Na jednym z przystanków, wcale nie ważniejszym od innych, wśród grupki takich osób stała młoda kobieta. W dłoni trzymała złożony, szary, postrzępiony na brzegach parasol. Gdyby przyjrzeć jej się dokładniej, można byłoby stwierdzić, że kobieta różni się od innych oczekujących na przystanku. Chociaż pilnie wpatrywała się w stronę, z której nadjeżdżały tramwaje nie miała przy sobie ani biletu, ani pieniędzy. Chociaż trzymała w przytulonych do piersi dłoniach parasol, zrozumiałe przy ulewnym deszczu, parasol był suchy, a włosy kobiety wilgotne. Nie była więc podróżnym, ani nawet nie miała zamiaru jechać nigdzie, a przecież czekała na tramwaj. Nie przeszkadzały jej krople deszczu spadające na jasną, trochę pochyloną głowę, a przecież trzymała w rękach parasol.
Nikt ze stojących na przystanku ludzi nie zwrócił na nią uwagi. Kogo dziwi widok młodej, drobnej kobiety w czarno-białej sukience tulącej do piersi stary, zniszczony parasol? Przybiegła tu z pobliskiego bloku, pojawiła się nagle, wraz z pierwszymi kroplami deszczu i stała, nie wsiadając do żadnego z nadjeżdżających tramwajów. Czekała, bo narastająca ciemność sino-granatowych chmur, głuchy pomruk nadchodzącej burzy i pierwsze, srebrne refleksy spadającego deszczu wywołały w niej myśl, prostą i naglącą. Siedząc w swoim spokojnym, pustym o tej porze domu zrozumiała, że pewien mężczyzna w drugim końcu miasta nie ma parasola. Ten zwyczajny i z pozoru bez znaczenia fakt spowodował, że wybiegła z domu, obliczając z troską, jak duża odległość dzieli tego mężczyznę w innej części miasta od bramy poważnej instytucji, w której pracuje do przystanku tramwajowego, z którego jedzie do domu. Myśl kobiety przebiegła szybko dzielącą ich odległość i w kilka sekund nie potrącając skrzydłem nawet jednej kropli deszczu, znalazła się tam, gdzie był ów mężczyzna. Tu zwolniła i pieczołowicie zaczęła gromadzić wszystkie szczegóły. Widziała już budynek, trawnik i chodniki, słyszała warkot maszyn i pokrzykiwania robotników remontujących ulicę. Potknęła się nagle, bo nie znała skrzypnięcia drzwi, ale odgłos kroków był już dla niej tak jasny, że w tej chwili, w drugim końcu miasta stał się bardziej rzeczywisty niż szum deszczu tuż obok i śpiew szyn przeczuwających nadjeżdżający tramwaj. Mózg kobiety, wszystkie jej zmysły, jej ciało i dusza były w tej chwili jak te rozedrgane szyny, śpiewające o dotknięciu kół i miękkim poślizgu hamującego pojazdu. W niej także każda myśl i uderzenie serca mówiły o tym momencie, kiedy oczekiwany mężczyzna wysiądzie z tramwaju i zastanie ją z parasolem w dłoni. Zapewne będzie zaskoczony, a przecież ona, tu i teraz jest w najwłaściwszym dla siebie miejscu.
Każdy nadjeżdżający, widziany już z oddali tramwaj, powodował w czekającej kobiecie szereg poruszeń. Za każdym razem, dokładnie, jak w ustawionym czułą ręką zegarmistrza mechanizmie działo się to samo. Najpierw szybkie, radosne uderzenie serca, delikatny niepokój, czy wszystko jest jak należy, strwożone zerknięcie na parasol, po sobie i znów na parasol, ledwo dostrzegalne sprawdzenie, czy otwiera się i zamyka bez kłopotów, poprawienie sukienki, starcie z włosów kilku kropel deszczu, odsunięcie od tyłu lewej nogi, tak by nie było widać świeżo zabłoconego buta, z którym w tej chwili nic nie dało się zrobić. Kto zdoła pojąć próżność młodej kobiety ze zniszczonym parasolem, która w strugach ulewnego deszczu stara się wyglądać ładnie, bo z nadjeżdżającego tramwaju wysiądzie ten, na którego czeka.
