Bezimienna

szkodnik

I

Kolejny, upalny dzień lata zaczynał budzić się do życia. Cała okolica tonęła jeszcze w sennej ciszy, niepewnie zakłócanej przez pierwsze koncerty ptaków. Z każdą minutą promienie słońca sprawiały wrażenie coraz gorętszych. Chmury niczym spłoszone stado owiec rozpraszały się, ukazując jasnobłękitne niebo. Wypielęgnowane szmaragdowozielone trawniki, zadbane rabatki z mieniącymi się tęczą barw kwiatami, czyste, błyszczące samochody zaparkowane pod małymi, identycznie zbudowanymi domkami przy ulicy Marii Skłodowskiej – Curie zdawały się być niewielką arkadią wśród spalonej piekielnym żarem pozostałej części miasta – pożółkłymi skwerami, zakurzonymi autami, brudnymi blokowiskami, uschłymi roślinami.

W wielkim łóżku będącym centralnym punktem małego pokoiku leżała młoda kobieta. Jedną rękę położyła na piersiach, drugą dotykała drewnianej podłogi. Stojące na parapecie, nasycone soczystą głębią barw kwiaty rzucały turkusowo-seledynowe cienie na jej twarz, która na takim tle wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Nieśmiało otwarte, różowe usta zdradzały jakieś zainteresowanie. W błądzących po kremowych ścianach, raz po raz chowających sie pod ciężkimi powiekami, zielonych oczach, wyczytać można było lekki strach. Drgające nozdrza sugerowały zdenerwowanie.

Nagle dziewczyna podniosła się i oblana zimnym potem zaczęła zastanawiać, czy obraz, który przed chwilą zobaczyła był sennym koszmarem, anormalną wizją wykreowaną przez podświadomość, a może rzeczywistością? Dzikie zwierzątko zamknięte w metalowej klatce, błagalnie wzywające pomocy, kaleczące się i miotające bezradnie, budziło w niej żal rozrywający serce. Sprawiało, że nie potrafiła sie niczym cieszyć, a każda część jej ciała stawała sie czymś, czego nienawidziła.

Kobieta siedziała, przykryta kołdrą, nie potrafiąc wyprzeć tych uczuć. Czuła potrzebę zrobienia czegoś, pomocy komuś, wyrwania się z bezczynności. Ale ona przecież bez przerwy służyła radą, była oparciem, miała świadomość, że jako psycholog ciągle przyczynia się do poprawy mentalności ludzkości.

- Mario, pora wstawać. Zaraz spóźnisz się do pracy – rozmyślania dziewczyny przerwane zostały przez spokojny głos matki opartej o uchylone drzwi tak, że było widać tylko część jej naznaczonej zębem czasu twarzy oraz siwych włosów zebranych do tyłu. - Ubierz się szybko i zejdź na śniadanie.

Przez chwilę do Marii nie docierały te słowa. Wpatrywała się tylko w ścianę. Zapomniała o wszystkim. Ściskające jej duszę uczucia strachu, żalu, bezsilności odeszły w niepamięć. Jej głowie nie towarzyszyły żadne myśli, nie była skoncentrowana na niczym. Trwała w bezmyślności.

Siedząc przy śniadaniu, psycholożka czuła, że powoli jej stan emocjonalny wraca do normy. Znów potrafiła się cieszyć najdrobniejszymi rzeczami – śpiewem ptaków, wonią świeżych bułek, rozmową z matką.

-O, popatrz córciu – powiedziała starsza kobieta spoglądając za okno i wskazując głową na mężczyznę wsiadającego do sportowego auta. - Nasz sąsiad – pan Foster ma chyba nowy samochód. Jaki ładny.

Maria odsłoniła lekko firankę. Chciała popatrzeć na sąsiada, lecz nagle odżyły w niej dziwne, nieprzyjemne uczucia.

Pan Foster był prawnikiem. Na ulicę Marii Skłodowksiej – Curie wprowadził się stosunkowo niedawno. Wśród okolicznych mieszkańców cieszył się sławą dystyngowanego, grzecznego, niegroźnego samotnika pochłoniętego przez pracę. Nigdy nie widziano, aby ktoś (nielicząc samego zainteresowanego) wchodził lub wychodził z jego domu.

- Wiesz, mamo, – odburknęła kobieta dręczona niemocą i natarczywymi wyrzutami sumienia z niewiadomego powodu – jakoś nie lubię tego naszego sąsiada.

- Rzeczywiście jest trochę dziwny, ale to chyba nie powód do podobnych odczuć. Przecież ty go nawet nie znasz – powiedziała matka i włożyła kawałek kanapki do ust.

- Nie zauważyłaś, że on skrywa jakąś tajemnicę? Zachowuje się jakby posiadał w domu coś, czego sie wstydzi. Nie ma żadnej rodziny, przyjaciół...

Rozmowę przerwał głośny świst czajnika. Maria wstała więc i zalała kawy.

Tymczasem pan Foster jechał swoim nowym, szybkim, sportowym porsche. Osiągając zawrotne prędkości minął trzy przecznice. Wreszcie zatrzymał się przy małym cmentarzu. U stojących przed bramą handlarzy kupił wiązankę z białych lilii i wszedł w pierwszą alejkę na prawo. Stał tam marmurowy, szary grób. Wyraźnie było widać, że jest on zadbany. Świeże kwiaty, tlące się znicze, czyste kamienie – w tym miejscu musiała spoczywać osoba bardzo komuś bliska. Mężczyzna położył na mogile wiązankę, usiadł na pobliskiej sosnowej ławce, schował twarz w dłonie i zaczął płakać.

Trwało to kilkanaście minut. Ból, rozpacz, tęsknota wylewały się strumieniami łez. Ziemista dłonie zasłaniały usta powstrzymując je przed wydaniem głośnego krzyku. Czarne zimne oczy wpatrywały się z miłością i nienawiścią jednocześnie w grób. Przerażający widok nieszczęśliwego pana Fostera zatrzymał pewną staruszkę, która przysiadła się do niego. Chciała go objąć matczynym ramieniem, podać chusteczkę. On jednak spojrzał na nią jakby z wyrzutem, że ktokolwiek widzi poważnego prawnika w takim stanie i odjechał.

Droga powrotna trwała o wiele dłużej niż w stronę przeciwną. Uczucie pustki powstrzymywało nogę od mocniejszego naciśnięci na pedał gazu. W końcu ten film, który oglądano w trzykrotnym zwolnieniu dobiegł końca. Mężczyzna wjechał do garażu, poszukał kluczy i wszedł do domu. Minął przedpokój, w międzyczasie wysłuchując kilku służbowych wiadomości nagranych na automatyczną sekretarkę, przekroczył dużą, jasną, przestronną kuchnię, zwieńczoną mahoniowymi szafkami, nie zatrzymując się nawet, by zrobić sobie herbatę. Usiadł na miękkiej, skórzanej sofie w salonie. Wodził oczyma po kominku, półkach z książkami, telewizorze. Wzrok jego zatrzymał się nieoczekiwanie na niedomkniętej komodzie. Foster sięgnął ręką po wystający z szuflady mały kuferek. Wyjął z niego złoty kluczyk i otworzył drzwi do pokoju znajdującego się w samym końcu salonu.

Było to przerażające miejsce. Czarne ściany, podłogi, nawet sufit zdawały się krzyczeć, że jest to pomieszczenie, w którym ktoś wylewa swoje najskrytsze żale. Zduszone promienie słońca, wciskające sie do środka przez zasłonięte okna dawały jasny komunikat – pokój całkowicie prywatny. Nie było tutaj prawie żadnych mebli. W rogu stała tylko mosiężna szafa z otwartymi drzwiami. Dookoła poprzyklejano zdjęcia bardzo pięknej kobiety. Na jednym z nich przedstawiona ona była na huśtawce. Wiatr zabawnie igrał z jej złotymi lokami. W błękitnych oczach widniała niepohamowana radość, która wydostawała sie na zewnątrz poprzez wesołe okrzyki. Na innym z kolei widniał soczystozielony trawnik. Leżała ona na nim w białej sukience i z rozpostartymi ramionami.

Foster zerwał jedną fotografię, drżącymi rękoma przycisnął ja do piersi. Padł na kolana na środku pokoju i wydał głośny okrzyk bólu, samotności, goryczy. Dźwięk ten był tak przerażający, że odbijał się echem po całym domu, niósł się nawet po ulicy płosząc wszystkie ptaki.

II

- Dzień dobry, panie Foster – mężczyznę, który jak każdego poniedziałkowego przedpołudnia udawał się do pracy, zatrzymała sąsiadka. - Ja i moja córka...

Nagle Foster stanął jak wryty. Oczy otworzyły sie szeroko uczuciem grozy. Zęby w porywach niecierpliwości zaczęły zagryzać wargi. Przeprosił staruszkę i szybko podbiegł pod frontowe drzwi swojego domu.

- Chciałyśmy zaprosić pana na obiad – krzyczała za nim kobieta.

On jednak nie zwracał na to uwagi. Dygocząc na całym ciele próbował wyjąć z nesesera klucze. Telefon, portfel, dokumenty, akta do kolejnej rozprawy... O, wreszcie. Wyciągnął je i szybkim krokiem pokonał hebanowe schody, niezapominając o ominięciu jednego, naderwanego stopnia.

