Bankiet pod tęczą
Misiek zazwyczaj czuł się głupio w takich miejscach, na bankietach znaczy się. Nie chodziło tu nawet o jego naturę, która odrzucała wielkie zgromadzenia ludzi kręcących się w kółko i paplających bez sensu obelgi na każdego, kto akurat nie znajduje się w zasięgu słów.
Nie chodziło nawet o sprzeczność natury światopoglądowej, według której nie da się porządnie upić na stojąco. O wypadek nietrudno, w jednej chwili idziemy, a w drugiej całujemy dywan, a trzymana przez nas wódka z wdzięcznym brzękiem rozbija się nam niewiadomym zbiegiem okoliczności o naszą własną potylicę. Zdecydowanie – najbezpieczniej pije się na siedząco.
Główny problem polegał jednak na tym, że Misiek nie miał kompletnie nic wspólnego z teatrem. Wszędzie wokół kręcili się aktorzy, małego formatu oczywiście. Do tych dużego formatu nikt by nie wpuścił „niezrzeszonego” faceta, nawet jako narzędzie towarzyszące. Misek po prostu nie pasował. Wyróżniał się z tłumu i jakby na tą różnicę wyglądu środowisko reagowało ścisłym trzymaniem dystansu. Gdyby nie stał pod ścianą, a dajmy na to, na środku sali, wokół niego wytworzyłaby się w naturalny sposób pusta przestrzeń. Był jedynym facetem z długimi włosami, normalnej, a więc nie „kompaktowej” budowy, jakiej zdają się być wszyscy teatralni aktorzy płci męskiej. Wyróżniał się też niestandardową brodą, wzorem Hetfielda z lat świetności, wygoloną na środku i policzkach, ciągnącą się od nosa w dół pod kątem prostym, a potem tylko po kościach żuchwy od spodu.
Był też jedynym facetem ubranym na czarno, oraz nie nosił ubrań o dwa rozmiary za małych. Cały ten bankiet wręcz skrzył się od zbędnych funkcjonalnie kreacji, kobiet poubieranych w dziwaczne fasony, eksponujących swoje wątpliwe wdzięki, tuszujących niedoskonałości fizjognomii ostrym makijażem, oraz panów ubranych jak mali chłopcy, w kolorowe bluzy, obcisłe wdzianka, z włosami na żel niekiedy. Jeden koleś przyszedł nawet w białym podkoszulku w kleksy, uwydatniając jeszcze bardziej kurczaczą naturę swojej „klaty”.
- Gej party – odezwał się Michaś szeptem w kierunku ucha swojej dziewczyny.
Dziewczyna, nie muszę nadmieniać, była aktorką. Od jakiegoś czasu nieaktywną zawodowo, nie z wyboru, a z braku propozycji, bo wszyscy wiedzą, że to nie talent, a znajomości czynią aktora, i być może to właśnie ta okoliczność spowodowała, że nie wyglądała jak niedorobiona calineczka.
- Przestań! – powiedziała również szeptem, jednak nie bez cienia uśmiechu na twarzy. – To właśnie tak wygląda.
- Tak, jak na obcej planecie. Czuje się jak idiota, wiesz? Jak wtedy na tym koceniu.
- Na jakim koceniu?
- No tam – zamyślił się – Na tej fali, wtedy pod teatrem, co mnie wzięłaś, Bóg jeden wie po jaką cholerę… Jak ta laska na przemian z jakimiś ludźmi darła się na pierwszorocznych, bluzgając i klnąc jak stary szewc.
- Na fuksówce?
