jej wzroku zniknęły błyski euforii. Ale trwało to tylko chwilę.

- Tak, znamy się... trochę... Prosz...

Nie zdążyła dokończyć zdania, a Jarek sięgnął po klucze, by otworzyć furtkę.

- Oczywiście, wejdź.

Przyjrzał się jej jeszcze raz, gdy wchodziła. Kojarzył podobną twarz, ale wciąż odnosił silne wrażenie, że nie zna jej... Przyjrzał się jej twarzy jeszcze raz i spróbował zgadnąć:

- Masz na imię Wiola?... A może Pauli...

Rzuciła się mu szybko na szyję, przyprawiając go prawie o zawał. Pięknie pachniała.

- Czyli mnie jednak pamiętasz?! – odezwała się po trwającym kilkanaście sekund mocnym jak na kobietę uścisku- Tak, jestem Wiola!

- Ale ja po prostu zgad... – przerwał - Tak, jakbym mógł cię zapomnieć! Wiolu! – nie wiedział, co robić, nie chciał jej zranić.- Wejdźmy. – zostawił otwartą furtkę i zaprowadził ją do domu, z kobiety promieniowała aura radości... Szła prawie w ogóle nie dotykając nogami ziemi.

Gdy weszli do sionki, spytał się od razu:

- Napijesz się czegoś?

- Tak, jeśli to nie będzie problemem to nap...

- Niestety, nie mam soku, może napijesz się herbaty? I nie ściągaj butów!

- Aha... W takim razie poproszę herbatę... – zaglądała mu w źrenice błękitnymi oczami.

- W porządku. Zapraszam, wejdź...

Weszli do kuchni, wysunął jej krzesło i nastawił wodę na herbatę.

- Co cię tu sprowadza?- spojrzał znów na nią, i dopiero, gdy założyła nogę na nogę, zobaczył, że jest bardzo... kusicielsko ubrana. Krótka spódniczka mini, krótka koszulka ze sporym dekoltem...

Wstała z krzesła. Podeszła do niego. Patrzyła się przez chwilę mu w oczy, on szybko spuścił wzrok. Podeszła do niego i przytuliła się.

- Jarku... Czy... Czy nie wiesz?... Jarku... Ja...

- Ale ja mam żonę! – wymyślił szybko.

- Żonę? Co tam po żonie, kiedy... – Jarek uprzedził jej spojrzenie i schował szybko dłonie za plecami, nie pozwalając, by sprawdziła, czy ma obrączkę – kiedy to my... jesteśmy dla siebie stworzeni! Przez cały ten czas nie przestawałam myśleć o tobie! – jej ręka znalazła się na jego klatce piersiowej – Kocham cię Jarku! Nie krępuj się swoich uczuć! Kochaj mnie! Kochajmy się! Żona nie musi wie...

Jarek przybrał bardzo szalony wyraz twarzy.

- Wyjdź głupia kurwo, bo cię zatłukę! – odtrącił ją i wziął do ręki metalowy kubek- Won! Szmato! Zawsze cię nienawidziłem! Heheha! Dawno nikogo nie zabiłem! Aa! Spierdalaj na biegun, gdzie cię nie dorwę!

Wybiegła z krzykiem. Musiał tak zareagować. Nie chciał jej robić sztucznych nadziei, nie chciał, by przeżywała to, co przez lata przeżywał on. Dobiegł go dźwięk trzaśnięcia furtki. To, co się przed chwilą wydarzyło bardziej chyba bolało jego, niż ją... Ale tak będzie lepiej... Niech zobaczy, kogo kochała. Będzie jej łatwiej... Uronił łzę. A woda na herbatę się właśnie zagotowała.

W nerwach rzucił pustą szklanką o podłogę, a jej części po rozbiciu przypominały mu kształt twarzy Lidii. Po chwili na parapet od strony dworu wskoczył Agent i zaczął miauczeć. Jarek spojrzał na niego wściekłym wzrokiem, ale po chwili zmiękł pod wpływem jego słodkiego spojrzenia. Wyszedł do sionki i otworzył mu drzwi.

- Chodź Agent, chodź...

Wsypał mu kocich pyszności, popatrzył chwilę jak futruje i przypalił papierosa. Usiadł i zastanawiał się, czy dobrze przed chwilą postąpił z tą kobietą. Gdy kończył palić, Agent wskoczył mu na kolana i zaczął mruczeć.

- Zjadłeś?

Telefon. Zwalił szybko kota z kolan i zobaczył, kto dzwoni. Daniel. Odebrał szybko.

- Tak? – włączył równocześnie wizjer.

- Siema, co robisz jutro po południu?

- Siema... W sumie to nic, a co?

- A będziesz mógł o

- O czwartej? Chyba tak. Ale gdzie chcecie iść?

- Właśnie, – był trochę zaskoczony, jak zawsze, kiedy Jarek wyciągał mu słowa z końca języka, ale kontynuował – planowaliśmy o czwartej pójść z Radkiem, Anką, Jolką, Moniką, no i tobą do ...

- Co tam żeś znowu w tym necie znalazł Danielu? - Agent znowu wskoczył mu na kolana.

- Hm... Więc... – spuścił na chwilę wzrok z wizjera – Seans regresji hipnotycznej. – milczał chwilę, po czym znów zaczął patrzeć w wizjer – Tak na urozmaicenie soboty... Co ty na to?

- A co cię tak nagle naszło? He, no raczej nie mam nic przeciwko, dobra, ale... Hm... Przyjedź po mnie w tą sobotę to mnie zawieziesz, bo nie ma szans, żebym trafił w jakiekolwiek nowe miejsce sam – uśmiechnął się – Okay?

- Tak, pewnie... a co t...

- Po staremu... Stara rutyna życia, dzięki za zaproszenie, bo wkrótce bym zbzikował... Ty... Ile w ogóle kosztuje ten seans?

- Oj przestań!

- Nie no stary, mów! Nie będę na niczyim koszcie.

- Ech... No dobra, to jak podjadę po ciebie, możesz dać te 60 zł...

- A co tam u ciebie?

- Ach, daj spokój... Mam problemy w pracy, ludzie potrafią być wredni... Może kiedyś obgadamy to w cztery oczy, bo to nie rozmowa na telefon, jednak w przyszłym tygodniu muszę załatwić parę spraw w Łodzi. Może zdążymy w samochodzie, jak nie to jeszcze się zdzwonimy i ustawimy...

- Koniecznie...

- Dobra, to podjadę jutro... około wpół do czwartej. Trzymaj się.

- Trzymaj się i ty.

Rozłączył się. Hipnoza... Ciekawe doświadczenie - pomyślał trochę nad tym. Kiedyś bardzo się interesował hipnozą i wszelkimi wpływami na podświadomość. Ciekawe jak to jest na żywo. Włączył telewizor, obejrzał, co tam mieli do zaoferowania. Dochodziła 22:00. Robił się śpiący. Umył się więc, odmówił różaniec i poszedł spać...

II

MIAUUUU!

Obudził się.

MIAUU...

Wściekły sam na siebie, że nie wypuścił Agenta na noc, wstał i zobaczył, która godzina. Piąta. Otworzył mu drzwi.

- Sorry, Agent, już, leć!

Poleciał, aż się za nim kurzyło.

Wciąż był śpiący. Odsłonił zasłonki. Popatrzył na piękny poranek. Kolejny piękny poranek. Kolejny piękny poranek zwiastujący kolejny smutny dzień. Czasami tylko ktoś umrze, kogoś okradną, coś się zniszczy, ktoś się połamie, co urozmaica życie. Przypomniał sobie swojego najlepszego przyjaciela, Artura, wspólne problemy... Przypomniał sobie ten wypadek sprzed czterech lat. Artur wyskoczył pod samochód pędzący na Jarka, odrzucił go, a sam pod niego wpadł. Dlaczego nie było odwrotnie? – męczył się tym pytaniem. Poświęcił swoje cenne życie, żeby Jarek musiał wciąż męczyć się na tej Ziemi... Wiedział przecież, że on nie chce żyć... Nie było czasu na spytanie go, dlaczego to robi. Niesamowicie krótka chwila. Kolejna z tych dzielących życie na „przedtem” i „potem”. Ale nie mógł mieć pretensji. W duchu przeprosił Artura za takie myśli. Przecież oddał mu coś dla siebie najcenniejszego – życie. Jego ofiara za Artura nie miałaby takiej wartości – byłaby tylko wykorzystaniem okazji do szybkiego i niekonsekwentnego skończenia ze sobą. Ale to byłoby zbyt proste. Sam obserwuje, jak wszyscy giną, a on wciąż i wciąż żyje... Przypomniał sobie swoich rodziców, ostatnich ludzi, których kochał z wzajemnością, wspólne obiady, ciepło rodzinne, a także częste kłótnie... Przeprosił zaraz ich w duchu za wszystko. Otarł łzę z policzka. Pojawiło się wspomnienie, kiedy w zeszłym sierpniu odebrał telefon i dowiedział się, że zginęli w wypadku samolotu, gdy wracali z Karaibów. Gdy jego wzrok wylądował na gałęzi za oknem, przypomniał sobie Ankę „Firankę”, wspaniałą przyjaciółkę z liceum, która powiesiła się kilka dni przed maturą. Dowiedziała się, że chłopak, z którym była trochę ponad 2 lata, zdradzał ją często i ośmieszał swoim kumplom za jej plecami, usłyszała kilka plotek, które o niej krążyły, zaczęła ćpać... Kiedy Jarek ją znalazł, była na wpół naga, miała rozdarte ubrania, liczne siniaki i wisiała na sznurze na gałęzi w lesie... Walnął pięścią o ramę okna, aż szyba głośno się zatrzęsła. Usiadł przy biurku i wylewał łzy w łokieć.

Po kilku minutach uniósł wzrok na okno, i zobaczył akurat wskakującego na parapet Agenta. Popatrzył mu chwilę w oczy. Co te koty w sobie mają, że zawsze wyczuwają złe nastroje i natychmiast pomagają? Jarek wstał i poszedł wpuścić go do domu, jak najlepszego przyjaciela.

- Agencik!

Zaraz poszedł do kuchni dać kotu jeść. Spojrzał na podłogę, na której leżało szkło po szklance rozbitej wczoraj. Przegonił z tego miejsca Agenta, żeby sobie nie pokaleczył łap, sam założył kapcie i zamiótł szkło. Dał w końcu kotu jeść, a sam poszedł do sąsiedniego pokoju najpierw zapalić w ulubionym fotelu. Dym jak zawsze układał się w tą twarz…

Po śniadaniu przebrał się i spojrzał na zegarek. 5:24.

Usiadł w ogrodzie i oglądał wschodzące słońce, słuchał śpiewu ptaków, kichnął od czasu do czasu z powodu alergii na piękne zapachy kwiatów wiśni, gruszy i innych drzew. Wspominał, kiedy jako dziecko bawił się tu, kiedy te drzewka były dużo mniejsze. Teraz siedzi jakieś 20 lat później i postrzega ten ogród zupełnie inaczej. Rozejrzał się po drzewach, które znają go od małego i uśmiechnął się. Jakie to życie kiedyś było piękne i beztroskie. Zasmucił się zaraz. Życie było piękne. Dlaczego to wszystko spotyka jego? Spuścił głowę i zobaczył Agenta czającego się na jakiegoś konika polnego. Jedna chwila minęła, jeden szybki skok, i już trzymał go pod łapami.

- Brawo, Agent.