Na piętrze panował przyjemny chłód. Przez zasłonięte rolety słońce wdzierało tylko delikatne smugi ciepła. Ustawione dookoła doniczki z różami wydzielały silny, przyjemny zapach i napełniały całe pomieszczenie wilgocią. Idąc przez drewnianą podłogę prawnik zdradzał swoją obecność skrzypieniem, które tłumione było tylko, gdy nadepnął na biały, mięciutki dywan.

Wszedł do pokoju znajdującego się w dziwnej części domu. Wydawał się on odseparowany od jego dalszej części. nienormalnie dalekie odległości dzieliły go od schodów i wyjścia na teras, nawet do sąsiedniego pomieszczenia droga była nienaturalnie długa. W dodatku wejście do pokoju przysłonięte zostało rozłożystym fikusem. Całe to otoczenie krzyczało, że ktoś chce wyraźnie coś ukryć.

Foster nacisnął na klamkę, napotykając na opór zamka, kamień spadł mu z serca. Dla pewności pociągnął jeszcze zasuwki nieco w lewo i włożył głowę w szparę między drzwiami, a ścianą. Można było sie domyślać, że miejsce to wzbudzi lęk, ze środka wydobędą si wielkie połacie mroku, zimna, przerażenia. Tymczasem wyglądało ono całkiem normalnie - jasne ściany przysłonięte kilkoma obrazami przedstawiającymi martwą naturę, okno ozdobione białą, delikatną firanką, jesionowa szafa stanowiąca komplet z małym biurkiem i jednoosobowym łóżkiem, na którym...

Siedziało dziecko. Była to dziesięcioletnia dziewczynka. Zapłakane, niebieskie oczy, poplątane kosmyki blond loków i otwarte w wyrazie panicznego strachu usta stanowiły groteskowy obraz kobiety fotografii. Widząc ojca dziecko wybiegło z łóżka. Chciało rzucić się mu na szyję, lecz on bezlitośnie zatrzasnął za sobą drzwi i zabezpieczył wyjście.

W małej główce zsuwającej się plecami po ścianie dziewczynki toczyła sie wewnętrzna walka. Wielkie nieuzbrojone oddziały subtelnych i delikatnych uczuć miłości dziecka do rodzica otaczały wyposażoną w groźną broń nienawiść gnębiącą ją pod wpływem tak okrutnego zachowania bliskiej jej osoby. Raz kilka promyków pozytywnych odczuć powołało na ziemię potężny wstręt. Kiedy indziej jeden poryw złości rozprawiał się z tysiącem dobrych emocji.

Podczas, gdy jej ciałko coraz niżej spuszczało się dotykając już prawie podłogi, w sercu czerń pochłaniała biel spokoju. W końcu usiadła na ziemię. Nie posiadała w sobie już nic z dziecięcej radości.

Niekiedy przypominały jej się szczęśliwe chwile spędzone z rodzicami nad morzem. Wraz z mamą siedziała na plaży formując złote zamki z gorącego piasku. Uśmiech ma ich twarzach, uściski miłości zastępowały króla i królową pałacu. Wpatrywały się w ojca, który właśnie wychodził z wody, a słońce delikatnie go oświetlało, sprawiając wrażenie reflektora skierowanego na wielką gwiazdę na czerwonym dywanie. Niespodziewanie matka zaczęła robić się coraz bardziej przezroczysta. Oddalała się, stopniowo zanikając. Dziewczynka próbowała złapać ja za rękę niczym balonika za cienką wstążeczkę i powstrzymać przed utonięciem w błękitnych przestworzach. Wszystko jednak na marne. Nagle mężczyzna stąpający brzegiem morza zmienił się w niebezpiecznego potwora. Oczy płonęły czerwoną złością, usta w okrzyku bólu odkrywały ostre zęby, dłonie zaciskały się same kalecząc siebie ostrymi pazurami. Przerażające stworzenie wzięło dziecko i zamknęło je w klatce jakby niechcąc, by ktokolwiek widział w nim odbicie matki.

III

Dzień powoli chylił się ku upadkowi. Wiatr ustał. Nawet najcieńsze źdźbła trawy nie drgnęły skąpane w szkarłatnym świetle. Pan Foster siedział na tarasie i rozkoszując sie odrobiną chłodu padającą od strony rozłożystej jabłoni. przygotowywał sie do jutrzejszej rozprawy. Jego sąsiad podlewał trawnik, sąsiadka oparta o płot rozmawiała z koleżanką. Nikt nie podejrzewał, że ten spokojny mężczyzna może tak okrutnie obchodzić się ze swoją córką. Nikt, oprócz Marii, która spoglądając to na zajętą plotkami matkę, to na Fostera czuła do niego silną odrazę. Bała się go, była świadoma jakiejś tajemnicy. W myślach wyrzucała matce, że zajmuje się błahymi pogawędkami, podczas gdy tuż obok znajduje się człowiek wyraźnie mający coś na sumieniu. Nagle popatrzyła w stronę okna na piętrze, nie zauważyła jednak schowanej za zasłonką pogrążonej w smutku i dręczonej cierpieniami dziewczynki.

Dziecko spoglądało na świat, tak dla niej niedostępny. Ganiające po chodnikach koty, wesoło śpiewające ptaki, pachnące kwiaty, bawiący się w ogrodach rówieśnicy, kolorowe motyle, zmęczeni upałem przechodnie – wszystkie te rzeczy, których zwykli ludzie nawet nie dostrzegali, wydawały jej się sennym marzeniem, pełnią szczęścia.

Dziewczynka wzdrygnęła się, przestraszona podskoczyła i odwróciła głowę za siebie. Ktoś trzymał dłoń na jej ramieniu.

- Mama? - zapytała głucho.

Nie dostała jednak żadnej odpowiedzi. Kobieta zsunęła rękę i splotła ja z paluszkami dziecka.

- Mamusiu, mamusiu, odezwij się – łkała. - Przecież widzę, że to ty!

Dziwnie spokojna i świetlista osoba zakryła usta dziewczynki i pocałowała ją tkliwie w czółko. Nieoczekiwanie obie stanęły w jakiejś klasie. Przy zielonej tablicy nauczycielka z zapałem coś tłumaczyła. Kilkoro uczniów notowało jej słowa, inni ziewali lub rysowali na ławkach kwiatki, pozostali wpatrywali się w nią błędnym wzrokiem. Dwie dziewczynki spoglądały na swoje zeszyty jakby pragnąc się pochwalić pilnością. Każda z nich czysto ubrana i starannie uczesana. W jednej ze ślicznych, kochanych osóbek stojące na skraju rozpaczy dziecko rozpoznało siebie.

- Mamo! - krzyknęło, od razu zatykając sobie buzię, nie chcąc zakłócać lekcji. Zorientowawszy się, że nikt go nie słyszy, kontynuowało – zobacz – to ja!

Kobieta nie zareagowała. Stała tylko i patrzyła się z podziwem na siedzącą z koleżanka w ławce, szczęśliwą uczennicę, jakby mówiąc - „jestem z ciebie dumna, córeczko”. Objęła wpatrującą się w samą siebie dziewczynkę i przytuliła ją mocno.

Niespodziewanie obraz zmienił się. Nie była to już szkoła, lecz wesołe miasteczko. Dookoła mnóstwo dziecięcych uśmiechów. Kręcąc sie karuzela, pędząca kolejka górska, zderzające się maleńkie samochodziki, dryfujące z nurtem sztucznego jeziora łódeczki wprowadziły na smutnej, młodziutkiej twarzy radość. W tej samej chwili dziecko wskazało na wesoło spoglądającą na swoje odbicie w kabinie luster blondynkę i niepohamowanym entuzjazmem w głosie dodało:

- Mamusiu, czy to ja?

Zapytana osoba znów nie przejawiała żadnych reakcji na te słowa. Wzięła dziewczynkę za rękę i...

Sceneria zmieniła się diametralnie. Teraz stały one na środku jakiegoś parku obsianego zadbanymi połaciami pachnącego zielonego dywanu. Wszędzie mieniły się kolorowe kocyki. Na każdym siedziała rodzina i pośród piknikowych smakołyków odbijała piłkę, opowiadała ciekawe historyjki, grała w jakieś gry. Oczy dziecka biegały po okolicy niepotrafiąc pojąć, jak można być tak szczęśliwym. Nagle jego wzrok zatrzymał się na pewnej kobiecie przemywającej krwawiące kolano dziewczynki, która wylewała strumienie łez z błękitnych oczu. Poczuło uczucie zdezorientowania. Rozpoznało siebie, ale nie umiało określić, kim jest towarzysząca mu osoba. Nie była to mama, jednak pogodna twarz wzbudzała w nim podobną czułość. Skądś znała ten uśmiech, te zielone oczy...

Usłyszała głośny trzask. Z od dawna nierozerwanego błyskawicą nieba spadł życiodajny deszcz. Spękana ziemia od razu chłonęła każdą kroplę wody. Spowite tumanami kurzu otoczenie zaczęło odsłaniać swoje prawdziwe, czyste, piękne oblicze. Dziewczynka znów stała schowana za firanką i spoglądała jak sąsiedzi w popłochu uciekają przed ulewą do domów. Nie potrafiła powiedzieć, cym były obrazy, które jej towarzyszyły.