- Może…
Tak, to było ciekawe. Wpadli na chwilę, tylko po to, by ich oczom ukazał się obraz, jakiego nie powstydziliby się hitlerowcy. Na mrozie stał rządek ludzi, którzy zawinili jedynie tym, że byli na pierwszym roku. Starsze lata darły się na przemian, epitetowały i znęcały psychicznie – i tu właśnie Stalin by się ucieszył – a wszystko to w ramach konwencji i w dodatku za obopólną zgodą. Kazali im nawet robić przysiady, kierując się zasadą odpowiedzialności grupowej. Musieli przy tym być za kogoś przebrani i wygłosić krótką etiudę, która robiła się nieznośnie długa, wskutek merytorycznych wskazówek wykrzyczanych przez prowodyrów zajścia. Nie daj Boże który z nich, znaczy z „straszaków” chciał coś pokazać, obnażając swoją sceniczną nieudolność, no ale to zrozumiałe. W końcu „teatralny” znaczy „przesadzony”, „sztuczny”. Na śmiech bierze, ale cóż, każdy ma prawo lubić co mu się podoba.
Michał jednak by nie zdzierżył, przy pierwszym podniesieniu głosu przez kogokolwiek dałby w mordę, niezależnie od płci. Tak jakby aktorzy nie mieli mieć godności… No ale z drugiej strony, czy godność może mieć ktoś, kto uczy się na pamięć czyjegoś dzieła i bez zrozumienia powtarza to na scenie, a potem uważa, że coś zrobił. Fikcja.
Cała ta odpowiedzialność zbiorowa również nosi znamiona niezrozumienia sytuacji. Ja rozumiem, że jak na scenie pomyli się jedna osoba, to problem maja wszyscy, włącznie z suflerem. Jednak Misiek wiedział o czymś jeszcze. Aktorzy robili sobie żarty, na przykład jeden coś mówi, a drugi z tyłu zwraca na siebie uwagę, aby zrobić temu monologującemu psikusa. Wtedy, ten który mówi, ma przed sobą trudne zadanie, bo on musi na siebie zwracać uwagę jeszcze bardziej. Inna sytuacja, kiedy zamiast listu mającego być przeczytanym, osoba go czytająca dostaje pusta kartkę. Wtedy ten, który czyta mówi temu, który nie miał czytać – „nie wziąłem okularów, ty czytaj. Aktorzy mają ubaw, jednocześnie zdradzając gdzie mają widownię. Skoro ludzie przyszli tam zobaczyć nie sceniczne wygłupy, a sztukę, to aktorzy nie wywiązują się ze swojego zadania. Rozśmieszają się nawzajem, stroją żarty bezczeszcząc tym samym dzieło jakiegoś – niekiedy – mądrego człowieka. A na fuksówce mają czelność wprowadzać odpowiedzialność zbiorową…
- Więc czuje się, jak tam. – kontynuował Misiek - Unikają mnie jak trędowatego, obyczaje tutaj panują jak na innej planecie, każdy zapatrzony w czubek własnego nosa i każdy, daję słowo, gotów wbić drugiemu nóż w plecy jedynie dla samej satysfakcji. No i przy tym każdy udaje twojego przyjaciela.
- Przesadzasz. Lubisz gadać, to pogadaj…
Jakby na potwierdzenie teorii przyszła z pomocą praktyka. Z tłumu wyłoniła się panienka w różowych leginsach i jakimś zwierzęciem na głowie, choć przy bliższym poznaniu stworzenie okazywało się być jedynie wyjątkowo obrzydliwą blond fryzurą. Wyglądało to, jakby aktoreczka wmasowała w te włosy całą puszkę żelatyny, bo podskakiwały niby galaretka, jednocześnie zlewając się z opasającym jej szyję fioletowym boa.
Nie uznała za stosowne się przedstawiać. Złapała Patrycję za rękę, po czym rzucając tylko uśmiech numer „sztuczny” i słowa „porywam na chwilę” i już ciągnęła jedyną skłonną do rozmowy dziewczynę w przepastne brzuszysko tłumu.
Michał stał, nie bez satysfakcji, bo chamstwo aktorskiego półświatka potwierdza się na każdym kroku, i udało mu się tylko pochwycić zdanie „muszę ci kogoś przedstawić”. Chwilę popatrzył za znikającymi dziewczynami i postanowił wyjść na papierosa. Nie, żeby nie można było palić, pomieszczenie wręcz pływało od dymu.