Na rozruszanie kości przepłynął kilkanaście razy długość basenu. Cały czas towarzyszyły mu myśli: „Dlaczego ja? Dlaczego tak się dzieje? Co za cholerna klątwa na mnie ciąży!? Oddałbym wszystko, by pozbyć się tego fatum...”

III

Ubrany w wygodne, eleganckie i jak zawsze zielone ubranie, ciemne okulary, ogolony, spojrzał na zegarek. 15:25. Zapalił jeszcze jednego Sunday’s Fantasy wyglądając przez okno, gdy skończył, zszedł na dół i akurat zadzwonił dzwonek do furtki. Wyszedł i zobaczył Daniela w jego odpicowanym jeepie. Krzyknął do Jarka „Wskakuj szybko, bo jeszcze trzeba po Ankę zajechać!” Uścisnęli sobie dłonie, po kilku minutach jazdy zobaczył Jarek Ankę na chodniku wyraźnie czekającą na nich.

- Jarek! Ile to ja ciebie czasu nie widziałam! - prawie wykrzyczała w środku samochodu - Co tam u ciebie? Gdz...

- A, jakoś leci. - przerwał jej - I pchła nie skacze z radości. A pracuję w muzeum. A u ciebie? Jak tam ci się powodzi?

- Ach, u mnie super! - pokazała Jarkowi pierścionek - Jestem zaręczona.

- O to super, gratuluję, mam nadzieję, że to ktoś odpowiedni? - wymusił uśmiech.

- Och, jest cudowny! A ja słyszałam, że ty siedzisz na okrągło w tym swoim domu i ni widu ni słychu po tobie.

- Oj nieprawda... I dusza czasem musi być na diecie. Pokazuję się czasem. Kiedy trzeba...

Cisza. Dojechali gdzieś na początek Warszawy. Godzina 15:53. Spory budynek. Jarek spostrzegł na parkingu samochód Radka, a nieopodal stał Radek z Jolką i Moniką o czymś żywo dyskutując i śmiejąc się.

- Ten budynek nie grozi zawaleniem? - spytał Jarek Daniela, patrząc na trzypiętrowy, słabo otynkowany i wyraźnie stary budynek.

- No pewnie! Zawali się dokładnie za 42 minuty! - uśmiechnął się.

Wysiedli, wszyscy się przywitali i zaczęli rozmawiać o czymś, ale Jarek nie był w temacie. Stał cicho z boku i robił zniecierpliwioną minę.

- Dobra, idziemy! -rzucił w końcu Daniel- Jarek, idziesz?

- Tak, chodźmy -spojrzał się dziwnie na Daniela, jakby czymś zaniepokojony.

Wszyscy ruszyli w stronę budynku.

- Co ci dolega?

Chwilę milczał, po chwili odpowiedział Danielowi.

- Nie, nic... - wsadził rękę do kieszeni po portfel i wyciągnął z niego trzęsącą się dłonią 60 złotych - Jakoś dziwnie się czuję... - dał banknoty Danielowi - Zapłać i za mnie.

Weszli do środka, zobaczyli klatkę schodową. Jarek rozejrzał się szybko i badawczo. Gdy zaczęli iść w górę po schodach, rzucił okiem na wyjście. Miał ochotę się natychmiast wrócić. Z drugiej strony coś ciągnęło go dalej. Walczył sam ze sobą, ciągle jednak idąc dalej.

- Sześćdziesiąt. To tu.

Daniel zapukał do drzwi, po krótkiej chwili drzwi otworzył sympatyczny mężczyzna około 40-tki.

- Dzień dobry, proszę, proszę wejść.

Wszyscy przywitali się z nim, zdjęli buty i zostali zaprowadzeni przez niego do całkiem dużego pokoju. Dwie małe szafeczki, białe ściany, złote kinkiety, jakieś dziwne rośliny w donicach na parapecie, sporo krzeseł i materace na podłodze. Daniel wręczył mu pieniądze.

- Nazywam się Tomasz Ropniak, za chwilę poprowadzę wam pokaz możliwości hipnozy. Czy ktoś z was miał wcześniej doświadczenia związane z hipnozą?

Chwila ciszy.

- W takim razie za chwilę każdy z was doświadczy czegoś wyjątkowego. Po krótkim pokazie na ochotniku wprowadzę każdego z was w stan hipnozy i pomogę cofać się wspomnieniami powoli do przeszłości do czasu zaistnienia traumatycznego zdarzenia. Razem ze mną naprawicie pamięciowe ślady, błędy z przeszłości, które stanowią dla was blokadę na dzień dzisiejszy i na całe życie. Może macie jakieś dziwne lęki? Klaustrofobia? Arachnofobia? Lęk wysokości? Może nieśmiałość? Rodzajów lęków jest wiele. Dzięki regresji zmienię uwarunkowania zakodowane w waszej podświadomości i umożliwię otwarcie się na nowe postrzeganie świata, rzeczywistości i was samych.

Chwila ciszy.

- Na początek na rozluźnienie zrobimy rozrywkowy pokaz. Jest jakiś ochotnik?

Zgłosił się Radek. Hipnotyzer wyciągnął stary, złoty zegarek na sznurku i nakazał Radkowi usiąść. Włączył z magnetofonu nastrojową muzykę i najzwyczajniej zaczął odliczać, machał zegarkiem, kazał się Radkowi skoncentrować na jego słowach i ruchach zegarka i odpowiednio oddychać. W końcu Radek siedział nieruchomo wpatrując się przed siebie.

- Kiedy pstryknę, będziesz królikiem.

Chwila ciszy, Radek nie odpowiedział, wszyscy siedzieli cicho. Po chwili mężczyzna pstryknął, a Radek zszedł z krzesła, przykucnął przy nim i zaczął kicać po podłodze. Pierwsza wybuchła śmiechem Jolka, za nią pozostali obserwatorzy z Jarkiem. Kicał jakiś czas ku uciesze wszystkich, aż przybliżył się do Moniki i robiąc dziwną minę zaczął obwąchiwać jej krzesło, a gdy ta spróbowała go pogłaskać, spłoszył się i głośno przykicał na drugi koniec pokoju. Później zgłosiła się Anka i została głośno tupiącym i ryczącym słoniem. Daniel został zamieniony w twardą deskę, położony na dwóch oddalonych od siebie krzesłach tak, że na jednym z nich był oparty głową, a na drugim miał pięty. Na polecenie zaczął wyobrażać sobie, że jest ławeczką w pobliżu plaży i opisywał piękny krajobraz. Wszyscy patrzyli na to zachwyceni i zaniepokojeni, czy nic mu się nie stanie. Po chwili hipnotyzer wziął jeden z kwiatków z parapetu i postawił mu go na brzuchu. Daniel wciąż był sztywny jak deska i nie ugiął się, mimo braku jakiegokolwiek podparcia poza głową i piętami. Po chwili zdjął z niego donicę, postawił go podpierając jedną ręką, by się nie przewrócił i przywrócił go do normalnego stanu.

Następny zgłosił się Jarek. Hipnotyzer rozpoczął wprowadzanie go w stan hipnozy.

Głośny pisk i huk! Wszyscy rzucili wzrok w stronę okna. Jarek podbiegł szybko do okna i ujrzał dwa zderzone samochody, jeden z nich mocno się dymił.

- Dzwońcie po pogotowie, straż, policję! Dzwońcie!

Wybiegł z pomieszczenia i zbiegł ze schodów prawie z nich spadając. Niemal wpadł na drzwi wyjściowe, pospiesznie je otworzył i pobiegł, co sił w stronę miejsca wypadku. Okolica śmierdziała dymem, nieopodal ktoś dzwonił, zapewne po pomoc, zebrała się grupa gapiów. Jeden z samochodów mocno się dymił, w środku siedziała nieprzytomna kobieta. Na masce drugiego, również bardzo uszkodzonego, leżał nieprzytomny, zakrwawiony mężczyzna. Jarek przebił się przez gapiów i pobiegł w stronę mężczyzny. Dym był coraz gęstszy. Wszystko groziło w każdej chwili eksplozją. Ludzie odsunęli się z tego miejsca. Jarek miał już w zasięgu swoich rąk mężczyznę. Wziął go ostrożnie pod ramię i szybkim chodem odciągnął go na odległość kilkunastu metrów, mocno kaszląc i ociekając jego krwią.

- Niech ktoś się nim zajmie! - krzyknął do tłumu i gdy po chwili ruszyło po niego kilka osób wrócił się szybkim biegiem w stronę drugiej poszkodowanej osoby, biorąc po drodze kamień.

Mało co widział, gdy tylko znalazł się przy drzwiach tej kobiety stłukł kamieniem szybę, otworzył drzwi i próbował ostrożnie ją wyciągnąć. A dym cały czas coraz bardziej się nasilał. Mijały chwile, które Jarkowi wydawały się minutami. Nie mógł powstrzymać ciężkiego kaszlu spowodowanego dymem. Nagle buchnął spory ogień z maski samochodu, Jarek przez chwilę myślał już, że umiera, ale jeszcze stał czując silne ciepło płomienia, który był około pół metra od niego, wyciągnął w końcu kobietę i pobiegł z nią jak najdalej z tego miejsca. Biegł. Biegł. Głośna eksplozja!

IV

ti... ti... ti... ti... ti... ti...

Zmęczony otworzył oczy.

ti... ti... ti...

Rozejrzał się, gdzie się znajduje. Leżał na brzuchu na łóżku w białym pomieszczeniu.

ti... ti... ti... ti...

- O kurwaa... - wypowiedział z wielkim wysiłkiem

Spojrzał w kierunku skąd słyszał pikanie. Jakieś urządzenie. Na wyświetlaczu zobaczył jak bije mu serce. Ciągle pikało.

- No niee...- spojrzał w drugą stronę, niewyraźnie zobaczył metr od siebie jakiegoś innego człowieka leżącego w łóżku.

- To szpiital?

Czekał chwilę na odpowiedź.

- Tak.

- Kurwa... Ja żyję? - po pół sekundzie dodał - Nie odpowiadaj... -po kolejnej chwili dodał- mać... Co mi się stało? Nie odpowiadaj. Cholera... No nie...

Próbował się obrócić, ale coś mu przeszkadzało. Spojrzał na swoją rękę, bo to z nią coś było nie tak. Cała w gipsie.

- Co mi w rękę? Aaaaach.... Wszystko mnie boliiii...

Po chwili usłyszał kroki. Ktoś pospiesznie wszedł do pomieszczenia.

- Pan Jarosław? - podszedł blisko jego twarzy - Proszę tu spojrzeć.

Jarek spojrzał w jego stronę i po chwili przymrużył oczy od światła. Trwało to chwilę, dalej ta biało odziana osoba spytała się

- Jak się pan czuje?

- Oj źlee... Co mi się tak dokładnie stało?

- Złamał pan prawą rękę, prawą nogę, poparzył sobie plecy, stłukł się mocno. Ale pana stan jest stabilny. Zostanie tu pan jakiś czas. Czy pamięta pan swoje nazwisko?

- Sączyk.

- Zgadza się. Za chwilę zlecę podać panu coś przeciwbólowego. Bardzo pan pomógł tamtym ludziom. To było wielkie. Ma pan szczęście, że żyje!

- Nie powiedziałbym...

Lekarz już odchodził. Ale Jarek jeszcze go na chwilę zatrzymał.

- Mam prośśbę...

- Słucham?

- Czy może pan uciszyć to cholerstwo?

Przez chwilę milczał.

- Tak, właściwie tak... oczywiście...

Podszedł do urządzenia i po chwili przestało pikać.

- Dziękuję.

Wyszedł. Jarek jęknął cicho i rozejrzał się po pozostałych. Słabo ich widział.

