Wilkołak.

Marianna Krawczyk

Uliczka była pusta. Ucieszony tym faktem Edmund ruszył pewnym krokiem przed siebie. To był kolejny dzień który zaliczał się do tych najgorszych. Przyzwyczaił się olewać zaczepki chłopaków ze szkoły. Właśnie dlatego wolał chodzić pustymi ulicami. Bał się że gdyby byli tam jacyś ludzie, zaczęliby się z niego śmiać i wytykać palcami, jak to robiły dzieciaki w szkole.

Z niechęcią patrzył na zbliżające się mury domu w którym mieszkał. Nigdy nie nazywał go ‘swoim domem’ bo nigdy się w nim tak nie czuł. Gdy stanął wreszcie przy wejściu ostatni raz popatrzył na zaciemnioną uliczkę i wszedł do środka.

-Wróciłem mamo! –zawołał stojąc jeszcze przy drzwiach.

-…chodź tu do mnie.

-Już idę!

Ociągając się, poszedł w stronę pokoju matki.

Wpierw cicho pukając, wszedł do środka.

Ujrzał przysadzistą kobietę o blond włosach która na jego widok zrobiła zatroskaną minę.

-Gdzieś ty się tak długo podziewał? Pani Tolland do mnie dzwoniła. Mówiła że cię nie było w szkole. Ona też się o ciebie martwi! Opuszczasz coraz więcej lekcji!

-Cześć mamo.-powiedział znudzonym tonem.

-Ja się tu zamartwiam a ty nawet nie byłeś łaskaw zadzwonić! Powtarzam: GDZIEŚ TY SIĘ PODZIEWAŁ?! –cała czerwona na twarzy, patrzyła w napięciu na syna, oczekując jakiejś zgrabnej wymówki.

-Zerwałem się-odpowiedział od niechcenia.

-Co się z tobą dzieje synu…-powiedziała to bardziej do siebie niż do niego.

-Idę do siebie. Dobranoc.

Szedł szkolnym korytarzem. Wszyscy na jego widok wybuchali śmiechem i pokazywali sobie palcami. Spojrzał po sobie i zamarł. Nie był ubrany od stóp do głów. Cały czerwony zaczął biec w stronę wyjścia ze szkoły. Jeszcze tak blisko, no dalej. Już sięgał drzwi żeby je pchnąć…BUM! Obudził się cały spocony instynktownie sprawdzając swój kompletny ubiór. Odetchnąwszy z ulgą znów usłyszał jakieś huki. Zszedł by zobaczyć co jest źródłem tego hałasu, i przeszła mu sensowna myśl że to kojoty znów przyszły poszperać w ich śmieciach.

Wziął kij baseballowy by je trochę nastraszyć i wyszedł przed dom. Jednak zamiast kojotów które był przekonany zobaczyć, ujrzał coś o wiele większego i potężniejszego. Przypominało wielkiego psa lub wilka. Zwierzę-bo mógł zaręczyć tylko tyle że było to zwierzę-przyglądało mu się uważnie spode łba wyszczerzając kły i najeżając sierść.

Podszedł do niego wymachując kijem, jednak ten się nawet nie cofnął. Zwierz zaczął się do niego zbliżać. Kiedy dzielił ich jakiś metr, stwór naprężył się i skoczył na sparaliżowanego strachem Edmunda.

C.D.N.

Marianna Krawczyk
Marianna Krawczyk
Opowiadanie · 1 lipca 2007
anonim
  • sick
    Po pierwsze należałoby się przyjrzeć pewnym sprzecznościom. Pierwsze zdania, ucieszył się - a dzień zaliczał do najgorszych. Nie twierdze, że to nie ma sensu, ale trochę się gryzie.
    Matka spogląda zatroskanym wzrokiem, a potem ochrzania.
    Stylistycznie jest nieźle, ale fabularnie narazie nic się nie dzieje i póki co wpadamy w znany komiksowy schemat dręczonego przemienionego. Szkoda, że tytuł mówi wszystko i nie ma żadnego zakończenia. W tej postaci tekstu nie dopuszczę. Proponuję ocenić czy warto dopisać ciąg dalszy i przysłać jeszcze raz.
    ps. Jak to czytałem przypomniał mi się film "Wilczek" z Michelem J. Fox'em Ech... Filmy z dzieciństwa :)
    Pozdrawiam

    · Zgłoś · 17 lat