Aktorzy nie stronią od używek, więc papierosy idą na pierwszy ogień, później wóda, a to wszystko na stojąco. Na prywatnych imprezach, na których Misiek bywał, na tapetę idzie także coś „cięższego”, wprawdzie w żyłę nie biorą, jednak i tak mają niesamowity wręcz wybór substancji wziewnych. No i seks. Może to i stary dowcip, ale na połowę kobiet można mówić z powodzeniem „grypa”. Dlaczego grypa? Bo każdy ją miał.
Dziwi to przy orientacji seksualnej części męskiej, bardziej zainteresowanej wisiorkami, ale nawet pedał się skusi kiedy chętna sztuka mięsa pakuje mu się do majtek.
Nie muszę nadmieniać, że dla Michała rzecz jawiła się we wszelkich barwach obrzydliwości. Dwulicowe zachowania poniżej normy, a co najgorsze, poniżej poziomu nastolatka, odmóżdżenie tych ludzi, spowodowane totalną nieprzyswajlnością przez nich jakiejkolwiek wiedzy. Studia, na których uczą cię robić miny… No i w reszcie w dobie realizmu, bo tak należy określić wiek dwudziesty pierwszy, kiedy to nawet powieści fantastyczne muszą być osadzone w konkretnych – możliwych do zaistnienia przynajmniej teoretycznie – postaci. Kiedy w telewizji jedynymi postaciami zachowującymi się nienaturalnie są „aktorzy” z W11.
Wtedy właśnie na scenie dzieją się debilizmy. Ludzie machają rękami zakreślając przesadne gesty, na każdej sztuce, na jakiej Misiek był w pewnym momencie aktorzy zaczynali krzyczeć, tak jakby chcieli obudzić widownię… i ten dobór twarzy. Facet mający być amerykańskim pracownikiem biurowym wygląda jak typ spod ciemnej gwiazdy, czyli budki z piwem. A najbardziej denerwująca jest jednak ingerencja reżysera, który interpretuje na własne potrzeby rzecz przecież świętą – czyjś tekst. Autor miał coś do przekazania, ale reżyser ma to gdzieś, albo w ogóle tego nie rozumie. Wprowadza bezsensowne ubarwienia, na przykład jedna laska wchodziła co i rusz w krótszej spódnicy, zrywając tym samym z realiami. No i jakim cudem, ja się pytam, ludzie w biurowcu, mieliby zacząć się bić i wyzywać, bez zauważenia tego przez pracodawcę?
A to wszystko na potrzeby dziwnie ufryzowanych panienek, takich jakby u fryzjera miały przekrzywiony na bok hełm i powiedziały, obciąć wszystko poniżej. Nie, zdecydowanie Misiek nie miał nic przeciwko ludziom, którzy ubierają się w zwiewne szarfy, noszą dziwne fryzury, czy też obcisłe damskie bluzy będąc facetem. Nie, nie miał z tym problemu, na co dzień sam chodził dziwnie ubrany, w skórze, butach po kolana, z klamrami i innymi bajerami w stylu łańcuchów. Każdy ma przecież swobodę wyrażania swoich upodobań.
Jak chce chodzić w dresie, to niech chodzi, jak chce pół łba ogolić na łyso, połowę zostawiając z jeżem, to droga wolna. Chodzi tu raczej o cos innego.
Pytanie powstaje w momencie, w którym bierzemy do ręki książkę, czy idziemy do kina, lub teatru. Po co my tam idziemy? Posiedzieć, czy wzbogacić się wewnętrznie, a jeśli to drugie, to o co chcemy się wzbogacać? Jaką głębię, jakie przemyślenia daje nam obejrzenie Mission Impossible II? Cóż, to jest problematyczna sprawa, bo prawdopodobnie żadnej. Podobne wnioski nasuwają filmy pod tytułem Królowa, bez przesłania – bo przesłanie według Miśka powinno być, albo z przesłaniem wydumanym, spomiędzy linijek, takim o którym kiedy słyszy autor to pędzi do swojej książki i szepcze pod nosem wertując strony „ja to napisałem?”.