- Jarek mi na imię.

Chwila ciszy, po niej ktoś jakby przekręcił się w łóżku.

- Henryk.

- D...

- O, to jak mój przyjaciel, Daniel. Miło mi. - przerwał mu Jarek.

- Pan mnie zna?

- Nie, nie znam. Nie znam. Zgadłem. Mniejsz... – zakasłał - Mniejsza o to. Którą mamy godzinę?

- Za dwadzieścia czwarta.

Od strony drzwi usłyszał kobiecy głos.

- Jarek! – kroki - Jarek! -po chwili ujrzał Ankę, Monikę i Daniela - Co z tobą? - mówiła Monika - Jak się czujesz? - Daniel w międzyczasie podał Jarkowi dłoń. Po chwili Anka z Moniką przywitały się z nim muśnięciami w policzek i Jarek spytał od razu.

- Co dokładnie z tamtymi ludźmi?

- Dobrze się mają. Dzięki tobie! Przez ten czas, jak...

- Mońka! -Anka zwróciła jej głośno uwagę.

- No co? Przecież i tak kiedyś się dowie!

- Ech... No mów dalej.

- O co chodzi!? – spytał w końcu Jarek przestraszony.

- Mogło być z tobą gorzej. Leżysz już tu trzy tygodnie i nie wiadomo było, kiedy wstaniesz, jeśli wstaniesz. Ledwo Cię uratowali! - objęła Jarka jedną ręką na chwilę.

- TRZY TYGODNIE!?

- I dwa dni...

- O kurwa!

- Wyjaśniłem wszystko w twojej pracy -wtrącił Daniel - I zadzwoniłem do pani Zofii, by zajęła się twoim domem i Agentem.

- Wszyscy słyszeli o tym, co zrobiłeś. - dodała Anka.

- Tego mi brakowało... - skrzywił się Jarek - Aach... A co u was?

- Oj u nas, u nas... – Daniel - Nic ciekawego, czekaliśmy codziennie po południu aż wstaniesz i pytaliśmy o twój stan. A ta kobieta, którą uratowałeś, czekała też dużo czasu z nami. Nie mieliśmy pojęcia, kto to. Jakieś pół godziny temu wyszła. A ten facet już się wykurował i wyszedł. Kazał ci pięknie podziękować i pojechał, bo on ze Świnoujścia był.

Ktoś wszedł do pokoju. Wszyscy spojrzeli w tym kierunku.

- Proszę - pielęgniarka podeszła do Jarka - to połknąć. - postawiła na szafce szklankę z wodą - i popić tym.

- To to na ból?

- Tak.

- A... Do łazienki potrzebuję.

- Zaraz przyniosę kaczkę.

- Kaczkę? Nie mogę sam pójść?

- Niestety nie. Proszę to połknąć i poczekać chwilę.

- To już później, proszę.

- Dobrze, to jak pan będzie potrzebował, to zadzwoni tym. - dała mu do ręki pilot z jednym przyciskiem.

Wyszła. Jarek położył pilot na wierzchu szafki.

- Dobra Jarek, my musimy iść... - Daniel uścisnął mu dłoń - Jutro na pewno wpadniemy. Jakoś około trzeciej. Trzymaj się!

Monika i Anka pożegnały się z nim cmokami w policzek.

- Pa, Jarku!

- Pa, na razie. – odpowiedział im.

Wyszli. Jarek leżał chwilę całkowicie nieruchomo, po chwili połknął tabletkę, popił wodą. Bóle mu zaczęły przechodzić. Zrobił się śpiący. Usnął po kilku minutach.

V

- Panie Jarku, kolacja. Powinien pan zjeść.

- Ee... Co? – otworzył ciężkie powieki.

- Proszę, stawiam tu panu talerz.

- Kolacja... Y... Dziękuję.

- Wstajemy. – pielęgniarka złapała go pod bok i pomogła mu usiąść.

- Dziękuję. Dalej sobie poradzę. A i... – skrzywił się trochę - poproszę tą kaczkę. Na później.

- O nie, nie ma mowy. Sam pan nie da rady się położyć, jeszcze pan spadnie i coś sobie zrobi. Za 10 minut przyjdę i pomogę się panu położyć. – pochyliła się lekko nad nim - A za pół godziny przyjdzie ta kobieta, którą pan uratował.

- Pół godz... dobrze, dziękuję za wszystko.

- Jakby pan zjadł wcześniej, niech pan jeszcze dzwoni.

- Tak... tak...

Wyszła.

Jarek zjadł jakieś przygotowane wcześniej kanapki jako kolację. Popił gorącą herbatą. Wszystko lewą ręką. Poczuł się trochę wzmocniony. Rozejrzał się po innych pacjentach z jego pokoju. Jeden, około czterdziestki, leżał z zagipsowaną nogą w górze. Drugi, w wieku zbliżonym do Jarka, z prawie całą zabandażowaną głową patrzył się na niego trzymając gazetę w ręku. Na przeciwległej ścianie na eleganckim, dużym czerwonym zegarku widniała godzina 18:08.

- Długo tu panowie leżą?

- Obaj leżymy tu około dwóch tygodni.

- Ach... – spojrzał w stronę okna, zobaczył za nim szczyty drzew, dalej bloki.

Było jeszcze całkiem jasno na dworze, jak na taką godzinę.

- To już jest lato?

- Tak, lato, lato... – odpowiedział mu głos starszego mężczyzny.

Jarek popatrzył jeszcze krótką chwilę przez okno, aż usiadł na nim gołąb. Zajrzał przez szybę do środka sali, zatrzymał na kilka sekund wzrok na Jarku, po czym zleciał w dół.

VI

Spojrzał na zegarek. 18:28. Lada moment powinna być już ta... kobieta. Ta tajemnicza kobieta, która już za kilka chwil tajemnicza dla niego nie będzie. Echo obcasów dobiegające z korytarza. Rytmiczne i pospieszne. Coraz głośniejsze.

- Chyba idzie ta pana wielbicielka – skomentował starszy mężczyzna.

W progu drzwi ukazała się atrakcyjna młoda kobieta, niebieskowłosa, w zielonym T-shircie, krótkiej, połyskującej, szarej spódniczce i z biodrem przegiętym w prawą stronę, na którym spoczywała jej prawa ręka. W lewej ręce trzymała malutką szarą torebkę. Gdy zobaczyła, że Jarek na nią patrzy, podeszła do niego szybkim krokiem z pięknym szczerym uśmiechem. Nigdy by nie pomyślał, że niebieski kolor włosów może tak pasować do twarzy kobiety.

- Dzień dobry. - po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że zna tą kobietę.

- Dzień dobry! – odpowiedziała głośnym a zarazem miłym tonem.

Patrzyła na niego uśmiechając się.

- Pani Wioleta?

- Tak, to ja. – na chwilę zamilkła - Panie Jarku.

Chwila ciszy. Poczuł zapach jej perfum, dokładnie taki, jak wtedy, kiedy przyszła do niego do domu.

- Uratowałe... mi pan życie! – skutecznie narzucił dystans w rozmowie.

- Wykonałem tylko swój obywatelski obowiązek.

- Wcześniej...

- Nie wiedziałem, że to pani!

Zasmuciła się.

- Nie możemy przejść na „ty”? – spytała.

- Nie!

Patrzyła mu się smutna przez chwilę w oczy.

-Ale... dlaczego... dlaczego aż tak?! – prawie wykrzyczała ostatnie sylaby z siebie.

Jej oczy zaczęły robić się szklane, jakby jakaś warstwa chroniąca jej duszę miała zaraz pęknąć. I faktycznie – krew polała się z jej oczu. Krew duszy. Kropla wody morskiej spłynęła po jej twarzy i upadła po długim locie na podłogę. Jarka tak przeraźliwie złapało to za serce, że nie mógł prawie oddychać, a co dopiero coś powiedzieć. Czuł tak przeraźliwy żal, takie cierpienie w jej głowie, że miał problem z powstrzymaniem swoich łez, ale zachowywał poważny wyraz twarzy, patrząc, jak ona wyciera łzy.

- Zrozum, że... – słowa te ledwo wydusił z siebie dopiero po dłuższej chwili milczenia - Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. To dlatego przegoniłem cię ostatnim razem. A ty co? Szpiegowałaś mnie?! Co robiłaś w tamtych okolicach?!

Przerwał, gdy zobaczył kolejną łzę spływającą z jej oczu. Słowa w gardle znów mu zamarły.

- Bo ja... przypadkiem... – po kilku sekundach dodała - chciałam zobaczyć, gdzie jedziesz o takiej porze...

- Takiej porze? Jak to!? – pomyślał chwilę i poznał odpowiedź - Od... Od jak dawna mnie szpiegujesz?

- Ja nie szpieguję... Ja ciebie

- Nie kończ! – przerwał jej.

- Ja ciebie

- Nie kończ, powiedziałem! Spójrz na mnie! No spójrz! – uniosła na niego wzrok - To nie jest prawda! Słyszysz? To nie jest prawda! – prawie sylabizował - To, co chciałaś powiedzieć jest nieprawdą! Rozumiesz? Nie kochasz mnie! Nie opuszczaj wzroku! Masz mnie nie śledzić i całkowicie o mnie wkrótce zapomnieć. Nie minie miesiąc, jak uznasz uczucie do mnie za błahostkę z przeszłości. Poznasz faceta swojego życia, z którym weźmiesz ślub i będziesz prowadzić najszczęśliwsze życie pod Słońcem. Zamieszkasz z nim w...

Przerwał. Patrzyli na siebie mocno zaskoczeni. Nie dokończył, że w Toruniu, mimo, że o tym dobrze wiedział. Widział także jej męża. Wysokiego blondyna, bardzo dla niej czułego.

- Wyjdź może już, tak będzie najlepiej... I zapamiętaj tą rozmowę...

- Kiwnęła głową, wytarła jeszcze jedną łzę, wstała.

- Żegnaj, Jarku.

- Co teraz zrobisz?

- Dziękuję ci za tą rozmowę... –przełknęła ślinę- i szczerość... Ty nie masz tak naprawdę żony?

- Nie mam.

- Wiedziałam.

- Mam nadzieję, że rozumiesz problem?

- T

- To dobrze. – przerwał jej.

- To... ja lecę.

Spojrzała się na jego usta. Jarkowi w tym momencie pokazał się jakby obraz, przedstawiający cudze wspomnienia. Zobaczył salę w szpitalu, na której są trzy łóżka, dwa są niepościelone, ale puste, a w trzecim... leży on. Nieprzytomny. Z boku tyka urządzenie badające pracę jego serca. Poczuł uderzenia myśli, jak mocnego gradu. Czuł taką niewyjaśnioną tęsknotę za „nim”, radość, że nikogo nie ma, obawę, czy nikt nie wejdzie, walkę namiętnych instynktów z próbą opanowania się. Aż w końcu... Pocałunek. W tym momencie poczuł taki wstrząs emocji, że wizja mu się urwała. Zdenerwował się i poczuł gniew.

- J... – nie dokończył.

Chciał się jej spytać „Jak mogłaś!?”, ale uznał, że będzie lepiej, jeśli nie zdradzi tego, że poznał jej wspomnienie.

Wstała, i odeszła.

Jarek pogrążył się w myślach. To był jego pierwszy pocałunek – w stanie nieprzytomnym i z kobietą, której w ogóle nie kochał. Uznał, że to nie był prawdziwy pocałunek, ale i tak dziwnie się czuł. Pocieszał się myślą, że więcej się to nie powtórzy. Nigdy. Zrzedła mu mina, kiedy uświadomił sobie, że to nie powtórzy się nigdy nawet z Lidią. Jej niepowtarzalne usta znajdowały szczęście gdzie indziej.

