Mgła krzepnie mi w gardle, gdzieś w płucach. Tu nie ma nic ludzkiego. Jest tylko ta panna. Wyciąga coś z wody i mamrocze - Wiesz dlaczego mydło po kilku chwilach robi się suche? - No skąd mam wiedzieć. Wzruszam ramionami. Ona mówi dalej - Żeby najpierw trzeba było je opłukać. Żeby nie myć się syfem z tych cweli. Z ojca, z brata. Chuj wie z kim mieszkasz, chuj w to. Mydła w płynie to nie dotyczy. A wiesz czemu jesteś taki wielki? Na raz zużywasz całe mydło. Wszystko do siebie pasuje. I zostań, do kurwy. Masz tak samo przejebane jak ja. - Wychodzę - mowię - Pierwszy autobus jedzie po piątej. Zbieram się. Patrzy na mnie wilgotnym wzrokiem, i czuję że jestem mokry. Że to wszystko spływa mi po brzuchu. Nie mam wychodzić, nie mogę. Przedpokój jest zaminowany. Taki wielki liść na twarz na sam koniec. Nie mam się stawiać, bo ona ma kolegów. Pod tą podłogą, w piwnicy sąsiada. I na pewno przyjdą, jak tylko się ruszę. Z pałami, z wiertarką. Nie wiem skąd mnie wzięła. Może z łapanki - później wybuduję jej dom, teraz mam leżeć. Kazała mi leżeć i wsiąkać. W pościel, w łóżko, w ziemię. Razem z wylanym piwem i ściekami z mieszkań. Bo nie padało od miesiąca, jeszcze uschną kwiaty.