Po to właśnie tworzy się film, a przynajmniej powinno. Dla przesłania, dla przekazania jakiejś myśli. Po to pisze się książkę, a skoro można wybrać te ambitne, to czemu wybieramy te mniej ambitne? Albo wcale nie ambitne? Dla zabicia czasu, w poczuciu, że mamy kontakt z wysoką kulturą. Dla wybicia się ponad motłoch – tak, dla Miśka tacy ludzie są obrzydliwi. Z poczuciem wyższości spoglądający na szaraków w ich mniemaniu, patrzący na coś, czego nie ma i nie cieszący się z faktu obejrzanej, czy przeczytanej treści, a z faktu, że są tu i teraz. Że wywyższają się ponad tłum i chamstwo, które do filharmonii nie chodzi – tak jak alkoholik, który pije z odpowiednich do każdego trunku naczyń i czuje się lepszy od tego, co to pije z puszki pod trzepakiem. A fakt faktem są tacy sami, doprowadzają się do tego samego stanu, jedynie w inny sposób.
Wyszedł na zewnątrz, ugryzł go mróz. Nie chciało mu się iść do szatni, więc wyszedł tylko w cienkiej, czarnej koszuli, bez szalika nawet. Wsadził rękę do kieszeni w poszukiwaniu fajek i mimowolnie rozejrzał po podwórku. Dwa metry od niego stał jakiś wychudzony koleś, zaciągał się jakimś cienkim papierosem, z zapachu waniliowym. Misiek wrócił do swoich spraw, wysupłał papierosa z opakowania i zanim jeszcze włożył go do ust dłonie dygotały mu z zimna.
Sięgnął po zapalniczkę, ale koleś w bluzie go ubiegł. Nie wiadomo kiedy podszedł o metr, a na wyciągniętej ręce tuż przed nosem Miśka palił się mały płomyczek dogasającej zapalniczki. „Oho – pomyślał – Bierze mnie na litość”. Z drugiej strony nie należy oceniać ludzi po okładce. Może to miły pedał – myślał – może nie jestem w jego typie.
Zaciągnął się głęboko, dym wgryzł się w płuca jednocześnie sprawiając zdumiewającą przyjemność. Kapeć w gębie, płytki oddech, a jednak coś człowieka zmusza do sięgnięcia po jeszcze jednego fajka, jeszcze jednego, aż do końca paczki, a i to nie wszystko, bo coś jeszcze każe się człowiekowi cieszyć.
Pedał się nie przedstawił, za to zaczął z grubej rury:
- Nie jesteś aktorem, nie?
- To aż tak widać? – uśmiechnął się Misiek
- Po prostu rzucasz się w oczy.
Oho!
- Przyszedłeś z Litwiniuk? – ciągnął wychudek
Oho!, pomyślał Misiek, jestem obserwowany.
- Tak. Ale chyba niedługo pójdziemy.
- No co ty!
- Ano. Wyspać się trzeba.
- Stary nie idźcie, impreza się rozkręca…
- No tak, tyle że to twoje rozkręca to nie jest moje rozkręca. Mi się tu po prostu nudzi, co ja ci będę pieprzyć.
Oho! Pomyślał – uważaj na słowa.
Zeszli na temat łatwych aktorek, Misiek, podchmielony, rzucił coś o zawiści, pedzio przytaknął. Dopalił papierosa i wyjął drugiego, nie miał zamiaru wracać do środka, chciał już iść.
Był coraz bardziej wkurwiony na to wszystko, miał dosyć zasranego teatru, dosyć wszystkiego z nim związanego i chciał już po prostu zniknąć. Być może na trzeźwo, w dzień, kiedy jest się z daleka od tego miejsca sztuka jawi się na powrót sztuką i rządzi się swoimi prawami, które z daleka wyglądają mniej ofensywnie.
Może to i o to chodzi, może obłuda i zakłamanie nie mają znaczenia, kiedy jesteśmy daleko? W końcu taki Beaudelaire ćpał, ruchał i kloszardował na lewo i na prawo, szczał po bramach, a jednak czytamy jego wypociny i jeszcze karzą się nam nimi zachwycać, a my faktycznie ze strachem uświadamiamy sobie, że są naprawdę niezłe. Może sztuka naprawdę jest zdalna w stosunku do rzeczywistości, może naprawdę trzeba być dewiantem, aby ją docenić?