VII

Gdy obudził się rano, zobaczył salową kończącą myć podłogę.

- Dzień dobry.

Spojrzała na niego spode łba i nic nie odpowiadając dokończyła swoją robotę, zabrała przyrządy i wyszła.

7:34. Mocno świeciło już słońce. Na korytarzu było jakieś zamieszanie. To prawdopodobnie dwie pielęgniarki się kłóciły, wspominając coś o igłach i obchodzie za 25 minut. Po chwili w drzwiach stanęła pewna pielęgniarka, rozejrzała się, spojrzała na przebywających w sali pacjentów, na ściany, zlew, podłogę, po czym odeszła.

Jarek wywnioskował z tego wszystkiego, że zapewne zaraz spotka się z lekarzem jednym lub kilkoma. Postanowił spytać się wtedy, kiedy będzie mógł wyjść z tej umieralni.

I faktycznie – o godzinie 8:01 do sali weszła grupa ludzi, dwóch chyba było lekarzami, towarzyszyły im dwie pielęgniarki, jedna chyba oddziałowa. Do Jarka podeszli jako do pierwszego. Jeden lekarz przeczytał tabliczkę z jego łóżka, po czym spojrzał na Jarka.

- Jak się pan czuje?

- Już dobrze.

- Nic nie boli?

- Nie boli.

- Ile czasu pan już ma ten gips? – spytał się nie patrząc już na Jarka, odpowiedziała mu jedna z pielęgniarek.

- Dokładnie trzy tygodnie i trzy dni.

Spojrzał jeszcze raz na kartę Jarka i zarządził.

- Pan Jarosław ma mieć dzisiaj rentgen prawej kończyny górnej oraz dolnej. I proszę mi przynieść przed dwunastą zdjęcia.

- Dobrze, panie doktorze.

Podszedł jeszcze bliżej Jarka, podwinął mu koszulę na plecach do góry. Chwilę milczał.

- Jeśli kości się zrosły, jutro opuszcza pan oddział. Albo nawet jeszcze dzisiaj.

- Dob... dziękuję.

- A pan... – podszedł do następnego już pacjenta, starszego mężczyzny, także kazał mu zrobić rentgen.

Dalej Jarek nie słuchał. Świst wiatru zwrócił jego uwagę w inną stronę. Patrzył w okno i tęsknił za wolnością. Rama okna stała się w pewnym momencie ramką obrazka, szczyty drzew i bloki za nim stały się konturami twarzy, niebo prześwitujące między niektórymi liśćmi zamieniło się w oczy, świst wiatru w melodię jej głosu, a tęsknota za wolnością – w tęsknotę za Lidią. Zamknął oczy. Wspominał.

- Mówiłeś wczoraj, że podobno masz coś mojego? – uśmiechała się patrząc Jarkowi głęboko w oczy, ale w tym uśmiechu równocześnie znajdowało się zdziwienie, ciekawość i niecierpliwość.

- Że mam coś, co należy do ciebie... – patrzył jej chwilę w oczy, ale był jednak na to za słaby.

Ta długa, bo trwająca już ponad kilka sekund, chwila, skruszyła jego śmiałość, spuścił na chwilę wzrok z jej oczu, by odpocząć. Gdy zorientował się, że nieświadomie jego spojrzenie wylądowało przez to na jej biuście, zrobiło mu się niesamowicie głupio, wzdrygnął się lekko, uniósł wzrok, by dalej ulegać utopijnej torturze patrzenia w jej niebiańskie, szafirowe oczęta.

- Ojej, mów już jaśniej, co to?! – zaczęła się niepokoić.

- I nie mogę Ci tego oddać, a jedynie się z tobą podzielić...

- Pow...

- Serce moje. – przerwał jej.

Otworzyła szeroko oczy. Jarek spodziewał się za chwilę otrzymać potężny cios w twarz. Ale ona tylko patrzyła na niego, a on na nią. Sekundy ciągnęły się prawie niczym lata. Uznał, że popełnił największy błąd swojego życia. Jej myśli były również takie intensywne i głośne, że niemal przeżuwały jego mózg. Szukały słusznego wyjścia z takiej sytuacji. Jak postąpić z kimś, kogo dawniej wielbiła, jak była słusznie przekonana, bez wzajemności? Obecnie tak bardzo go lubiła, a tu spotkało ją takie wyzwanie. Musiała go zranić, nie z jej winy. Zaczęła już układać w głowie myśli w zdania. Setki myśli Jarek odczytał jednoznacznie. Mimo to czuł potrzebę dokończenia tego, co zaczął.

- Ser... ce moje należy do ciebie... Chciałbym je z tobą dzielić... Ale wiem, że... przeszkadzam... naprawdę nie wiem, co mnie opanowało, wybacz... za problem, to... ja już lecę... I jeszcze raz przepraszam!

Uciekł szybkim chodem.

Otworzył oczy.

W sali nie było już nikogo, poza pacjentami.

VIII

O godzinie dziewiątej podano śniadanie. Jarek miał specjalnie naszykowane, bo sam nie dałby z tym rady. Mocno irytowały go już te gipsy. Ciepłe kakao nieco poprawiło mu nastrój. Ale tylko na chwilę. Cholernie chciało mu się palić.

Trzymał już pilota od wołania pielęgniarki w ręku. Nic jednak z nim nie robił. Bo co niby miał jej powiedzieć, o co poprosić? Żeby wyprowadziła go, pilnowała i czekała, aż skończy palić? W takich sytuacjach żałował, że ma ten nałóg. Odłożył urządzenie z powrotem na szafkę.

Przeżegnał się. Odmówił w myślach powoli kilka modlitw trzymając w lewym ręku krzyżyk z łańcuszka na szyi. Poprosił Boga, by okazało się, że wszystko w porządku z jego kośćmi i ogólnym stanem zdrowia. Trwało to kilka minut, aż do sali weszła pielęgniarka.

- Panie Jarku, idziemy na badanie.

- O, już? Teraz?

- Tak, a czy nie jest pan gotowy?

- Czy nie jestem gotowy? Jestem gotowy, w każdej chwili! – uśmiechnął się do niej.

- Świetnie, więc proszę... Hop, wstajemy.

Chwyciła mocno go pod prawy bok, pomogła mu wstać i wyprowadziła z sali. Następnie zaprowadziła go korytarzem, którego nigdy nie widział, pod pomieszczenie z dużym napisem RTG. Otworzyła drzwi, wprowadziła Jarka do środka. W środku Jarek zobaczył łóżko, nad którym umieszczony był aparat rentgenowski, z boku pod obdrapaną ścianą stało drewniane krzesło, pod oknem wisiały jasnoniebieskie zasłony okrywające jakieś stare, nieużywane urządzenia, dalej były drzwi do pomieszczenia, z którego z pewnością obsługiwało się aparat. Koło łóżka stał starszy mężczyzna w lekarskim odzieniu. Natychmiast podszedł do pielęgniarki, a ta wręczyła mu kartę z napisem „Jarosław Sączyk”, której Jarek wcześniej nie zauważył. Lekarz położył kartę na krześle, po czym zbliżył się do niego, chwycił go pod bok odbierając tą konieczność pielęgniarce i pomógł mu położyć się na łóżku. Pielęgniarka wyszła, a lekarz zajrzał do karty. Gdy skończył coś czytać, poprawił go tak, by pod aparatem znajdowała się noga. Położył Jarkowi odpowiedni płaszcz na pas i okolice.

- Proszę się teraz nie ruszać.

Wyszedł do pomieszczenia obok. Jarek został sam. Leżał w niewygodnej pozycji niepokojony dodatkowo głodem nikotynowym. Wytrzymał jednak do momentu, gdy wrócił lekarz. Wziął głęboki oddech i został przez niego przekręcony tak, by móc zrobić zdjęcie ręki. Lekarz odłożył płaszcz na krzesło i ponownie wyszedł, by po kilkunastu sekundach znów wrócić i pomóc mu wstać

- Gotowe.

Odprowadził Jarka z pomieszczenia, na zewnątrz czekała ta sama pielęgniarka, która go tu przyprowadziła. „Przechwyciła” go i zaprowadziła z powrotem na jego salę.

- Za ile mogą być te zdjęcia gotowe? – spytał się po drodze.

- Myślę, że najwyżej za pół godziny.

IX

To, że wciąż nie mógł ruszać prawymi kończynami już mu tak nie przeszkadzało. Wreszcie poczuł się jak człowiek w zwykłym ubraniu, a nie jakichś szpitalnych łachmanach. Jeszcze przez jakiś czas będzie musiał chodzić o kuli, póki nie rozrusza z powrotem mięśni, ale cieszył się, że wróci do domu, do Agenta, za którym już się stęsknił. Jeszcze przed wyjściem poprosił Daniela, by chwilę poczekał i potajemnie dziękując po kolei wszystkim pielęgniarkom z oddziału za opiekę i życzliwość wręczył każdej po 100 złotych. Zaraz potem poszedł jeszcze do lekarza, który się nim zajął i jemu także dziękując wręczył stówę.

- Dzięki, że poczekałeś, idziemy? – zwrócił się do Daniela, gdy wrócił.

- Okay, ale powoli, żebyś

- Człowieku, ja jestem nieśmiertelny! – uśmiechnął się.

- Ale kaleki.

- Oj...

Wyszli z budynku. Jarek zobaczył błękitne niebo z jedną tylko białą chmurką, wysoko na niebie świecące słońce, zielone drzewa, przelatujące pod niebem ptaki, masę samochodów na parkingu, gęsty dym z fabryki nieco dalej, dwóch krzyczących na siebie robotników, matkę z dzieckiem, które po chwili rzuciło w nią lodami w kulkach krzycząc „be!”.

- Masz papierosa? – spytał Daniela.

- Tak, mam – otworzył paczkę – bierz, sam też bym zapalił.

- Teraz to dobry i mentol. – poczęstował się – Coś się zmieniło przez te 3 tygodnie? Mówiłeś coś, że ktoś jest dla ciebie wredny...

- A, bo widzisz, - przypalił papierosa sobie i Jarkowi - była u nas afera z fałszywkami.

- Fałszywki? U was? Ale skąd? Jak to?

- Chcieli mnie wrobić. Wszystko wskazywało na mnie. Podobno miałem robić przekręty i wymieniać kasę firmy na fałszywki.

- I?

- No to nie byłem ja.

- No tyle to ja się zdążyłem domyślić.

- Policja doszła do tego, kto chciał mnie wrobić. Co prawda trochę im pomogłem. Znalazłem numer w biurku Bogdana, chyba go nie widziałeś. Zawiadomiłem wydział, zadzwoniłem na podsłuchu ze zmienionym głosem no i udało się zdemaskować, że to on trzymał z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy. Tylko wciąż nie mam pojęcia skąd wziął mój kluczyk od kasy. No ale najważniejsze, że już wszystko jest w porządku i spokoju. Trochę mnie to nerwów kosztowało.

- A co z tym, no jak mu tam było...

- Bogdan teraz siedzi. Dostał 4 lata, dobrze mu tak!

- No, dobrze, dobrze...

- Że też o tym pamiętałeś! – uśmiechnął się.

- Niektóre rzeczy zapamiętuję. Nawet drzewo pamięta, gdzie ma korzenie.

- Dzięki Jarek.

- Za co ty mi znowu dziękujesz?

- Że jesteś.

- To nie moja zasługa, że jestem.

- Oj Jareczku, Jareczku...

- Oj Danieleczku, Danieleczku...