Miała nadzieję, że wsiadł do tramwaju zanim zaczęło padać, bo przecież, nawet będąc próżną nie chciała żeby zmókł. Chciała natomiast, żeby wiedział, że czeka, niezawodna jak zwykle i teraz próbowała sobie wyobrazić go z troską spoglądającego przez szybę na ścianę wody, która się waliła z szumem i pluskiem na ulicę. I już jej się robiło ciepło na myśl, że gdy wysiądzie, ona poda mu parasol jak gdyby nigdy nic, jakby to było oczywiste, że ona stoi tu, bo pada deszcz a on nie może zmoknąć. I już widziała jego poczciwą, zdziwioną twarz i już uśmiechała się do niego z czułą pobłażliwością, bo nie umiała się przed nim przyznać, że chodzi jej tylko o to, żeby sobie pomyślał, że drugiej takiej kobiety, która by tak o niego dbała nie miał nie i nie będzie miał więcej. I już z wewnętrzną ciszą i skupieniem zapuszczała się w marzeniach dalej, do tej chwili, kiedy pójdą razem, a jego duża dłoń spocznie na jej szczupłych, lekko wystających pod cienkim materiałem sukienki łopatkach i dwa osobne światy połączą się w jeden, piękniejszy od wszystkich.
Tymczasem przyjeżdżały kolejne tramwaje, ale wysiadali z nich tylko obcy ludzie. W tych chwilach, kiedy otwierały się drzwi i pasażerowie wylewali się ciasną grupą z wnętrza pojazdu przeżywała chwile prawdziwej trwogi. Bała się, że go przeoczy, przegapi w tłumie, chociaż był wysoki i łatwo go było wypatrzyć. Kilkakrotnie zdawało jej się, że go widzi, a wtedy zrywała się i zatrzymywała w pół kroku. To nie ten. Smutniała i z rezygnacją opierała się o szklaną ścianę przystanku bo powoli zaczynało się przejaśniać i deszcz ustawał. A tak marzyła, że mu tym swoim czekaniem i troską powie to, czego nie umiała wyrazić słowami. I z całym egoizmem zakochanej kobiety modliła się w myślach: Boże mój, proszę, niech ten deszcz pada jeszcze przez chwilę. Jeszcze sekundę, taki mocny, ulewny, gwałtowny deszcz. Ja wiem, że ludzie mokną, ale jeszcze chwilę, do następnego tramwaju. A dobry Bóg lał obficie srebrzyste strugi ze swych przetykanych słońcem obłoków, i w całym Krakowie ulice zmieniały się w potoki a ludzie mokli i chowali się gdzie popadnie, bo jedna młoda kobieta, na jednym z wielu nieważnych przystanków czekała na swojego mężczyznę.
Przyjeżdżały kolejne tramwaje, ale ten, którego tak wyglądała nie zjawił się. Widać źle obliczyła czas jaki minął między odebraniem SMS-a którego jej wysłał wychodząc z pracy, a początkiem ulewy. Widać zdążył dojechać wcześniej, nim zaczął się deszcz. Wróciła do domu zawiedziona, ze mu nie miała okazji ofiarować się tak, jak chciała, wierna i cierpliwa choćby parasol mając za narzędzie do walki z każdym jego zmartwieniem i przeciwnością. Włączyła komputer, żeby sprawdzić, czy wrócił i zasiadł do domowej pracy. Wysłała mu wiadomość. Po chwili pojawiła się kopertka z odpowiedzią. Tak, zdążył przed deszczem. Miała przez chwilę ochotę powiedzieć mu, że wyszła, że czekała, że szmer szyn był dla niej muzyką a szum deszczu miłosnym wyznaniem.
Nie. Nie musi wiedzieć.
Koniec.
Kraków, 25 V 2007 r.
"już dawno moja twarz nie była jak ta szyba po ulewie " - tak mi się pomyślała poezja po przeczytaniu Twojej prozy .
Był moment w czasie mojego czytania , że przestałam wierzyć w prawdziwość tekstu , poczułam naciąganie , nieścisłość , czy jakieś takie coś , i w tym momencie czytanie mi sie zawiesiło (mam nadzieję że wiesz co mam na myśli )
" Gdyby przyjrzeć jej się dokładniej, można byłoby stwierdzić, że kobieta różni się od innych oczekujących na przystanku. Chociaż pilnie wpatrywała się w stronę, z której nadjeżdżały tramwaje nie miała przy sobie ani biletu, ani pieniędzy."
kurcze .. jak bardzo trzeba się przyglądać kobiecie stojącej na przystanku ,aby stwierdzić że nie ma ona biletu ani pieniędzy ? Może i nie miała , ale ja bym tego nie stwierdziła , ot tak , stojąc przy niej i patrząc .
no .
pozdrówka