Szybka myśl, minęła sekunda, a Misiek kotłował się od wątpliwości. Czymże są ci wszyscy ludzie, jak nie zgrają odrzutków? Czymże ja jestem, jeśli nie odrzutkiem, tylko innym. Najbardziej go bolało jednak to, że w głębi duszy wiedział, był świadom, wartości nie ma. Nie ma zła i dobra, nie ma wzorów zachowań, dziewczyna może spać z iloma facetami chce i póki nie bierze za to pieniędzy, to choćby było ich tysiąc nie można nazwać jej kurwą. A z resztą. Co jest złego w byciu kurwą?
Rozmawiali o tym, jak to jedna z obecnych na sali panienek „dała” jakiemuś reżyserowi i teraz są razem i on jej załatwia pracę. W myśli powtarzał „szmata”, a gdzieś w głębi, na pograniczu świadomości, gdzie myśli nie są już słowami, tylko ciągiem nieprzetłumaczalnych wizji, że to nic złego. Nic się nie liczy, nie ma zasad, trzeba być szczęśliwym. Trzydzieści lat temu Strugaccy potrzebowali złotej kuli spełniającej życzenia, dziś wiemy, że „szczęście dla wszystkich, niech nikt nie odejdzie pokrzywdzony” zależy tylko od nas samych.
Laska posługuje się organem, który zrządzeniem losu zesłała jej natura? Dobrze, jej sprawa, co mnie to obchodzi?
Ćpają, chleją, palą – ja tez palę, i gówno komuś do tego, to jest mój świat i moje płuca. Nasz świat i nasze płuca, wszystko mi się pierdoli, zimno, łeb mi pęka…
Wszedł do środka. Wódka minęła jelito cienkie, poszła do krwi, do mózgu, świat stał się gówniany i rozmazany. Nawet nie szukał Patrycji, usiadł w kącie, z dala od ludzi i siedział, myśląc wbrew własnej woli, wyciągając wnioski, o których i tak jutro zapomni.
Teatr, ludzie, obrzydliwe, a ona jest jedną z nich. A ja ją kocham, myślał, Boże jakie to wszystko popieprzone. W dzień jest inaczej, dalej, a teraz niby w centrum koszmaru, chciał iść, nienawidził jej i kochał w jednym momencie. Ta zgraja obrzydliwych ludzi – zakłamanych, wyuzdanych, takich jak wszyscy, tylko może z jakiegoś powodu bardziej odważnych. Ja też jestem dziwny, ale inaczej, tylko że ja tu nie pasuję, nie muszę, bez sensu.
Nawet nie zauważył kiedy podeszła Patrycja. Wstał, złapał równowagę, a przynajmniej tak mu się wydawało bo oparł się ramieniem o ścianę, chciał ją chwycić za dłoń, ale była dalej niż myślał. Z tłumu patrzył na nich jakiś szczupły, wysoki koleś w szaliku, tak pod czterdziestkę, z sypiącym się gdzieniegdzie siwym włosem. Mówiła… Jakoś dziwnie i dopiero po chwili doszło do niego o co go prosi. „Pamiętasz”, mówiła „pamiętasz jak mówiłeś, że zrobisz dla mnie wszystko? Ty wiesz jak mi zależy na graniu, to jest moje życie, a teraz mam szansę, tylko musisz mi pomóc. To jest duży projekt, proszę, moja kariera, bełkot”.
Gdyby był trzeźwy, gdyby nie musiał pić, aby jakoś wypełnić sobie czas, gdyby tu pasował, pewnie do niczego by nie doszło. Kocham, pomyślał, kariera, marzenia, a wszystko zależy ode mnie, kurwa mać! Ludzie powinni zachować swoje marzenia dla siebie, dla siebie, to są ich marzenia! Przecież ją kocham, mogę spełnić jej największe marzenie, poświęcę siebie, ale czy to nie o to chodzi w miłości?