Zaśmiali się.

X

Otworzył swoją furtkę. Daniel już odjechał.

- Dzień dobry! – przywitał po drodze zauważonego w oddali Poleskiego.

- Dzień dobry, dzień dobry! – usłyszał w odpowiedzi.

Powolnym krokiem szedł z pomocą kul do swojego domu. Zatrzymał się i patrzył nieruchomo na trawę. Powiewał delikatny wiaterek układający ją w piękną twarz Lidii, jej piękny uśmiech, a nawet szafirowe oczy. Po chwili wraz z ruchem cudownych ust zobaczył silnie padający śnieg, słabo oświetloną ulicę, poczuł mróz na policzkach i usłyszał jej głos tuż przy sobie:

- Dzięki ci za wszystko. Fajnie było.

- Jeśli tobie się podobało, to mi pozostaje być wniebowziętym.

Uśmiechnęła się pięknie.

- Mam nadzieję, że się przez to nie rozchorujesz.. – powiedziała po chwili.

- Nic złego mi się nie stanie.

- Odezwij się koniecznie!

- Jeśli chcesz, to oczywiście. Bardzo ci dziękuję, że mnie w miarę normalnie potraktowałaś.

- No, – szturchnęła Jarka palcem – tylko nie normalnie, dobrze? Tylko takie psychole jak my się liczą na tym świecie.

- Ale w każdym bądź razie, dzięki.

- Ty jesteś jedyny w swoim rodzaju.

- Tobie do przeciętności też daleko. Dobra, wiesz, ja na serio już lecę.

- MIAUUUUU!

Wizja się urwała. Zobaczył Agenta biegnącego w jego stronę.

- MIAAUUUU!

- Agencik!

Zaczął strzelać byki o jego nogi.

- Agent, jak tam żyłeś, co? - wziął go na ręce – O Boże! Ty przecież nic nie ważysz! Agent, coś ty, nic nie jadłeś?

- Miau.

- Chodź natychmiast – ruszył w stronę drzwi – musisz się najeść jak prawdziwy kot, a nie jak wrak kota. – podrapał go za uchem, Agent zaczął mruczeć – Oj pewnie pojadłbyś teraz baleroniku i szyneczki, co?

- Miiaau.

Pod drzwiami wejściowymi postawił Agenta na ziemi, wyciągnął klucz z kieszeni, by otworzyć drzwi. Były jednak otwarte. Nacisnął na klamkę i zaraz po Agencie wszedł do środka.

- Cholera, cały czas było otwarte?

Zwrócił uwagę na Agenta, który z niepokojem patrzył w górę schodów. Po chwili z góry dało się słyszeć pojedyncze głuche uderzenie.

- Mrrrrrrau! – odezwał się Agent wyraźnie niepokojącym tonem.

- Cicho, Agent! – wyszeptał.

Po chwili przymknął wyjściowe drzwi i poszedł do kuchni, by dobyć noża. Następnie, z kulą w jednym ręku i nożem w drugim, począł wchodzić powoli i po cichu na górę. W połowie długości schodów usłyszał dźwięk, jakby ktoś wybił szybę. Przyspieszył. Gdy był już na górze, usłyszał rozmowę podniesionym tonem i trudnym do zidentyfikowania głosem, było może jeszcze za daleko. Szedł dalej w tamtą stronę. Agent go wyprzedził i szedł szybciej.

- Cholera – pomyślał sobie – to na pewno ci od tego Bogdana, co Danielowi zalazł, pewnie będą uzbrojeni. A ja? Sam, połamany, z nożem... zginął broniący swojego domu.

Agencik stanął w drzwiach i zamiauczał. Jarek natychmiast wpadł do pomieszczenia z wyciągniętym nożem.

- Stać!

W pomieszczeniu zobaczył panią Zofię trzymającą zmiotkę i szufelkę i zmiatającą z podłogi potłuczony talerz.

- Aaaa! –Wykrzyknęła puszczając wszystko i wstając z rękoma do góry.

Pani Zofia była starszą, lekko otyłą panią z gęstymi ciemnobrązowymi włosami, ciotką jego matki, więc i jego ciotką.

- Pani... Zofia? Ooooch, ja przepraszam, naprawdę nie wiedziałem, że to pani. - odłożył nóż na szafeczkę.

Nie miała się gdzie podziać w niektóre dni, więc przychodziła do Jarka i opowiadając mu różne historie i nowinki, wypytując go o jego nadciśnienie, o dziewczynę i inne rzeczy, sprzątała, gotowała i tym podobne. Jarek wręczał jej, czasami niemal na siłę, około 500 zł w dowód wdzięczności i troski o nią.

- Panie Jarku, to ja przepraszam, to moja wina, ten talerz mi spadł.

Pani Zofia była bardzo sympatyczna i dobroduszna, co nawet widać było w jej oczach.

- To moja wina, ja zaatakowałem kochaną panią Zofię.

- Ale to przeze mnie, bo ja

- To nieporozumienie... Jak się cieszę, że panią widzę! Pani Zosiu, jak tam wnuczki?

- Ale mam z nimi uciechę! Ale to za chwilę, Jareczku, najpierw opowiadaj co i jak tam się stało?

XI

Gdy Jarek już mógł chodzić o własnych siłach, powrócił do pracy w muzeum. Przygotowywał plany zwiedzania dla durnych i głośnych dzieciaków, które ni trochę nie znają się na sztuce, a ich wychowawczynie je na siłę ciągają. Pracował tu z trzech powodów. Musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie, oddanie, by otwierać się na świat i ludzi. Prócz tego zawsze uwielbiał sztukę. Ale najważniejsze, bo najbardziej pomocne innym, było wspieranie całą wysokością wypłaty rozwoju medycyny w krajach trzeciego świata.

Nie musiał pracować, by mieć pieniądze dla siebie. Sprzedał firmę rodziców, bo kiedy on zaczął nią zarządzać po ich śmierci, wkrótce chyliła się ku bankructwu. Pieniądze zarobione w licytacji firmy wpłacił na konto. Żył z odsetek, a wartość konta powiększał kupując i sprzedając obligacje.

Minęły 2 miesiące od wyjścia Jarka ze szpitala. Był dzień 22.08.2008 r. i jak w każdy piątek Jarek próbował wymyślić jakieś plany na weekend.

Siedział w ulubionym, starym fotelu po rodzicach, paląc cygaro i szukając w głowie pomysłu na ten weekend. Nie potrafił jednak wygrać z wszędzie obecnym obrazem Lidii, wspomnieniami dawnych, gówniarskich flirtów. Gdy skończył cygaro, postanowił poszukać czegoś w Internecie. Gdy zaś włączył komputer, poczuł potrzebę wyduszenia z siebie czegoś. Włączył edytor tekstu. Pisał.

Trudno zmieścić w słowie

Te całe piękno

Które tkwi w Tobie

I jak mi za nim tęskno

Nie ma sposobu

By opisać to zjawisko

Które w nas obojgu

Zakwitło, gdy byliśmy blisko

Nie mieszczę w głowie

Tych zmarnowanych szans

Do bycia przy Tobie

Tych niepotrzebnych ran

Nie potrafię pojąć

Dlaczego założyłem te kajdany

Których nie potrafię zdjąć

Dzień piękny mi dany

Sam odebrałem sobie

Świata nie widzę poza Tobą

Zakochałem się w Tobie

I świat bez Ciebie jest żałobą.

Przeczytał ostatecznie, co napisał i zatytułował to „Brakujące słowa”. Wpatrywał się jeszcze chwilę przed siebie, wspominając. Jak on ją kochał! W końcu jednak włączył przeglądarkę i gadu-gadu. Szukał jakiś propozycji na ten koniec tygodnia, jednak okazało się, że nic szczególnego w okolicy mieć miejsca nie będzie. Nagle na gadu-gadu zobaczył, że Daniel przesyła mu wiadomość.

Daniel (22-08-2008 16:14)

siemasz bracie

Jarek (22-08-2008 16:14)

no siemka, siemka

Daniel (22-08-2008 16:15)

jak tam leci?

Jarek (22-08-2008 16:15)

tak jak zawsze

Daniel (22-08-2008 16:15)

czyli chujowo?

Jarek (22-08-2008 16:15)

jak zawsze

Daniel (22-08-2008 16:16)

moze wpadniesz jutro do Etny?

Jarek (22-08-2008 16:16)

może wpadnę do Etny, a kto ma byc?

Daniel (22-08-2008 16:16)

no nasza paczka, jak zawsze ja, jolka, monika, radek, moze i anka, ale z nią to nie wiadomo jeszcze

Jarek (22-08-2008 16:17)

taaaaaa... o której?

Daniel (22-08-2008 16:17)

no jakos tak pozniej

Janek G (22-08-2008 16:18)

później tzn?

Daniel (22-08-2008 16:18)

no jakos wieczorkiem

Jarek(22-08-2008 16:19)

.....

Daniel (22-08-2008 16:19)

no co?

Jarek (22-08-2008 16:20)

o której!!??

Ja (22-08-2008 16:21)

no nie wiem, jakos wieczorkiem

Jarek (22-08-2008 16:21)

będziesz coś wiedział, to się do mnie odezwij, dopóki nie sprecyzujesz, co i jak to moja odpowiedź brzmi

Jarek (22-08-2008 16:21)

NIE

Daniel (22-08-2008 16:23)

... :/

Jarek (22-08-2008 16:23)

no co się krzywisz

Daniel (22-08-2008 16:24)

dobra odezwe sie pozniej

Jarek (22-08-2008 16:24)

pa

Daniel (22-08-2008 16:25)

narazie...

- Agent! – zawołał.

- Miau, Miaau! – usłyszał w odpowiedzi z sąsiedniego pokoju.

- Co robisz?

Agent w tym momencie wbiegł do pokoju Jarka.

- Chodź tu, Agencik, chodź.

Agent wskoczył mu na kolana i zaczął mruczeć. Jarek, głaszcząc go, mówił.

- No, Agencik, ja zaraz jadę.

- Khee! Khee! Kheey! – Agent zaczął dziwnie krztusić się.

- Agent! Co ci?

Agent zeskoczył na ziemię.

- Chodź, szybko! – szedł pospiesznie w stronę drzwi wyjściowych, Agent biegł za nim.

- Och ty biedaku... – otworzył mu drzwi zewnętrzne i Agent wybiegł.

Zamknął drzwi.

- Znowu ma robaki... Szlag... Gdzie ja miałem ten numer?... Tak, Jarek – zwrócił się do siebie z ironią - znajdziesz to. Żesz w mordę! Albo zajadę tam po drodze... Tak... Tak...

Wziął portfel i wyszedł z domu.

XII

Zajechał po drodze do apteki. W środku była całkiem duża kolejka, więc było ciasno. Stanął na jej końcu i przestępując z nogi na nogę czekał w milczeniu. Unosiła się woń będąca mieszaniną zapachów wszystkich leków. Rozglądając się po poukładanych medykamentach, usłyszał rozmowę dwóch starszych kobiet przed sobą.- No co też pani opowiada! A to Żydy jedne! Ja mówiłam, ze oni nas rozkradną i sprzedadzą ruskim! To najgorsze zło! Żyd to proszę pani jest zawsze tylko Żyd...

- A to prawda, ludzie tylko nic nie wiedzą, bo to młodzi i nie wiedzą o życiu tyle. Glosują na nich, pozwalają im na wszystko, a oni nas zażydzają i zażydzają tylko. To paskudny naród!

- A jak nikt nic z nimi nie zrobi, to w końcu nas stąd przegonią z torbami, albo i nawet bez nich!