Powoli powłóczyła zmęczonymi nóżkami w stronę łóżka. Odsunęła kwiecistą narzutę i przykryła się nią. Zamknęła powieki, chciała jak najszybciej zasnąć, by kolejny raz spotkać matkę. W końcu przeniosła się w krainę snów, rozkoszowała sie krótką drzemką, jednak nie była ona nawet w połowie tak szczęśliwa jak chwile, które przeżyła późnym popołudniem.

Dochodziła północ, kiedy dziecko otworzyło oczy i wpatrywało się w ciemny sufit. Doskonale zdawało sobie sprawę, że wizję szkoły, wesołego miasteczka, parku wcale nie były snem. W takim razie czym?

IV

Maria siedziała w kuchni. W lewej dłoni ściskała niebieski kubek kawy, prawą zapisywała na żółtej karteczce listę zakupów do zrobienia. Matka stała przy szafce i kroiła marchewkę na sałatkę..

- Nie zapomnij kupić herbaty - powiedziała, gdy kobieta odłożyła długopis, schowała kartkę do kieszeni i wstała od stołu.

- Dobrze – odpowiedziała Maria wychodząc.

Po niedawnej ulewie pogoda była cudowna. Delikatne słońce przedzierające sie przez wilgotne powietrze oświetlało jasnozieloną trawę. Kołysane podmuchami wiatru, na wpół rozkwitnięte kwiaty wydzielały przyjemny zapach. Tu i ówdzie pierzaste obłoki rzucały trochę cienia. Kobieta szła wzdłuż chodnika z białego piaskowca ostrożnie omijając kałuże. Mimochodem spojrzała na dom pana Fostera. Biało-kremowe ściany zwieńczone pomarańczową dachówką, drewniane okna i drzwi wyglądały bardzo schludnie. Okalające dom, kwitnące krzewy skupiały na sobie kolorowe owady. Stojące na środku wypielęgnowanego trawnika fontanna szemrała przenikliwie.

Nagle nudny obraz zakłócony został przez głośne skrzypienie drzwi. Maria odwróciła się.

- To nie mógł być pan Foster – biła się z myślami. - Przecież nie ma samochodu.

Wtem w jej głowie pojawiła się niepohamowana chęć wyjaśnienia tej sytuacji. Czuła, że być może teraz znajdzie wytłumaczenie swoich nienormalnych lęków.

- Co tu zrobić? - myślała. - W końcu nie mogę wejść komuś do domu. Jeszcze zostanę posądzona o włamanie. Ale...

Drzwi znów wydały nieprzyjemny dźwięk. Maria objęła całą okolicę wnikliwym spojrzeniem. Foster pojechał do pracy – była tego pewna. Przez ulicę przemknął mały chłopiec na rowerku. Wszyscy sąsiedzi schowali się w domach.

- Jeśli nie skorzystam z tej sytuacji, – próbowała znaleźć usprawiedliwienie kobieta – może się zdarzyć, że nie znajdę podłoża tych stanów lękowych.

Otworzyła furtkę i cichutko stąpając po kamienistym ganku przesuwała się w stronę drzwi. Nie dało się ukryć, że kiedy drogę przeciął jej stary, gruby kocur perski, najadła sie strachu.

- Spokojnie, jesteś już blisko, uda się – powtarzała stąpając po schodach.

Złapała za uchylone drzwi i pociągnęła je do siebie. Niepewnie weszła do środka. Przedpokój wydawał jej się całkowicie normalny. Lekko niedomknięta szafka na buty z niechlujnie wrzuconymi kapciami, przekrzywiony wieszak oraz rozlana na komodzie kawa zdradzały, że właściciel opuścił dom w pośpiechu. Nieoczekiwanie wzrok Marii padł tuż przed wejście.

- Dziecko! – krzyknęła przerażona i uklękła obok roztrzęsionej dziewczynki. Dotknęła dłońmi wychudłą buzię. Zakryła sobie ręką usta odwracając się nico do tyłu, by wyładować pierwsze rozdzierające emocje. Chciała zabić Fostera. Po raz pierwszy w życiu, tak kogoś znienawidziła. Na widok nierozczesanych włosków, zagryzionych warg, zapadłych policzków miała ochotę rozpłakać sie głośno.

- Kochanie – zaczęła podnosząc wycieńczoną psychicznie dziesięciolatkę – co on ci zrobił?

Dziewczynka w ramionach psycholożki czuła się zupełnie bezpiecznie, nie chciała krzyczeć, ani uciekać.

- Niech sobie pani już idzie – powiedziała z wielkim bólem. - Jeśli tata panią zobaczy, strasznie się zdenerwuje.

Wyrwała się z objęć i udała do pokoju na piętrze.

Kobieta pragnęła ją zatrzymać, usłyszała jednak warkot silnika. Przestraszyła się, nie wiedziała, co ma zrobić. Wybiegła i liczyła na cud. Na szczęście Fostera zatrzymał wskakujący pod koła kot. Opony zatrzymały się z piskiem. Zajęty obrzucaniem wulgaryzmami zwierzaka mężczyzna nie zauważył osoby opuszczającej jego dom.

Maria zapomniała o zakupach. Wróciła do swojego pokoju i pogrążyła sie w lawinie myśli. Była bezradna. Zadzwoniła na policję. Nie przyjęto jednak jej donosu z powodu braku dowodów. Wiedziała, że musi wyjaśnić tę chorą sytuację do końca. Nie chcąc zaszkodzić dziecku postanowiła odwiedzić je jutro, gdy ojca nie będzie w domu. Nękana niepewnością, zmęczona całym dniem zasnęła. Leżąc na brzuchu i chowając głowę w poduszkę sprawiała wrażenie chowającej sie przed własnym snem, który rzeczywiście nie należał do najprzyjemniejszych. Niewielkie stworzonko więzione w klatce bezowocnie próbowało wydostać się na zewnątrz, a kiedy w końcu zostało wypuszczone... umarło.

V

Mogło być około siódmej rano. Zachmurzone niebo sprawiało wrażenie szarej kurtyny zasłaniającej złoto-żółte reflektory padające na aktorów. Mgła powoli zaczęła opadać zraszając ogródki mieszkańców ulicy Marii Skłodowskiej – Curie. Dookoła roznosiła się przyjemna woń letniej wilgoci. Szara myszka niepewnie wysunęła ryjek ze swojej norki i niezauważając żadnych potencjalnych wrogów wybiegła na chodnik.

Nagle została odepchnięta przez otwierające sie drzwi. To pan Foster wychodził do pracy. Warkot sportowego porsche zbudził dziecko w pokoju na piętrze. Dziewczynka leżała przykryta kolorową narzutą. W pomieszczeniu panował jeszcze półmrok. Wszystko sprawiało wrażenie odzwierciedlać stan jej ducha. Zasłonięte rolety nie wpuszczały światła niczym ojciec nie pozwalał córce wyjść na zewnątrz. Ciemność spowijająca pokój była tak przenikliwa jak rozpacz dziecka po stracie matki.

Niespodziewanie w drzwiach stanęła jasna postać, która unosząc się nad ziemią znalazł się przy łóżku i usiadła na jego skraju. Dziecko nie probowało już nic mówić, doskonale wiedziało, że nie dostanie odpowiedzi. Czuło jednak jak jego serce łączy się z duchem matki. Przeniosło się w krainę spokoju i wtuliło w ramiona mamy.

- Czy na dziś są zapisani jeszcze jacyś pacjenci? - dziewczynka usłyszała głos.

Wydawał jej się bardzo znajomy, podobny do jej samego. Rzuciła pytającym wzrokiem na matkę.

- To nie mogę być przecie ja – szepnęła. - Chyba, że... w przyszłości?

Zaczęła przyglądać sie miejscu, w którym się znalazła. Był to gabinet lekarski. Na środku stało biurko zastawione licznymi papierami z niewielkim tylko wolnym miejscem na zdjęcie. Po prawej stronie wisiały półki z lekami, opatrunkami i sprzętem medycznym, po lewej znajdowało się krzesło oraz szpitalne łóżko. Kobieta, która przed chwilą zadała pytanie, teraz pochylona nad receptami wypleniała je z zapałem. Widać było, że praca jest dla niej przyjemnością. Nagle upuściła długopis i...

Obraz zmienił się nie do poznania. Dziesięciolatka trzymając matkę za rękę stała pośrodku wielkiego salonu. Ogień wesoło trzaskał w kominku. Cała rodzina siedziała na ogromnej sofie i zajadała ciastka. Podziwiała jak najmłodsze dziecko wydaje swój pierwszy koncert. I choć do Chopina było mu jeszcze daleko, siedziało przy pianinie z taką dumą niczym muzycy największych filharmonii. W jednej z osób dziewczynka rozpoznała kobietę z gabinetu lekarskiego. Jedną ręką obejmowała siedzącego tuż obok niej chłopca będącego jej męskim odpowiednikiem, drugą głaskała białego kota spoczywającego leniwie na kolanach. Nieoczekiwanie palec małego pianisty zsunął się z odpowiedniego klawisza w efekcie pozwalając wkraść sie do tworu fałszywej nucie. Puchate stworzonko spłoszone przez piskliwy dźwięk zeskoczyło na podłogę, a...

Młoda panna Foster niepozwalająca się wypuścić z matczynego uścisku, przeniosła się do jakiejś kawiarni. Drewniana balustrada oddzielała taras z ustawionymi na nim stolikami od zgiełku ulicy. Stojące tu i ówdzie kosze róż stanowiły piękną kompozycję ze spadającą z dachu zasłoną bluszczu. Dziewczynka powiodła zapłakanymi oczami po wszystkich klientach. Jedni jedli kawałek tortu, drudzy pili kawę, jeszcze inni czytali książkę. W końcu dziecko znalazło to, czego szukało. Przy ustawionym w rogu stoliku siedziały trzy kobiety. Wszystkie wyglądały na spełnione zarówno w roli podpory rodziny, jak i w pracy. Dziewczynka z zainteresowaniem patrzyła na siebie starszą o ponad dwadzieścia pięć lat.

Do powoli jaśniejącego i pogodniejącego pokoiku na piętrze weszła Maria. Z zaniepokojeniem spoglądała na siedzące na łóżku dziecko. Miało on szeroko otwarte oczy, przez uchylone, spękane usta ciekła po policzkach ślina, całe pobladłe kołysało się równym rytmem. Kobieta podeszła do dziewczynki i usiadła zupełnie w tym samym miejscu, w którym widziała ona matkę. Przytuliła ją i wyrwała z tego dziwnego stanu. Wracająca z nierealnej wędrówki nie czuła lęku. Nie broniła się przed dotykiem Marii.

- Widziałam mamę – powiedziała stłumionym głosem. - Ona ostatnio często tu przychodzi, nic nie mówi, tylko zabiera mnie w piękne podróże.

Kobieta ucałowało okalane złotymi lokami czoło. Łza stoczyła sie po delikatnej, gładkiej cerze. Była ona odzwierciedleniem miłości i współczucia.

VI

Schody skrzypiały nieprzyjemnie. Poprzez głośne tupanie osoba na nie wchodząca zdradzała zdenerwowanie. Zapomniała nawet o ominięciu naderwanego stopnia. W całym domu rozległ się odgłos łamanego drewna i noga pana Fostera utknęła w dziurze. Upuścił on skrzynkę z narzędziami oraz grubą, dębową deskę. Zaczął się siłować, na marne próbując się wydostać. Wreszcie odrapaną i krwawiącą stopą stanął na ziemi, kipiąc ze złości, którą potęgował ból. Dom zdawał się drżeć pod wpływem złowrogich kroków mieszkańca. Znalazłszy się na piętrze wziął głęboki oddech i z impetem wszedł do pokoju córki.

Dziewczynka siedziała w kąciku między łóżkiem, a szafą. Powiewająca firanka rzucała na nią subtelne brązowo-złote cienie układające się w przeróżne wzorki. W rączkach ściskała lalkę jakby chcąc wykrzesać z siebie resztki miłości. Była to podniszczona zabawka, która zdawała sie stanowić jedność z dzieckiem. Tak samo udręczone buzie, smutne oczy, brudne ubranka całkowicie zaprzeczały wyobrażeniu beztroskiego dzieciństwa. Skulona, przelękniona dziewczynka w niczym nie przypominała wesołych, zadbanych rówieśniczek otoczonych opieką i mogących poświęcać swój wolny czas na przenoszeniu się w krainę ślicznych lalek.

- Kiedyś tobie coś powiedziałem, pamiętasz? - syczał Foster, każde słowo naznaczając coraz większą ilością jadu. Sprawiał wrażenie wijącego się i niepotrafiącego poskromić zabójczego instynktu węża, czekającego na odpowiednią chwilę, by zaatakować.

Dziecko podniosło się, niepewnym krokiem zbliżając się do ojca.

- Nie miałaś w ogóle wychodzić z pokoju, patrzeć przez okno, kiedy mnie nie było w domu. A tymczasem, co ja tu widzę? - mówił mężczyzna z taką nienawiścią w głosie jakby chciał obrzucić dziewczynkę błotem. - Masz może inne wytłumaczenie na to, dlaczego frontowe drzwi są otwarte?

Dziecko doskonale zdawało sobie sprawę z tego, że całe to zamieszanie wywołane zostało przez Marię, która niezauważenie opuszczając sąsiadów zapomniała zatrzeć śladów. Nie miało jednak do niego o to żalu. Darzyło ją jakimś dziwnym uczuciem przypominającym miłość do matki.

- Nie chciałem odwoływać się do tak drastycznych środków, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Wybacz – wycedził sarkastycznie Foster i zaczął zabijać zabijać jedyne źródło światła w pokoju. Dziewczynka nawet nie protestowała. Stała na miękkim, pluszowym, jasnym dywanie wyglądając jakby nie docierały do niej słowa padające z ust ojca. Nie miała siły, aby zareagować. Spoglądając na niego nie budziły się w niej żadne uczucia. Nawet nienawiść była zbyt słaba, by odzwierciedlić jaj niechęć do obcego już człowieka.

- Liczę, że to cię powstrzyma od kolejnych głupich pomysłów – rzucił wychodząc i zabierając dziecku jedyną lalkę.

- Jeszcze zakłada nowe zasuwki – myślała dziesięciolatka słysząc trzaski dochodzące ze strony drzwi.

W końcu pan Foster skończył udoskonalać system zabezpieczeń mających jeszcze bardziej odseparować jego córkę od świata.

Dochodzące do jej uszu dźwięki skrzypiących schodów wytrąciły ją z zamyślenia. Dziewczynka podeszła do okna. Włożyła małe paluszki w szparę między drewnianą belką, a parapetem. Na wysokości oczu znalazła niewielki otwór. Popatrzyła przez niego. Zwykła, szara rzeczywistość była dla niej niewyobrażalną pełnią szczęścia. Listonosz w popłochu uciekający przed groźnie warczącym psem, starsza kobieta idąca z wielkim koszem na zakupy, maszerujący równym krokiem muzyk z gitarą na plecach.

- Ach, jakie to wszystko piękne – wzdychała.

Nagle spostrzegła kilkuletniego chłopca na rowerku. Pęd powietrza odgarniał do tyłu krótkie, ciemne włosy, rączki z trudem utrzymywały skręcającą na boki kierownicę, szeroki uśmiech odsłaniał buzi pełną cukierków. Tego nie mogła już wytrzymać. Małe serduszko rozerwało się na pół. Dusza niczym wczorajsza gazeta zgnieciona i podarta wylądowała w śmietniku. Rozpłakała sie głośno. Padła twarzą na łóżko. Nakryła główkę poduszką i zmęczona kilkuminutowym gorzkim płaczem zasnęła. Nic jej się nie przyśniło. Błądziła po sennej krainie jak w próżni, która w każdym bądź razie była o wiele przyjemniejsza od jej udręczonego życia.

VII

Z okna Marii rozciągał się zwykły widok, odpowiedni niewielkiemu miasteczku. Rząd wyglądających podobnie domków stojących wzdłuż wąskiej, czystej ulicy zwieńczonej po obu stronach równymi chodnikami, kilka drzewek. Lekko po prawej widniał ogrodzony niewysokim murem park. Jego centralnym punktem była płytka sadzawka. W przejrzystej wodzie pływały dwa łabędzie uważnie omijając znajdujące się tu i ówdzie białe kwiaty grzybienia. Rosnące wokół niej wierzby zanurzając swoje listki tworzyły na powierzchni delikatne okręgi. Na ustawionych w cieniu płaczących gałęzi ławeczkach siedziała kobieta z wózkiem. Podawała swojemu kilkunastomiesięcznemu dziecku kawałki bułki, a ono rzucało je do stawka karmiąc dostojne, białe ptaki. Spod wierzb rozchodziły się cztery dróżki. Jedna prowadziła do ogromnego trawnika, na którym siedziało kilku chłopców w pośpiechu odrabiających zadanie domowe, druga wiodła do rabatek z kolorowymi kwiatkami, pozostałe zasłonięte były świerkowym zagajnikiem.

Maria spoglądała na to wszystko z tajemniczym błyskiem w oku jakby wpadła na cudowny plan. W głębi duszy gnębił ją jednak pewien kłopot.

- Nie mogę teraz ingerować w sprawie Fostera - myślała. - Jeszcze nie. Straciłabym zaufanie dziewczynki, którego nie zdążyłam nawet tak naprawdę zbudować.

Nagle kobieta odwróciła się na pięcie, wyrywając się z ponurego zamyślenia i zeszła na dół. Z oszklonej szafy w salonie wyjęła swojego ulubionego pluszaka z dzieciństwa. Lekko podniszczony, ale czysty misio z naderwanym uchem ubrany w niebiesko-szary sweterek wywołał uśmiech na jej ustach. Ściskając w dłoni maskotkę weszła do kuchni i z lewej górnej półki zdjęła mleczną czekoladę z bakaliami. Przez drzwi prowadzące na taras wymknęła się niespodziewanie z domu wędrując do małej, udręczonej sąsiadki.

Słysząc skrzypienie schodów, dziewczynka jak oparzona wyskoczyła z łóżka. Serce wyrywało się radośnie - to nie może być tata, który teraz pewnie znajdował się w sądzie. Wydawało jej się, że między pokonaniem pierwszego, a ostatniego stopnia minęła wieczność. Zasuwki, które ojciec przesuwał w mgnieniu oka, teraz poruszały sie dla niej z wielkim oporem.

- Dzień dobry – usłyszała tak niecierpliwie wyczekiwany głos. - Jak sie dzisiaj czujesz, kochanie?

Dziewczynka rzuciła się Marii na szyję. Stały w objęciach kilka minut.

- Przyniosłam tobie misia, który mi towarzyszył, gdy byłam mała – zaczęła kobieta. - Kiedy będzie ci smutno, powiedz mu co cię gnębi i przytul mocno. Wtedy on zabierze wszystkie twoje zmartwienia.

Dziecko niepewnie wysunęło rączkę po maskotkę.

- Jaki on mięciutki – szepnęło.

Maria połamała czekoladę częstując dziewczynkę. W czasie kiedy dziecko zajęte było pałaszowaniem łakoci, kobieta uczesała starannie jego włoski i wytarła buzię. W szafie poszukała czystego ubranka. Wyjęła z kieszeni niewielkie lusterko podsuwając mu:

- Zobacz jaka jesteś śliczna.

Dziewczynka niepewnie spojrzała na swoje odbicie i szybko przeniosła wzrok na ścianę:

- Nie lubię siebie.

Maria złapała ją za rączkę i ścisnęła dłoń patrząc głęboko w oczy jakby chcąc wyrazić współczucie. Potem zabrała ją do pobliskiego parku. Spacerowały między kolorowymi kwiatami, raz po raz zatrzymując się nad przejrzystym motylkiem. Patrzyły na łabędzie. Położyły się na trawie i spoglądały na układające się w śmieszne kształty pierzaste chmurki.

- Tam jest piesek – powiedziała szczęśliwa dziesięciolatka wskazując paluszkiem w niebo.

Żadna znajoma osoba nie dziwiła się widząc kobietę z obcym dzieckiem. Wszystkie one myślały, że jest to kolejny, mały pacjent pani psycholog, a długi spacer jest formą terapii.

- Chyba musimy wracać – ta wiadomość spadła na dziewczynkę jak grom z jasnego nieba.

Nagle uczucie szczęścia odpłynęło bezpowrotnie. Ze smutną miną, powłócząc nogami wróciła do domu. Nie sprzeciwiała się jednak. Wiedziała, że ojciec nie mógł jej zobaczyć na zewnątrz.

- Przyjdę do ciebie jutro – pocieszyła ją Maria i tym razem pamiętając o zablokowaniu oraz zamknięciu drzwi pomaszerowała na sąsiednią posesję.

VIII

Była noc. Księżyc bladym światłem rozjaśniał twarz dziecka. Spało ono zupełnie spokojnie. Jedną rączką ściskało pluszowego misia w niebiesko – szarym sweterku, drugą miało pod główką. Błądząc po krainie snów wydawało się zwykłym, małym, szczęśliwym człowiekiem. Pod osłoną nocy chowało swoje problemy i cierpienia. Nikt nie miał prawa choćby domyślać się przez jakie piekło musi ono przechodzić. Pod powiekami dziewczynki malowały się cudowne obrazy.

Przeniosła się ona w przestworza. Skakała z jednego obłoczka na drugi. Dotykała cieplutkiego słoneczka. Na błękitnym tle i w zwiewnej, białej sukience wyglądała całkiem jak aniołek. Od złotych loków bił boski blask. Niespodziewanie jedna nóżka zsunęła się z chmurki. Dziewczynka z przerażeniem w niebieskich oczach zaczęła spadać.

Przebudziła się leżąc na podłodze tuż pod łóżkiem. Obolałą rączką próbowała się podnieść. Po omacku szukała maskotki. Jednak zamiast na mięciutką, puchatą łapkę napotkała na gładką, kobiecą dłoń. Wcale się nie przestraszyła. Wręcz przeciwnie. Dotyk ten wlał w jej duszę spokój i rozwiał lęki.

Kobieta podniosła dziecko kładąc je z powrotem na narzutę w kwiatki. Poprawiła poduszki, otuliła wątłe ciałko, a obok położyła misia z naderwanym uchem. Pochyliła się i ucałowała wychudłe policzki. Odchylając się do tyłu napotykała na sprzeciw. To delikatne, małe rączki trzymały jej szyję.

- Kocham cię, mamusiu – szepnęła dziewczynka zbliżając głowę postaci do swoich ust. Kobieta nic nie odpowiedziała. Siedziała jasna i świetlista z miłością spoglądając na dziesięciolatkę, która zamknęła oczy, a gdy je otworzyła...

Znalazła się w zupełnie innym miejscu. Było to piękne, lazurowe wybrzeże. Zielonkawa woda powoli nawilżała gorące, platynowe plaże. Kolorowe rybki mieniły się w cieniu rozłożystych palm. Pod niebiesko – różowym parasolem, na wiklinowych fotelach odpoczywała para staruszków. Pomarszczone twarze rozpromieniał błogi uśmiech. Smagane morską bryzą siwe włosy oraz spracowane, opalone dłonie zdradzały ich sędziwy wiek . Mężczyzna chwycił dwa drinki z parasolką i podał żonie, w której cierpiąca dziesięciolatka poznała siebie. Z niedowierzaniem zacisnęła powieki.

Wtem morze rozstąpiło się, a jego miejsce zajął duży, drewniany dom z wielkim tarasem. Na bujanym krześle kołysała się ta sama starsza pani. U jej stóp szara kotka bawiła sie kłębuszkiem wełny. Kobieta zajęta robótką ręczną, nie zauważyła zbliżającego się do niej młodego chłopca z bukietem róż. Nagle zmęczone oczy popatrzyły przed siebie i dostrzegły radosnego wnuka. Kwiaty

spoczęły na kolanach babci, która na ten widok rozpłynęła się z zachwytu. Wzruszona dziewczynka przetarła rączką oczka i...

Zorientowała się, że stoi pośrodku jasnego pokoju. Nieco w rogu stało łóżko, w którym leżała umierająca staruszka. Na jej twarzy nie malował się jednak lęk. Ze spokojem na całym ciele czekała na łagodną śmierć. Zebrana wokół rodzina cieszyła się ostatnimi chwilami spędzonymi wspólnie. Nieoczekiwanie kobieta umarła, a dziewczynka powróciła do swojego pokoju na piętrze.

Zaczęło już świtać. Słońce pierwszymi, łagodnymi promieniami wdzierało się do środka. Zasłaniające je niekiedy chmury co chwilę zmieniały barwę. Raz były białe, kiedy indziej różowe lub żółte. Mały niebieski ptaszek przyfrunął pod okno dziecka i usiadłszy na parapecie zaczął swój przerażająco smutny koncert. Zbudzone melancholijnymi melodiami dziecko podeszło do zwierzątka.

Delikatne, granatowe piórka drgały niespokojnie. Gardełko wydawało coraz bardziej przerażające tony jakby chciało przed czymś ostrzec. Nagle z piskiem opon podjechał szybki motocykl. Błyszcząca, metaliczna karoseria odbijała słońce żarząc się piekielnym ogniem. Kierowca pędził przed siebie i nie zauważywszy wbiegającego na drogę psa, potrącił go. Nie miał w sobie nawet odrobiny poczucia winy. Nieoglądając się w kogo uderzył, nacisnął mocniej pedał gazu i zniknął za pierwszym zakrętem. Krwawiące zwierzę potoczyło się na skraj chodnika. Długa, biała sierść tonęła w czerwonych plamach. W dużych brązowych oczach jawił się ból. Oblizawszy prawą, przekrzywioną łapkę wydało ostatnie tchnienie i odeszło w krainę wiecznej radości.

IX

W znajdującym się tuż za kuchnią gabinecie panowała błoga cisza. Zakrywający prawie całą podłogę kremowo-biały dywan tłumił skrzypienie dębowych desek. Nad mosiężnym biurkiem z ciemnego drewna znajdowało się duże okno zasłonięte zwiewną, jasną firanką. Na dosuniętym do niego krześle leżała otwarta książka. W stojącym na środku pokoju kominku nie było nawet resztki węgla. Niewielka, obszyta delikatną tkaniną sofa lśniła czystością. Przy ciężkiej komodzie stała kobieta i odkurzała ustawione na niej porcelanowe bibeloty.

- Mario, czy nie wiesz, gdzie są moje okulary? – spytała starsza pani, wchodząc do gabinetu.

Przestraszona dziewczyna strąciła z szafki figurkę przedstawiającą słonika z uniesioną trąbą. Trzask tłuczącej się porcelany zaburzył nagle całą harmonię tego miejsca.

- Chyba zostawiłaś je na stoliku w salonie, przy krzyżówkach – odpowiedziała Maria nachylając się, by pozbierać skorupki. Kalecząc się w palec kawałkiem misternie zrobionej, ręcznie zdobionej nóżki słonia, spojrzała na matkę.

Miejsce, w którym uprzednio się ona znajdowała, teraz zajęte zostało przez złotą klatkę z dzikim, martwym zwierzątkiem. Kobieta krwawiąc dłonią przetarła oczy i znów ujrzała siwowłosą staruszkę.

-Córciu, idź przemyć ranę wodą, a ja to sprzątnę – zaproponowała matka. Odciągając Marię od resztek porcelany popchnęła ją delikatnie w stronę drzwi.

Kobieta zatamowawszy krwawienie spojrzała przez okno. Dostrzegła małego chłopca bawiącego się latawcem. Na widok kilku nieudanych prób puszczenia go na sznureczku w przestworza, obrzuciła go motywującym spojrzeniem.

Nieoczekiwanie jakaś dziwna siła wywiodła kobietę z domu i poprowadziła w kierunku domu udręczonej cierpieniem sąsiadki. Obecność Marii sprawiła, że spochmurniałą buzię dziewczynki rozjaśnił uśmiech.

- Cieszę się, że znów pani przyszła – rzuciła i objęła ją z dziecięcą radością.

Ciężki zalegający na sercu kamień rozpłynął się niczym zamek z piasku na plaży.

- Miała pani rację – mówiła trzymając pluszowego misia. - Ta zabawka naprawę pomaga walczyć ze swoimi lękami. Czy w dzieciństwie napotkała pani na wiele takich magicznych przedmiotów?

I Maria zaczęła opowiadać różne, nie zawsze prawdziwe anegdoty o odsuwającym na bok ból lalkach, dodających energii drewnianych kolejkach, zapewniających kolorowe sny poduszkach. Otwarta na oścież, dziesięcioletnia duszyczka chłonęła naiwnie wszystkie słowa padające z ust kobiety.

-... a wtedy powróciłam z krainy wiecznego szczęścia – skończyła swoją ostatnią opowieść Maria. Zafascynowana dziewczynka przytuliła się do niej. Serce kobiety rozrywane było między niepohamowanym uczuciem radości rodzącym się pod wpływem iskierki nadziei w dziecięcych oczach, a tępym bólem na myśl, że na razie nie może zrobić dla niej nic więcej.

- Pani też jest chyba jakaś zaczarowana – szepnęło szczerze dziecko. - Kiedy mogę trzymać pani dłoń i słuchać opowieści, czuję sie szczęśliwa.

Słysząc to, kobieta wzruszyła się do łez. Przytuliła mocna dziewczynkę i przez dłuższą chwilę siedziały tak obie nie chcąc wypuścić się z objęć.

Wychodząc z wielkim żalem, Maria pożegnała ją matczynym całusem i czułym stwierdzeniem:

- Kocham cię.

- Ja panią też – usłyszała za plecami.

Zapłakana wyszła. Wracając domu minęła małego chłopca, który teraz bez trudu panował nad szybującą wysoko nad ziemią zabawką. Nagle wstążeczka przytrzymująca latawiec pękła. Kolorowa, wycięta w śmieszny wzorek kartka błysnęła kilkakrotnie w promieniach słońca, po czym na zawsze zniknęła w chmurach.

X

Dziewczynka siedziała na parapecie. Opierając się o dębową deskę, którą zabite było okno machała wesoło nóżkami. Rozmawiała z leżącym na jej kolankach pluszowym misiem w niebiesko – szarym sweterku. Wpadające przez szparki, zduszone promienie słońca tworzyły wokół niej świetlista łunę. Schowana w cieniu twarzyczka dawno nie wyglądała tak ładnie i szczęśliwie. Zaczęła nucić radosną piosenkę w duecie z niewielkim wróbelkiem.

Wesołą melodię usłyszał Foster, który wysiadając z samochodu odruchowo uniósł głowę do góry spoglądając w stronę pokoiku na piętrze. Zauważył wystającą spod belki małe paluszki oraz przyciśnięte do lewego rogu szyby złote loki. Dysząc ze złości z hukiem zatrzasnął drzwi sportowego porsche i wbiegł do domu. Szybko, przeskakując po trzy stopnie minął schody. Drżącymi dłońmi odblokował zasuwki. Rozgniewany stojąc w wejściu sprawiał wrażenie rozjuszonego kuguara, który ze zjeżoną sierścią przygotowywał się do skoku na swoją ofiarę.

- Tego już za wiele, moja panno – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Gruby, złowrogi głos niosący się po całym pokoju, odbijający się głuchym echem przestraszył dziewczynkę. Wzdrygnęła się i upadła na podłogę. Opierając się rączkami o jasny, miękki dywan uniosła wzrok ku górze patrząc w zimne, czarne oczy mężczyzny. Podniosła się powoli.

- Teraz pójdziesz ze mną – powiedział Foster i łapiąc dziecko za drobne ramię szarpnął je kierując się w stronę wyjścia.

Dziewczynka błagalnym, tęsknym spojrzeniem rzuciła w kierunku parapetu, na którym została stara maskotka. Wiedziała, że nieprędko tutaj wróci. Foster w ogóle nie zwracał na to uwagi. Wiódł ją po wąskich schodach prowadzących na strych. Wepchnął do środka i zatrzasnął drzwi

W pomieszczeniu panował półmrok. Niewielkie, brudne okienko nie oświetlało go prawie wcale. W rogu stało pudło pełne staroci. Pozłacany zegar bez wskazówek, niekompletny, porcelanowy serwis, dziurawe kapelusze – wszystkie te zakurzone przedmioty budziły lęk w małym sercu. Na wprost okna stało twarde, niewygodne łóżko. Ze stromego sufitu zwisały pajęczyny. Białe nitki z czarnymi owadami nadawały miejscu jeszcze więcej dramatyzmu.

Dziecko oparło się o drzwi i osunęło na starą podłogę ze spróchniałych desek. Chowając twarz w dłonie zaczęło gorzko płakać. Wyglądające niepewnie ze swoich norek szare myszki, poruszając nerwowo wąsikami wyczuwały powagę sytuacji.

Tymczasem na zewnątrz rozszalała się straszliwa wichura. Groźne podmuchy wiatru łamały drzewa, zrywały dachówki, przerywały linie wysokiego napięcia. Niszcząca siła powietrza zabierała wszystko, co napotkała na swojej drodze. Żaden ze zmagających się z zawieją przechodniów nawet nie pomyślał, że osoba znajdująca się teraz w domu może być nękana gorszymi koszmarami.

Jednak ta zamieć nieporównywalnie mniej męczyła mieszkańców ulicy Marii Skłodowskiej – Curie niż wielkie tornado panujące w sercu zgnębionego dziecka, które wyniszczało go psychicznie. Pęd powietrza zmiótł pozytywne emocje. Pozostawił po sobie tylko gorszą nawet od nienawiści pustkę.

XI

Dochodziło południe. Znajdujące się wysoko na horyzoncie słońce palącymi promieniami oświetlało okolicę jasnym blaskiem. Drżące z gorąca powietrze rzadko zakłócane było brzęczącym lotem pszczoły lub delikatnym, bezszelestnym szybowaniem motyla. Wszyscy mieszkańcy ulicy Marii Skłodowskiej – Curie chłodzili się w domach lub w cieniach rozłożystych jabłoni na tarasach. Tylko jedna kobieta niepostrzeżenie wymknęła się z mieszkania i wraz ze swoim ciemnym odbiciem znikła za płotem ogrodu Fostera. W poszukiwaniu choć odrobiny otrzeźwienia zerknęła na fontannę. Szemrząca strużka wody mieniła się srebrem, a każda kropla spadająca na kawałek jasnego marmuru nikła parując bez śladu.

Maria weszła do środka. Już w niewielkim korytarzu uderzyła ją przyjemna fala zimna. Krocząc po schodach nadepnęła na naderwany stopień i na głos przeraźliwego skrzypienia, dreszcz przeszedł jej po plecach. Znalazłszy się na piętrze od razu skierowała się do pokoju, w którym uprzednio znajdowało się udręczone dziecko. Rozsunęła zasuwki i ochoczo wkroczyła do pomieszczenia.

Na widok nieobecności dziewczynki, Maria stanęła jak wryta. Rzuciła przenikliwym spojrzeniem wokoło siebie. Z parapetu ściągnęła pluszowego misia i zdezorientowana patrzyła przez zabite deskami okno.

Nagle usłyszała zduszony płacz dochodzący gdzieś z góry. Po wąskich schodach wdrapała sie na poddasze. Widząc dziesięcioletnie dziecko wrzucone jak stary mebel na strych czuła, że jej serce zaczyna krwawić. Usiadła obok niego. Objęła ramieniem i podała ukochaną zabawkę.

- Bałam się, że tutaj mnie pani nie znajdzie – szepnęło. - Kiedy tata był normalnym, kochającym rodzicem. Dopiero potem...

Po wychudłym policzku dziewczynki spłynęła wielka, gorzka łza.

- Kochanie, nie musisz mi o tym opowiadać – Maria przytuliła ja mocniej.

- Ale chcę – kontynuowała przecierając oczy. - Byliśmy szczęśliwą rodziną. W każdym weekend jeździliśmy do kina albo do lasu. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem... Pewnego dnia mama zachorowała. Długo zmagała się z chorobą, a kiedy juz myśleliśmy, że wyszła z tej walki obronną ręką, jej stan pogorszył się bardzo i... umarła.

Dziecko podniosło załzawione, błękitne oczy ściskając dłoń Marii.

- Od tamtego czasu tata się zmienił w... potwora – wybuchnęło głośnym, niezahamowanym płaczem.

Kobieta drżącą ręką głaskała je po delikatnej główce odgarniając kosmyki włosów z twarzy.

- Nienawidzę go teraz, rozumie pani. Nie cierpię własnego ojca – mówiła dziewczynka z wielkimi wyrzutami sumienia. - A przez to, sama stałam się złym człowiekiem.

- Nieprawda - zaprzeczyła Maria. - Jesteś małym aniołkiem, kochaną, dobrą duszyczką, która bardzo cierpi.

Kobieta została z nią jeszcze przez dłuższą chwilę. Siedziały naprzeciwko siebie trzymając się za ręce. Ich serca połączyły się. Jedna rozumiała drugą. Nie musiały nic mówić. Wspólne udręczenie zastępowało słowa.