Zanim się obejrzał Patrycja przyprowadziła tego reżysera, starego, wychudzonego pedała. Misiek uśmiechnął się boleśnie, sztucznie, tak… teatralnie. Poszli gdzieś na górę, po schodach zakręcających wokół sali. Cichcem, ale bez przesady. Już nawet nie miał siły myśleć, powtarzał tylko w kółko o tych marzeniach, szczęście, kurwa? Dla jakich wszystkich, zawsze tak było, że ktoś musi cierpieć, żeby ktoś mógł brać, nie ma żadnej zasranej złotej kuli, nigdy nie było.
Weszli do ciemnego pomieszczenia, reżyser zapalił światło i w tym momencie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Bąknął coś o szybkim lodzku, rozpiął rozporek i wyjął małego, pomarszczonego ślimaka. To tylko ślimak, pomyślał Misiek, jak ja nienawidzę ślimaków! Poświęcenie i miłość, jaki zasrany wariat to wymyślił? Kim ja jestem?
Tak jakby natura przewidziała potrzebę natychmiastowego trzeźwienia, potwierdzając tezę, że to nie koło, nie ogień były pierwszymi wynalazkami ludzkości, a bimber, Misiek odzyskał klarowność myśli. Łeb pękał, ale obraz już nie wirował.
Grymas obrzydzenia przeciął mu twarz, tak dalece wyraźnego, że aż reżyser to zauważył i strapił się ociupinkę. Nawet bardzo. Strapił się nawet jego kutas, który w mig utracił chęć do figli, jakby przejmując się losem biednej duszyczki, pijanej i zagubionej w obliczu nieoczekiwanych okoliczności.
- Nie chcesz? – zapytał reżyser z głupim wyrazem twarzy
- Jasne, że nie chcę – powiedział Michał – Kurwa mać.
- Przecież Patrycja mówiła, że chcesz?
- Nie chcę, to nienormalne, nie chcę – bełkotał
- Jak to? – pytał zdziwiony, bezsensownie próbując schować interes do spodni
- Przecież, ja mam dziewczynę, prosiła, marzenia, kurwa mać, kim ja jestem?
- No popatrz, a mi powiedziała, że jesteś jej kolegą. A to pinda. – strapił się jeszcze bardziej
Chyba współczuł, chociaż Misiek miał w tym momencie inne zmartwienia. Oszukała ich obu, obu zawiodła, dla ambicji. Wszystko jedno po co.
Kocham i nienawidzę, zawiodłem i idź do wszystkich diabłów. Wątpliwości nie są tak straszne w dzień, a o takich rzeczach się nie zapomina.
- No cóż, to chyba będzie dla ciebie wystarczającym powodem do zastanowienia się, czy chcesz z nią być.
Powiedział całkiem sensownie reżyser. Wyglądało to komicznie, grzebał w rozporku i wygłaszał mądrości życiowe. Nic nie jest takie, na jakie wygląda, połówka Miśka wykorzystała go bezwstydnie, a dewiant, obrzydliwy popapraniec, którego popapranie jest tylko jego sprawą uratował go od tego, czego nie potrafił zobaczyć sam. Teraz nawet nie można się podpierać przynależnością do grupy, bo porządni ludzie i skończone skurwysyny są wszędzie, bo zasad nie ma i tylko od nas zależy to, co się dzieje, bo dzieje się to na co pozwalamy.
Nie, kurwa, nie kocham, a nienawidzę, decyzja jest moja i mimo, że życie rozdaje karty, to ja je mogę wyrzucić. Tak, tak właśnie zrobię.
Niech robią co chcą, ja tu nie należę. Nie mój świat, nie moja sprawa, wszędzie są porządni ludzie.
Chciał podziękować, ale głos ugrzązł mu w gardle. Może i dobrze. Reżyser wyszedł już z pokoju, ale w ostatniej chwili odwrócił głowę, zmrużył jedno oko i wyszeptał…
- Ale jakbyś zmienił zdanie… to wiesz gdzie mnie szukać.
Koniec
Dobre.