- Przepraszam – wtrącił Jarek – czy panie należą do rodziny Radia Bogurodzicy?

- Ach tak, drogie dziecko, oczywiście, że jesteśmy wierzące. – odpowiedziała jedna.

- Naprawdę panie wierzą?

- Naprawdę, a co pan tak pyta?

- Czy wiedzą panie, że Jezus Chrystus był Żydem? Jezus Chrystus, Matka Boska, święty Józef oraz dwunastu apostołów.

- Ale...

- Tu nie ma żadnych ale, proszę pań! A słowa pań są pełne zabójczego jadu. Za ich pomocą wielbią panie Boga i nim przeklinają ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże!

W aptece zapanowała cisza. Gdy w końcu kolejka doszła do Jarka, Jarek spytał się w okienku:

- Czy ma pani coś na robaki, dla kota?

- Tak, mamy.

- To ja poproszę, bo mój kot fatalnie się czuje, to pilne jest. Ile płacę?

XIII

Wysiadł z samochodu pod cmentarzem i podszedł do jednego ze stoisk ze zniczami.

- Dzień dobry! Po ile te świeczki? – spytał starszej pani bez lewej ręki, u której od lat był stałym klientem. Wskazał na duży, zielony, z ładnie wyrzeźbionym aniołkiem znicz.

- Po siedem pięćdziesiąt.

- A te kwiaty – dotknął – prawdziwe?

- Prawdziwe.

- A może jakiś bukiet dziś kupię... – rozejrzał się – Tak. Poproszę trzy takie świeczki i tą wiązankę. Ile płacę?

- Trzydzieści siedem złotych. – odpowiedziała po chwili, równocześnie pakując wszystko do torebek. Mimo jednej ręki, szło jej to bardzo sprawnie.

Jarek dał jej cztery banknoty po dziesięć złotych po odebraniu torebek.

- Trzy złote... – wyciągała już z kieszeni.

- Proszę pani, ja naprawdę nie chcę reszty.

- Ale pan tak...

- Naprawdę.

- No zawsze pan, aż mi

- Naprawdę nie musi być pani głupio. Niech się pani cieszy, że grubszych nie daję! – uśmiechnął się.

- No tak... dziękuję.

- Dziękuję – odszedł.

Wchodząc na cmentarz potknął się o jedną bardziej wystającą z ziemi kostkę. Niemal zawsze się o nią potykał. Idąc, spoglądał od czasu do czasu na lewo i prawo, widząc zdjęcia ludzi, po których zostały tylko nagrobki, ludzi, którzy zmarli zostawiając tu nie mniej niż wszystko, do czego doszli w ciągu całego życia. Po minucie stanął nad grobem swoich rodziców: Antoni i Teresa Sączyk. Postawił torebki z zakupami na ławce. Przeżegnał się, modlił dłuższą chwilę. Następnie odgarnął trochę liści i gniewnym wzrokiem spojrzał na sztuczne kwiaty w wazonie. Przypalił znicz, postawił go przy tablicy, po czym gwałtownym ruchem wyjął sztuczniaki i położył na ławce obok. Rozejrzał się, by się upewnić, czy wokół nikt się nie kręci.

- Sztuczne kwiaty w lato. Ach ci ludzie to są... No nie ma co – postawią takie i zadowoleni. Faktycznie, wielki wyraz pamięci... No tak, tak... Szkoda jeszcze, że nie układają jakiś wzorków z wypalonych zniczy... A może zniczo-lampki na baterie słoneczne? Najlepiej pewnie chcieliby wynająć kogoś do zajmowania się grobem... Ech...

Spojrzał na kwiaty leżące na ławce, wziął je do ręki, zastanowił się chwilę i włożył je z powrotem do wazonu.

- Dziękuję. – powiedział niemal płaczącym głosem – Że ktoś jeszcze tu przychodzi...

Wzruszył się, ale natychmiast spoważniał, kiedy usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się. Jakieś starsze małżeństwo zmierzało w stronę wyjścia. Mężczyzna trzymał reklamówkę ze śmieciami. Jarek zabrał wypalony znicz sprzed tygodnia, schował go do torebki na ławce oraz ostrożnie wyciągnął wiązankę kwiatów. Popatrzył na nią chwilę, a następnie delikatnie położył na środku. Zaraz potem wyciągnął drugi znicz, by go przypalić.

- Mamo, tato.. Dlaczego mnie zostawiliście... Ja tak bardzo chciałbym teraz was przytulić, powiedzieć wam, że was kocham, że cieszę się z tego, że jesteście. A was nie ma... Jesteście gdzieś tam daleko... Cóż z tego, że tam jest lepiej, kiedy jest to kosztem rozdzielenia bliskich sobie ludzi? Dlaczego Boże musiałeś wygonić stamtąd ludzi i zesłać ich tutaj, by byli podatni na wszelkie zło? Co ja jestem winny temu, że jakiś człowiek wiele lat temu uczynił jakiś grzech pierworodny?! – podpalił zapalniczką znicz i postawił go na brzegu nagrobku – Foch? Ponoć nie ma takiego cierpienia na ziemi, jakie byłoby porównywalne do tego w piekle. Czy grzech Adama i Ewy był tak straszny, że inni muszą odpokutować za nich w piekle? Piekło nie powinno być miejscem dla ludzi. A jest. A dlaczego? Bo się obraziłeś na wszystkich ludzi i wszystkie pokolenia, każdego człowieka z osobna oddajesz próbom. A są przecież inne metody wychowawcze, często skuteczniejsze, niż kary... Zabij mnie! Teraz! Nie chcę tu tkwić! Wiem, że możesz to zrobić! Piorun, tornado, zawał, cokolwiek! Ale nie! Lepiej się pastwić nad takim Jarkiem. A dlaczego? Bo Adam i Ewa zrobili źle... „Nie wystawiaj na próbę Pana, Boga swego”, powiadasz? Ty jesteś Miłością, Mądrością, Alfą, Omegą? To kimże ja w takim razie jestem według Ciebie? Tak, wiem, że jesteś i we mnie... Ale, po co tak? Po co mi to ciało? Po co Tobie to ciało? A może piekła nie ma? Tyle razy mówiłeś w Biblii, że grzeszna dusza umrze. Śmierć. Ach, zabiłbym się zaraz, ot tak, ale nigdy nie byłem ryzykantem. – przerwał, gdy usłyszał, że znowu ktoś przechodził alejką.

- Mamo, tato... Kocham was. Bawcie się dobrze. Wiem, że patrzycie teraz na mnie. Nie martwicie się. Poradzę sobie.

Przeżegnał się i zabrawszy swoje rzeczy odszedł w inną stronę cmentarza.

Po kilku minutach stanął nad kolejnym grobem: Artur Wawelski.

- Witaj Arturze.

Jak poprzednio, rozpoczął od modlitwy, następnie zapalniczką rozpalił płomień w zniczu. Umieścił go z lewej strony pod Krzyżem. Artur niedawno miał urodziny, z powodu czego na grobie było mnóstwo świeżych kwiatów i zniczy – płonących lub nie. Jarek spojrzał na jeden zgaszony, który wydawał mu się zupełnie nowy. Odkrył pokrywkę i ujrzał knot z lekko przyczerniałą końcówką a pod nim nienaruszony wosk. Przypalił go.

- Nie ma to jak doświadczenie w przypalaniu zniczy... Trochę cierpliwości, ludzie... – rozejrzał się wokół – Przypalamy i czekamy aż dojdzie do wosku... – w międzyczasie poprawił jeden kwiat, który był niemal całkowicie zgięty do podłoża, po czym rozejrzał się, czy inne znicze też wymagają tylko dobrego podpalenia, czy są już wypalone – Ale po co czekać?! Przecież to trupy... A po śmierci będą płakali, bo będą odwiedzani na dziesięć minut raz czy dwa razy do roku. Nie Artur, nie mówię o tobie. Wiesz, o kim mówię. Ty wiesz, a ja nie wiem. Ajj... – złapał się za serce – kurrrr... Znowu!

Nachylił głowę i po zamknięciu oczu wykonał kilka głębszych oddechów. Po nich oderwał rękę od klatki piersiowej, gdy serce przestało go kłuć.

- Artur... Brachu... Ciekawe, czy Bóg uznał twoje poświecenie za wystarczające do zbawienia... Bywaj...

Przeżegnał się i odszedł. Zaraz pod cmentarzem wyrzucił torebkę ze śmieciami do kontenera, przypalił papierosa i wsiadł do samochodu.

Odpalił auto i włączył w odtwarzaczu „Cztery pory roku” Vivaldiego. Jechał jak zawsze powoli, zgodnie z przepisami. Zawsze, kiedy łamał przepisy, bał się, że przekracza tym samym jakiś określony próg bezpieczeństwa, co może skończyć się kolejnym wypadkiem i zrobieniem sobie krzywdy, nie śmiercią, ale jakimś kolejnym niedołęstwem, tak jak ze trzy lata temu w wypadku stracił słuch na jedno ucho. Przypomniał sobie, jak to było.

Wyjeżdżał z bocznej uliczki z zamiarem skręcenia w prawo, naprędce rozejrzał się w obie strony i wyjechał. Klakson. Czerwony samochód wysokiej klasy (bardzo słabo znał się na markach samochodów) jadący na niego z ogromną prędkością z lewej strony. Alfa Romeo Jarka obrócił się o ponad 90 stopni, czemu towarzyszył wielki huk. Dalej pamiętał Jarek wszystko jak przez mgłę, wyraźnie przypominał sobie jedynie jak stał z boku patrząc na skutki tego, co się stało. Adrenalina zagłuszała jeszcze ból w uchu.

Ktoś na Jarka zatrąbił, zapewne dlatego, że ten za bardzo się zamyślił. Jarek w efekcie oprzytomniał momentalnie i szybko obejrzał się, kto to i czego chciał. Spojrzał na licznik: 32 km/h. Przyspieszył do 50-u. Po drodze zatrzymał się przed sklepem Manylec, gdzie często kupował „wagony” różnych papierosów i cygara. Przeważnie były to Marlboro czerwone setki lub Goldeny mocne, ale bywały też Sunday’s Fantasy i inne. Wysiadł. Zastanawiał się chwilę, co kupić, gdy nagle jego uwagę zwrócił donośny głos mężczyzny. Stało ich pięciu w wieku od 30 do 50 lat w odległości około pięciu metrów od Jarka. Głos, który usłyszał Jarek, należał do wysokiego mężczyzny po czterdziestce z podkasanymi rękawami od niebieskiej, gdzieniegdzie ubrudzonej na czarno koszuli.

- A ty co żeś se już oko nabił se rozrabiako, co!? – zwrócił się do najmłodszego z nich, z podbitym okiem.

- To przy przenoszeniu zajebałem sobie w ryj. – odpowiedział mu.

- No, bo to mój współpracownik! – kontynuował pierwszy rozglądając się po pozostałych, reszta tylko ich słuchała w milczeniu, wszyscy sprawiali wrażenie wesołych.

- Dzień dobry. – wtrąciła jedna z dwóch pań przechodzących obok, która prowadziła wózek z dzieckiem.

- Dzień dobry panom. – dodała druga.

- Uszanowanie!

- Dzień dobry, dzień dobry! – usłyszały w odpowiedzi od niemal przekrzykujących się mężczyzn.

- Edziu, to nie twój współpracownik przecież, tylko podwładny! Ty mu maszynę ustawiasz i robi.

Wtem jeden z tych stojących dotychczas w milczeniu spojrzał za plecy tego z podbitym okiem.

