Teraz tutaj leżę tutaj bez ruchu, na przecięciu szlaków spacerowych przecwelonych rodzin. Kolega z którym piję wódkę spadł z krzesła, u mnie zatrzymało się krązenie i czucie. I ktoś mnie używa, nie wiem kto. To jest jak łamanie żeber sekatorem. Jak ssanie powietrza z płuc, tak że w ustach zostaje tylko miękki flak. Nawet sam do siebie mówię nie swoimi słowami, od kilku dni. Sam sobie opowiadam jakieś bzdury, co je znam na pamięć. Że trochę przepracowałem w takim śmierdzącym magazynie ze plastikami. Jakieś nocniki, śniadaniówki, kosze. To było lato, upał, ja spocony jak świnia. Przez cały prawie czas opierdalałem się w starych foliach. Albo grzebałem w tych kubeczkach, wanienkach dla dzieci i znajdywałem tam zdechłe, półżywe jeszcze nieraz osy i szerszenie. Zwłoki w plastikowych trumienkach, pudełkach na mąkę i ryż. Koleś co miał mnie pilnować mówił, że ciepło jest tutaj, to wlatują, się chowają. I że mam uważać, bo martwe też mogą upierdolić. Potem szedł sobie gdzieś, a ja wracałem do swoich folii.
Miałem gotowe formułki na każdą okazję, żeby z nimi za mocno się nie bratać, z tymi robolami. Że nie chodzę z nimi chlać w tej spelunie na dole, na Toruńskiej, bo rzygam po jednym browarze, serce chore, żołądek i wątroba. Na dziwki żadne też nie; że nie wiem co to jest ten ich złoty deszcz, ja mam gdzieś pizdy na żetony. A jak się pytali co wcześniej robiłem, mówiłem że jestem pisarzem. Oni łykali to bez popijania, innej możliwości nie było. Bo przez te osiemnaście lat na osiedlu się nasłuchałem bluzgów, mam Worda, a w gimnazjum zawsze miałem pięć z polskiego. Inne warunki też się zgadzają, w całości. Mam piękną dziewczynę do kochania, i jeżdżę koleją, noszę marynarki. Można jeszcze tę szlugę w zębach dodać. Plus kawa, wóda, co kto lubi. I chuj, jestem zajebisty, taki przegrany, piękny. Braki też występują. Nie mam takiej brody jak Bukowski, mam za to mniejszy brzuch. Chłopcy mnie średnio interesują; hera, koka, kwasy też. A Budda mi się kojarzy z konserwami i Katyniem, nie wiem czemu. Ale łykali, bez problemu, nawet z tymi brakami.
Mogę dłużej o tej robocie mówić, ale to pierdy głupoty. Wszystko jest jakieś twarde, szorstkie, samcze. Ugly people parade, festiwal krzywego ryja i stojącego kutasa. Śmierdzi kiełbasą i kiszonym ogórkiem. I ja nie jestem ich ulubieńcem, ja stoję z boku. W kiblu z fajanem i śpiewam piosenki, dymię w prysznicowej kabinie. Oni kochają Kubusia, leszcza lat dwadzieścia jeden co nigdy nie ruchał. Kubuś jest rasowym frajerem. W nim płynie prawdziwa frajerska krew. Rodzina frajerska z tradycjami. Dziadek wypinał się dla Hitlerjugend, ojciec mojemu ojcu lizał buty. Kubuś w nic nie wierzy, w swoją dziewczynę, w literaturę, w pieniądze ani w wódę. Nie pije i nie pali, on nie ogląda telewizji i nie wali konia. Dopiero zacznie chlać i tęsknić, teraz pracuje. I ma swoje herbatki parzone ze stoperem w ręce, przez dwie minuty. Takie są pobudzające, czterominutowe też pobudzające, i przez godzinę też. On nie pójdzie do piekła, ani do nieba. Nawet do czyśćca, tutaj zostanie, będzie patrzył jak go jedzą robaki, z nimi rozmawiał o bogu i wirusie HIV. O jego ojcu i pradziadku, o korzeniach. Kubuś jest frajerem z rodowodem.
no fantastycznie.jednym tchem pochlonelam.sie mi dawno tak dobrze nie czytalo czegos.