Maria nie potrafiła już dłużej trwać w tej bezczynności. Mając świadomość, że wzbudziła zaufanie dziecka, postanowiła ingerować w jego sprawie, wyzwolić je z tej chorej klatki. Wychodząc i kierując się w stronę domu ujrzała na pobliskim drzewie misternie uplecione gniazdko. Widok nie w pełni upierzonych piskląt, które jeden po drugim popychane przez matkę wylatały w przestworza wzruszył ją. Z podziwem zerkała na dorosłego kosa pilnie strzegącego pierwszych lotów swoich dzieci. To było dla niej jeszcze większą motywacją do działania.

XII

Maria leżała na brzuchu w swoim dużym, miękkim łóżku. Kolorowa pościel szeleściła z każdym jej ruchem. Stojąca na sosnowym stoliku, nocna lampka rzucała blade światło na delikatne dłonie. W lekkim półmroku oglądała ona schowane pod poduszką zdjęcia. Nie były to jednak czarno – białe wspomnienia z dzieciństwa, uwiecznione na papierze szczęśliwe chwile spędzone na wakacjach, obrazy przedstawiające najważniejsze momenty w jej życiu.

Na każdej fotografii znajdowało się to samo, udręczone dziecko. Raz siedziało smutne na łóżku przykrytym kwiecistą narzutą i przytulając lalkę wpatrywało się tępo w podłogę. Kiedy indziej stało przy zabitym deskami oknie, wkładając wątłe paluszki w szparę między parapetem, a dębowa belką. Maria na każde zdjęcie spoglądała z wielkim bólem serca. Mała dziewczynka zamknięta na ciemnym, zakurzonym poddaszu, otoczona mnóstwem pajęczyn, bawiąca się pluszowym misiem albo leżąca na podłodze i ukrywając w rękawach łzy. Kobieta powoli przerzucała wszystkie fotografie. Ściskająca poduszkę dziesięciolatka z szeroko otwartymi, niebieskimi oczkami, śliną cieknącą po policzkach, kołysząca się w transie, zamknięta w pułapce swoich wewnętrznych, traumatycznych przeżyć – tego Maria nie mogła już wytrzymać.

Głowa opadła ciężko tłumiąc w barwnej pościeli zduszone odgłosy łkania. Po pewnym czasie powoli opanowująca się kobieta sięgnęła ręką pod materac i wyjęła mp3. Wkładając słuchawki do uszu bacznie zaczęła się przysłuchiwać bolesnym wyznaniom cierpiącego dziecka. „Stałam się złym człowiekiem...” - każde słowo docierało do niej niczym z zaświatów i odbijało się w głowie kilkakrotnie. „On mnie nie bije. W ogóle mnie nie dotyka. Więzi tylko tutaj jakby z obrzydzeniem...” - tak twarde, dobitne słowa wypowiadane dziecięcym głosikiem budziły głębokie współczucie.

- Zbierając podstępnie te materiały dowodowe, może nie postępowałam uczciwie w stosunku do dziewczynki, ale przynajmniej mam argumenty, które pomogą mi wyrwać ją z pułapki. Wreszcie będzie żyć jak jej rówieśnicy. Chodzić do szkoły, grać w piłkę, bawić sie z koleżankami. A ten przeklęty Foster, niech w końcu zapłaci za wszystkie krzywdy, które wyrządził – myślała Maria. Uczucie radości, satysfakcji biło się ze wstydem i upokorzeniem.

Przypominało to rękawicę bokserską, która pędząca z niewyobrażalną siłą nagle zwolniła, w efekcie nie zadając groźnego ciosu, lecz dotykając twarz przeciwnika gładkim, błyszczącym materiałem.

Nieoczekiwanie w pokoju rozległ się trzask kruszącego się metalu. Kobieta podeszła do wykonanej z jasnego drewna komody. To puszysty, brązowy chomik kręcąc się na swoim kołowrotku, spadł z niego psując zabawkę. Maria otworzyła klatkę, najpierw wyjmując i wyrzucając miedziane druciki, potem biorąc futrzaka. Zwierzątko spoglądało słodko dużymi, błyszczącymi, złoto – miodowymi oczkami. Czarny, mokry nosek drgał delikatnie wprawiając w ruch cieniutkie wąsiki. Małe, ostre pazurki przyjemnie łaskotały dłonie kobiety. Przycisnęła ona gryzonia do policzków i ucałowała puszyste futerko. Pogłaskała malutkie ciałko z powrotem odkładając chomika do jego mieszkanka, szybko zamykając lekko skrzypiące drzwiczki. Pochyliła się nad nim i patrzyła na wypełniający się ziarenkami pyszczek. Szybko obracana w łapce kolba wygadała bardzo zabawnie.

Dziewczyna wyrwała sie z zamyślenia i z książką w ręku usiadła w wygodnym fotelu. Przerzuciła kilka kartek, po czym zmożona zasnęła. Odchylona do tylu głowa opierała się o ścianę, a spoczywające na kawałku papieru dłonie zasłaniały słowa - „tak łatwo można zaszkodzić, chcąc pomóc”.

XIII

Ciepły, jasny blask poranka wdzierał sie do pokoju Marii. Tłumione przez firankę promienie padały na jej twarz. Nagle delikatny podmuch wiatru wpadł przez otwarte okno środka i zaczął igrać z zasłonką. Niczym niezatamowana fala gorącego powietrza uderzyła w kobietę budząc ją. Nie wiedząc czy śpi, czy już została wyrwana z sennych marzeń leżała na plecach wpatrując się w biały sufit.

- Mario, śpisz jeszcze? - usłyszała cichy szept z drzwiami.

- Nie, możesz wejść, mamo – otrząsnęła się i usiadła na łóżku.

- Chciałam ci tylko powiedzieć, że dzisiaj nie będzie mnie cały dzień w domu. Umówiłyśmy się z Zosią i Helenką na kręg... - starsza kobieta widząc zagryzione, drgające wargi oraz zaciśnięte, powstrzymujące łzy powieki córki, urwała swoją szybką, ochoczą wypowiedź. Objęła ją troskliwym ramieniem.

- Co się stało? - zapytała zdenerwowana.

- Mamo, pamiętasz, jak mówiłam tobie, że Foster wygląda jakby skrywał jakąś tajemnicę? - wspomniała z rozrzewnieniem Maria. - Miałam rację.

I dziewczyna pokazała matce przerażające fotografie udręczonego dziecka sąsiada.

- Córciu, – język staruszki plątał się z żalu – przecież to trzeba jak najszybciej zgłosić na policję! To dziecko...

- Wiem – przerwała Maria. - dzisiaj zanoszę te wszystkie dowody na komisariat i składam skargę na Fostera.

- Bardzo dobrze – powiedziała z dumą matka. - W takim razie odwołam swoje spotkanie i pójdę tam z tobą.

Wczesnym popołudniem dwie zdecydowana kobiety zabrały wstrząsające zdjęcia, nagrania i pewnym krokiem poszły w kierunku posterunku policji.

- Dzień dobry – mijając dom Fostera, zatrzymał je gruby, męski głos.

- Dla kogo dobry, to dobry – mruknęła sarkastycznie, przez ironiczny uśmiech Maria i pozostawiła sąsiada przy jego sportowym porsche.

Niedomyślający sie niczego okrutny, bezwzględny człowiek tłumaczył sobie jej zachowanie upałem.

Dookoła panowała radosna atmosfera. Przechodnie z psami równym marszem, w rytm wesołych śpiewów ptaków szli na spacer. Raz po raz przebiegło jakieś dziecko z plecakiem, które z kropelkami potu na skroniach, spóźnione pędziło do szkoły. Kilka staruszek z koszykami śpieszyło na zakupy. Jadące w równych odstępach samochody, co chwila zatrzymywały się, by przepuścić grupkę osób stojących na pasach.

- Odwagi, córeczko, wszystko będzie dobrze – zatrzymując się tuż przed budynkiem policji starsza kobieta poklepała ochoczo Marię po ramieniu, w duszy rozładowując swoje wewnętrzne lęki.

Dziewczyna zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i nacisnęła na klamkę. Nieoczekiwanie jej wzrok padł na okalający posterunek trawnik. Na jasnozielonych połaciach dostrzegła ciemną, czterolistną kończynę. Wiedziała, że to dobry znak.

XIV

Trzy, ciemne, złowrogie cienie szybko niknęły między rozłożystą jabłonią rosnącą w ogrodzie Fostera. Na twarzach osób, które je rzucały malował się gniew i nieposkromiona złość. Idąca po prawej stronie kobieta, energicznie, pomagając sobie gestykulacją tłumaczyła coś, maszerującemu równym krokiem mężczyźnie w mundurze. Tuż za nimi stał policyjny radiowóz.

- Dobrze – odpowiedział policjant. - W takim razie, pani zajmie się dzieckiem, a my rozprawimy sie z Fosterem.

Otwierające się z hukiem drzwi wywabiły mieszkańca ze swojego gabinetu.

- Co się tutaj dzieje? – rozległ się gruby głos.

- Ha, niech pan nam to wyjaśni – policjant stanął na wprost Fostera, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem.

- Właśnie – dodała Maria przyprowadzając dziewczynkę i obejmując ją ramieniem, popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.

Zdezorientowany prawnik nie wiedział, co miał robić. Stał na środku, drżące nogi ledwo utrzymywały go w pionie. Stopy wykręcały się na zewnątrz. Splecione na piersiach, całe pokryte potem dłonie poruszały się tak szybko, że nie można było nadążyć za nimi oczyma. Zgarbione ramiona nie miały siły unieść głowy do góry. Twarz w wyrazie bezradnego grymasu była obrazem wstydu.

Komisarz zakuł Fostera w kajdanki i wyszedł pozostawiając kobiety z niezdającym sobie sprawy z całej powagi sytuacji dzieckiem. Dziewczynka na wpół zemdlona oraz przestraszona upadła na podłogę. Skryła złotowłosą główkę między wychudłymi kolanami ukrywając swoje uczucia. W jej sercu wszystkie emocje wybuchnęły niczym wulkan. Radość jak lawa pochłaniała dawny lęk i cierpienie. Puszczona w niepamięć nienawiść niczym tumany pyłu z grzmiącej góry nikła w przestworzach. Jednak gnębiące je wyrzuty sumienia jakby kamienie toczące się po stromych zboczach kamienie sprawiały bol i zgniatały jakąś dziwną formę miłości.

Maria pochyliła się nad dzieckiem próbując je podnieść. Napotykając na opór pocałowała złote włoski i została z dziewczynką dopóki ta nie uspokoiła się.

- Czy on już nigdy tutaj nie wróci? - szepnęła wstając i ocierając twarz.

- Nie martw się, kochanie. Teraz możesz czuć się bezpiecznie – odpowiedziała czule kobieta.

- Chyba pora udać się do domu – wtrąciła się starsza pani.

- Zostawicie mnie samą? - przestraszyło się dziecko.

- Pójdziesz z nami – uspokoiła ją Maria i biorąc za rączkę wyszła na zewnątrz.

Na dworze powoli zaczęło się ściemniać. Wielkie, czerwone słońce chowające się za horyzontem rzucało na wszystko bladoróżowe światło. Dookoła unosiła sie silna woń lawendy. Pociemniałe niebo przecięło stado kolorowych ptaków. Wszystko toczyło się swoim własnym rytmem niezwracając uwagi na rewolucję toczącą się w małej, dziecięcej główce.

XV

Dziecko siedziało na tarasie przed domem i kreśliło patykiem na piasku różne kształty. Czyste, schludne ubranie, starannie uczesane włosy, tajemniczy choć niekoniecznie odzwierciedlający pełnię szczęścia uśmiech nie wskazywały na jakiekolwiek kłopoty dziewczynki. Jednak tkwiący głęboko w podświadomości problem nurtował ją, powoli wysysając resztkę życia. Tak naprawdę był on jednym wielkim mętlikiem zmian. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.

Tęsknota za matką wzmagała miłość do niej, a jednocześnie jej odejście budziło gniew. Uczucie radości po uwolnieniu się od ojca tyrana biło się z pustką po braku rodzica. Przywiązanie i ufność do jedynej kochającej osoby, która jej została kłóciła sie z tępym bólem oszukanego człowieka. Przypominało to wielki, wrzący kocioł z zupą. Jeden aromat zabijał drugi. Sól łączyła się z cukrem niwelując jego słodycz. Pieprz mieszał sie z ostrą papryczką potęgując pikantny smak. Subtelną różnicą było jednak to, że w kipiącym garnku w sercu dziewczynki nie mogła powstać żadna potrawa, tylko jeszcze większy zamęt.

Dookoła panowała błoga cisza. Poruszane delikatnym wiatrem jabłonie kołysały się bezszelestnie. Siedzące na nich ptaki czyszcząc kolorowe piórka nie wydawały żadnych odgłosów. Przysłonięte przez białe, puchate chmurki wielkie, jasne słońce oświetlało okolicę zduszonymi promieniami. Po opustoszałej ulicy toczyła się plastikowa torebka. Na chodniku z piaskowca szła tylko jedna osoba. Był to mały chłopiec wesoło podskakujący na jednaj nodze. W rączce trzymał dużą paczkę czekoladowych cukierków. Brudną buzię rozświetlał szeroki uśmiech. Przez zielony trawnik przewijał sie cień motyla. Niewielki kolorowy owad wesoło trzepoczący skrzydełkami skupił uwagę dziewczynki.

- On to ma dobrze – myślała. - Lata sobie cały dzień w przestworzach nie martwiąc sie o nic i jeszcze wzbudza ogólny podziw.

Wzdychając głośno obróciła się dostrzegając zbliżającą sie do niej Marię.

- Jak się czujesz? - zapytała kobieta siadając przy dziecku i podając mu kubek gorącej czekolady.

Nie słysząc odpowiedzi zapała dziewczynkę za rączkę.

- A jak pani myśli? – rzuciła odsuwając się.

Maria chciała coś odpowiedzieć, ale przerwano jej.

- Mama umarła, tata jest w więzieniu, a jedyna osoba, której ufałam – tu dziesięciolatka podniosła wzrok i zerknęła na panią psycholog z wyrzutem – oszukała mnie.

Te słowa uderzyły w kobietę niczym pędzący pociąg. Czuła, że w jej sercu pojawia się wielka, czarna dziura. Nadszarpnęła zaufanie dziecka, którego niezrównoważona psychika nie pozwoli łatwo odzyskać. Ten policzek wprawił ją w osłupienie. Gorzka prawda powoli wlewała się w jej duszę.

- Przecież obiecywała pani, że nikomu nie powie – dziewczynka podpierając główkę wątłą rączką wpatrywała sie w ziemię. - I co?

- Ale kochanie... - zaczęła Maria. Chciała powiedzieć, że w końcu uwolniła ją z chorej klatki. Przerwała jednak dochodząc do wstrząsającego wniosku. Dziecku, które przez kilka lat żyło w patologicznej rodzinie, trudniej będzie przystosować się do normalnej rzeczywistości niż dalej trwać w cierpieniu.

XVI

W niewielkiej kuchni unosiły się zapachy pieczonych ciastek. Maria stała przy szafce i układała czekoladowe pyszności na blasze. Mała dziewczynka siedziała przy stole podpierając się łokciem. Jednym paluszkiem wodziła po blacie kreśląc okręgi. Nagle dziecko poczuło senność. Powoli, spuszczając głowę coraz niżej odpływało w krainę marzeń.

Miało piękny sen. Stało pośrodku łąki. Kolorowe kwiaty i zioła wydzielały silny, przyjemny zapach. Szemrzący nieopodal strumyk wił się przez całą polanę. Opadająca mgła ustępowała miejsce tęczy. Promienie słońca łagodnie ogrzewały okolicę.

Niespodziewanie dziewczynka usłyszała znajomy głos. Odwróciła się i... obraz zmienił się nie do poznania. Teraz znajdowała się w ciemnym tunelu, na końcu którego bił złoto – srebrny blask. Tuż przed nią wyrosła świetlista postać. Szczupła kobieta o jasnych włosach uśmiechnęła się do niej z miłością. W błękitnych oczach malowała sie radość. Różowe usta odchyliły się:

- Witaj, córeczko – rozległo się wokół niosąc się echem.

- Mamo! – powiedziała z niedowierzaniem dziewczynka. - Ty się odezwałaś!

Szczęśliwa podbiegła do matki. Ta zatrzymała ją jednak gestem.

- Zastanów się, co chcesz zrobić – rzekła tkliwie kobieta. - Jeśli mnie dotkniesz, wszystko się zmieni. Nie będziesz wiodła dotychczasowego życia. Odejdziesz ze mną w zaświaty.

Zdezorientowane dziecko przez dłuższą chwilę nic nie rozumiało.

- To znaczy... umrę – oprzytomniało nieoczekiwanie.

Tonąca w blasku postać skinęła głową, po czym dodała:

- Pamiętasz nasze ostatnie spotkania ?

Dziewczynka potwierdziła wnikliwym spojrzeniem.

- Zabierałam cię w przyszłość. Chciałam pokazać jak szczęśliwa możesz być już niedługo. Przedstawiałam tobie to wszystko, abyś wiedziała, że masz wybór.

- Ale... - wtrąciła dziesięciolatka robiąc krok do przodu.

- Popatrz za siebie... przemyśl swoją decyzję – mówiła matka.

Dziecko zerknęło przez ramię. W mroku dostrzegło siebie w szkolnej ławce, na pikniku. Starszą o kilkanaście lat spełniającą sie w pracy i bawiącą się z dziećmi. W końcu jako staruszkę odpoczywającą na plaży. Dotarło do niego, że jego krótkie życie całkowicie mu wystarczy. Chciało już teraz być bezgranicznie szczęśliwe. Wiedziało, że może to osiągnąć będąc wraz z matką w niebie.

Wyciągnęło rączki przez siebie i dotykając jej poszło w stronę światła.

- Kochanie, ciasteczka się już upiekły. Masz ochotę spróbować? - zapytała Maria podchodząc do dziewczynki.

Pogładziła ręką złote włosy chcąc ją obudzić. Wkrótce jednak zorientowała się, że ona wcale nie spała, tylko... umarła.

szkodnik
szkodnik
Opowiadanie · 31 lipca 2007
anonim
  • sick
    Spokojna równa narracja, bez fajerwerów i zbędnej karkołomności. Sama historia też całkiem wciąga.
    Zauważyłem kilka nielogiczności, ale drobnych.
    Pozdrawiam

    · Zgłoś · 17 lat