- Władek! – podszedł do przechodzącego nieopodal mężczyzny w zbliżonym do niego wieku, czyli koło 50-u lat – mordo moja, chodź tutaj! No kopę lat!

- Adam? Ale żeś siem zmienił! Niemal żem cie nie poznał!

Objęli się i poklepali po plecach.

- O, jaka miłość! No nie przy ludziach! Adam! – zaśmiał się Edzio.

Jarek odwrócił od nich wzrok i przeniósł go na klamkę, po czym wszedł do sklepu.

XIV

Przygotowywanie rosołu przerwał Jarkowi telefon od Daniela. Obaj mieli telefony z wizjerami, więc mogli rozmawiać wraz z obrazem rozmówcy. Odebrał i włączył wizję.

- Tak? – zaczął rozmowę stanąwszy na środku kuchni.

- Słuchaj, do Etny wpadamy o osiemnastej. – Daniel stał gdzieś w lesie.

- A w ogóle jest jakaś okazja, czy tak po prostu?

- Tak po prostu. – uśmiechnął się.

- No spoko.

- I Anka jednak jedzie. Słyszałeś w ogóle o tym, że Michał jej się oświadczył?

- Nie, nie słyszałem... – podrapał się po brwi.

- Mają ślub w listopadzie!

- Którego?

- Dwudziestego czwartego. Pewnie dadzą Ci niedługo zaproszenie, jak mi.

- Taaaa... A Michał też tam będzie w Etnie?

- No raczej tak.

- A to kiedy się jej oświadczył on?

- Hmmm... – Daniel zamyślił się chwilę.

- Człowieku, przecież wtedy razem jechaliśmy i wiedziałem o tym, że się jej oświadczył.

- Tak? – próbował sobie przypomnieć – A no tak.... Byłeś i mówiła.

- Tylko nie wiedziałem kiedy i kiedy ślub ma być. Heh... Nieważne. O osiemnastej?

- Tak. Etna o osiemnastej. Będziesz?

- Będę.

- No, to fajnie!

- No, to na razie...

- Na razie. – tym razem wyjątkowo Daniel zdążył rozłączyć się jako pierwszy.

- Agent! – Jarek rozejrzał się – Agent! Fuck! No gdzie jest ten durny kot!

Powrócił do gotowania rosołu, a gdy już kończył, Agent wskoczył na parapet i dał o sobie znać donośnie miaucząc.

- Agent! – uśmiechnął się i odstawił garnek na wyłączony palnik – No chodź... – wyszedł otworzyć mu drzwi.

Kot następnie prędko zaprowadził Jarka w pobliże swojej miski i po upewnieniu się, że żywiciel stoi w pobliżu, zamiauczał słodko.

- Oj Agent, ty to jesteś niemożliwy.

- Miiau!

- Masz, masz tu mięska! – dał mu ugotowane mięso z zupy - Będziesz wielki i silny! Każda kotka będzie na ciebie leciała. Później dam ci lek. No, jedz.

Agent wciąż patrzył na Jarka.

- No, co jest, Agent? – pogłaskał go.

Dopiero wtedy Agent zaczął jeść. Wprost jadł, aż mu się uszy trzęsły. Jarek nałożył sobie klusek, zalał rosołem, wrzucił marchew z gotowania i posypał natką pietruszki.

- No! Zostanę Picassem! Takie arcydzieło!

Wpatrywał się jakiś czas w swoje dzieło. W marchew, która stawała się ustami, w nać, która przeobraziła się w źrenice i włosy, głębię portretu Lidii stanowił makaron. Zapach rosołu stał się wonią delikatnych perfum. Łyżka, po którą Jarek chwilę później sięgnął, ukuła go lekko w palce. Jej wypukła część, w której odbijało się światło słoneczne, do złudzenia przypominała kwiat białej róży, którą kupił niegdyś dla niej. Jarek miał wtedy około osiemnastu lat, a ona – siedemnastu. Szedł dzierżąc różę w ręku niczym niezmiernie ciężki miecz, którym nie umiał się posługiwać. Gdy uniósł wzrok, zobaczył ją, odległą o kilkanaście metrów i zmierzającą w stronę domu, co go niesamowicie zaskoczyło. Podekscytowanie natychmiast zostało wzmocnione optymalną, do wywołania duchowej paniki, dawką adrenaliny. Ona zaś nie zauważyła dziwnego chłopaka z trzęsącymi się rękami, wpatrującego się w jej ruchy, który po chwili odszedł wściekły w inną stronę, wyrzucając różę do pobliskiego śmietnika. To między innymi przez takie zachowania Jarek tak bardzo nienawidził tego człowieka, którym sam był.

Gdy łyżka na nowo stała się łyżką, a rosół rosołem, podniósł talerz, by przenieść go na stół. Ten jednak wypadł mu z rąk.

- O w jasną dupę!

Narobił dużo hałasu i napędził Agentowi strachu, przez co ten odskoczył na pół metra z momentalnie najeżoną sierścią.

- Żesz kurwa carska krótkim chujem niedopierdolona mać! – kopnął resztki talerza, pośliznął się na rozlanej cieczy i przewrócił uderzając głową o kosz na śmieci sprawiając, że wszystkie śmieci wysypały się po trosze na niego, po trosze na podłogę.

- AAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – krzyknął nadprzeciętnie głośno jak na ludzkie możliwości.

Oparł się na łokciach, zgiął nogi i wstał, zrzucając z głowy pustą, zgniecioną paczkę po Goldenach. Rozejrzał się chwilę i nie zauważył nigdzie Agenta. Trzęsącymi się rękami otworzył zmywarkę i wyciągnął stamtąd głęboki talerz. Postawił go na wierzchu szafki, przy kuchence, po czym nałożył do niego makaronu, zalał rosołem, dodał marchwi, posypał nacią pietruszki. Zamknął oczy.

Rzucił tym talerzem o ścianę, zrzucił wszystko z szafek oraz ze stołu na ziemię drąc się. Wylał zawartość garnka na ziemię a sam garnek rzucił w dal, po czym dysząc rozwścieczony zerwał firany z okna i rzucił je na ziemię. W końcu usiadł na środku podłogi trzymając firanę w lewym ręku.

Otworzył oczy. Uchwycił talerz z ciepłym rosołem, nad którym stał już dłuższą chwilę i, nieco już uspokojony, ostrożnie przeniósł go na stół, uważając na resztki tego stłuczonego wcześniej. Usiadł przy stole.

- Agent!

Cisza.

- Agent!

Cieszę przerwał jedynie przejeżdżający ulicą nieopodal samochód. Jarek wstał i wyszedł z kuchni na korytarz. Wszedł do dawnej sypialni rodziców, do której to były otwarte drzwi.

Była jednym z nielicznych pomieszczeń w domu, do których nie zajrzał bałagan. Nic się tu nie zmieniło od ubiegłego sierpnia, więc od roku. Było to duże pomieszczenie. Wszystkie ściany były koloru niebieskiego. Na tej po prawej stronie pokoju, na wprost łóżka, antyczny zegar oraz telewizor na szafce pod nim, na kolejnej ścianie, nad łóżkiem, krajobraz lasu świtem, ujęty w ramy, na innej jeszcze, blisko okna, Krzyż, na ostatniej zaś zawieszona była donica z paprocią, o którą Jarek regularnie dbał, metr na lewo od paproci był kącik mamy Jarka, wraz z lustrem, do makijażu i tym podobnych czynności kobiecych.

Schylił się i zajrzał pod łóżko. Był tam przestraszony Agent.

- Agent, chodź. Kicikici... No chodź, Agencik. No chodź... Nie bój się.

Agent patrzył na Jarka, jakby próbował przeanalizować wyraz jego twarzy lub może wyczuć intencje z oczu.

- No chodź... – mówił cały czas bardzo łagodnym głosem.

Agent wyszedł spod łóżka.

- Tak, Agent, chodź. – wyszedł z pokoju, Agent wyszedł powolnym krokiem za nim.

- No, chyba naprawdę nie tylko ludzie rodzą się Indygo... Nie, Agent?

- Miau. – zamiauczał cicho i krótko, przyglądając się Jarkowi.

- Ciekawe, czy rozumiesz mnie tak, bo nauczyłeś się już mojej mowy, czy może dlatego, że nauczyłeś się moich myśli?

Patrzyli sobie jakiś czas wzajemnie głęboko w oczy.

- No tak... przecież ty to wszystko wyczuwasz... Nawet moje złe nastroje, nawet przez mury domu...

Agent mrugnął oczami, po chwili zamiauczał.

- Byliśmy sobie przeznaczeni, Agent, musieliśmy na siebie w życiu trafić. Łączy nas psychiczna i parapsychologiczna więź. Ty się uczysz przy mnie, ja przy tobie... – pogłaskał go – No, ale teraz to jemy. Smacznego, Agent! – uśmiechnął się.

Obaj zjedli spokojnie obiad. Następnie, po sprzątnięciu kuchennej podłogi, Jarek wszedł do pokoju, w którym spędzał większą część dnia, tam przygotowywał papierkową robotę do swojej pracy. Ściany w tym pokoju były koloru zielonego. Po prawej stronie od drzwi było okno, a na wysokości jego parapetu szerokie biurko, którego zdecydowana większość powierzchni była zaśmiecona wszelkimi różnościami. Na wprost drzwi, w kącie pokoju między ścianą z Krzyżem, a tą z oknem znajdowało się jego łóżko, niepościelone, zaśmiecone wieloma rozmaitościami. Po lewej znajdował się duży regał.

Jarek usiadł przy biurku i włączył komputer. Po chwili, przestawiony na świadomość wirtualną, zaczął pisać w edytorze tekstu, od czasu do czasu zastanawiając się chwilę:

Mam coś,

Co należy do Ciebie,

Co się nosi

Jak w ptaków śpiewie,

Zaklęte

Pięknym uczuciem.

Spojrzenie

Głęboko w duszę

Cudowne

Jak róży kwiat,

Cudowne

Jak Twój świat...

Mam coś,

Co należy do Ciebie,

Co potocznie

Można nazwać sercem.

Przeczytał, co napisał. Po chwili zastanowienia zapisał jako „Coś, co należy do Ciebie”. Po chwili uświadomił coś sobie.

- Fuck! Agent! Chodź na lek, szybko, kicikicikici!

Pobiegli do kuchni.

XV

Piątek 19:40. Długi dzwonek do furtki. Jarek przerwał surfowanie po Internecie i wyjrzał przez okno. Pod bramą stał samochód, a przy furtce jacyś ludzie. Nie widział tych postaci, ale czuł, że to Anka z Michałem przyjechali z zaproszeniem. Wstał z fotela, strzelił karkiem na lewo i prawo, po czym szybkim krokiem zszedł schodami w stronę drzwi wyjściowych. Otworzył te drzwi i zobaczył Ankę i Michała stojących przy furtce. Po chwili, gdy był pewny, że to oni, nacisnął przycisk przy drzwiach i furtka się otworzyła.

- Cześć! Wchodźcie, wchodźcie.

Przeszli przez furtkę, równocześnie Jarek podążył w ich kierunku.

- Cześć Jarku! – głośno odpowiedziała Jarkowi na przywitanie uśmiechnięta od ucha do ucha Anka.

Gdy znaleźli się już w zasięgu swoich rąk, Jarek ucałował dłoń Anki, następnie przywitał się uściskiem dłoni z Michałem.

- Cześć Jarek. – powiedział on przy tym do Jarka, a ten przyglądał się mężczyźnie, którego widział kilka razy w życiu na oczy, a z którym jego bardzo dobra znajoma miała spędzić resztę życia.

- Zapraszam do środka.

- Nie, nie, nie, Jarek, my zajmiemy ci tylko chwilę. – mówiła Anka.

- Na pewno? To może posiedzimy pod altanką chwilę przynajmniej może? A zrobić coś do picia to nie problem.

- Nie, nie, nie... Ale dziękujemy. Czas nas niestety goni. – dodał cicho Michał.

Jarek w tym momencie spojrzał mu w oczy. Nie trwało to dłużej niż krótki ułamek sekundy, jednak wystarczyło, by Jarkowi się nie spodobał. Jarek w jego oczach widział cwaniaka, kombinatora, zbyt swobodnie traktującego panujące zasady, dążącego po trupach do celu, jednak równocześnie zakochanego w Ance.

- Jarku, zapewne wiesz już, po co tu jesteśmy. – kontynuowała rozmowę Anna – Uroczyście i oficjalnie oświadczmy ci, że – chwyciła Michała pod ramię – bierzemy ślub w dniu dwudziesty czwarty listopada o godzinie osiemnastej w Kościele Matki Boskiej Wiecznego Ratunku i mamy wielką przyjemność cię na niego zaprosić, oraz na wesele w domu weselnym Eliza. – wręczyła Jarkowi elegancką kopertę z zaproszeniem.

- Ach, no bardzo wam dziękuję.

XVI

Jarek zapalił papierosa kupioną ostatnio za nieskromną sumę zapalniczką żarową i spojrzał na godzinę na swojej komórce. 19:57. Ubrany w ciemnozieloną koszulkę z krótkimi rękawami, czarne jeansy i trampki wyszedł z domu na spacer. Często, kiedy miał trochę wolnego czasu, wychodził do pobliskiego lasu, tam rozmyślał nad różnymi sprawami. Jeszcze w miasteczku po drodze spotkał niektórych swoich znajomych. Z każdym przeprowadził podobną rozmowę.

- Cześć.

- Cześć.

Zbliżając się do przystanku zauważył kobietę z wózkiem dziecięcym i dwóch mężczyzn. Jednego z nich znał z widzenia, kobietę także.

- Ja idę. – kobieta odeszła wraz z wózkiem od mężczyzn w kierunku Jarka.

Jarek poszedł wolniejszym krokiem dalej i usłyszał mężczyzn rozmawiających po cichu. Ten młodszy, którego kojarzył, zwrócił się do starszego.

- Ech, widzisz, jakie te kobiety są nieznośne, weź je pojmij, nie dasz rady. Nie rozumie słowa zaraz, tylko teraz i jak mówisz już, już, to ona bierze wszystko dosłownie i chce natychmiast.

- Zobaczysz, jak będziesz żył za dwadzieścia lat, wtedy powiesz, że kobiet nie da się pojąć, tak samo będziesz myślał w obliczu śmierci. Ale potrzebne są jako urozmaicenie. No i dzieciaki wykarmią.

- Słuchaj, ja to chyba muszę za nią pójść, wiesz, jak to jest, nie?

- Wiem, leć, właśnie, leć. Tylko w domu jej wytłumacz, kto ma rządzić. Żeby z ciebie sraczki nie zrobiła.

- Już ja jej powiem, a teraz to trzymaj się.

- No, leć.

- Kochanie, poczekaj! Skarbie! – pobiegł.

Jarek spojrzał się w kierunku tego starszego mężczyzny. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie wilczymi oczami.

- Czego chcesz, kurwa, co? – usłyszał głos w głowie.

- Oho – pomyślał sobie – spokojnie, człowieku, ja tylko sobie przechodzę. – spojrzał przed siebie.

- To przechodź kurwa szybciej! – ponownie usłyszał głos w głowie.

Spojrzał na dziwnego faceta w podeszłym wieku. On zaś patrzył się na Jarka złowrogo.

- No odejdziesz stąd szybciej, czy mam wyciągnąć swojego pomocnika z kieszeni? – wciąż słyszał ten sam głos w głowie, po chwili mężczyzna otworzył usta i odezwał się – No wypierdalaj szybciej, nie rozumiesz!?

Jarek przyspieszył kroku, a gdy już oddalił się, myślał. Czuł się wściekły, sam na siebie, że w takiej sytuacji tylko uciekł. Zastanawiała go ta postać także z innej strony – poczuł się mniej dziwny, ale zarazem mniej oryginalny. Nie był teraz już tylko jednostką, naocznie spotkał innego człowieka, takiego, jak on, aczkolwiek zupełnie innego. Dlaczego ludzie są źli, nie wierzą, nawet wtedy, kiedy wyraźnie widać odcisk kciuka Boga? Mimo wszystko wielu stawia sobie poważną tezę, że Boga nie ma. A dlaczego? Jak można wierzyć w to, że Go nie ma? Jak można w to wierzyć? Trzeba kochać ten świat, każdy element możliwy do umiejscowienia w trójwymiarze. Kochać świat miłością ślepą, nie dostrzegać tak silnych interwencji. Czyż nie łatwiej wyjaśnić wszystko, zakładając istnienie Boga, niż bezowocnie szukać wyjaśnień dumnie twierdząc, że to na pewno nie Boża sprawka? A jest przecież tyle dowodów na Jego istnienie: Kod Biblii, egzorcyzmy, uzdrowienia w miejscach świętych, wszelkie inne cuda (udowodnione i zatwierdzone), powołania kapłańskie (te prawdziwe, nie zaś pedofili, innych zboczeńców, bądź ludzi po prostu rządnych łatwej kasy), istnienie miłości, wyrzuty sumienia, talenty, a nawet samo istnienie wszechświata. Przeciwnicy powiedzą, że wszechświat powstał w wyniku gigantycznej eksplozji. Owszem, Biblia nie musi stać w konflikcie z tą teorią, przecież Biblii nie należy czytać dosłownie. A skąd wzięła się ta energia do eksplozji? Była od zawsze? Czemu więc nie wierzyć, że to Bóg jest tą energią? Dla zasady?

Jarek wpadł na znak drogowy.

- Szszsz... Offf... Jajjjk... – złapał się za głowę, rozglądając się równocześnie, czy ktoś to wdział.

Z naprzeciwka rowerami jechało dwóch kilkunastolatków. Jarek szybko zrobił krok w bok i odjął rękę z głowy, po czym zwyczajnie poszedł do przodu.

- Ja pierdolę! – pomyślał spuszczając głowę oraz ruszając wargami w ślad za głosem myśli.

- Ave szatan! Bleeee! – krzyknęli chłopcy do Jarka, wyciągając w jego stronę dłonie ułożone na kształt diabła z rogami i wystawiając języki.

Gdy tylko rozgniewany Jarek zszedł jedną nogą na ulicę, oni przyspieszyli i uciekli.

Opinia Jarka-satanisty powstała w wyniku połączenia kilku faktów i Jarek o tym wiedział. Wszyscy widzieli, że jest dziwny i zamknięty w jakimś swoim świecie. Wiadomym przy tym było, że mieszka sam w wielkim domu, a na podwórzu można było nieraz ujrzeć przebiegającego kota, zawsze czarnego, zaś on sam rzadko wychodził na zewnątrz. Dostał także spory majątek w spadku po rodzicach, którzy umarli w jakimś rzekomym wypadku, a oczywiste jest, że człowiekowi od forsy się przewraca w głowie. Mówiono, że nie ma żony, więc chodzi na dziwki. Ba! Tyle było programów w telewizji o psychopatycznych mordach na tle seksualnym i gwałtach, a przecież Jarek doskonale pasowałby do charakterystyki kogoś zdolnego do takich rzeczy. Na szczęście dla Jarka, taką opinię miał w tylko środowiskach ludzi, którzy znali go w początkowo-średnim stopniu, lub z opowiadań i podobnych plotek. Nieraz taka opinia przysparzała mu przykrości, utrudniała także życie w społeczeństwie, które w szeregu razach niesłychanie szybko ocenia człowieka na podstawie bzdur. Najbardziej przeszkadzało mu to wtedy, gdy próbował ugasić uczucie do Lidii z pomocą innej kobiety. Potencjalny gwałciciel nie jest zaprawdę dobrym partnerem dla żadnej kobiety.

Jarek doszedł do lasu, skręcił w jedną ze ścieżek i w zadumie powędrował nad górkę, tę, co zawsze, od czasu do czasu zatrzymując wzrok na niektórych drzewach. Górka ta miała jakieś 6 metrów wysokości, z jednej strony pokryta była wyłącznie piaskiem, na szczycie rosły dwie akacje, metr za nimi zaczynał się już las sosnowy ciągnący się daleko za górkę. Jarek przysiadł na szczycie z nogami skierowanymi w stronę piaszczystej części, lewą zginając w kolanie. Wyciągnął następnie kieszonkowy notatnik cyfrowy, rozłożył go. Po dłuższej chwili zastanowienia i szukania metody wyrazu zaczął pisać (tym razem zaczął od tytułu):

„Ogon”

Szykował się piękny dzień. Słońce wpadało do pokoju niosąc ze sobą ciepło, światło i śpiew ptaków. Przez uchylone lekko okno wpadały cudowne zapachy z ogrodu. Człowiek patrzy na te codzienne cuda i uśmiecha się do siebie. Jakie to piękne. I nie myśli wtedy o tej społeczności ludzi społecznych. Sójki, sikorki, sroki i wróble niosą piękną pieśń o nowym dniu. Ale nie można tak pochłaniać całego dnia, bo inaczej ucieknie w okamgnieniu i przyniesie porę snów. Trzeba oderwać się i zmierzyć z ludźmi społecznymi. I kiedy myśli, że nic go już nie zaskoczy, wszystko go zaskakuje. Okazuje się, że zamiast zadawać kolejnych ran, zdrapią mu stare, bardziej bolesne, bo dzięki temu, że były zagojone, był gotowy na nowe. I kiedy znowu wszyscy wmawiają mu, że ma ogon, sam zaczyna się zastanawiać, czy to faktycznie tylko wymysł chorej jednostki. Ogląda swoją kość ogonową, która na pozór wydaje się w porządku. Ale sam przestaje w to wierzyć. Skądś przecież musiał się wziąć ten pomysł z ogonem. A może faktycznie ktoś kiedyś widział u niego ogon u zakończenia pleców? Resztki zdrowego rozsądku mówią mu jednak, że to nieprawda, a jednak mimo to skazany jest na noszenie ogona do końca życia. Na pięknym świecie pełnym pięknych ludzi jest jeden piękny człowiek różniący się od pozostałych. Ma ogon. O tyle niezwykły, że nieprawdziwy. Taka mała skaza.

Po napisaniu ostatniego zdania wykręcił wszystkie palce u dłoni zmuszając ich stawy do strzyknięcia. Przeczytał i zapisał notatkę „Ogon”, rozejrzał się po lesie, westchnął, po czym schował notatnik do kieszeni i wstał. Wyciągnął z lewej przedniej kieszeni spodni komórkę i sprawdził godzinę. 20:49. Schował telefon z powrotem, następnie ruszył do domu.

==CDN==


wyśmienity 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
sick
sick 14 maja 2007, 18:34
z góry przepraszam autora, ale nie jestem w stanie przeczytać tak długiego tekstu w rozsądnym czasie, tak więc poleży w poczekalni jeszcze jakiś czas...
Pozdrawiam
iga
iga 27 lipca 2007, 13:54
szkoda, że poleży - widac na wszystko co dobre trzeba poczekac
sick
sick 31 lipca 2007, 15:36
w końcu oddajał :)
przysłano: 1 maja 2007 (historia)

Inne teksty autora

Kres
Czarny

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca